Bez kategorii
Like

Wolność dziennikarskiego słowa – Strasburg kontra Polska

11/05/2012
450 Wyświetlenia
0 Komentarze
21 minut czytania
no-cover

Podobieństwo do rzeczywistych osób jest raczej przypadkowe

0


 

Okazuje się, że wyrok „Zakaz wykonywania zawodu dziennikarza jako kara za nieopublikowanie sprostowania” naruszył wolność słowa. Tak uznał Trybunał w Strasburgu w kolejnej (a jest ich całkiem sporo) polskiej sprawie. Polska Temida dopadła redaktora naczelnego tygodnika „Iławski Tydzień” Przemysława Kaperzyńskiego (wspieranego w Strasburgu przez Helsińską Fundację Praw Człowieka). Skazano go u nas na 80 godzin prac społecznych z zawieszeniem na dwa lata i na dwa lata zakazu wykonywania zawodu bez zawieszenia.

W 2005 dziennikarz zarzucił lokalnym władzom złą gospodarkę wodno-ściekową, która może prowadzić do katastrofy ekologicznej i zagrozić zdrowiu mieszkańców. Wójt przysłał do redakcji list, w którym polemizował ze stwierdzeniami zamieszczonymi w artykule, ale redaktor uznał, że list nie jest sprostowaniem, bo nie spełnia wymogów formalnych, zatem go nie opublikował i (wbrew prawu prasowemu) nie zawiadomił wójta o powodach odmowy.

Ciekawe, jaki wyrok ogłosi Strasburg w sprawie dziennikarza AferyPrawa.eu, który opisał niecne praktyki wpisywania wyjątkowo wulgarnych żarcików na pewnym portalu, co jest zabronione w regulaminie tego portalu. Oto pośród tych obrzydliwych dowcipów produkowała się dość znana i lubiana w środowisku, doktoryzująca się pisarka, która powpisywała sobie szereg wulgarnawych żarcików na tym portalu (o pedałach, sukach, dziwkach i interesujących dźwiękowych gastrologicznych ekscesach), a kiedy pewien niezidentyfikowany do dziś użytkownik wpisał o niej kilka paskudnych komentarzy i nie tyle dosolił ową doktorancką a pikantną potrawę, lecz wręcz – nazwijmy to po imieniu – jednak cokolwiek przesadnie dopieprzył, to pani ta uznała, że onże – ten wątpliwy i nieznany dżentelmen – jest jednocześnie inną, już bardziej znaną osobą, o łatwo dostępnym adresie, co nie było bez znaczenia, bowiem sądy nie miały żadnego problemu, aby nękać go (i to chyba jest przestępstwem stalkowania/stalkingu i to państwowego!) swoimi kuriozalnymi pismami, żeby nie napisać „obłędnymi” lub jeszcze gorzej. Co sobie pani skonfabulowała, to zaraz to opublikowała, popełniając grzech i przestępstwo pomówienia.

Do tego sfałszowała podpis (w swym szlachetnym przekonaniu, że czyni dobrze, co jest kolejnym dowodem na to, że aby coś czynić dobrze, to należy starannie to sprawdzić – podczas okupacji rozstrzelano tysiące ludzi, bo jakimś kretynom wydawało się, że złożenie donosu, to całkiem dobry uczynek) pod jednym z komentarzy, co również jest grzechem i przestępstwem w świetle polskiego prawa. Ponadto dziennikarza nazwała ohydnym donosicielem, zaś jego wypowiedzi uznała za świetny materiał badawczy dla psychiatry, co także uchodzi w kulturalnej Polsce za grzech i przestępstwo. I co? Nic, bowiem polska Temida okazała się wyjątkowo ślepa na przewiny tej nawiedzonej obywatelki.

Kiedy dziennikarz omówił wyczyny tej pani (a dostrzegł, że pisarka dodatkowo poszydziła sobie z przysięgi studenckiej, co – jak na zasłużoną doktorantkę UG oraz wykładowczynię – nie wystawia ani jej, ani jej uczelni, dobrej oceny) oraz działania wyjątkowo wulgarnej młodzieży produkującej się tamże, wysłał informację do kilkunastu instytucji zajmujących się wychowaniem i edukacją młodzieży, licząc na rozsądną reakcję (żadnego odzewu nie było, natomiast po paru miesiącach Polskę obiegła makabryczna informacja, że dwóch bandytów, którym wychowawcy nie poświęcili zbyt wiele uwagi, zamordowało policjanta podczas interwencji, po ich chuligańskich wyczynach). Omówienie zamieścił także na innych portalach, ale pisarka nagle zlikwidowała swój portalowy profil nr 224435, postraszyła swoim prawnikiem, policją i krajowym sądownictwem.

Jej prawnik, dość młody i raczej niedoświadczony zbytnio w bojach o godność w dziedzinie internetowych pomówień, przesłał do dziennikarza żądanie (ultimatum, szantaż?) uiszczenia 20 tys. zł i skasowania tekstów z internetu oraz przeprosiny (za co?!),natomiast inny użytkownik (wespół z pisarką u admina składali swoje postulaty) zażądał… 50 tys. zł.

Ponieważ mecenas działał niezgodnie z prawem prasowym i konstytucją, która gwarantuje wolność (rzetelnego a w miarę kulturalnego) słowa, przeto ów nieprofesjonalny prawnik został odpowiednio potraktowany – ukazało się kilka artykułów w ramach obrony koniecznej, będącej emocjonalną ripostą wynikającą z jego bezczelności, tupetu i nieznajomości prawa (w tym prasowego), bowiem niedowarzonemu togowemu gawroszowi należała się słuszna odprawa, tyle że nie finansowa.

Adwokat udał się do dwóch sądów (obrządku cywilnego i karnego), a wcześniej jego mandantka złożyła wizytę w komendzie policji i u znanego stołecznego prawnika.

Tamże rozsiewała swoje idiotyczne spostrzeżenia, że pozwany przez nią facet pisał pod drugim nazwiskiem, obrażając ją niecnie, zaś szczytem jego braku kultury był rybny dowcip (pisownia oryginalna) –

„Zmarło się człowiekowi i zostawił żonę z tartakiem […] Po zakryciu oczu, kobiecina dała mu do powąchania gałązkę 6-cio letniej brzozy. 6-cio letnia brzoza odgadł zapytany. Potem gałązkę 245-cio letniego dębu. 245-cio letni dąb odgadł ponownie. Więc na koniec kobiecina podrapała się po łonie i podała mu palce do powąchania. Zapytany wahał się chwilę: 16-nasto …, nie 17-nasto … (kobiecina w tym momencie aż pokraśniała)… 17-nastowieczny kuter rybacki odrzekł po namyśle. PS. a tutejsza królowa, to zamiast siedzieć na NK, to za jakąś pracę wziąć się nie myśli?”.

Owszem, każda kobieta (w tym mniej lub bardziej wątpliwa dama, a cóż dopiero jakże zasłużona dla polskiej komputerowej księgowości, której to zasługi obszernie omówiono w sądowym piśmie) czułaby się ośmieszona a nawet upokorzona takim żartem i to można zrozumieć, ale już tylko za to, że wspomniana królowa fałszywie pomówiła dziennikarza o to, że jest tym facetem od kutra, zasługiwałaby (dawniej) na chłostę na rynku głównym albo (współcześnie) na proces o zniesławienie, lecz nie każdy ma we krwi trend do natychmiastowego biegu do siedziby Temidy, jeśli tylko ktoś nadepnie mu na odcisk.

U tej urażonej pani wystąpił jakiś koszmarny syndrom zwidów – w wielu miejscach poskładała doniesienia oraz nadal składa i będzie składać zeznania w każdym sądzie (a będzie czynić to tak długo, aż Temida jej tego po prostu wyraźnie i pisemnie zabroni), że „kutrowy dżentelmen” i dziennikarz to jedna i ta sama osoba – ma na to nawet jakiś swój spreparowany dowód, który może pokazywać w każdym sądzie, niczym jakieś dziwactwo obwożone ongiś z cyrkami. Owo cudactwo jest na tyle zaskakujące, że sama skasowała ten dowód z przestrzeni internetu…

Sprawa ciągnie się trzy lata i końca nie widać, chyba że gdańska prokuratura zabierze się z właściwą sobie rzetelnością za zbadanie tekstów obu panów (fachowiec w godzinę potwierdzi, że teksty były pisane przez dwie osoby) albo/oraz zastosuje wariograf i wyda oświadczenie, że dziennikarz miał tylko jedno konto, zatem pisarka powinna odpowiadać za fałszerstwo i pomówienie, a stąd już blisko do obalenia wyroku z grudnia 2009, w którym niekumaty sędzia wydał wyrok skazujący bez pomocy biegłych i bez obecności dziennikarza, który miał zawał, bajpasy i sanatorium podczas procesu.

 

A wystarczyło rzetelnie porównać teksty dwóch autorów i jednego z nich przetestować wariografem – skończyłoby się na krótkim procesie i małym wstydzie dla pisarki i mecenasa oraz (później) sędziego Po co im to było? Teraz mają masę artykułów (jeszcze chwila a Guinness okaże swoje zainteresowanie) na swój temat i mogą łazić po Temidzie w nieskończoność, ale i tak w końcu okaże się, że to dziennikarz miał rację i to jego teksty były pisane w obronie swego dobrego imienia i na znak protestu przeciw kretyńskiemu wyrokowi, zaś pisarka wreszcie okaże się konfabulantką, której wydawało się, że felietonista miał dwa lewe konta, z których ją rzekomo słownie molestował.

Teraz nieco o „przyjazności” polskiego Państwa – Sąd Okręgowy w Gdańsku nie raczył poinformować ani o terminie planowanego ogłoszenia wyroku, ani o jego wydaniu. Nie wysłał także go na adres pozwanego, zatem ten nic o nim nie wiedział – był pewien, że po złożeniu wszystkich wyjaśnień i oświadczeń opartych na faktach i po dostarczeniu zwolnień lekarskich, sędzia albo przegoni konfabulantkę grożąc jej… sądem (wszak miał go pod ręką), albo choć przesunie rozpoczęcie rozprawy.

W tej sprawie nasi trzej obywatele okazują się wyjątkowo ciołkowaci – ciołkowaty sędzia uległ presji ciołkowatej pisarce i jej ciołkowatemu mecenasowi, bowiem kiedy felietonista napisał artykuł (oparty na pismach sądowych mecenasa) o anonimowym pisarzu nadużywającym alkoholu, to trójka tych geniuszy logiki uznała, że artykuł zniesławia pisarkę na niwie chlania i to bynajmniej nie wody. No, jeśli takich mistrzów logiki rodzi ta ziemia, to tylko współczuć – trudno będzie z takim osobowym składem dogonić Zachód…

Tu należy wspomnieć Ignacego Krasickiego, który napisał „Monachomachię” i miał poważne kłopoty, bo ówcześni równie ciołkowaci obywatele, w tym prawnicy, także szarpali go po sądach, lecz ćwierć tysiąca lat temu uznano, że nie przekroczył zakresu krytyki uznanego za dopuszczalny (w zamian ów autor ukuł slogan – „Prawdziwa cnota krytyk się nie boi”), zaś po tylu latach, w centrum Gdańska, dochodzi do skandalu, którego udało się uniknąć w dawnych, jakże mniej demokratycznych, czasach! Wstyd dla Sądu Okręgowego w Gdańsku!

Jeśli zatem jakiś urzędnik (np. celny, skarbowy) wystosuje do obywatela swoje pismo z idiotycznymi żądaniami, a ten obywatel na tej podstawie napisze wiersz, powieść albo zrealizuje serial, krytykujący (a nawet ośmieszający) urzędnika (i to bez jego danych osobowych!) albo jego urząd, to można wytoczyć mu proces sądowy o zniesławienie? To jakieś nowe a kuriozalne podejście do zagadnienia – może należałoby rozpropagować je w całej Unii Europejskiej (jako wkład polskiej myśli prawniczej w rozwój europejskiej togowej cywilizacji), jednak należy trzymać kciuki, aby nasi unijni kontrahenci po prostu nie wyśmiali naszego sądownictwa…

Od kiedy to aluzyjne utwory są pretekstem do wszczynania procesów? Jedynie w państwach policyjnych karykatury, wierszyki, felietony, filmy bywają podstawą do uwięzienia i skazania autorów krytycznych dzieł i dziełek.

Drugim błędem sędziego było przyjęcie, że oskarżono pisarkę o wpisywanie wulgaryzmów, podczas gdy zarzucono jej pisanie jedynie pikantnych tekstów. W ten sposób mecenas przeinaczył (czyli sfałszował!) cudzy tekst w niegodziwym celu osiągnięcia swoich adwokackich celów, zaś gdański sędzia nie wykazał się rozsądkiem i przyjął to fałszerstwo za prawdę.

Teraz dziennikarz ma wyrok, na podstawie którego ma przeprosić pisarkę za postawienie zarzutów, których nie postawił, zatem w jaki sposób polska Temida sobie to wyobraża? Jak technicznie i proceduralnie? Pytanie okazuje się proste, ale odpowiedź jest dość zawiła i świadczy o oryginalnej inteligencji polskich prawników, jednak już nie zwykłego szczebla, lecz tych z górnej półki (a wyjaśnień udzielają osoby wysoko wykształcone, pobierające po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie) – „wyrok jest prawomocny, zatem musi być wykonany”. I to nie są jacyś kretyni spod budki z piwem, to są nasi polscy poważni i dostojni prawnicy, którzy nie widzą nic niestosownego w takich kuriozalnych odpowiedziach! A na pytanie – „w jaki sposób dziennikarz miał złożyć apelację, skoro dowiedział się o wyroku w 4 (cztery!) miesiące po jego zapadnięciu?” ponownie beznamiętnie klepią swoje – „wyrok jest prawomocny, zatem musi być wykonany”. A jak ma przeprosić pisarkę za zarzucanie pijaństwa, skoro jej tego nie zarzucał? Tego łosie nawet nie próbują przeanalizować – no takich mamy prawników w Polsce!

Jeśli tylko gdański sędzia dokładnie zacytuje inkryminowany fragment tekstu, to pisarka zostanie natychmiast przeproszona! Gdyby gdańska (tak, Gdańsk to miasto, w którym zaczęła się polska walka o wolność słowa!) togowa głupota potrafiła fruwać, to już dawno by się wzbiła ku nadmotławskiemu niebu, które woła o pomstę i to do… siebie.

Zresztą skoro już o togowych kretynach – ongiś szlachetni polscy decydenci popełnili falstart, bowiem znieśli karę śmierci, ale uczynili to, kiedy nie było kary dożywocia! Ci idioci uznali zatem, że darują życie skazańcom, dając im najwyższy wówczas wymiar, czyli 25 lat (bo więcej nie mogli). Po kilkunastu miesiącach wprowadzili do kodeksu karę dożywocia, lecz nie zmienili wyroku przestępcom, którzy wcześniej dostali w prezencie po ćwiarze. Bo prawo nie działa wstecz? Natomiast dzisiaj (11 maja 2012) postanowiono podwyższyć wiek emerytalny do 67 lat, ale ponieważ uczyniono to ludziom wolnym i pracującym (wszak nie zwyrodnialcom i nierobom), zatem szlachetną zasadę – zastosowaną wobec morderców – wspaniałomyślnie przeoczono.

Trybunał jednogłośnie orzekł naruszenie art. 10 Konwencji i przyznał skarżącemu 3000 E zadośćuczynienia oraz 750 E tytułem zwrotu kosztów postępowania. „Orzeczenie Trybunału w Strasburgu przywraca mi poczucie sprawiedliwości. Jednocześnie niepokoi mnie, że nadal mogą zdarzać się tak drakońskie wyroki dla dziennikarzy” – skomentował orzeczenie red. Kaperzyński.

Cóż zatem rozsądnego proponuje polska Temida w sprawie cywilnej IC692/09 oraz karnej VIIIK155/10? Zamiast żonglowania paragrafami i wyczyniania wszystkiego, tylko nie prostolinijnego ustalania prawdy, zamiast kierowania pary w rozmaite gwizdki, może w końcu Temida – najkrótszą i najtańszą drogą – puści parę w tłoki i ruszy swe nieruchawe cielsko z zastoiny niesprawiedliwości?!

 

PS Styl powyższego artykułu wzorowano na dzisiejszej debacie sejmowej (głosowanie – podwyższenie wieku emerytalnego), która przejdzie do historii „elegancji” naszego parlamentaryzmu.Jeśli jednak ktoś poczuje się urażony i zgłosi swoje niezadowolenie, to w osobnym artykule wyjaśnię mu swoje racje i omówię w punktach jego ciołkostwo. 

0

Mirnal

143 publikacje
22 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758