POLSKA
Like

Polscy Księża w Dachau – cz. 2

30/04/2013
1476 Wyświetlenia
0 Komentarze
22 minut czytania
Polscy Księża w Dachau – cz. 2

Druga część opisu losów księży więzionych w obozie koncentracyjnym w Dachau. Pierwszą zamieściłem tu: Polscy Księża w Dachau – cz. 1 Przypominam, że posługuję się cytatami z książki:    O. Albert Z. Urbański „Duchowni w Dachau wspomnienia z przeżyć około dwóch tysięcy księży w hitlerowskim obozie koncentracyjnym” Kraków 1945, nakładem OO. Karmelitów w Krakowie na Piasku. W obozie w Dachau przeprowadzano na więźniach różne eksperymenty lekarskie. Były to: doświadczenia malaryczne, doświadczenia lotnicze obejmujące badanie działania niskich ciśnień na organizm ludzki, badanie reakcji organizmu ludzkiego na niską temperaturę, doświadczenia z wodą morską, doświadczenia nad ropowicą, doświadczenia nad wątrobą, doświadczenia nad gruźlicą, doświadczenia nad tyfusem plamistym, doświadczenia nad krystalizacja krwi, doświadczenia nad krzepnięciem krwi, doświadczenia chirurgiczne. Szacuje się, że przez stacje eksperymentalne […]

0


Druga część opisu losów księży więzionych w obozie koncentracyjnym w Dachau. Pierwszą zamieściłem tu:

Polscy Księża w Dachau – cz. 1

Przypominam, że posługuję się cytatami z książki:

 

 O. Albert Z. Urbański „Duchowni w Dachau wspomnienia z przeżyć około dwóch tysięcy księży w hitlerowskim obozie koncentracyjnym” Kraków 1945, nakładem OO. Karmelitów w Krakowie na Piasku.

W obozie w Dachau przeprowadzano na więźniach różne eksperymenty lekarskie. Były to:

  • doświadczenia malaryczne,
  • doświadczenia lotnicze obejmujące badanie działania niskich ciśnień na organizm ludzki, badanie reakcji organizmu ludzkiego na niską temperaturę, doświadczenia z wodą morską,
  • doświadczenia nad ropowicą,
  • doświadczenia nad wątrobą, doświadczenia nad gruźlicą,
  • doświadczenia nad tyfusem plamistym,
  • doświadczenia nad krystalizacja krwi,
  • doświadczenia nad krzepnięciem krwi,
  • doświadczenia chirurgiczne.

Szacuje się, że przez stacje eksperymentalne w Dachau przeszło ponad 5 tysięcy więźniów, co najmniej dwa tysiące zmarły wskutek doświadczeń.

Ojciec Urbański przytacza wspomnienia innego więźnia – księdza prałata Leopolda Biłko – poddanego eksperymentowi zakażenia flegmoną (ropowicą):

 „Na izbie kazano nam się rozebrać, a Capo wybrał 20 ludzi dobierając ich tak, aby zawsze była para co do wieku i konstytucji cielesnej. Zaprowadzono nas do „Rewiru”. Wyczuwaliśmy instynktownie, czytając zarazem z twarzy pielęgniarzy i pacjentów w Rewirze, że czeka nas coś niedobrego. Po zbadaniu stanu płuc i serca za pomocą rentgena, pod kierownictwem Sturmbannfüchrera Schütza podzielono nas na dwie grupy: A i B.

Dnia 12 listopada (…) przeprowadzono nas do sali operacyjnej gdzie najmłodszy lekarz w obecności dwóch innych każdemu z nas dał zastrzyk ropy flegmonowej, którą pielęgniarze zbierać musieli uprzednio do próbówek z ran chorych na flegmonę naturalną. Zastrzyki dawano w uda i w ramiona. Ja otrzymałem zastrzyk 3 cm kub. w prawe udo.

Nad ranem przebudziłem się z bólem w nodze. Miałem gorączkę. Wkrótce ból powiększył się tak, że trudno mi było o własnych siłach wrócić z ustępu. Wysoka gorączka do 40 stopni nie opuszczała mnie odtąd przez trzy tygodnie. W drugim i trzecim tygodniu miejsca zastrzyków zaczęły nabrzmiewać. Zaczęły się pierwsze incyzje i operacje. Stan chorych stawał się groźny. Po mniej więcej dwóch tygodniach był pierwszy wypadek śmierci.

Byłem trzy razy pod narkozą. Przecinano mi ciało w czterech miejscach. Wsadzono dwa duże dreny, przez które codziennie przy opatrunku wypływało dużo ropy. Inni przechodzili chorobę w cięższy sposób. (…) Najwięcej i najdłużej cierpiał O. Sejbuk Czesław Jezuita, pod koniec grudnia rana zaczęła mu się goić, mógł nawet wstawać. Raz przy wstawaniu wskutek ogólnego osłabienia wyskoczyła mu kość biodrowa. Przygotowano wszystko do operacji, by wstawić napowrót ową kość biodrową na swoje miejsce, okazało się jednak, że w biodrze znajduje się jeszcze ropa. Trzeba było ją najpierw usunąć, tymczasem ropa nie ustępowała lecz rozszerzała się coraz więcej: – przeżarła kość w udzie. Kawałki tej kości zaczęły wychodzić z rany razem z ropą, wreszcie ropa przeżarła tętnice. Pierwszy krwotok zatamowano. Przy drugim chory skonał. Cierpiał tak 5 miesięcy”

Celu podziału na dwie grupy domyślili się więźniowie na podstawie stosowanej metody leczenia. Grupę A leczono przy pomocy zastrzyków, grupę B podając tabletki (metoda biochemiczna). W grupie A śmiertelność wyniosła 5 procent a w grupie B 30 procent.

Celem doświadczeń – pisze dalej ks. prałat Biłko – było więc widocznie bliższe zbadanie metody biochemicznej, dotychczas niewypróbowanej należycie. Procentowość śmierci w przytoczonych doświadczeniach mimo wszelkich pozorów naukowości, nie wniosła nic pewnego do nauki. Nawet podany wyżej procent jest fałszywy. Personel rewirowy był bardzo ofiarny i nastawiony przychylnie do pacjentów, chociaż wówczas w obozie komuniści i socjaliści ostro występowali przeciw księżom.

Główny pielęgniarz, Stöhr, surowo zabronił, by nikt nie odważył się szkodzić pacjentom-księżom, a nawet kilkakrotnie oświadczył, że zrobi wszystko aby nas ratować, zaznaczając, że nie będzie pomocnikiem naszych oprawców. Nadzwyczajna ofiarność i opieka tego personelu była podziwu godną i uratowała wielu życie. Ja należałem do grupy B leczonej pastylkami. W ciągu trzech miesięcy mój stan nie poprawiał się. Wtedy w największej tajemnicy, w początku lutego, Stöhrdał mi trzy zastrzyki przeciwgnilne. Zatamowały one natychmiast ropę, rana zaczęła się goić.Stöhr uczynił to wbrew zakazowi lekarzy „naukowców” niemieckich. Nawet sam zastrzyk musiał „zorganizować” (zdobyć ukradkiem): – czekała go za to kara śmierci. Podobnie pomógł ks. Majdańskiemu, a może i innym, nie wiem o tym, gdyż wszystko musiało się dziać w największej tajemnicy.

Po 10 miesiącach wyszedłem z rewiru kulejąc. Z czasem doznałem wielkiej ulgi na skutek masaży, które mi przeprowadził mój współwięzień lekarz-specjalista Francuz. Ale i dziś nie mogę klękać swobodnie, noga jest znacznie osłabiona. U różnych kolegów, którzy jak ja przetrzymali doświadczenia, różne pozostały skutki. Ks. Bączyk np. do dziś ma nogę sztywną i chodzi o lasce.”

Warto dodać, że w obozie, wskutek panujących tam warunków, bardzo wielu więźniów zapadało na flegmonę. Tak więc ten sam cel „naukowy” można było osiągnąć lecząc chorych a nie zarażając zdrowych. Tymczasem ci, którzy zarazili się w sposób „naturalny” nie byli leczeni.

Co jakiś czas w Dachau organizowano tak zwane „transporty inwalidów”. Były to transporty osób wywożonych celem uśmiercenia w komorach gazowych. Ojciec Urbański opisuje wybór więźniów do takiego transportu:

Jeden z lekarzy obozowych, jakiś oficer esmański, zasiadał na fotelu na otwartym miejscu, pod gołym niebem, a przed nim defilowali więźniowie rzędem, jeden za drugim, w długim szeregu, obnażeni do naga, uważając na skinięcie owego lekarza, który czynił diagnozę według wyglądu zewnętrznego więźnia i według własnego upodobania.

Jego skinięcie, zwykłe sobie, takie od niechcenia, dla więźnia znaczyło śmierć albo życie.

Ci, których ruchem ręki odsyłał na bok, przeznaczeni byli na ów „transport inwalidów”. – Byli to przeważnie wyczerpani głodem i nędzą życia obozowego, przez współwięźniów zwani często złośliwie czy żartobliwie „muzułmanami”. Byli jednak i ludzie zupełnie zdrowi i młodzi jak np. O. Cherubin Kozik Kameduła; ks. prob. Kiszkurno. Wspomniany już wyżej O. Liguda prosił, by kiedyś to rozgłosić, że przeznaczając go na ów „transport inwalidów” hitlerowcy poczytali za inwalidę najzdrowszego człowieka na świecie. Do „transportu inwalidów” zaliczano również automatycznie wszystkich tych, którzy przebywali w szpitalu jako pacjenci ponad 4 tygodnie oraz po ukończonym 60-tym roku życia. (…)

Już po paru tygodniach rodzina takiego więźnia otrzymywała szablonową wiadomość: „Mimo kuracji zmarł na zapalenie płuc lub na atak serca, opieka lekarska nie zdołała go uratować”.

Pomimo bardzo ciężkich warunków księża nie zapominali o swych obowiązkach:

Przez cały czas pierwszego, drugiego i trzeciego okresu nie ustawały w blokach zapełnionych księżmi praktyki religijne. W pierwszym okresie tzw. okres „przywilejów”, czyniliśmy to publicznie w kaplicy. Trwało to niestety zaledwie pół roku.

W drugim okresie, po absolutnym niedopuszczaniu nas do kaplicy, nabożeństwa nasze ograniczały się wyłącznie do odmawiania krótkiego pacierza wieczorem po pracy w sypialni. Czasem i to było niemożliwe, ponieważ w tym okresie zdani byliśmy na łaskę i niełaskę, a nawet na kaprys naszych bezpośrednich przełożonych, tj. blokowych i izbowych, którzy jako sami w wielu wypadkach niewierzący, nie pozwalali nam na to (…).

W trzecim jednak okresie pobytu księży w Dachau sytuacja zmieniła się całkowicie. Najpierw dlatego, za na miejsce fanatycznych hitlerowców przyszli do zarządu obozowego w roli „Blockführerów” starzy Niemcy siłą przebrani z munduru Wehrmachtu (wojska) na esmanów, a powtóre, że na miejsce dawnych blokowych i izbowych Niemców teraz mieliśmy Polaków, naszych współkolegów, księży.

(…)

Teraz niektórzy zdobywali się na odwagę odprawienia Mszy św w maszym bloku. Czujna straż pilnowała, a tymczasem w izbie mieszkalnej wśród olbrzymiego tłoku jeden z księży, siedząc przy stole w pasiastym ubraniu obozowym, używając do konsekrowania wina szklanki, odprawiał najbardziej upragnioną wtedy Mszę św.

Krewni i znajomi powiadomieni szyfrem, lub z domysłu przysyłali nam w paczkach żywnościowych niezbędne części i przybory do odprawiania Mszy św. Z czasem zakrystyjka „Ojców Duchownych” na każdej izbie naszego bloku była choć miniaturowa, lecz w zupełnym komplecie.”

Z czasem w obozie utworzono też kurs filozofii i teologii dla uwięzionych kleryków.

 Szaty i naczynia liturgiczne wykonane w obozie lub przemycone do niego. Pamiątki te są przechowywanie i wystawione na terenie klasztoru Karmelitanek zbudowanego obok obozu.

Szaty i naczynia liturgiczne wykonane w obozie lub przemycone do niego. Pamiątki te są przechowywanie i wystawione na terenie klasztoru Karmelitanek zbudowanego obok obozu.

W Dachau Niemcy zorganizowali dom publiczny. Tak rzecz tą opisuje ksiądz Urbański:

 „Pogańscy hitlerowcy dla dopełnienia miary swych zbrodni i gwałcenia prawa natury otwarli w 1944 roku w obozie dachowskim tzw. „Puf”, czuli dom rozpusty. W osobno w tym celu zbudowanym baraku umieścili kilka, czy może kilkanaście dziewcząt, prawdopodobnie wziętych z innych obozów kobiecych. Za jakąś opłatą w kwocie 1-ej czy 2-ch marek mógł być tam dopuszczony każdy więzień.

Księża oczywiście potępili ten rodzaj „wyżycia” się i w miarę możliwości nakłaniali polskich młodzieńców, by nie dali się złapać na wędkę niemieckiej rozwiązłości.

W pierwszy dzień wolnego wstępu do „Pufu”, liczna publika kilku tysięcy więźniów stała ciekawa przy ulicy prowadzącej do tego baraku. Długi czas nikt nie szedł. Wreszcie jakiś Niemiec ukazał się oczom ciekawych: Ogromny huragan świstów, docinków i wykrzykników posypał się za nim. Tego dnia nikt więcej nie odważył się pójść do „pufu”.

W Dachau co jakiś czas wybuchały epidemie. Największa epidemia tyfusu wybuchła w ostatnich miesiącach wojny, gdy obóz był przepełniony wskutek przybywania licznych transportów ewakuacyjnych z innych obozów. Niemcy odgrodzili część bloków tworząc z nich strefę dla chorych. W szczytowym okresie epidemii połowa bloków znajdowała się w tej strefie. Oddajmy znowu głos Ojcu Urbańskiemu:

Księża patrząc codziennie na wynoszone z izb przyległego do nich bloku trupy, świadomi swej bezsilności w niesieniu pomocy materialnej, przede wszystkim troszczyli się o stan dusz nieśmiertelnych.

(…)

Na tych „blokach śmierci” charakterystycznym było ogólne pragnienie pojednania z Bogiem. W bloku np. 30-tym było kilkanaście różnych narodowości, Poza Żydami, których zresztą było niewielu, wszyscy prosili o kapłana.

 (…)

Kapłannie zdołał jednak wszystkich zaopatrzyć. Bardzo trudno było wytrzymać na takiej zapowietrzonej izbie choćby jedną godzinę. Był tam okropny zaduch trupi. Wśród żyjących bowiem tu i ówdzie leżały sztywne trupy.(…)

Oprócz zaduchu trupiego, izbę przepełniał nieznośny smród pochodzący z wydzielin chorych na biegunkę. (…) Ten zaduch trupi oraz smród na mnie np. tak podziałały, że w pierwszym dniu po wejściu na taką izbę dosłownie odczułem fizyczne dygotanie nóg w kolanach i natychmiast musiałem wyjść, by nie upaść z omdlenia. Zaznaczam, że z natury nie jestem zbyt wrażliwy na te rzeczy, a przez przeszło cztery lata w obozach przyzwyczaiłem się do trupów, jak górnik do węgla.

(…)

Po osiemnastu dniach na owym 30-tym bloku zapadłem na tyfus plamisty. Było to w końcu lutego 1945 r. Przetrzymałem przeszło dwa tygodnie gorączki do 40-tu stopni. Jakiś lekarz Francuz dawał mi w ciągu tych dwóch tygodni pięć razy zastrzyki na wzmocnienie serca. Po przetrzymaniu tyfusu i komplikacji, byłem słaby jak kilkumiesięczne dziecko. Na szczęście Amerykanie dość wcześnie przyszli, by mi gasnące życie na nowo rozbudzić i organizm do sił dawnych przywrócić.”

Jedyna tablica poświęcona Polakom, "wstydliwie" ukryta na tyłach kaplicy, wzniesionej po wojnie. Napis głosi: "Tu w Dachau co trzeci zamęczony był Polakiem. Co drugi z więzionych księży polskich złożył ofiarę z życia. Ich świętą pamięć czczą księża polscy i współwięźniowie."

Jedyna tablica poświęcona Polakom, „wstydliwie” ukryta na tyłach kaplicy, wzniesionej po wojnie.Napis głosi: „Tu w Dachau co trzeci zamęczony był Polakiem. Co drugi z więzionych księży polskich złożył ofiarę z życia. Ich świętą pamięć czczą księża polscy i współwięźniowie.

Wyzwolenie obozu zostało opisane następująco:

Było to 29-go kwietnia 1945 r. Piękna, słoneczna niedziela. Już poprzedniego dnia był dany znak syreną alarmową o zbliżaniu się czołgów. Cały poprzedni tydzień wszyscy więźniowie stali na placu apelowym gotowi do wymarszu. Żaden więzień nie może dostać się w ręce aliantów, brzmiał rozkaz Himmlera. W myśl tego rozkazu władze obozowe hitlerowskie wyprowadzały pod grozą karabinów codziennie po kilka tysięcy więźniów jak najdalej od frontu. Od przybyłych do Dachau przed kilku tygodniami grup więźniów z Buchenwaldu i innych obozów, wiedzieliśmy, że podobne wyprowadzki równały się wymarszowi na spotkanie śmierci.

Tegoż dnia, według rozkazu Himmlera, o godzinie 21-ej z powodu niemożliwości transportowych wszyscy więźniowie w Dachau mieli być zgładzeni.

Tymczasem Amerykanie – robiąc 24 km w ciągu jednego dnia – niespodziewanie już o godzinie 17.25 ukazali się zdumionym oczom niewolników. Entuzjazmu, który w tej chwili porwał nawet konających już, nikt nigdy nie zdoła wyrazić; trzeba było tam być i przeżyć go.

W czasie strzelaniny poprzedzającej wejście Amerykanów wszyscy więźniowie musieli pozostać w blokach. Pod karą śmierci nie wolno było wychylać się przez okno lub wyglądać przez drzwi. Gdy jednak dał się słyszeć głos: AMERYKANIE, wszyscy naraz zapragnęli wybiec z baraków. Wyskakiwano przez okna. Chorzy w koszuli wybiegali na ulicę obozową. (…) Momentalnie olbrzymia fala więźniów wypadła poza obóz do nadciągających zza węgłów domów i zza krzaków amerykańskich żołnierzy. Więźniowie, a obecnie czujący się wolnymi rzucali się im na szyję, całowali po twarzy, po rękach, odbierali ciężkie karabiny i maszerowali obok, z przodu i z tyłu i z boków, otaczając w ten sposób każdego z nich.

Jednocześnie na dachach wszystkich niemal baraków oraz na wieżycy głównej u wejścia do obozu ukazało się niezliczone mnóstwo chorągwi najróżniejszych narodowości.

Pierwszą chorągwią wywieszoną w chwili oswobodzenia obozu była chorągiew polska. Wnet ukazały się: amerykańska, rosyjska, i angielska. Potem w dalszym ciągu pojawiły się jeszcze niezliczone chorągwie polskie, litewskie. Estońskie, łotewskie, rosyjskie, rumuńskie, węgierskie, jugosłowiańskie, czeskie, włoskie, greckie, francuskie, hiszpańskie, holenderskie, belgijskie, żydowskie…”

To co powyżej przedstawiłem to, z konieczności tylko niewielkie fragmenty tej, jakże ciekawej i ważnej książki. Zainteresowanych odsyłam do lektury. Niełatwo ją zdobyć, ale przecież dla chcącego…

Na marginesie:

Turysta, który zechce zwiedzić obóz w Dachau dowie się że było to miejsce, w którym Naziści mordowali Żydów. Bardzo skromne informacje o Polakach znajdzie tylko najwytrwalszy i najbardziej spostrzegawczy. Na przykład żeby w obozowym muzeum dojrzeć mapę z poniższej fotografii trzeba mocno zadrzeć głowę do góry a przeczytanie liczb dostępne jest tylko ludziom z bardzo dobrym wzrokiem.

0

Dziadek Wojtek

Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, Odbiera naprzód rozum od obywateli.

101 publikacje
3 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758