Bez kategorii
Like

Śmierć Amazonii

22/11/2011
577 Wyświetlenia
0 Komentarze
12 minut czytania
no-cover

Współczesny człowiek to już nie istota myśląca, lecz coś wyjątkowo gorszego. Natura nie spotkała czegoś tak przerażającego na swej drodze…

0


Kwiecień 2011. Peru. Rankiem serdecznie pożegnaliśmy się z kustoszem muzeum w Limie. Pojechaliśmy na lotnisko. Tam już czekał Richard. Paul załatwił jeszcze kilka spraw z celnikami i wreszcie mogliśmy wystartować. Byłem ciekaw, co chciał mi pokazać. A może już wracaliśmy? Czekałem. Samolot skierował się ku słońcu, czyli Amazonia – zaświtało mi. Kiedy byłem ostatni raz? Ponad 15 lat wstecz? Może więcej, chyba 20. Czas w moim życiu jakby stracił podziałki dni, miesięcy, lat. Wróciłem w myślach do tamtych czasów. Bardzo chciałem jeszcze raz posiedzieć w dżungli. Spotkać tych samych Indian. Może już ich nie było? Zostały zapewne dzieci.
Byłem wdzięczny Paulowi, że moją tęsknotę za uczciwością, odpowiedzialnością czy prawdziwym życiem człowieka chciał zrealizować.
Usiadł naprzeciwko.

– Spójrz. – Wskazał za okno.

Minęliśmy masyw górski i powoli schodziliśmy niżej.

– Pamiętasz jedną z naszych podróży? Wdrapywaliśmy się trzy dni na masyw górski, jeden z licznych w górnej Amazonii. Nocowaliśmy…..
Nie słuchałem go….

"- Paul, kończą się ścieżki. Masz jakiś pomysł?
Wyciągnął kompas i mapę. Oboje przyjrzeliśmy się wskazówce kompasu i próbowaliśmy określić swoje miejsce. Mniej więcej.
– Według mnie dobrze idziemy. Sądzę, że będziemy musieli pójść brzegiem tej rzeki i najdalej pojutrze dotrzeć do tego masywu.
…..
W końcu teren zaczął się nieco przejaśniać, mniej było niskich drzew i wysokiego poszycia. Łatwiej było iść. Rzeka powoli zmieniała swój kolor i nurt. Spostrzegliśmy skały. Powoli wdrapywaliśmy się wyżej, coraz wyżej. Około popołudnia musieliśmy rozglądać się za noclegiem. Słońce już tak nie piekło, powoli chowało się za górami. W końcu przypadkowo dojrzeliśmy skalną półkę. Trudem dotarliśmy do niej. Jednak warto było. Usytuowana była na wprost lasu deszczowego. Otoczona drzewami z obu stron i góry. Natomiast z przodu drzewa chyba nie miały odwagi i siły jej zasłonić i widoku z niej. Dobra osłona przed zwierzętami.
Słońce zachodziło z tyłu nas. Las powoli zamierał. Zanim zapadł szybki zmierzch, rozpaliliśmy ognisko. Ciekawiło nas czy ktoś nas zobaczy? Dżungla powoli wracała do życia…..
Obudziliśmy się tuż przed  świtem. Jazgot poniżej położonego lasu dawał sygnał do pobudki. Zaczęliśmy przygotowania do śniadania. Obejrzałem się za siebie i….. szturchnąłem Paula.
– Patrz – ręką wskazałem na wschód.
Pod nami rozpościerała się mgła, gdzie nie gdzie prześwitywały grupy wyższych drzew, tworzące małe wyspy brunatnozielone. Po horyzont. Nie było linii horyzontu. Biel i szarość. Nagle w jednym miejscu mgły pojaśniało, wstawało słońce. W okolicach równika świt jest krótszy niż w Europie.
Kiedy było już całą tarczą nad horyzontem, powoli mgła się rozpraszała. Małe wyspy drzew rozrastały się szybko a kolor ciemny ustępował powoli żywej soczystej zieleni.
Zapomnieliśmy o jedzeniu wpatrując się w nadchodzący wschód słońca. Słońce coraz wyżej, mgła znikała i w końcu ukazał się nam widok zielonego dywanu. Po daleki horyzont. Gdzieś w oddali zobaczyliśmy stado białych ptaków nagle znikających w puchu zieloności. Nie było widać pasm rzek, chociaż doskonale wiedzieliśmy, że tam są……"

Nigdy nie zapomnę tego widoku. Tego pięknego pochodu słońca i przemiany mgły w niezwykłą zieleń i linię horyzontu. Niezwykłej czystości Amazonii, czystości kolorów, barw życia. Widziałem wiele wschodów i zachodów słońca, w różnych częściach świata. Każdy miał swój urok. Ten jednak był swoistym, jedynym. Taki wschód widziałem pierwszy i ostatni raz.  Nigdy w życiu nie spotkałem się z tak cudownym zjawiskiem. Zbieli wykrystalizował się u góry niebiański błękit, u dołu równy las drzew wyjątkowej czystością zieleni.

Paul dotknął mnie. Wskazał w dół.

– Pamiętasz to miejsce?

– Nie – spojrzałem w dół – gdzie my jesteśmy?

– Nad Amazonią – rzekł smutno.

Nie mogłem uwierzyć. Patrzyłem na ogołocone z drzew góry, las deszczowy poprzecinany wstęgami rzek i….

– Co to jest? – Wskazałem na duży obszar wyciętego lasu. Karczowiska o dwóch formach, kwadratu i prostokąta. Co jakiś czas ukazywał się nam ten widok.

– To są gospodarstwa farmerskie.

– Żartujesz? – niedowierzałem. W milczeniu patrzyłem i nie mogłem uwierzyć. Nie docierało do mnie to, co widziałem.

– Absolutnie. Tak wyglądają teraz nasze wspomnienia. – Przerwał cisze Paul.

– A co z tymi ludźmi, których tam spotkaliśmy?

– Zostali zabici, przegnani w inne rejony lub za pomocą tandety obecnej cywilizacji "zaproszeni" do miast, gdzie budują sobie slumsy i są darmową siłą roboczą. Rozmawiałem z Miguelem, urzędnikami w Boliwii, Peru, Brazylii. Mają tylko jedną odpowiedź. Muszą zaspokoić głód i dać zarobić urzędom państwowym. Nie są zainteresowani, co będzie jutro.

– Jak oni sobie to wyobrażają? – niemalże wybuchłem. – Wytną Amazonię i zaspokoją głód? A co dalej? Co będę jeść? Piach i błoto? A może wrócimy do kanibalizmu? Tego mięsa będzie niedługo pod dostatkiem.

– To samo jest w Afryce – próbował zmienić temat Paul.

– Czyli nie spotkam już Usala i innych?

– Chyba nie, a właściwie na pewno – powiedział cicho.

Zszokowany zamilkłem. Wróciły wspomnienia. Nie mogłem uwierzyć, że ostatnie bastiony piękna naszej cywilizacji umierają tak okrutnie.

– Wracamy – rzekł Paul i poszedł do kabiny Richarda. Po chwili wrócił.

– Myślę Pit, że należymy chyba do bardzo wąskiego grona osób, które widziały jeszcze prawdziwy świat. Prawdziwą Ziemię z autentycznymi ludźmi. Pełnych radości, uczciwości, praw i poszanowania pracy przodków. Jesteśmy ostatni z ostatnich, którzy mieli niebywałe szczęście widzieć ludzi o wysokich wartościach etycznych, niezłomnych zasadach, niezwykłych metodach wychowawczych dzieci i co najważniejsze ludzi zadowolonych, szczęśliwych i bogatych duchowo. Na świecie żyje już tylko garstka ludzi, którzy na własne oczy widzieli cudowność Natury. Jej żywioł, piękno, kolorowość, żywotność. Jej dziewictwo nietknięte przez barbarzyńskiego człowieka. To tam wielu z nich a także my nauczyliśmy się „prawdziwości sensu życia” i zasad etycznych.
………..

Wracając do domu Paula, wspominałem tych, których spotkałem na swojej drodze. Tych, co uczyli mnie abecadła etyki, moralności, uczciwości dnia codziennego. Ludzi zwykłych na swoich terenach a niezwykłych w współczesnej cywilizacji. Zachowujących wielowiekowe tradycje kulturowe, które dają świadectwo istnienia człowieka rozumnego.

– Wiesz Paul, przykro mi to mówić. Dożyłem czasu, gdzie "rozum" jest w odwrocie. W historii cywilizacji były różne okresy, jednak zawsze wygrywała prawda i uczciwość. Zawsze zdrowy rozum, rozsądek trzymał się na szczycie ludzkiej hierarchii. Nawet, jeśli ci, którzy mieli władze o tym zapominali, to społeczeństwo im to przypominało i potrafiło ich wyrzucić na bok historii.

Teraz bękarcki system rządzenia i zachowania coraz większej liczby ludzi, dopadł ów szczyt i spycha go na dół. W otchłań, z której już nigdy nie powstanie świat, który widziałem 20 lat temu. Żal mi tych, co będą po nas odwiedzać muzea i szukać w skałach, w piachu, pod asfaltem wartości prawdziwego człowieka.

Nie żałuje tych, co dbają teraz o wygodne życie, pełny brzuch i głowę nurzaną w alkoholu lub prochach czy władzy. Przejdę obojętnie obok ludzi, dla których worek 25 kg albo zwykłe zakupy do odległego o 200 metrów sklepu to wyjątkowy wysiłek fizyczny, duchowy czy emocjonalny. Wiem, jaki będzie ich koniec. Będą jedli innych lub sami zostaną zjedzeni.

Przypomniał mi się napis na jednej ze ścian leszczyńskich szkół. Jakiś uczeń, mniej wprawną ręką napisał – "W wojnie jedynie, co dobre, to jej koniec".

Bardzo mądre zdanie. Tę wojnę jednak człowiek przegrał. Może to dobry koniec?

A to wszystko w okresie, kiedy ponoć ludzie są coraz bardziej wykształceni, obyci z technologią, rozumni, nowocześni.

Kwiecień – maj 2011

0

Peter Lomax

9 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758