Bez kategorii
Like

Sędziowie mordowali, byli na telefon, nagle znikali

20/10/2012
637 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
no-cover

Wiele dzisiejszych patologi w sądownictwie ma źródła w PRL-u. Mordy sądowe, uzgadnianie wyroków na telefon,upartyjnienie – to była norma.

0


 

Stan sądownictwa w Polsce budzi wiele wątpliwości. Wiele dzisiejszych patologi ma źródła w PRL-u. Mordy sądowe, uzgadnianie wyroków na telefon, presja na sędziów, upartyjnienie tego środowiska to była norma.

 

Lata powojenne to czarny okres polskiego sądownictwa.

Profesor Adam Strzembosz wspominając swoje młodziencze losy mówił „myślałem właśnie o urzędzie

sędziego, aczkolwiek do 1956 r. broniłbym się rękami i nogami przed taką przyszłością, bo

wiedziałem, czym to grozi.”

 

To w tamtych czasach zaczęła funkcjonować słynna szkoła prawnicza imienia Teodora Duracza, słynna Duraczówka. Już w styczniu 1946 roku wydano dekret Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej „o wyjątkowym dopuszczaniu do obejmowania stanowisk sędziowskich, prokuratorskich i notarialnych oraz do wpisywania na listę adwokatów”.

Osoby takie musiały tylko wykazywać się „dostateczną znajomością prawa nabytą, bądź przez pracę zawodową, bądź w uznawanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości szkołach prawniczych” oraz „rękojmią należytego wykonywania obowiązków sędziowskich

W efekcie powstały tak zwane szkoły prawnicze, nauka trwała tam na początkowo 6 miesięcy, z czasem przedłużono ją do 15 miesięcy.

 

 

Tadeusz M. Płużanski w książce Bestie pisze –

W 1990 roku Igor Andriejew, inny oprawca generała „Nila” stwierdził, że „tandeta tej edukacji przekroczyła jednak wszelką granicę i … aby ratować sytuację (…)jesienią 1948 r. utworzono w Warszawie Centralną Szkołę Prawniczą im. Teodora Duracza, z dwuletnim cyklem nauczania”

 

Na czym polegała owa „rękojmia należytego wykonywania obowiązków’?

Na realizacji linii partii oraz właściwym klasowym pochodzeniu.

 

Niestety żona miała kłopoty z ukończeniem aplikacji, bo jeszcze w czasie trwania kursu i przed zawarciem przez nas małżeństwa doszukano się, że jej ojciec, jako oficer AK, został aresztowany i wywieziony do łagru. Wrócił z Rosji dopiero w 1948 r. Dlatego z adnotacją „obca klasowo” została zwolniona z kursu. –opowiadał Stanisław Rudnicki, były sędzia Sądu Najwyższego.

 

W tamtych latach procesy były kpiną ze sprawiedliwości. Jeden ze skazanych wspominał jak podano mu zupę do jedzenia ale nagle wezwano go z celi na proces. Proces trwał krótko, kiedy wrócił zupa była jeszcze ciepła.

 

Inny fragment książki Płużańskiego doskonale oddaje klimat tamtych czasów.

Sędziowie, chcąc stanąć po właściwej stronie tajnej policji politycznej, dzwonili do Różańskiego z pytaniem jaki wyrok sugerowałby, będąc na ich miejscu. Różański odpowiadał lakonicznie ” pięć… dziesięć lat…. dożywocie… kara śmierci”

 

Najbardziej upolitycznione były sądy wojskowe. Jeden ze stalinowskich sędziów stwierdził na przykład, że Najwyższy Sąd Wojskowy „był główną i zasadniczą transmisją stalinizmu do wszystkich sądów wojskowych”.

 

 

Jednak myliłby się ten kto wierzy w niezależne sądownictwo po 1956 roku.

Władza miała cały szereg możliwości wpływania na sędziów.

 

Interesów politycznych PZPR pilnowały dwie instytucje: Sąd Najwyższy oraz Ministerstwo Sprawiedliwości, które miały stać na straży prawidłowej pracy sędziów. Stanowiska prezesów i inne funkcje kierownicze w sądach wyższych instancji oraz w Sądzie Najwyższym były objęte systemem nomenklatury: pozycja zawodowa zależała od opinii środowiska partyjnego lub od odpowiedniego wydziału KC PZPR. Funkcja sędziego Sądu Najwyższego, na którą powoływała Rada Państwa po zasięgnięciu opinii PZPR, była kadencyjna, tak więc zawsze istniała możliwość wymiany (po jakimś czasie) sędziego, który nie spełniał pokładanych w nim nadziei. –pisze Tadeusz Kozłowski na łamach Rzeczpospolitej w artykule Stara szkoła sędziowska.

Sędzia Bogdan Dzięcioł, na jednym z partyjnych posiedzeń mówił wprost.

– sędzia, który świadomie nie realizuje linii partii i nie przestrzega obowiązującego prawa (w tym dekretów stanu wojennego) winien być niezwłocznie odwołany.

Proszę zwrócić uwagę że słowa te mówił sędzia Sądu Najwyższego.

 

Ci sędziowie którzy nie spełniali pokładanych w nich przez partię nadziei nie mogli liczyć na awans i karierę.

 

Rudnicki wspomina – „Komitet Wojewódzki PZPR w Katowicach negatywnie zaopiniował moją kandydaturę” i dlatego nie otrzymał nominacji na sędziego Sądu Najwyższego.

 

 

O czasach PRL-u opowiada Adam Strzembosz (fragment wywiadu).

 

A jaka atmosfera panowała w Instytucie Badania Prawa Sądowego, kiedy pan tam pracował? Czy liczyła się przynależność partyjna?

Niewątpliwie liczyła się, zwłaszcza przy obsadzie stanowisk kierowniczych, ale w samym instytucie pracowało wiele osób bezpartyjnych, za to z dorobkiem naukowym. Ponieważ zajmowałem się tematami dotyczącymi sądu opiekuńczego, więc miałem dość dużo swobody. To był temat zupełnie obojętny politycznie.

A jaka była pozycja sędziego w tamtych czasach?

Bardzo różniła się sytuacja cywilistów i karnistów. Cywiliści mieli dużo większą swobodę orzekania, oczywiście także tutaj zdarzały się interwencje w konkretnych sprawach, szczególnie na prowincji. To zwykle uderzało w prezesa sądu czy przewodniczącego wydziału, którego wzywano na rozmowy czy w inny sposób wskazywano, kogo należy uznać za skrzywdzonego i kto ma rację. W sprawach karnych był nieustanny nacisk na coraz surowsze kary. Sędziowie bronili się przed tym, bo ta opresywność była patologiczna, ale każdy prezes w swoim sprawozdaniu chciał wykazać, że represyjność wzrasta i sędzia wizytator do spraw karnych robił różne łamańce, żeby to wykazać.

Jakimi narzędziami posługiwano się, by wywrzeć nacisk na sędziów?

Na przykład przeprowadzano narady. Wiem, że odbywały się narady sędziowsko-prokuratorskie, czyli rzecz zupełnie niedopuszczalna. Widywałem wyższych oficerów milicji w wydziałach karnych, a jeśli sędzia wydawał zbyt łagodne wyroki, to mógł być pewny, że szybko nie otrzyma nominacji na sędziego wyższej instancji, nie dostawał nagrody, nie miał szans na przewodniczenie wydziałowi. Wzywano na rozmowy, organizowano narady, na których napiętnowano np. zbyt dużą liczbę zawieszeń. Była też możliwość odwołania sędziego przez Radę Państwa, gdy uznano, że nie spełnia się jako sędzia Polski Ludowej. Chociaż nie spotkałem takich przypadków, to pamiętam sprawy wymuszenia tzw. dobrowolnego odejścia z urzędu.

To bardzo poważne represje.

Tak, ale to i tak nie było to, co przed 1956 r., gdy niewygodny sędzia znikał. Znam taką sprawę z sądu wojskowego. Sędzia sądzi na sali, wchodzi sekretarka i prosi o zarządzenie 5-minutowej przerwy. Sędzia zarządza, wychodzi i już nie wraca. Na przykład po wypadkach marcowych z 1968 r. interesowano się każdym procesem. Tutaj piętnowano zarówno wyroki za wysokie, jak i za niskie.

 

 

Telefony do sędziów także były normą.

W pewnych sprawach przed osobistą interwencją telefoniczną nie cofa się nawet minister sprawiedliwości lub jego zastępcy. Wywiera to na pewno silne wrażenie na sędzim, zwłaszcza na młodym i pracującym w sądzie prowincjonalnym” – pisał Andrzej Rzepliński.

 

Jaka była atmosfera pracy w Sądzie Najwyższym opowiada sędzia Stanisław Rudnicki.

 

Pierwszym Prezesem SN był początkowo Jerzy Bafia, a po nim Włodzimierz Berutowicz, prymitywny komunista, odznaczony „za udział w walce o umocnienie władzy ludowej”. Gdy powiadomiłem go, że w Sądzie Najwyższym ukonstytuowała się Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność” i że zostałem jej przewodniczącym, zaczęto nas prześladować. Na mnie donosił m.in. sędzia, który był wtedy kierownikiem Biura Orzecznictwa przy Pierwszym Prezesie SN. Straszono pracowników sekretariatów zwolnieniem z pracy, sprawdzano moje biurko i zawartość szuflad aż do czasu, kiedy pozostawiłem w szufladzie na wierzchu kartkę z mało cenzuralną propozycją.

 

(…)

Gdy przyszedłem do sądu po ogłoszeniu stanu wojennego, natychmiast wezwano mnie do Berutowicza, razem z ówczesnym Prezesem Izby Cywilnej Antonim Filckiem. W gabinecie Berutowicza był obecny sędzia Jan Żak, Prezes Sądu Najwyższego bez teki, funkcjonariusz partyjny z Wydziału Administracyjnego KC PZPR.Odbyło się przesłuchanie jak na UB.

Berutowicz zapytał, czy podpiszę zobowiązanie, że wyrzekam się dalszej działalności związkowej, i czy złożę oświadczenie potępiające działalność władz NSZZ „Solidarność”. Odmówiłem, a gdy Berutowicz nazwał mnie „tubą radia Wolna Europa”, wyszedłem, trzaskając drzwiami. Następnego dnia zakazano mi wstępu do gmachu Sądu Najwyższego i doręczono decyzję Przewodniczącego Rady Państwa o odwołaniu mnie ze stanowiska sędziego z mocą natychmiastową z powodu „sprzeniewierzenia się przyrzeczeniu sędziego”

 

(…)

 

Za to pamięta się, że były naciski na sędziów, że musieli podporządkowywać się wytycznym. Na mnie też były, ale gdy po raz pierwszy prokurator chciał wpłynąć na moją decyzję, to wyrzuciłem go za drzwi i zgłosiłem ten incydent prezesowi sądu wojewódzkiego. Nigdy więcej taka sytuacja się nie powtórzyła. Jeżeli sędzia się bał, to odpowiednie służby od razu o tym wiedziały.

 

 

Sędzia Rudnicki pytany czy w tamtych czasach kręgosłup moralny był najważniejszy odpowiada.

Tak. Niestety wydaje mi się, że teraz jest pod tym względem dużo gorzej.

 

 

Źródła:

Tadeusz M. Płużanski – Bestie

 

Tadeusz Kozłowski Rzeczpospola z 6-7 października 2012, Stara szkoła sędziowska.

 

 

Alicja Seliga, Tytuł: Niewygodny sędzia znikał – rozmowa z prof. Adamem Strzemboszem. KRAJOWA RADA SĄDOWNICTWA 2/2011

Seliga Alicja, Z sędziowskim etosem stało się coś złego, rozmowa ze Stanisławem Rudnickim, sędzią w stanie spoczynku. Opublikowano: KRS, 4/2011

 

 

0

Kowalsky

82 publikacje
5 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758