Bez kategorii
Like

Załgany hipokryta

16/11/2011
361 Wyświetlenia
0 Komentarze
19 minut czytania
no-cover

Polacy, próbując udowodnić polskość tych ziem, dokonywali „średniowiecznych egzekucji na ludności Wołynia”. … „Przodem szły dwie tankietki [sic!], w górze krążył samolot [sic!] i raził wieś gradem pocisków. Zaczęła się pożoga.

0


W przedostatnim numerze „Uważam Rze” (nr 39) Rafał Ziemkiewicz opisując rzeź wołyńsko-małopolskąprzypomniał swój tekst sprzed ponad 3 lat pt. „Myśmy wszystko zapomnieli”, określając go w następujący sposób:

 

Kiedy w 65. rocznicę rzezi wołyńskich, w kwietniu roku 2008, napisałem dla „Rzeczpospolitej” artykuł przypominający tamte wydarzenia, była to pierwsza w niepodległej Polsce taka publikacja w gazecie zaliczanej do głównego nurtu mediów.

 

Artykuł w URze wywołał natychmiastową replikę Marcina Wojciechowskiego, funkcjonariusza Gazety Wyborczej rzuconego na odcinek polsko-ukraiński. Wojciechowski orzekł, że Ziemkiewicz ma blade pojęcie o tym, co się pisze w Polsce i przypomniał, że to GW dzierży palmę pierwszeństwa pisania o Wołyniu od 1993 roku.

 

Wojciechowskiemu umknęło w zdaniu Ziemkiewicza wiele znaczące słowo „taka”, ale wrócimy do tego na koniec. Skoro z szafy GW wypadł trup pod nazwą „przerwanie milczenia o Wołyniu”, to przeprowadźmy sekcję tych zwłok.

 

Po pierwsze Wojciechowskiemu chodzi o cykl artykułów nie z 1993 ale z 1995 roku. To drobiazg, ale jak się komuś zarzuca niewiedzę, to samemu powinno się wiedzieć, co i kiedy publikował własny chlebodawca. Drobiazgiem nie jest natomiast to, co zawierały te artykuły…

 

A było jak u Hitchcocka. Na pierwsze uderzenie poszedł artykuł niejakiego Smijana, historyka z Ukrainy, pt. „Szowiniści z AK” (GW z 17/07/1995). Czego w nim nie było! A to, że polityka „polskiej szlachty” doprowadziła do tego, że Ukraińcy „nie życzyli sobie być dłużej jej niewolnikami”. Powstali przeciw „okupantom” i to było przyczyną „brutalnej rozprawy, jakiej dopuściła się Armia Krajowa wobec ukraińskiej ludności Wołynia latem 1943 r. [sic!]” Polacy, próbując udowodnić polskość tych ziem, dokonywali „średniowiecznych egzekucji na ludności Wołynia”. Jest nawet opis takiej akowskiej „egzekucji”: „Przodem szły dwie tankietki [sic!], w górze krążył samolot [sic!] i raził wieś gradem pocisków. Zaczęła się pożoga.” Niemniej bohaterski lud ukraiński nie poddawał się: „Walka ta trwała aż do wypędzenia niemieckich faszystów i piłsudczyków z 27 Dywizji Armii Krajowej.”

 

W tym bełkocie zupełnie utonął wyważony, kompetentny, ale ograniczony tylko do Wołynia i rodzinnych Iwanicz artykuł prof. Władysława Filara. Aby nie być gołosłownym, przytaczam słowa z listu prezesa ośrodka Karta Zbigniewa Gluzy do GW:

 

Znam siłę oddziaływania "Gazety", więc tym bardziej mi przykro, gdy ważne tematy z historii najnowszej są przez nią pomijane. Jeszcze gorzej jest jednak, gdy wywoływanie przeszłości ma charakter bałamutny, gdy służy potęgowaniu napięć, a nie spokojnemu namysłowi. (…) Tekst Smijana ma na tyle prowokacyjny charakter, że poprzedzający go, wyważony artykuł Władysława Filara nie może go zrównoważyć. (…) Udokumentowane wystąpienie znanego w Polsce polskiego historyka zestawione zostało z quasi-publicystyką historyka ukraińskiego, operującego głównie epitetami i hasłami propagandowymi. Wśród Polaków utrwalił się stereotyp Ukraińca-zbrodniarza, teraz wzmacniacie stereotyp Ukraińca-tendencyjnego kłamcy. (GW nr 173 z 27/07/1995, podkreślenia moje)

 

Aby nie było wątpliwości, że odrobina prawdy ukazana przez Filara utonie w zalewie po stokroć powtarzanej propagandy, na drugi rzut poszły bałamutne artykuły autorstwa I.Kyczija (19/07/1995), L.Włodkowskiego (9/08/1995), R.Torzeckiego (19/09/1995), B.Osadczuka (18/10/1995) i W.Reprincewa (9/10/1995). Mają artykuły te wiele wspólnych punktów. Oto na wstępie dowiadujemy się, że „nie powinno się zaczynać dyskusji od pytania, kto pierwszy zaczął walkę. Należy zastanowić się raczej nad jej przyczynami”(Kyczij). Tak oto sprytnie odchodzi się od głównego tematu, jakim miała być „tragedia Wołynia”, nawet go nie zaczynając, do tematów zastępczych, na przykład do „okrutnej i kolonialnej” polityki narodowościowej II RP. I klaruje się czytelnikowi GW, że Polacy „mieszkali na cudzej ziemi” i „kolonialnie zniewolili Ukraińców” (Reprincew). W tworzonej narracji terror OUN staje się „niepokojami”, natomiast reakcja na ten fakt władz polskich, jest już „przemocą” i „pacyfikacją”. W wyniku działalności OUN „zdarzały się wypadki śmiertelne”, natomiast gdy do akcji wkraczała II RP, to już mówi się o „pobiciach i ofiarach śmiertelnych” (Torzecki). Po długich wywodach na temat potworności rządów II RP wobec Ukraińców można już zadać pytanie: „Jakież musiało to być [to polskie] władanie na tej ziemi, skoro w latach II wojny światowej stała się ona epicentrum krwawej tragedii…?” (Reprincew)

 

Następnie przechodzą eksperci GW do lat II wojny światowej poprzedzających „polsko-ukraińską tragedię”. Już nieźle otumaniony czytelnik GW dowiaduje się, że Polacy właściwie sami sobie napytali biedy, bo nie mieli Ukraińcom „nic do zaoferowania” poza „wzrostem nastrojów nacjonalistycznych” (Torzecki) i „rzezią w 1942 r. na Chełmszczyźnie”(Reprincew). Na dodatek kolaborowali z kim tylko się dało, co sprowokowało Ukraińców: „nie są już tajemnicą kontakty niektórych polskich kół wojskowych z radzieckim kierownictwem, poczynając od września 1939 r. aż po kwiecień 1943 r.” oraz „[polska policja w służbie niemieckiej] mocno dała się we znaki ukraińskiej ludności. Oleju do ognia dolewała współpraca AK z rosyjskimi, dywersyjnymi i zwiadowczymi oddziałami partyzanckimi” (Reprincew)

 

I tu następuje krótki przekaz kanoniczny odnośnie meritum sprawy: „Tak doszło do krwawych walk” (Torzecki), „bratobójczych walk” (Osadczuk), do „powszechnej rzezi” (Reprincew). „Walka była bezkompromisowa z obu stron” (Reprincew). „Nie mamy żadnych ukraińskich dokumentów, które świadczyłyby, że Ukraińcy w sposób planowy chcieli doprowadzić do czystki etnicznej” (Torzecki). Ukraińskie podziemie chciało „dekolonizować” Wołyń poprzez „przymusowe wysiedlenia” i „selektywnie wyniszczające akcje”, jednak polskie podziemie odpowiedziało „terrorystycznymi i wojskowo-wyniszczającymi metodami” (Reprincew). Metody te doprowadziły do „setek spalonych ukraińskich wsi na Chełmszczyźnie w 1942 r., na Wołyniu w latach 1943-1944, na Zasaniu w latach 1944-46” (Reprincew). Na dodatek później Polacy przeprowadzili „zbrodniczą akcją <Wisła>” (Osadczuk), z czym, o dziwo, w przypływie przyzwoitości nie zgadzał się Torzecki.

 

Winnym tej „tragedii” z pewnością nie było „podziemie ukraińskie”, ponieważ, jak już się dowiedzieliśmy, na to „nie ma żadnych dokumentów”, ponadto „reżyserzy tych tragicznych wydarzeń byli w Moskwie i Berlinie” (Kyczij), bo „pogłębianie polsko-ukraińskiego konfliktu leżało w interesie zarówno Niemców, jak i Sowietów” (Osadczuk). Na dodatek „w napadach na niektóre polskie wsie brali udział, przebrani w mundury UPA, "czerwoni" partyzanci z oddziałów specjalnego przeznaczenia, podporządkowanych NKWD” (Kyczij). Zdaniem tegoż Kyczija „kierownictwo OUN i UPA próbowało nawiązać kontakty z polskim podziemiem”, jak się sugeruje, w celu powstrzymania „obopólnej rzezi”, ale „wstępne rozmowy nie dały rezultatów”.

 

Zawiódł się ten, kto w ww. artykułach szukał jakiegoś bardziej precyzyjnego opisu, w końcu dramatycznych, istotnych wydarzeń, ich chronologii, przebiegu, bilansu… W kwestii liczb panuje tu kompletny chaos. Co prawda Torzecki podaje, że „w walkach” [sic!] zginęło 80-100 tys. Polaków, ale „żadna ze stron nie jest w stanie przedstawić niepodważalnego liczbowego stanu strat…” Według Kyczija liczby podawane przez Polaków są „daleko zawyżone”. Natomiast Reprincew pisze, że „we wzajemnych terrorystycznych akcjach zginęło nie mniej niż 40 tysięcy Polaków – dzieci, kobiet, starców i w przybliżeniu tyleż samo ukraińskiej ludności”. Zamętu dopełnia Włodkowski twierdząc, że „nigdy nie będziemy w stanie dojść, ile ofiar padło z rąk UPA i kontrolowanych przez banderowców formacji chłopskich, ile – z rąk <<polskich>>, <<ukraińskich>>, a także innych <<Schutzmannschaftów>>, ile wprost z rąk niemieckich (…), ilu pomordowanych ma na sumieniu Armia Krajowa, sowieccy partyzanci, dzikie bandy, dezerterzy różnej maści (…)”. Generalnie eksperci GW wybijają z głowy już zupełnie skołowanego czytelnika dociekanie prawdy, bo „nie ma pełnej i jednoznacznej prawdy, każda ze stron ma swoją prawdę…” (Osadczuk). Są to sprawy „sprzeczne i niejasne” (Kyczij) a wokół nich „nagromadziło się wiele legend, fałszerstw i przekręceń” (Osadczuk). Nie ma co tego wyjaśniać, bo „dziś, a prawdopodobnie też nigdy, nie da się wszystkiego wyjaśnić” (wciąż Osadczuk).

 

Po takim praniu mózgu pozostaje przekonać czytelnika GW, żeby „ nie wywoływać upiorów przeszłości” i „rozdrapywać starych ran”, lepiej budować „infrastrukturę przebaczenia i współpracy” (Osadczuk).

 

Z misją „budowania infrastruktury przebaczenia” do akcji wkroczył sam Nadredaktor zastanawiając się w podsumowującym dyskusję eseju („Rana Wołynia” z 10-12/11/1995), „jak przezwyciężyć nienawiść, jak stawić czoło zakłamaniu [sic!], jak budować przyszłość”. Michnik z zadowoleniem stwierdził, że „na temat dramatu polsko-ukraińskiego na Wołyniu powiedziano już niemal wszystko” a „głosy (…), które publikowała <Gazeta> (…) ukazują niezwykłą złożoność stosunków polsko-ukraińskich.” Szef GW kontynuował narrację poprzedników, iż „konflikt polsko-ukraiński” był „tak skomplikowany, że niemożliwy do opisania w kategoriach czarno-białych.” Mimo to „spoglądając wstecz, trzeba (…) uzyskać jakiś obraz zbliżony do prawdy i wolny od stereotypów; obraz, który uwzględni różne punkty widzenia”. Michnik nie pozostawił wątpliwości, że „polsko-ukraińskie pojednanie w prawdzie [sic!]” jest „konieczne” a jego warunkiem jest zrozumienie „ukraińskiego punktu widzenia”, który jest „w pełni prawomocny”. Oberautorytet wezwał do ”autorefleksji moralnej”, „dostrzeżenia belki we własnym oku” i „przekroczenia progu własnej pamięci”. Należy „przebaczyć i prosić o przebaczenie” oraz „zobaczyć brata we wczorajszym wrogu. Tylko w ten sposób można budować lepszą przyszłość.” Wszelkie odstępstwa od tej linii („szowinistyczne jątrzenia”) „muszą być stanowczo potępione (…). Szowinizm karmi się emocjami i ignorancją [sic!]”. Oczywiście nie zabrakło w tekście Michnika rytualnych odniesień do Giedroycia i jego „Kultury”.

 

Uff! Przepraszam za to przydługie streszczenie, ale było ono potrzebne do pokazania, jak Gazeta Wyborcza „przerwała milczenie o Wołyniu” w 1995 r. Dziś, gdy dysponujemy innymi źródłami niż gazetowo-wyborcza krynica „mądrości” i namaszczone przez nią „autorytety”, możemy stwierdzić, że GW zaserwowała czytelnikom stek banderowskiej propagandy tuszującej ludobójstwo dokonane na Kresach Południowo-Wschodnich. Dziś wiemy, że nie było żadnej „rzezi w 1942 r. na Chełmszczyźnie” , nie było „prowokacji niemiecko-sowieckiej”, nie było „bezkompromisowej walki z obu stron”, fałszywe sotnie stworzone przez NKWD nie mordowały Polaków, znane są rozkazy UPA nt. mordowania Polaków itd., itp. Zresztą to wszystko już było wiadomo 16 lat temu! Nie było dwóch prawd, była prawda i kłamstwo nazwane „drugą prawdą”. Jedynym artykułem z wyżej wymienionych, który do dzisiaj się broni, jest artykuł prof. Filara. A więc można było pisać prawdę i co charakterystyczne, była to prawda jednego z kresowiaków! Ale, jako się rzekło, artykuł ten utopiono w szambie banderowskich, po goebbelsowsku podanych łgarstw. O ironio, to wszystko przy wtórze zaklęć o „pojednaniu w prawdzie” i „stawianiu czoła zakłamaniu”!!!

 

Część z powyższych artykułów z wielką pompą wydała GW w 2008 roku w formie książeczki, która kiedyś posłuży jako dowód oskarżenia w procesie rozliczającym „kłamców wołyńskich”. Jest w tym dziele wielce osobliwy rozdział pt. „ŚWIADECTWA”. Myliłby się ten, kto spodziewałby się w nim wspomnień świadków wydarzeń z 1943 r. Umieszczono tam artykuły… Michnika, Juszczenki i innych autorytetów. „Świadek” Michnik i „świadek” Juszczenko prawią sobie dusery, wzajemnie przebaczają. Ten którego Zbigniew Herbert nazwał „manipulatorem, człowiekiem złej woli, kłamcą i oszustem intelektualnym” oraz syn OUN-owca, zapomnieli, że nie w ich mocy przebaczać „w imieniu tych, których zdradzono o świcie”.


P.S. Wracając do „Myśmy wszystko zapomnieli” Rafała Ziemkiewicza – po prostu po raz pierwszy w wielkonakładowej prasie ktoś zebrał porozsypywane jak puzzle okruchy prawdy pojawiające się wcześniej w różnych publikacjach i ułożył z nich prawidłowy obraz całości, dodając charakterystyczną dla siebie krytykę podejścia „salonu” do tematu kresowego ludobójstwa. Tylko tyle i aż tyle. Nawet wtedy o tym napisałem.

http://uwazamrze.pl/2011/10/17893/niechciana-historia/

http://wyborcza.pl/1,75515,10574943,Ale_plama_.html

 

Tekst pochodzi ze strony niezastąpioniego Mohorta:

http://65-lat-temu.salon24.pl/

0

loktar

"Kocham Polske! I Ty ja kochaj!" @@@@@@@@@@@@@@@@@@@ Pulkownik Ryszard Jerzy Kuklinski - nasz Bohater, ich zdrajca."

103 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758