Bez kategorii
Like

Więzienie w Polsce. Napad. XXXVI

03/06/2012
360 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Jak zrobić skok na kasę.

0


   Kontynuacja

Ogólnie więzienie do którego trafiłem było więzieniem o złagodzonym rygorze. Trafiali do niego ch… nie przestępcy. Nie recydywiści, lecz przeważnie  tacy co znaleźli się tam po raz pierwszy i do tego z niezbyt wysokimi wyrokami. Takimi, na moje oko, do 7-u lat. Myliłem się, co nieco, ale o tym później.

 

   Był to ZK typu półotwartego, czyli popularny „półotworek”. Szereg parterowych baraków sprawiało wrażenie jakiegoś łagru przeniesionego żywcem z ponurej przeszłości. Wokół były góry.

   Na samym środku tego łagodnego więzienia znajdowały się mury. Za nimi było  normalne więzienie. Zamknięte. Nikt nie chciał tam trafić. Dla wszystkich te mury dopiero  oznaczały prawdziwe ograniczenie wolności.

   Starano się być w miarę grzecznym, by tam nie trafić. Dlatego „koguty” miały się u nas dobrze. „Kogut” to był ktoś kto wymuszał posłuszeństwo krzykiem. Zygi mnie tego uczył. Mniej było ważne jakim się było silnym, ale jakim się było „kozakiem”.  Nikt w ogólnym rozrachunku nie chciał trafić do tej zamkniętej części więzienia. Lepiej więc było unikać burd.

   Ale można się było przejechać na takim rozumowaniu. Mało co sam nie stałem się tego przykładem. Kiedyś wszedłem w konflikt i pyskówkę z takim jednym co porządkował kwiatowe klomby. Wychodząc, z  jak się później okazało, mylnego założenia, że gościu na pewno nie chce trafić za mury wewnętrznego więzienia i mi ustąpi.

   Balansowałem na krawędzi życia i śmierci nawet o tym nie wiedząc. Gościu  był wielokrotnym mordercą z wyrokiem dożywocia. Trafił tutaj tylko na kilka dni. Za dobre sprawowanie. Ale o tym dowiedziałem się później.

No, więc jemu prawie leciała piana z ust. Tak go wk…em. Trzymał wzniesioną w górę łopatę, a ja go jeszcze judziłem:

 – No uderz mnie! Śmiało! Pokaż  jaki z Ciebie bohater!

   Do dzisiaj nie wiem dlaczego tego nie zrobił. A widziałem, że ma na to wielką ochotę. Widocznie ktoś nade mną czuwał. Nogi ugięły się pode mną gdy się dowiedziałem kogo tak naprawdę wkurzałem.

   Z każdym problemem udawano się do wychowawcy. Był tam kimś na kształt boga. Praktycznie wszystko od niego zależało: i przepustki, i wcześniejsze wyjście. Wszystko. Ten nasz wychowawca nie był szczególnie lubiany. Ale ja nie powiem na niego złego słowa. Wobec mnie był zawsze w porządku. Lubił ze mną porozmawiać i pomagał w czym tylko mógł.

   Wszedłem do celi. Zygi zaczął właśnie opowiadać jedną ze swoich przygód. Z Niemiec .

   Miał tam kolegę. Właściwie przyjaciela. O imieniu Manolo. Był to wysoki młodzieniec o długich nogach. Ważne! Dobrali się chyba na zasadzie kontrastu. Bo Zygi był krępy, ale niski. I miał krótkie nóżki. Ważne! Tacy Pat i Pataszon.

   Zygi często przesiadywał przy piwie, myśląc jak by tu poprawić swój los, mieć pieniądze ale się nie narobić.

   Kiedyś siedział w piwnym ogródku, a obok niego rozmawiały ze sobą dwie kobiety. Z Rozmowy wynikało, że jedna z nich co tydzień zanosi  firmowe pieniądze do banku. Więc teraz wystarczyło stworzyć plan zabrania jej tej forsy.

   Kilkaset metrów dalej płynęła rzeka. Wzdłuż niej biegła polna ścieżka szeroka na 1-ego człowieka. Było też pełno krzaków. Wystarczyło dobiec do tego miejsca żeby być bezpiecznym.

   Zygi, ze swoimi krótkimi nóżkami, miał niewielkie szanse na powodzenie. Postanowił więc wtajemniczyć w swój plan Manolo.  Kolega się zgodził.

   Nadeszła godzina zero. Manola ciągle nie było. Zygi myślał gorączkowo. Czy da sobie radę sam? Czasu było coraz mniej. Trzeba było podjąć jakąś decyzję. Tylko jaką?

   Był koniec tygodnia. Kobiet szła z saszetką pieniędzy. Zygi liczył na jakieś 10-15tys. marek. Manolo ciągle był nieobecny. W końcu Zygi podjął decyzję.

  Kobieta z pieniędzmi minęła Zygiego. Podbiegł i wyszarpał  torebkę. Zaczął biec w kierunku rzeki.  Ile sił w krótkich nóżkach. Ratunek był już blisko, na wyciągnięcie ręki. Brakowało mu dosłownie paru metrów.

   W pościg rzucili się przypadkowi świadkowie zdarzenia. Jeden z nich w ostatniej chwili podłożył Zygiemu nogę. Wywrócił się. A było już tak blisko!

   Potem był sąd i wyrok. Dostał najniższy z możliwych. Dlaczego? Było kilka czynników. Wymienię parę. Kobieta która przenosiła pieniądze zeznała, że był dla niej łagodny, nawet nie popchnął. Po drugie…płakał jak bóbr. Łzy były szczere. Tak łkał, że nikt nie mógł go uspokoić. Nawet sędzia.

   Nie było to spowodowane skruchą. Bynajmniej. Na rozprawie po prostu się dowiedział ile tych pieniędzy było. Ponad pół miliona. Marek niemieckich.

   No i jak to usłyszał to ogarnęła go taka żałość że nie mógł nad nią zapanować.

  

   

0

Mefi100

275 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758