Bez kategorii
Like

Wychowanie 14 -18 lat – WIĘKSZOŚĆ Z WAS NA DRODZE DO PIEKŁA… :(

05/05/2012
432 Wyświetlenia
0 Komentarze
36 minut czytania
no-cover

Jeśli Ty, albo Twoje dziecko nie potraficie tego przeczytać w całości, spokojnie, poważnie, bez głupawego uśmiechu i przekąsu, to ostrzegam – JESTEŚCIE NA DRODZE KU ZATRACENIU.

0


  "Gawędy Misjonarza"  – świetna książka z 1926 – rozdział V

 

W POPRZEDNIM ODCINKU (o wychowaniu dziecka 6-14 lat)  <—-LINK

 

 

ROZDZIAŁ V. 

Wiosna życia (od 14 do 18 roku). 

 

Ciepły wietrzyk majowy i nocny szron.

 

ieknie jest w maju! Po lazurowem niebie snują się srebrne obłoki, pełno białego, kwiecia rozlewającego słodką woń, a w zielonych lasach rozlega się śpiew ptactwa. Strumień odbija promienie słońca i szemrze wesoło, smukła topola wznosi się ku niebu, a biała konwalijka drzemie w samotni leśnej i śni cu­downe sny. Po całej ziemi rozesłał Pan Bóg wspania­ły kobierzec zielony tkany barwnemi kwiatami, a drze­wa przystroił girlandami kwiecia, jak gdyby na wielką uroczystość, podczas której sam Pan Bóg niewidzialny ze swoimi aniołami idzie w procesji poprzez ziemię, przez wsie, pomiędzy ludzi — przez góry i doliny, przez lasy i rozłogi, zatrzymując się co chwila i błogosławiąc wszystkim swą Boską prawicą.

 

Zięby wśród gałęzi, wiatr wśród listowia grusz i jodeł na wzgórzu czynią muzykę, a skowronek nuci psalmy pod obłokami. Przepiórka zaś w zbożu odma­wia litanję, a strumień mruczy różaniec. Z grzęd kwia­towych i z łąk unosi się zapach jak z kadzielnic.

A cóż człowiek na to? Jemu jest wtedy tak błogo i dobrze, że chciałby cały świat przycisnąć do serca.

A jednak nie wiem, czy tak wszystkim, bo mnie, skoro jest tak cudnie na świecie, właśnie wtedy czarne myśli opadają.Cóż z tego, że tak jest pięknie, kiedy to się zmieni niebawem. Ciepłe powietrze ochłodnie, ciemne chmury pokryją niebo, gęste mgły zaczną prze­ciągać nad światem. Listopad pożółci liście i zedrze je z drzew, które smutnie będą wyciągały swe nagie konary. Niebawem przyjdą mrozy, a śnieg jak śmier­telny całun pokryje zamarzłą ziemię. I czyż warto się cieszyć wiosną lub latem tak bezgranicznie, skoro się wie, że zima nadejść musi?

Takie to myśli snują się przez duszę i zamącają jej radość. Często ranem wschodzi słońce tak pięknie — niebo jest tak czyste i przejrzyste, jak tafla kryształu — ale wnet wypełznie skądś szara chmura i przy­słania pogodny dzień, jakby żałobną krepą. Powie mi może ktoś, że to są tylko niewczesne przywidzenia, ale ja nie chcę o tem dysputować.

Człowiek jest też tworem ziemi i ma jak wszyst­ko swoją wiosnę, swój maj — to jest młodość, i nie będzie od rzeczy zastanowić się nad tem.

Pomyśl przecież, że tak nie będzie zawsze. Ty młodzieńcze czy dziewczyno, pamiętaj, że twoja wio­sna też przeminie — że twoja głowa pokryta bujnemi lokami posiwieje lub wyłysieje — a różowe policzki pokryją się z czasem żółtemi zmarszczkami, że z roku na rok zbliżasz się do śmierci, która cię przeraża i do życia coraz mniej będziesz przywiązany, bo ono stanie się uciążliwe i przykre — i wkońcu opadniesz jak liść dębowy i przysypią cię ziemią, a na twój grób będzie padał deszcz i śnieg go przykryje.

Przyda ci się to przeczytać, drogie dziecko. Je­steś teraz pełne życia, krew krąży żywo w żyłach twoich, chciałobyś tylko skakać, tańczyć i same weso­łe i jasne myśli krążą ci po głowie. Otóż to tak samo, jak te soki w drzewie, które płyną przez jego konary i rozwijają pęki liści i kwiatów. To jest twoja wiosna! Ale nie zapominaj, że zima za nią idzie, która wszyst­ko zmieni.

Patrz na tę starą zgarbioną kobietę, trzęsącą się brzydką, która drepcze przez ulicę, kaszle, z trudem oddycha i co chwila odpoczywa. Czy patrząc na tę biedną, garbatą istotę możesz przypuścić, że i ona była kiedyś młodą i ładną, i była wesołą, śmiała się i ska­kała tak samo jak ty, a teraz zestarzała się — czy my­ślisz, że z tobą będzie inaczej?

O nie bądź lekkomyślne, nie zapominaj się, ale myśl o tem już teraz, kiedy właśnie przestajesz być dzieckiem, gdy jeszcze czas po temu. W starym testa­mencie jest napisane: „Pamiętaj o Stwórcy w młodości, póki nie przyjdą lata, o których powiesz — już mi się nie podobają“. Opuszczasz szkołę, to tak jakby łódka odbiła od brzegu i popłynęła z wodą — kto wie, jak jej się powiedzie? Tak jak pisklę, które z gniazda wy­latuje i próbuje swych skrzydeł, a nawet musi ich lotu próbować, jeżeli nie chce zginąć. Siedząc na ławie szkolnej może nieraz myślisz o otwierającem się przed tobą życiu i wyobrażasz je sobie, jak jasne niebo w ró­żowych kolorach. Nic nie wiesz, jakie ciemne bory, pełne niebezpieczeństw przyjdzie ci przewędrować. Nie wiesz, co posiadasz i co możesz utracić.

Przedewszystkiem możesz utracić tę niewidzial­na koronę niewinności, która po śmierci tak cudnie błyszczy przed tronem Bożym, i nie wiesz, jak czarna otchłańgłęboka jest otchłań bagna grzechu, w które możesz wpaść i zginąć na wieki.

Teraz poczynają w twej duszy budzić się zarodki złego, które w niej dotąd spokojnie leżały i lęgną się z nich, jak z jaj wężych gadziny różnych grzechów, które mnożą się jedne po drugich w twej duszy. Chcę ci tu niektóre z tych wężów nazwać i pokazać.

Jeden z nich ma na głowie błyszczącą koronę, a oczy żarzą mu się jak węgle rozpalone i spoziera niemi na wsze strony, trzymając głowę podniesioną — to jest pycha i próżność. Młode tej gadziny, które za nią peł­zną, świecąc też oczyma: zazdrość, fałsz i podstęp, obmowa, szydzenie z drugich. Ten gad wraz ze swem plemieniem jest wielce jadowity.

Inny wąż jest żółto-czerwony — łasi się chętnie, tańczy, pije wino, jest piękny i gładki, a gdy raz spoj­rzysz w jego oczy, to ci się głowa zawróci i spowoduje upadek — tak ciężki upadek, że z niego całe lata trud­no się podnieść, a to jest najgorszy z grzechów — wszetecznictwo. Potomstwem tego grzechu bywają wstrętne ropuchy i żuki gnojne, a na imię im niepokój sumienia, zatwardziałość, zwątpienie w Boże miłosier­dzie, obojętność dla religji, obżarstwo, lenistwo, wiarołomstwo, to jest całe obrzydliwe pokrewieństwo występków.

Otóż w wieku, w którym się opuszcza szkołę, a jeszcze bardziej, gdy się zbliża rok dwudziesty, mło­dzież jest najbardziej nagabywana zarozumiałościa i próżnością. Wtedy jej oczy zaczynają biegać za oso­bami innej płci. I przychodzi ochota, ażeby razem z in­nymi pójść do karczmy na zabawy i tańce, chętnie się daje posłuch podszeptom, aby nie uważać na napom­nienia rodziców; pokusa cię ciągnie i zły przykład za­chęca, a zwodniczy djabeł pęta cię w sidła z tygodnia na tydzień, a szczególnie w niedzielę i święta prawi ci kazanie: „Nie bądź głupi i nie daj się więzić w domu, jesteś młody i wesoły jak inni, używaj wraz z nimi pó­ki się da“. Djabeł ma też swych sprzymierzeńców, tych zwołuje razem, by cię wyszydzali i wyśmiewali, jeżeli idziesz trudną drogą cnoty i pobożności. Tacy będą cię przezywać „to dewotka“ a to „kapucyn“ — ,,pobożniś“ i t. p.

I tak będzie niebo i piekło walczyć o ciebie wza­jemnie, ale rozstrzygnąć ten spór musisz ty sam. — Dziecko drogie, ty Boże dziecko, gdybym ja mógł ująć twą rękę w moją dłoń i patrząc ci w oczy, tchnąć w twe serce młode tę siłę i odwagę, byś został wierny twym obietnicom i przysięgom, któreś czynił wobec kapłana i całego kościoła po pierwszej Komunji św. I chciałbym iść za tobą, strzec cię, wspierać i podtrzymywać.

Ale to mi się nie uda. Bo nie ty jeden jesteś, ale miljony takich młodych dusz stojących na rozdrożu. A choćbyś był tylko jeden na świecie, czy właśnie był­

byś skłonny mnie posłuchać, a ja czy potrafiłbym tak mówić do ciebie, by moje proste słowa cię przekonały?

Ale jest ktoś taki, który jest pomocą dla wszyst­kich, dość silny i wielce dobrotliwy, może ci zastąpić nawet rodziców, którzy może nie żyją albo umieją le­piej chować cielęta lub prosięta niż własne dzieci. Albo jesteś może na służbie lub w jakiem rzemiośle, sam, wśród obcych, gdzie na cię czyha tysiąc pokus i niebezpieczeństw, więcej, niż sam przypuszczasz.

Otóż ja ci chcę, drogie dziecię, dać mocną podpo­rę, towarzysza i przyjaciela wiernego, który ci zastąpi ojca i matkę, opiekuna i anioła stróża, i chce być twym Bogiem, jeżeli tylko zechcesz go słuchać. On cię chce prowadzić silną ręką i osłaniać cię swem ramieniem w ciągu życia i w chwili śmierci, i przeprowadzić cię przez śmierć i sąd aż do nieba. Nie uchylaj mu swej ręki, kiedy On swoją do ciebie wyciąga — On przezemnie mówi do ciebie, że czeka, byś mu podało rękę, a nazywa się Jezus Chrystus.

We Włoszech latorośl winna owija się o drzewo klonu, wspiera się na niem, rozwija i słodkie daje owo­ce — tak bądź ty tą winną latoroślą, a Jezus będzie drzewem klonowem. Na Nim się oprzej, Jego się trzy­maj, z jego pomocą wzrastaj ku Niebu i bądź przed Bo­giem wielkim, pięknym i bogatym. Abyś to osiągnął, dał ci Bóg sposób — Przenajświętszy Sakrament. Gdy­byś był sam na ziemi i nie był otoczony zgiełkliwym światem, który cię zagłusza, jakżebyś był zachwycony tym posiłkiem, z jak gorącą miłością pragnąłbyś go po­żywać i nigdybyś się nim nie nasycił. Ale cóż, kiedy świat hałaśliwy tak cię omamił i daleko odciągnął, że trzeba cię jak chorego napominać: „Pożywaj, pożywaj często z tego kielicha Ciała i Krwi Pańskiej, droga du­szo, abyś była zdrową i silną“. Jezus Chrystus przy­chodzi do ciebie i przenika cię Swem Boskiem tchnie­niem, aby twe serce zmiękło i rozpaliło się miłością Boga i bliźniego. Wtedy wzrok duszy twojej przejrzy jasno zobaczysz, że te wszystkie rozkosze i przyjem­ności ziemskie, jak tańce, zabawy, jedzenie i picie, bo­gate szaty i klejnoty, są tylko bawidełkiem dla ludzi takiem, jak kawałek papieru dla kota, który z niem igra. I zobaczysz wtedy jasno, że niema nic piękniejsze­go i wznioślejszego, jak służyć Bogu, i dla Niego pra­cować co dzień i co rok żarliwiej, pobożniej i pokor­niej, coraz więcej się uświęcając i Jemu się ofiarując. Staniesz się poważnym i skupionym i nie będziesz słu­chał muzyki zachęcającej do tańca, ani cię nie będzie obchodziło, czy cię będą chwalić czy ganić, czy się będziesz ludziom podobał czy nie.

Przed trzystu mniej więcej laty żyła w Portugalji królewna, imieniem Joanna. Była tak piękna, jak mało która z dziewic na ziemi, tak piękna, że król Francji, gdy zobaczył jej wizerunek, ukląkł i Bogu dziękował, że taką niebiańską piękność może oglądać. A gdy ten król umarł, a jego syn zasiadł na tronie, wy­prawił posłów do portugalskiego króla, a brata Joan­ny, prosząc o jej rękę, zaznaczając zarazem, że gdyby go spotkała odmowna odpowiedź, to gotów wypowie­dzieć wojnę.

Ale o ile królewna była piękną jak anioł, o tyle też była, jak on, poważna. Dusza jej była jakby okry­ta zasłoną tęsknoty za czemś wyższem, dlatego nie chciała słyszeć o zamążpójściu, jak również o rozko­szach i uciechach doczesnych.

Brat jej rozgniewał się i powiedział, że nie może narażać państwa na nieszczęście wojny przez jej opór. Zażądała więc Joanna kilka godzin do namysłu, a przez ten czas modliła się do Boga, płacząc i błagając o litość, a Bóg zesłał jej pociechę i natchnienie. Przy­szła tedy do swego brata i rzekła: „Jeżeli król Francji jeszcze żyje, to go zaślubię“. Po kilku dniach jednak przyszła wiadomość z Paryża, że król Francji umarł.

Wkrótce potem przysłał Ryszard, król angielski, swoich swatów do królewny. Znów brat żądał od niej, aby się na małżeństwo zgodziła, ale ona i tym razem prosiła o czas do namysłu i znowu modliła się i uża­lała przed Bogiem, że ona tylko Jego chce kochać, Je­mu służyć i być Mu wierną. Poczem stawiła się spo­kojna i skupiona przed królem i rzekła: – „Jeżeli mój narzeczony jeszcze żyje, to chcę spełnić jego i twoją wolę“. Ale po tygodniu przybył posłaniec z wiadomo­ścią, że król nie żyje.

Wtedy Joanna wstąpiła do klasztoru, gdzie jako Bogu poświęcona dziewica, zmarła niebawem w pełni młodości i urody, a gdy ciało jej niesiono przez podwórze klasztorne,gdzie się znajdował kwietnik przez niąpielęgnowany,powiędły nagle w nim kwiaty, jakby z żalu i boleści nad śmiercią królewskiej dziewicy.

Nie żądam, byś była taką, jak królewna Joanna, nie żądam, abyś zamykała się w klasztorze i tak przedwcześnie, jak ona, umarła. Ale chcę, abyś, jak ona, nad wszystko umiłowała Boga i nauczyła się Go wielbić i dla Niego żyć w Chrystusie. A tego uczysz się i spełniasz, gdy godnie i często przystępujesz do Sa­kramentów św. Pozwól, niech cię łają, niech z ciebie szydzą, niech cię krytykują, to nic nie znaczy — bądź tylko wierną Zbawicielowi i śpiesz często do Niego, utajonego w Najśw. Sakramencie.

Miałbym ci jeszcze dużo do mówienia, ale moja gawęda byłaby za długa — a Chrystus sam ci to wy­raźniej i jaźniej powie, gdy Go przyjmiesz do serca swego i będziesz Go słuchać.

Ale wam, ludzie starsi, mam coś do powiedzenia.

Wy, rodzice! Zważcie, że teraz wasz przykład szkodzi daleko więcej aniżeli poprzednio, bo teraz dzie­ci daleko uważniej na wszystko patrzą, a temperament staje się coraz żywszy i dzikszy i gadaniem sobie z niemi nie poradzisz, jeżeli dobrym przykładem pro­wadzić ich nie będziesz. Jeżeli ty, ojcze, przy­chodzisz późno do domu, a nogi ci się chwieją i język plącze, jeżeli tylko raz na rok koło Wielkanocy przystępujesz do Sakramentów św. a do tego na spo­wiedź się zżymasz, to potem napróżno będziesz two­jemu dziecku mówił, że ma być pobożne — twoje, ga­danie na tyle się przyda, co pianie koguta. Pokaż im, jak się powinno żyć, a nie zadowalaj się słowami.

Albo i ty matko, jeżeli wymyślasz na swoją są­siadkę, nazywając ją łajdaczką, mówiąc, że gdyby się jeszcze raz pokazała, to powiesz jej, co warta i tym podobne niepotrzebne zdania o niej wygłaszasz, to po­tem możesz córce jak najdłuższe kazanie prawić o mi­łości bliźniego i sprawiedliwości, to wszystko będzie napróżno. Bo to tyle warte, jak gdyby kominiarz swo­ją zasmoloną ręką chciał na czysto obetrzeć twarz dziecka. Odmień najpierw swoje złe serce i niepowścią­gliwe usta, bo póki tego nie uczynisz, to żadna zdrowa nauka ani dobra rada z nich nie wyjdzie. Powstrzy­muj też dzieci od nocnych wycieczek, od uczęszczania na wieczornice, od przedwczesnych miłostek, od zbyt­ku w ubraniu i od wszelkiej swawoli. Posyłaj je pilnie do kościoła, zachęcaj do przyjmowania św. Sakramen­tów, bo przez nie serca same się wychowają i w nich znajdą pouczenie i dobrą radę. Nie pozwalaj na prze­kleństwa, kłamstwa, uwłaczanie i urąganie bliźniemu, nie dawaj im pieniędzy, któreby w karczmach trwonili.

Chciałbym też wam chlebodawcom powiedzieć słówko:

W miastach skarżą się zazwyczaj ci, co utrzymu­ją służbę, że tak jest zepsuta, iż trudno z nią wytrzy­mać. Wszystko się musi przed nimi zamykać, a jeżeli znajdzie się między nimi jaki uczciwy, to w krótkim czasie staje się taki sam, jak jego poprzednicy.

Skąd to pochodzi?

Jedna z przyczyn jest ta, że wy — panowie i panie, lekceważycie sobie religję i zapominacie, że ona jest źródłem, z którego płyną cnoty uszlachetniające człowieka — to jest uczciwość, posłuszeństwo, skrom­ność i rzetelność. Nie dajecie czasu swoim sługom na modlitwę, albo czytanie, nie pozwalacie im chodzić do kościoła, bo sami do niego nie chodzicie — ale za to lubicie uczęszczać do teatru, na bale, dobrze jeść i pić iwylegiwać się długo w łóżku i wogóle prowadzicie żywot podobny do tego, jaki wiódł ów osławiony bogacz, o którym nam opowiada Pismo św. w historji o biednym Łazarzu. To też nic dziwnego, że służba, mając takie przykłady przed oczyma, staje się lekkomyślną, obłudną, chciwą, bezbożną, bo staje się po­dobną do swoich panów.

Nie bądź ty, czytelniku, tak nierozsądny! Jeżeli twoje serce także próżne i religji nie posiadasz — to twoja rzecz — zobaczysz, jak ci pójdzie w godzinie śmierci. A tymczasem, gdy jesteś całkiem zatopiony w sprawach doczesnych, według mego zdania lepiej ci będzie się powodziło, gdy dozwolisz swoim podwład­nym żyć według zasad wiary, a nawet jeżeli ich bę­dziesz do tego zachęcał. Dom owego łotra egipskiego (Putyfara, o którym opowiada Stary Testament) był obdarzony błogosławieństwem, gdy bogobojny Józef w nim przebywał. Jeżeli i ty jesteś takim łotrem, po­zwól jednak, aby twoja służba Bogu służyła, bo może dla ich pobożności Bóg przedłuży i tobie dni żywota twego na tej ziemi i ześle ci błogosławieństwo.

Kochani czytelnicy — dorośli — i nie dorośli!

Taki chłopiec czternastoletni i taka dziewczyna, która dopiero co opuściła szkołę, a pochodzi z uczci­wej rodziny — zwykle mało jeszcze wiedzą o grzechu, którego tu nie chcę znowu wymieniać. Dusza takich dzieci jest jeszcze czysta i tchnie przed Bogiem wonią niewinności.

Teraz ci coś opowiem:

Mój drogi, może jesteś biedakiem i nie posiadasz na tej ziemi ani złota, ani srebra, ani nawet roli, lub pięknego ogrodu. Ale przypuśćmy, że masz mały, lecz przepiękny ogródek, a w tym ogródku mnóstwo ślicz­nych róż i lilij, gwoździków i wonnych rezed i białych astrów — tak białych i miłych, jak te gwiazdki na nie­bie lazurowem. Masz wielką uciechę z tego ogrodu, przechadzasz się w nim codziennie już wczesnym ran­kiem i wieczorem, podlewasz, podwiązujesz i pielęgnu­jesz kwiaty i krzewy, radujesz się widząc, jak one wschodzą i rosną, rozkoszujesz się balsamiczną wonią twoich ulubionych róż i lilij.

Ale pewnego razu, gdy znowu idziesz do swego ogródka, widzisz — rzecz straszną — jakiś złośliwy szkodnik wszystko ci w nocy podeptał, powyrywał i poniszczył. Biedne twoje kwiatki leżą zwiędłe i potar­gane w pyle ziemi i nikt już nie zobaczy, jak były kie­dyś piękne i nie będzie napawać się ich wonią.

Powiedz, cobyś na to rzekł? Cobyś wtedy uczy­nił?

Nieprawdaż: ból, gniew, wściekłość ogarnęłaby cię — a gdybyś miał pod ręką tego złoczyńcę — mo­głoby się stać jakie nieszczęście.

Wiesz, co mam na myśli?

Oto młodość to taki raj Boży na ziemi; to ogród, w którym niewinne jeszcze dzieci, młodzieńcy i dzie­wice, jak kwiaty na wiosnę, roznoszą miłą woń przed tronem Bożym, a Bóg z wielką miłością spogląda na nie i gdyby ich nie było na tym padole płaczu i grze­chu, to Jego oko najświętsze nie miałoby na co patrzeć na tej ziemi.

Gdy więc kto kusi takie dziecko i do grzechu je doprowadza, powiedz mi, co ten Bóg uczyni z takim gorszycielem? Apostoł powiada: „Straszna jest rzecz wpaść w ręce Boga żywego!“

Rozważcież to tedy sobie dobrze!

Gdy jesteście w domu, we własnem gospodar­stwie, albo między obcymi, gdy zbieracie w lesie drze­wo na opał, albo gdy was więcej razem pracuje na po­lu, lub — czego wam nie bardzo radzę — w fabryce, może prowadzicie wtedy takie rozmowy, jakieby pro­wadził koń w stajni czy pies na podwórzu, lub kozioł, czy małpa paskudna, gdyby im Bóg nie był zamknął mordy tak, że mówić nie mogą. Tobie jednak Bóg dał mowę, bo sądził, że będziesz mówił, jak człowiek, a nie jak jakieś zwierzę.

Jeżeli jednak prowadzisz takie rozmowy, jakieby bydlę prowadziło, gdyby mówić mogło, i śmiejesz się bezwstydnie z żartów nieprzyzwoitych, a w oczach i w twarzy twojej maluje się pożądliwość i siedzi djabeł nieczystości, a to wszystko słyszy i widzi jaki chło­piec, czy dziewczynka, to mówię ci, lepiejby było dla ciebie, gdybyś się urodził niedźwiedziem, siedział gdzieś w lasach syberyjskich i szukał sobie żeru od ra­na do wieczora, pókibyś nie zdechł, bo wtedy byłby przynajmniej koniec z tobą — nie potrzebowałbyś żad­nej mszy św. żałobnej i byłoby po tobie na zawsze.

Ale tak, choć umrzesz, jeszcze nie koniec z tobą, a jednak nie potrzebują ludzie modlić się za ciebie i od­prawiać mszy św. za spokój twej duszy, gdyż poszedłeś na tamten świat obciążony strasznym grzechem zgorszenia i uwodzenia dzieci niewinnych.

Sączyłeś truciznę grzechu w niewinne, dla Boga uświęcone dusze, a dla gorszycieli i uwodzicieli wszyst­kie msze św. są daremne.

A ty, moje biedne dziecko, czy wyrzucisz z serca swego tę truciznę i zapomnisz o tem, co złego słysza­łeś, albo widziało, czy też wchłaniasz w siebie ten grzech, który cię o zgubę przyprawi?

A jeżeli są ludzie i starzy i młodzi, którzy przy takiej sposobności jeszcze się śmieją, którym to spra­wia uciechę i rozrywkę, to djabeł, o którym już nie chcę ciągle mówić, także będzie się śmiał i cieszył kie­dyś, gdy taki łotr ducha wyzionie.

 

0

space

Pragne Zjednoczenia wszystkich Polaków milujacych Boga i Matke Ojczyzne dla jej ratowania przed smiertelnym wrogiem. Oddajmy sie ufnie Jego opiece i prowadzeniu, wypelniajac Jego wole, a wspaniale zwyciestwo bedzie zapewnione.

128 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758