Bez kategorii
Like

To samo, co roku, część 7, ostatnia

25/04/2011
368 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

Popadało. Hiobowscy byli akurat na przejażdżce, a tata Łukaszka był na tyle przezorny, że woził w bagażniku parasol.

0


Popadało. Hiobowscy byli akurat na przejażdżce, a tata Łukaszka był na tyle przezorny, że woził w bagażniku parasol. Po powrocie z przejażdżki parasol suszył się w wannie, a wieczorem trzeba go było odnieść do auta. Zadanie to spadło na barki taty Łukaszka, wraz z drugim zadaniem. Miał odnaleźć Łukaszka, który dwie godziny temu wyszedł na chwilkę przed blok.
Tata Łukaszka wyszedł na osiedlową alejkę i podążył nią w stronę parkingu. Robiło się z każdą chwilą coraz ciemniej, ale zza bloków wyłonił się piękny Księżyc. Tata wyraźnie spostrzegł na parkingu Łukaszka kręcącego się koło czyjegoś samochodu. Skierował zatem swoje kroki w tamtą stronę. Nawet nie był specjalnie zaskoczony, gdy przy otwartej klapie bagażnika Nissana zobaczył zgorzkniałego faceta. Wkładał do kufra jakieś paczki.
– Już mówiłem synowi, że wyjeżdżam – zgorzkniały facet uprzedził pytanie taty Łukaszka.
– Przecież… Pan się niedawno wprowadził…
– No tak, ale… Wie pan, myślałem… – przerwał i obejrzał się. Od strony przystanku tramwajowego szła siostra Łukaszka w towarzystwie dwóch robotników z brygady remontowej. Jednym był robotnik Andrzej, a drugim taki młody robotnik. Siostra akurat opowiadała mu jakiś katastroficzny film, który widziała w kinie. Widać było, że młodemu robotnikowi film przypadł do gustu.
– Wielkie fale przewalające całe budynki – kiwał głową. – I mróz, wielkie mróz. Coś niesamowitego!
– I przy księżycu nie zaznam spokoju – stęknął zgorzkniały facet.
– Bez dramatyzmu proszę – rzekł robotnik Andrzej. – Pan podobno wyjeżdża?
Zgorzkniały facet przytaknął.
– Myślałem, że po tym, co zrobiłem, moje życie nie będzie już miało żadnej wartości, a moje imię na zawsze stało się synonimem… Wiecie czego.
– Co to jest synonim? – spytała siostra Łukaszka, ale nikt jej nie odpowiedział.
– Przemyślałem swoje życie do tej pory… – kontynuował zgorzkniały, ale przerwał mu ironicznie robotnik Andrzej:
– To musiało zabrać dużo czasu.
– …i stwierdziłem, że czas zrobić coś nowego, coś dobrego, coś anonimowego, coś dla siebie. Odrzucić twarz, odrzucić łatkę i udowodnić…
– To Wielkanoc tak pana natchła? – spytała wzruszona siostra Łukaszka.
– Można tak powiedzieć – rzekł wymijająco zgorzkniały.
– A co konkretnie? – dociekała siostra.
– Daj spokój – wtrącił się tata Łukaszka. – Przecież nie wiadomo dokładnie jak to wtedy było. Ewangelie były wielokrotnie poprawiane, tłumaczone, poza tym pisali je prości ludzie…
Młody robotnik się obraził.
– E, to akurat wiadomo co się wtedy działo. Przy zmartwychwstaniu znaczy się – poinformował zebranych robotnik Andrzej.
– Jak to??? – tata Łukaszka wytrzeszczył oczy.
– Byli przy tym świadkowie. Dwóch żołnierzy, jeśli się nie mylę – robotnik Andrzej rzucił w stronę zgorzkniałego faceta.
– Nic nie widzieli – odparł gorzko facet. – Kamień zakrywający wejście rymnął i zaraz uciekli. To nie było nic spektakularnego, naprawdę…
– No właśnie – odezwał się nadal nadąsany młody robotnik. – Ja bym to zrobił zupełnie inaczej! Tak żeby ludzie na pewno zapamiętali! Niebiosa by się rozwarły, ósma część gwiazd zmieniłaby się w smoki…
– Ten znowu swoje – wtrącił się niezadowolony czemuś robotnik Andrzej.
– Wie pan, to nie jest dobry pomysł – dorzucił uwagę tata Łukaszka. – Mało to było tsunami, trzęsień ziemi, powodzi i innych katastrof? Mało kto pamięta nawet o nich.
– …tuzin smoków spadający na ziemię… – rozpędzał się młody robotnik.
– Dlaczego akurat tuzin? – spytała siostra Łukaszka kibicująca rozwijającej się wizji z zapartym tchem. Młody robotnik stracił wątek i poskrobał się za uchem.
– E… Bo… No, tuzin, to taka okrągła liczba. Mamy tuzin palców u rąk, czyż nie?
Robotnik Andrzej zasłonił sobie w geście rozpaczy oczy.
– Dwa tuziny! – sprostowała z zapałem siostra Łukaszka i wysunęła przed siebie rozcapierzone palce. – Przecież mamy dwie dłonie, no nie?
I zaśmiała się perliści.
– O ja głupi! – młody robotnik palnął się w czoło i zaśmiał się tak samo jak siostra Łukaszka. – Oczywiście, że dwa tuziny! Nigdy nie byłem mocny w liczeniu!
Tata Łukaszka zasłonił sobie w geście rozpaczy oczy.
– O bogowie! – krzyknął nagle zgorzkniały facet. – Gdzie mój pies!
Zza auta niosło się wesołe szczekanie. Runęli w tym kierunku. Na trawniku stał Łukaszek i trzymał dłońmi psa zgorzkniałego faceta za pysk.
– To specjalnie tresowany pies! – przeraził się facet. – Zabija w ułamku sekundy!
Ale Łukaszek śmiało targał psa za uszy, wsadzał palec pod wargi i pomiędzy zęby, a nawet klepał po nosie. Pies szczekał, ale widać było, że obaj bawią się świetnie.
– Ja chcę pieska! – zawołał zachwycony Łukaszek.
– Taki nam się nie zmieści do mieszkania – skonstatował osłupiały tata Łukaszka.
– Banga! – gwizdnął zgorzkniały facet. Pies wskoczył posłusznie wskoczył na tylne siedzenie, a jego właściciel zasiadł za kierownicę. Zawarczał silnik i po zalanej księżycowym światłem ulicy odjechał swoim Nissanem zgorzkniały facet.

0

Marcin B. Brixen

Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!

378 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758