Bez kategorii
Like

HONOR I OJCZYZNA. Raport Zbigniewa Sadkowskiego.1939-1942

01/09/2012
575 Wyświetlenia
0 Komentarze
23 minut czytania
no-cover

Od dawna noszę się z zamiarem napisania o Zbigniewie Sadkowskim, najstarszym bracie Hanny Kobylińskiej – mojej Matki. Przedświt 1 września uważam za odpowiednią do tego porę.

0


WSTĘP

Teofil SadkowskiZ lewej Teofil Sadkowski, Ojciec Zbyszka, ur. 1872 w Sławkowie, zginął w sierpniu ’44 w Warszawie.

Zbigniew urodził się w 1910 roku w Petersburgu.

Matka Zbigniewa – Zofia, po ukończeniu z medalem kieleckiego gimnazjum, całe życie pracowała jako nauczycielka przedmiotow humanistycznych. Ojciec Teofil Sadkowski z rosyjskim stopniem maukowym kandydat nauk, był w Petersburgu matematykiem. Specjalizując się w statystyce dorobił się sporych pieniędzy w rozkwitających wówczas w Rosji firmach ubezpieczeniowych. W 1915 roku przeniósł się do Warszawy, w której odkupił od opuszczających Warszawę Rosjan nowoczesny budynek szkolny przy zbiegu Leszna i Żelaznej, w którym założył Męskie 8-klasowe Gimnazjum Matematyczno – Przyrodnicze.

 

 

Zbigniew po zadaniu matury w Gimnazjum Sadkowskiego studiował na Uniwersytecie Poznańskim.

Po ukończeniu studiów pracował jako dziennikarz w czasopismach poznańskich i warszawskich. Związany był ze stronnictwami narodowymi. Pod koniec lat trzydziestych przeszedł przeszkolenie w wywiadzie i współpracując z wywiadem miał rozpocząć pracę w Pradze czeskiej, ale nie zdążył przed zajęciem Czechosłowacji przez Niemcy. Publikował między innymi w finansowanym przez dr Sabinę Różycką czasopismie narodowym Zadruga.

Po lewej Zbigniew Sadkowski (stoi drugi z lewej) Podczas studiów w Poznaniu
na spotkaniu grupy Młodzieży Wszechpolskiej z prof. Stefanem Dąbrowskim

Na początku września 1939 na apel pułkownika Umiastowskiego wzywający wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni udał się z Warszawy na wschód, ale zdążyli wraz z "Longinem", autorem publikowanego w S24 blogu z przeszłości dotrzeć tylko do jego rodzinnych Kobylan.

W październiku 1939 Zbigniew Sadkowski został zatrudniony w wydziale ewidencji ludności warszawskiego magistratu gdzie pierwszą jego czynnością było wyrobienie sobie fikcyjnej tożsamości na nazwisko "Barański". Pod tym nazwiskiem zameldował się u swojej siostry przy Kutnowskiej 10. Ale zgodnie z konspiracyjną pragmatyką mieszkał gdzie indziej. 

W podziemiu był pracownikem wywiadu Delegatury Rządu. Zajmował się zbieraniem i weryfikowaniem danych wywiadowczych. Jego pracę raportująca wiedzę wywiadowcza o zbrodniach niemieckich napisaną w czwartym roku wojny wydał Departament Informacji w czerwcu 1943. Warto zwrócić uwagę z jaką pasją w książce o tytule wziętym z napisu "Honor i Ojczyzna" umieszczonrgo przed wojną na budynku kancelarii Premiera Rzyczypospolitej Polskiej opisane są dane i fakty fachowo zebrane przez polski podziemny wywiad oraz otrzymane przez radio rzadowe z Londynu i od kurierów przybywających do Kraju.

Niedawna pożałowania godna uroczystość w Białym Domu, na której plotąc bzdury prezydent Obama  przyznanym pośmiertnie polskiemu emisariuszowi Janowi Karskiemu medalem odznaczył uratwanego z Zgłady Żyda, zdawała się sugerować, że Jan Karski był kimś wyjątkowym, a niemieckie zbrodnie w Polsce popełniane były tylko na Żydach. Jest to nieprawda. O zbrodniach niemieckich bez przerwy liczni Polacy informowamli przywódców państw sprzymierzonych. Jednym z tych co na bieżąco przekazywał informacje przez radio był Zbigniew Sadkowski. Dowodem pisemnego informowania jest objęta kiedyś trwającym do dzisiaj zamilczeniem jego dokumentarna książka "Honor i Ojczyzna" wydana konspiracyjnie w Warszawie rok wcześniej niż wydano w Ameryce książką Jana Karskiego "Podziemne Państwo" i zawiera te same informacje. Zapewne Karski przed odjazdem z Kraju zapoznał się z gromadzonym i weryfikowanym między innymi przez Sadkowskiego materiałami tegoż departamentu Informacji.

 

Publikacja Zbigniewa Sadkowskiego ma przewagę nad dziełem Karskiego. Karski, jak sam o tym pisał, zmuszony został przez sponsorów amerykańskiego wydawnictwa do nadania swojej książce formy beletrystycznej. Zbigniew Sadkowski był wolny – tego robić nie musiał. Opisał fachowo fakty. Niektóre skomentował z pasją.

Namawiam do przeczytania. Dla ilustracji podaję fragment dotyczący początku Września 1939.

Na zdjęciu Zbigniew Sadkowski w lecie 1943 roku u rodziny na ulicy Kutnowskiej trzyma siostrzeńca Wiktora, jednego z dwojga żyjących jeszcze Jego najbliższych krewnych.

Ciąg dalszy zamierzem podać za tydzień. 

HONOR I OJCZYZNA

 

WARSZAWA W CZERWCU 1943

„Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, napewno na okres pokoju zasługuję, Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma cenę wysoką, ale wymierną.

My – w Polsce – nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną: tą rzeczą jest honor”.

(Przemówienie polskiego Ministra Spraw Zagranicznych
w Sejmie, w dniu 5 maja 1939 roku).

 

WRZESIEŃ 1939

Str. 3

 

TREŚĆ:

1.
Nadchodzą.
2.
Na Westerplatte.
3.
Sprawa już przesądzona.
4.
Warszawa się broni.
5.
„Wojna totalna”.
Str. 6

 

 

W CZWARTYM ROKU WOJNY.

Nie ma określeń tak wielkich, by zawarły w sobie wielkość dzisiejszej chwili. Trudno dziś szukać pięknej formy, trudno dobrać słowa, które by były piękniejsze, aniżeli to, co przeżywamy w tych strasznych dniach, czego świadkami jesteśmy niemal codzień. Rzeczywistość znajdzie swą piękną formę z chwilą, gdy skończy się i zamknie ten rozdział naszej historii. słowa? Cóż dziś znaczą słowa. Ci, którzy już zginęli mają tę moc, że określili i siebie i chwilę dzisiejszą. Skończyli swoją służbę. My tylko dalej, po Nich tę służbę pełnimy. Przyszłość pokaże, czy pełniliśmy ją dobrze i do końca. Przyszłość uzna nas za Polaków, lub przeklnie pamięć naszą.

Mija czas. Upływają lata. Polska walczy. To wszystko, co dziś można powiedzieć. Polak dziś nie zna lęku. Nie zna łez. Nie zna śmierci. Dla Polaka nie ma dziś nic, poza hańbą niewoli, poza szczęściem wolności i poza zaszczytem pełnienia obowiązku. Kto o tym zapomniał, nie może być Polakiem.

Lata 1939—1942 — to lata naszego egzaminu narodowego. W tych latach okazało się, jaki jest stosunek obywateli do Narodu, do Państwa. Okazało się, kto i jak pojmuje i spełnia swoje obowiązki.

Olbrzymia większość społeczeństwa polskiego ten egzamin zdała. Mimo represji i terroru, wróg nie może poszczycić się zwycięstwem. Padają ofiary, ale walka trwa dalej i toczyć się będzie aż do naszego zwycięstwa. Kartki tej książki mają odkryć ją przed nami, mają przypomnieć każdemu o tej walce. Pisane są dla żywych Polaków, pisane krwią umierających za Polskę. Są podarkiem tych, co odeszli, dla tych, którzy trwają w niezłomnym oporze. Dla tych, którzy walczą, by ziemia nasza nazywała się Polską, by dzieci nasze były Polakami. Walczą, aby pozostało to, co w nas i z nas jest najlepsze, najpiękniejsze.

 

Str. 7

Dlatego by świat stał się wspanialszy i lepszy. Byśmy mogli uczestniczyć w rozbudowie i w przetworzeniu ogólnoludzkiej kultury. By nie zabrakło nas dla innych.

Książka ta jest zestawieniem fragmentów, toczącej się obecnie walki wojskowej i cywilnej. Pisana jest nie tylko na podstawie subiektywnych przeżyć uczestników – Polaków. Wielokrotnie powołujemy się na głosy naszych wrogów i ich opinię o Polsce i polskim żołnierzu.

Niech za nas mówią fakty. I niech te fakty stanę się treścią duchową tych Polaków, którzy nie dojrzeli jeszcze ogromu walki, jaką stoczył już dotąd Naród Polski o swoje Państwo. W czwartym roku wojny mamy poza sobą tak wiele ofiar i wysiłku, włożonego przez bezimiennych Polaków: żołnierza w mundurze i żołnierza walki cywilnej.

Dzięki tym ofiarom i wysiłkom wchodzimy w czwarty rok wojny, mając za sobą ogromne straty ludzkie, lecz o ile bogatszą stałą się nasza świadomość narodowa?

O ile większy stał się nasz Naród — tak uparcie, tak bez względu na wszystko, broniący swego prawa do życia.

Niech to wynagrodzi ofiary, które ponosimy. Wojna niech przekuje nas w twardych bojowników.

POLSKA WALCZY.

 

Str. 8

<=

NADCHODZĄ…

Wczesnym rankiem, 1 września 1039 roku ą lotnisk niemieckich wystartowały setki bombowców, a w ślad za atakiem lotniczym na całej długości naszej granicy z Niemcami i Słowacją, nastąpił atak niemieckich sił lądowych.

Od zachodu na Pomorze wkroczyła IV armia gen. von Kluge. Od północy uderzyła m armia Küchlera. Od Śląska nacierała VIII armia Blaskowitza; na Piotrków i Tomaszów skierowała się armia Reichenau’a. Z Czech i Moraw wyruszyła na Bogumin — Cieszyn — Skoczów XIV armia gen. von Lista, a od Słowacji uderzyły dwie grupy operacyjne na Małopolskę Wschodnią.

Kliny niemieckich wojsk pancernych posuwały się szybko w głąb Polski, omijając silniejsze ośrodki oporu.

Armia niemiecka dysponowała w chwili wybuchu wojny 96-ciu dywizjami piechoty, z czego 8 było zmotoryzowanych, 9 dywizjami pancernymi, olbrzymią ilością jednostek pomocniczych i 8.500 samolotów bojowych pierwszej linii.

Armia polska liczyła 30 dywizyj piechoty, 7 brygad kawalerii, około 800 czołgów i samochodów pancernych, 3.000 dział, 900 samolotów, przeważnie przestarzałych typów.

W piechocie stosunek liczebny wyrażał się 1 do 3 na korzyść Niemców, w broni pancernej i lotnictwie N|iemcy mieli dziesięciokrotną przewagę…

Dwa główne uderzenia niemieckie od zachodu na Śląsk i Pomorze z zasadniczym kierunkiem na Warszawę zmusiły armię poznańską gen. Kutrzeby do szybkiego wycofania się ku Warszawie, na Kutno. Jednocześnie uderzenie dwóch armii gen. v. Kluge i gen. Küchlera rozbiło armię pomorską, gen. Bortnowskiego na dwie grupy: północną, którą odcięto i południową, która przebijała się na Kutno, gdzie połączyła się z armią poznańską.

 

Str. 9

 

Pod Kutnem też rozegrała się bitwa, która zadecydowała o dalszych losach wojny. Zmęczony, źle uzbrojony żołnierz polski przez tydzień z niesłychanym bohaterstwem odpierał niemieckie ataki. Kawaleria polska szarżowała na niemieckie czołgi i stanowiska ciężkiej artylerii. Szala zwycięstwa przechylała się kilkakrotnie. Polaków ratowała niesłychana brawura, Niemcy zwyciężali, otrzymując w krytycznych momentach posiłki nadsyłane samolotami.

W dniu 15 września, wreszcie, armie niemieckie przystąpiły do koncentrycznego ataku, który rozbił naszą armię na kilka grup. Najsilniejsza z nich usiłowała przedrzeć się do Modlina. Na linii Bzury zamknęła jej drogę niemiecka dywizja pancerna. W trakcie walki znalazł nad Bzurą śmierć dowódca 14 dywizji piechoty gen. Franciszek Wład.

Gdy z dywizji jego pozostały szczątki, gdy nie odniosły skutku rozpaczliwe ataki, którymi gen. Wład dowodził osobiście, dn. 18 września oświadczył on swym oficerom: „Nie mamy z czym wracać z pola walki, dla mnie, jako dowódcy dywizji jedynym wyjściem żołnierskim jest zginąć wśród swoich żołnierzy”.

W kilka godzin po tym poszarpany odłamkami granatu, ranny kulami karabinów maszynowych, podyktował swój ostatni list do żony. Krótki ostatni list: „Oddałem życie za Polskę. Wychowaj naszego syna na dzielnego Polaka”.

Niemieccy autorzy, opisując tę jedną z największych bitew świata nie mogli ukryć podziwu dla męstwa polskich żołnierzy. W licznych publikacjach ich przebija na każdym, kroku podziw i szacunek dla ginących w beznadziejnej, nierównej walce Polaków. Polaków walczących do ostatka.

Generał Kutrzeba z resztkami armii „Poznań” i gen. Bołtuć, dowódca grupy „Grudziądz” zdołali przebić się do Puszczy Kampinowskiej przez gęsto obsadzoną siłami nieprzyjacielskimi linię Bzury. Niemcy, przygotowani na to, wysłali w rejon puszczy oddziały, celem odcięcia drogi do Warszawy. W puszczy, na przedpolu stolicy, rozgorzała straszliwa walka. Nim nadeszła na pomoc nowa zmotoryzowana dywizja, Polacy odrzucili na południe, lub rozbili zaporę niemiecką i duża część ich przedarła się do oblężonej stolicy. Piechur polski bagnetem utorował sobie drogę.

Oto, jak opisał tę walkę niemiecki jej uczestnik: „Za dnia słyszą Niemcy w powietrzu kule motorów eskadr bombardujących. Nadlatują one lotem przyśpieszonym nad las, zrzucając

 

Str. 10

bomby. Ziemia drży od wybuchów. Nikt chyba nie zostanie tam przy życiu”.

„Znowu noc. Znowu nacierają Polacy na batalion. A tymczasem z lasu przez całą noc słychać turkot wozów, rżenie koni, szczęk broni… To resztki poznańskiej armii idą do Warszawy, bez względu na niemieckie wypady, bez względu na ogień artylerii zasypującej las”.

„Las roi się od Polaków. Kolumna dostaje ogień ze wszystkich stron. Wkrótce utyka beznadziejnie. Nawet kierowcy i woźnice zmuszeni są iść w tyralierę na boki dla własnej obrony. Bateria zajmuje stanowiska. Między drzewami jest tak ciemno, że nie widać własnej dłoni. Posuwając się, Niemcy koziołkują wśród przekleństw na wykrotach. Do tego przeklęty brzęk rykoszetów i gwizd kul. Niemcy rzucają się na ziemię i pełzną po mchu. Sierżanci ryczą bezustannie: „trzymaj łączność!” Linia podaje dalej. Wydaje się, że Polacy mają cztero lub pięciokrotną przewagę. Na szczęście bateria kładzie od czasu do czasu kilka serii no przedpole. Po dwóch godzinach uzyskali Niemcy nieco na terenie. Tabor otrzymuje rozkaz posunięcia się naprzód. Bez przerwy terkoczą na czole karabiny maszynowe. Ledwo tabor oddalił się o kilkaset metrów, dogania go przerażony łącznik: „natarcie wręcz na baterię”. Znów biegną z powrotem, przeciskając się między wozami. Z tyłu rozszalało się piekło. Bateria zamilkła. Gwałtowny ogień zmuszą Niemców do posuwania się skokami .Wtem jaskrawe błyski parę metrów przed nami — huk i gwizd odłamków polskich granatów ręcznych. Polacy są już o 30 — 40 m od baterii. Słychać słowa ich komendy. Volksdeutscher ze Śląska, towarzyszący Niemcom na ochotnika, tłumaczy je natychmiast dowódcy. Od czasu do czasu słychać jakiś przeraźliwy okrzyk, strzelanina tu i tam milknie na chwilę i słychać jak Polacy posuwają się do przodu. Nic nie widać. Strzela się jedynie w kierunku ogni wylotowych luf przeciwnika. Niemcy, broniąc się, rzucają również granaty ręczne. Polacy docierają na odległość 20 m i utykają. Może poległ ich dowódca.

Jeszcze dwukrotnie tej nocy bronić się musi bateria niemiecka przeciwuderzeniami przed polskimi atakami. Podpułkownik ze sztabu dywizji naradza się z dowódcą batalionu. Nie ma sensu pchać się dalej po nocy. Jeszcze parę takich natarć, nikt nie zostanie.Niemcy rozpoczynają spieszny odwrót.

Po sforsowaniu puszczy Kampinowskiej Polacy natrafiają na jeszcze jedną zaporę. W rejonie Babic trzeba znów stoczyć

 

Str. 11

walkę. Pod osłoną brawurowych natarć straży bocznych reszta oddziałów polskich maszeruje dalej na Warszawę. Niemiecki żołnierz takie ma z tej walki wspomnienia:

„W zdobytym lasku zabici Polacy leżą naprzemian z Niemcami, poległymi w czasie natarcia na las. Wtem nie wierzę własnym oczom. W żołnierskim mundurze, w rajtuzach, lecz z długimi włosami, które rozsypały się z pod furażerki i spłynęły na woskowe, wielkiej urody oblicze, leży kobieta. Głowa odrzucona w tył, ręka jeszcze wyciągnięta w stronę karabinu, który wypadł z jej martwej dłoni”.

Ten sam Niemiec podziwia również postawę moralną polskiego żołnierza:

„W czasie ataku polskiego kilku rannych dostaje się do niewoli. Trzymają się dobrze. „Dziś w nocy o trzeciej przyjdą tu nasi jeszcze raz z wami zrobić porządek”. Zawzięte to chłopy z Poznańskiego i Pomorza — polskie pułki wyborowe”.

Niemieckie natarcie na las koło Babic było spóźnione. Polacy już przeszli, zawdzięczając poświęceniu oddziałów wiążących nieprzyjaciela przez dwa dni. Niektóre jednak oddziały zepchnięto do Modlina. Wracają i znów przedzierają się do oblężonej Warszawy. Generał Bołtuć wyparty z oddziałem kilkuset ludzi, wraca z Kazunia i ginie w natarciu na Młociny.

Wielka bitwa pod Kutnem zakończyła się ostatecznie wkroczeniem resztek 15-tej, 17-tej i 25-tej dywizji piechoty i Wielkopolskiej Brygady Kawalerii do płonącej, oblężonej Warszawy. Zbliżał się już ostatni akt dramatu wrześniowego, lecz właściwa rozgrywka z Niemcami dopiero się zaczęła.

 

0

Almanzor

Bejka, to zawolanie rodzinne, z Podlasia.

72 publikacje
3 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758