Andrzej Owsiński Żyjemy w niedostatku GUS, taki skory do optymizmu, tym razem zmusił do niezbyt wesołych refleksji, stwierdził bowiem że prawie 40 % Polaków żyje w niedostatku. Wyjaśnił wprawdzie że niedostatek to jeszcze nie ubóstwo, ale życie ze znacznymi brakami materialnymi. Nie wyjaśnił na czym dokładnie ten niedostatek polega i jaka jest różnica w stosunku do ubóstwa, są to pojęcia względne: np. podaje się, że w Polsce zagrożonych ubóstwem jest 15 – 17 % mieszkańców, a w Niemczech dane w tym przedmiocie niewiele odbiegają od polskich. Można w ciemno uznać że wynika to w dużej mierze z zastosowanych kryteriów. To tak zupełnie, jak przypominam sobie, kiedy w 1956 roku PRL dostała chwilowego obłąkania i otrzymałem paszport, który […]
Andrzej Owsiński
Żyjemy w niedostatku
GUS, taki skory do optymizmu, tym razem zmusił do niezbyt wesołych refleksji, stwierdził bowiem że prawie 40 % Polaków żyje w niedostatku. Wyjaśnił wprawdzie że niedostatek to jeszcze nie ubóstwo, ale życie ze znacznymi brakami materialnymi. Nie wyjaśnił na czym dokładnie ten niedostatek polega i jaka jest różnica w stosunku do ubóstwa, są to pojęcia względne: np. podaje się, że w Polsce zagrożonych ubóstwem jest 15 – 17 % mieszkańców, a w Niemczech dane w tym przedmiocie niewiele odbiegają od polskich.
Można w ciemno uznać że wynika to w dużej mierze z zastosowanych kryteriów. To tak zupełnie, jak przypominam sobie, kiedy w 1956 roku PRL dostała chwilowego obłąkania i otrzymałem paszport, który mi zresztą po niedługim czasie zabrano, ale jednak mogłem skorzystać i pojechać do Anglii, gdzie jako najważniejszą, przynajmniej dla Anglików, była wiadomość, że do koszyka kształtującego minimum zarobków doliczono koszt zakupu i utrzymania samochodu. W Polsce wówczas ten luksus był dostępny jedynie garstce uprzywilejowanych.
Myślę jednak że współcześnie nie chodzi aż o takie różnice, tym nie mniej stwierdzenie GUSu na tle powszechnego triumfu z racji osiągnięć gospodarczych mimo pandemii, wyróżniające Polskę na tle innych krajów, przynajmniej unijnych, jest nie lada wstrząsem.
Próbowałem znaleźć przyczynę, a przede wszystkim stwierdzić jaki jest rzeczywisty stan rzeczy. Rzeczywiście nasze dochody liczone w waloryzowanym PKB nie są imponujące: lokujemy się na 31 miejscu na świecie z dochodem w wysokości blisko 32 tys. zł rocznie na głowę, czyli przeszło 2,5 tys. zł miesięcznie. To wcale nie jest źle chociaż w UE za nami tylko Węgry, Chorwacja, Rumunia i Bułgaria. Jednakże zastrzeżenia budzi chyba zbyt hojna „waloryzacja” dokonana przez GUS, wynika z niej bowiem że jesteśmy nieomal o 50% tańsi od średniej unijnej, a to chyba lekka przesada.
Sięgnąłem więc po inne dane dotyczące osobistych dochodów i tu różnica wyszła dużo większa, bowiem wg tego samego GUSu nasz dochód osobisty wynosi tylko 1.800 zł. miesięcznie na osobę, z czego wydatki wynoszą 1.300 zł. Wynikałoby z tego że oszczędzamy po 500 zł. miesięcznie na jednego Polaka i Polkę, czyli w skali całego państwa prawie 240 mld zł rocznie, a według tegoż GUSu faktyczne nasze oszczędności nie przekraczają połowy tej sumy.
Co się dzieje z resztą? Możemy odpowiedzieć jak Stalin Rooseveltowi, że to nas nie interesuje. Wolę jednak uznać, że rzeczywisty dochód osobisty nie wynosi 1.800 zł, a jedynie 1.500 i to chyba w tych okolicznościach byłoby bliższe prawdy.
Wniosek jest oczywisty: taki dochód nie sięga nawet 50 % średniej unijnej, a przecież to są pieniądze, za które musimy żyć, a nie z PKB.
Realia są zatem takie: – odnosimy sukcesy gospodarcze tylko, że osobiście każdy z nas, z wyłączeniem garstki uprzywilejowanych, niewiele z tego ma.
Dlaczego tak się dzieje?
Po pierwsze, wprawdzie co roku, nawet przy pandemii, coś nam z produkcji przybywa, tylko mając na względzie bardzo niski stan wyjściowy, ciągle jest to bardziej imponujące w odsetkach niż w realiach.
Po drugie, pracujemy głównie dla obcych, którzy tylko dlatego lokują w Polsce produkcję że tu się płaci o wiele mniej. Jeżeli w Polsce fabrykant zapłaci robotnikowi 27 zł/godz. to w Niemczech musiałby zapłacić 80 zł,. różnica stanowi jego zysk i będzie pilnował, żeby taki stan utrzymywał się jak najdłużej. Próba wymuszenia podwyżki może zakończyć się powodzeniem, ale ryzyko jest zawsze duże, że wtedy przeniesie się do innego kraju, gdzie robocizna jest jeszcze tańsza. Ponadto jest jeszcze problem krajowych przedsiębiorców, którzy przy podwyżce płac mogą stracić rynek.
Sprawa jest skomplikowana i trudna, przy czym największą trudnością jest fakt że UE która tak dba o „praworządność” i prawa, a raczej przywileje, mniejszości różnego sortu, nie dba o rzecz podstawową – o unijny rynek, pozwalając na bezkarne wprowadzanie na ten rynek produktów pracy nieopłaconej, przymusowej, nielegalnej i dumpingowej.
Po trzecie: nie dbamy o racjonalne wykorzystanie zasobów naturalnych, surowców i pracy ludzkiej, a ponadto utrzymujemy z mizernych dochodów budżetowych rozdętą biurokrację, której głównym zadaniem jest robienie trudności obywatelom, bo z tych „trudności” właśnie żyje.
Jeżeli chcemy naprawdę, a nie tylko w hasłach wyborczych, zwiększyć dochody Polakom, to musimy natychmiast, póki jeszcze trwa pandemia przystąpić do aktywnych działań.
Dla osiągnięcia tego celu musi być radykalnie ograniczona biurokracja, zarówno pod względem ilościowym, jak i też w zakresie działania. Powinno to przyczynić się do redukcji nagromadzonych przepisów zmierzających do regulowania najdrobniejszych spraw i pozbawiających wykonawców jakiejkolwiek własnej inicjatywy i odpowiedzialności. Jest to podstawowy warunek usprawnienia gospodarki i nadania jej odpowiedniego tempa rozwoju.
Należy też zwiększyć lub uruchomić produkcję wielu artykułów, na które istnieje w pierwszej kolejności zapotrzebowanie krajowe, pisałem już wielokrotnie o jakie wyroby chodzi.
Polacy mimo przeszło trzydziestu lat „transformacji” nie dorobili się na tyle, żeby mogli podjąć się organizacji względnie odbudowy produkcji wielkoprzemysłowej. Niestety, podobnie jak przed wojną, musi w tym dziele pomóc państwo. Nasz rynek zbytu mimo wzrostu siły nabywczej i potrzeb, nie jest zbyt chłonny, musimy w większym stopniu zaangażować się w eksport, w którym, mimo niewątpliwych sukcesów, nawet w czasie pandemii, wyglądamy w porównaniu do naszych zachodnich, południowych i północnych sąsiadów dość mizernie.
W Polsce wartość eksportu w przeliczeniu na mieszkańca wynosi wg GUSu 5,7 tys. euro rocznie, w Słowenii 15,3, Słowacji 14,8. Czechach 14,7, Estonii 11,2, Litwie 9,3, Łotwie 6,4 – w tys. euro.
Trzeba jeszcze do tego przyznać, że 30 % eksportu do Niemiec to jest praktycznie ich własna produkcja ulokowana w Polsce, która poza omówioną już robocizną niczego z tego realnie nie ma. Niezależnie od tego rodzaju eksportu dobrze byłoby zwiększyć eksport produktów własnych, począwszy od płodów rolnych i ich przetworów po wytwory o największym wkładzie myśli technicznej.
W naszej sytuacji eksport i budownictwo mieszkaniowe powinny być głównymi motorami napędowymi polskiej gospodarki. Wpisałem to przed ćwierćwieczem do program opracowanego przeze mnie i zatwierdzonego przez radę krajową AWS, a także przy innych okazjach, ale nigdy nie podjętego chociaż wciąż aktualnego.
Nasz 40 procentowy niedostatek przedstawiony przez GUS wynika z niskich płac, nędznych emerytur i rent, ale też i braku mieszkań, szacowanego na 1,5 – 2,5 mln. Nie stać też nas na kupno nowych samochodów, których kupujemy mniej niż mała i zbankrutowana Grecja. Odbija się to między innymi w postaci niewielkiej ilości produkowanych w Polsce samochodów, ostatnio już poniżej pół miliona rocznie (427 tys. w 2020 roku).
Usiłowania zapobieżeniu niedostatkowi za pomocą różnych darowizn, jakkolwiek mają niekiedy uzasadnienie, nie mogą być traktowane jako remedium, podobnie podwyżki płac minimalnych. Działania administracyjne powinny być traktowane wyłącznie jako chwilowa interwencja w sytuacjach pilnie tego wymagających.
Celem jest stworzenie takiej mocy i takich stosunków wytwórczych których rezultatem będzie wzrost dochodów całego społeczeństwa bez potrzeby sztukowania administracyjnego. W dobrze zorganizowanym państwie budżet nie powinien być obciążony wydatkami socjalnymi. Jest to zadanie instytucji ubezpieczeń społecznych.
Obecny stan, będący wynikiem wieloletnich zaległości, rujnuje budżet państwa, który w znacznej mierze jest kasą zapomogową (ponad 100 mld zł dopłat do różnego rodzaju wydatków socjalnych).
Ten stan rzeczy nie może trwać długo, miejmy nadzieję że ograniczenia spowodowane pandemią skończą się możliwe jeszcze w tym roku, a wówczas trzeba przystąpić z gotowym planem działań do przyśpieszonego rozwoju gospodarki. Pewne elementy tego działania mogą być podjęte już teraz. Dotyczy to szczególnie zwiększenia budownictwa i produkcji dóbr, na które z pewnością będzie większe zapotrzebowanie po zniesieniu obecnych obostrzeń.
Rozporządzamy znacznie lepszą znajomością realiów europejskiej gospodarki, aniżeli przed trzydziestu laty. Nasz obecny stan to głównie cena jaką płacimy za pozwolenie żeby inni urządzali nas korzystając z naszej nieświadomości i naiwnej wiary w ich dobrą wolę. Należy zatem pilnie patrzeć na ręce tych którzy oferują nam „bezinteresowną” pomoc.
Można powołać się na polecenie Piłsudskiego do organizatorów polskiej siły zbrojnej przed I wojną światową: „pieniądze brać, ale nie kwitować” i tak obecnie możemy darowizny brać, ale nie podpisywać zobowiązań. Zresztą w praktyce nie są to darowizny, ale drobna rekompensata za szkody jakie nam poczynili.
I nie myślę tu o należnych nam odszkodowaniach za wojnę i okupację ze strony obydwu agresorów, ale o szkodach jakie nam uczyniono w całym okresie transformacji. W tych okolicznościach obok programu działania potrzebna jest też szczególna czujność wobec wszelkich zamierzeń unijnych i innych „przyjaciół”.