Bez kategorii
Like

Sadzawka Siloah (16, ostatni)

26/02/2011
486 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

  Osobliwe love story w stanie wojennym. Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe.   Na przekór oczekiwaniom, spokój ducha nie wrócił do niego wraz z powrotem Marty. Ich historia zatoczyła łuk, lecz nie zamknęła się w okręgu. Nie mogła się zamknąć, skoro Marta znała teraz prawdę o Grzegorzu, prawdę na dodatek nie­pełną: nie powiedział jej o tym, co wydarzyło się w gmachu tuż przed ich spotka­niem. Jakoś go to krępowało. Oczekiwał, że ona, skoro się już zdecydowała wrócić, sama podejmie ten te­mat. Sądził, że powrót jest dla niej jakąś swoistą próbą apostolstwa. Tymczasem Marta mil­czała. Wróciła, bo kochała. Doświadczenie rozstania nauczyło ją, że lepszy jest Grze­gorz-esbek, ten cynik i podstępny łajdak, niż życie bez niego. […]

0


 

Osobliwe love story w stanie wojennym.
Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe.
 
Na przekór oczekiwaniom, spokój ducha nie wrócił do niego wraz z powrotem Marty. Ich historia zatoczyła łuk, lecz nie zamknęła się w okręgu. Nie mogła się zamknąć, skoro Marta znała teraz prawdę o Grzegorzu, prawdę na dodatek nie­pełną: nie powiedział jej o tym, co wydarzyło się w gmachu tuż przed ich spotka­niem. Jakoś go to krępowało. Oczekiwał, że ona, skoro się już zdecydowała wrócić, sama podejmie ten te­mat. Sądził, że powrót jest dla niej jakąś swoistą próbą apostolstwa. Tymczasem Marta mil­czała. Wróciła, bo kochała. Doświadczenie rozstania nauczyło ją, że lepszy jest Grze­gorz-esbek, ten cynik i podstępny łajdak, niż życie bez niego. Owa prowizoryczna akcep­tacja niosła za sobą nieprzerwane pasmo cierpień; widział to w jej oczach podczas każde­go spotkania. Jeśli jednak nie podjęła żadnej próby wpłynięcia na niego, to chyba tylko z lęku: że może go na powrót utracić. Kobieca intuicja dyktowała jej ostrożność i tym razem myliła się: Grzegorz przekroczył już granicę dwóch światów i tkwił tak zawieszony między nimi. Czuł to instynktownie, wiedział, że musi postawić kropkę nad „i”. Zdawało mu się, że Marta też czeka na to. Kłopot w tym, że on, mimo gorączkowych poszukiwań nie mógł tego „i” odnaleźć.
Miał teraz sporo czasu na rozmyślania, bo Szef zabrał mu wszystkie sprawy, złośliwie dając jakąś papierkową robotę, dopóki nie dopełnią się wszystkie formalności związane z jego zwolnieniem. Musiał więc kiblować niby urzędnik od siódmej do trzeciej.
Natłok ostatnich wydarzeń przyćmił nieco nurtujący go problem światopoglądowy. Te­raz odżył on na powrót. Pamiętną prelekcję Grzegorz znał już prawie na pamięć, lecz każde niemal zdanie obrastało gałązkami wątpliwości, których sam rozwiać nie umiał. Bra­kowało mu odpowiedniej literatury, lub kogoś, z kim mógłby się nimi podzielić. Owszem, była przecież Marta, lecz czuł się jeszcze zbyt onieśmielony, by prosić ją o pomoc. Bał się, by jednym nieostrożnym posunięciem nie zerwać tej jeszcze bardzo delikatnej nici, jaka się między nimi na powrót zawiązała. Wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że tak się stało naprawdę.
Wpadł na pomysł, aby odszukać Zbycha. Ten mógłby mu zapewne pomóc. Lecz nie widział żadnych sposobów, aby pokonać mur nieufności. Jakie mu może dać dowody na to, że ma czyste intencje, że nie jest to tylko gra – gorzej – prowokacja? Nawet gdyby pokazał mu wypowiedzenie – cóż to w końcu zmieniało? Mogło wszak oznaczać nową, bardziej wyrafinowaną strategię.
Mijając stragan z kwiatami uzmysłowił sobie, że jeszcze ani razu nie ofiarował Marcie żadnej wiązanki i zrobiło mu się głupio. Kupił więc bukiecik i ruszył szybko. Czasu do spotkania było niewiele, a on powinien jeszcze zjeść obiad.
 
***
 
Portierka zwołała: – Panie Grzegorzu! – gdy był już na schodach. Zawrócił, a ona po­wie­działa:
– Jest dla pana wiadomość – w jej oczach było zakłopotanie. – Bardzo smutna wiadomość.
Wręczyła mu karteczkę. Grzegorz przeczytał ją szybko.
Dziś przed południem zmarła matka.
 
***
 
Deszcz zaczął padać, ledwie wyszedł z budynku poczty, gdzie nadał telegramy do Gienka i Heńka. Postawił kołnierz i ruszył szybkim krokiem. Ulica rozkwitła na przemian kolorowymi i czarnymi grzybami parasoli. Lawirował wśród nich z trudem.
Przez tę godzinę od chwili otrzymania wiadomości o śmierci matki działał jak automat. Przede wszystkim zadzwonił do Marty i odwołał spotkanie. Marta była bardzo wstrząśnięta, czuł, że mówi przez łzy. Pytała, czy może w czymś pomóc, lecz odmówił jej stanowczo, może nawet obcesowo. Nie nalegała. Potem pojechał do szpitala, gdzie wśród zimnych kafli kostnicy stał i wpatrywał się tępo w nieruchomą, woskową twarz matki. Nie bardzo wiedząc, co ma zrobić, położył zakupioną dla Marty wiązankę na białym prześcieradle, którym przykryte były zwłoki. Wyszedł stamtąd bezradny i przybity. Gdy znalazł się na dworze, przystanął nie bardzo wiedząc, co dalej. Wreszcie przypomniał sobie o braciach i wstąpił na pocztę.
Teraz znów zabrakło mu celu, więc szukał gorączkowo czegoś, co jeszcze mógłby zrobić, aby zająć umysł. Nic mu nie przychodziło do głowy. Z zazdrością obserwował ludzi goniących za swymi sprawami. Jego czas rozdymał się teraz jak balon, porażał swoim ogromem. Praca w SB absorbowała prawie całą dobę za wyjątkiem kilku godzin snu. Rzadko miał czas na rozrywkę, nie mówiąc już o rozmyślaniu. Obecnie stanął na progu nowego życia; czuł się bezradny i samotny jak wtedy, gdy będąc zahukanym wiejskim dzieciakiem szedł do średniej szkoły w mieście. Przypomniał sobie łzy w oczach matki, gdy go żegnała przy furtce. Jej nieudolne, lecz pełne ciepłej troski słowa pocieszenia, gdy przyjechał do domu po dwu tygodniach, oszołomiony wielkomiejskim życiem, załamany własną niezaradnością, przerażony ogromem wydatków.
Matka nie żyje.
Myśl ta poraziła go jak elektryczna iskra. Nie wiadomo skąd wypełzło przerażenie i parło ku niemu bezwzględnie, jak ów stwór ze złych dziecięcych snów.
To nieprawda. To nieprawda, że matka nie żyje. Nie może nie żyć teraz, gdy on ma jej tak wiele do powiedzenia. Nie mogła ot, tak sobie po prostu umrzeć. A jeśli nawet umarła…
Przystanął.
A jeśli nawet umarła…
Dojrzał jej twarz, tę z kostnicy: nieruchomą, woskową, lecz spokojną i pogodną jak powiew wiosennego wiatru.
Zamknął oczy i natychmiast usłużnie pamięć podesłała mu obraz młodej, pokiereszowanej twarzy. Dwie strużki krwi płynące po czole zbiegały się ku sobie, tworząc nad otwartymi, pogodnie spoglądającymi oczami zastygającą z wolna literę V.
A jeśli nawet umarła…
Stał tak z zamkniętymi oczami, potrącany przez przechodniów, którzy obrzucali go zdumionymi spojrzeniami i wracali natychmiast do ciasnego tunelu swoich spraw. Stał i patrzył na tę młodą twarz. Powoli opuszczało go napięcie.
A jeśli nawet umarłeś…
Uśmiechnął się. Już wiedział. Znalazł swoje „i”.
Ruszył zdecydowanym krokiem. Deszcz ciął go prosto w twarz, spływał zimnymi strużkami za koszulę, lecz on nie czuł tego.
Jeszcze jedna przecznica. I jeszcze jedna. Biegł prawie. Brama. Stare, skrzypiące schody. Drzwi z dużą, mosiężną klamką. Dzwonek.
Chrobot klucza w zamku.
Spokojna, pogodna twarz księdza Kurdupla.
 
Koniec
 
Toruń, marzec 1988 r.
 
 
0

tsole

Niespelniony, choc wyksztalcony astronom. Zainteresowania: nauki scisle (fizyka, astronomia) filozofia, religia, muzyka, literatura, fotografia, grafika komputerowa, polityka i zycie spoleczne, sport.

224 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758