Bez kategorii
Like

Przemyt. Lokum. IX

17/07/2012
441 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

Wracam do opowieści o przemycie.

0


Kontynuacja 

  Ponieważ skończyłem pisać o więzieniach i jeszcze żyję, to będę chciał dokończyć wątek o przemycie.

   Miasto, które sobie obrałem za bazę wypadową do przemytu papierosów było miejscowością przygraniczną, a właściwie graniczną. Pół miasta było polskie, a pół niemieckie. Nie mówiąc o tym, że oszczędzałem masę czasu na dojazdach do granicy. I do Niemiec.

   W tym kilkutysięcznym mieście było kilka jednostek wojskowych tworzących dywizję, kilkadziesiąt agencji towarzyskich, lub jak kto woli klubów nocnych. Był też postój taxi. Z wieloma taksówkami, często luksusowymi. Gdy trochę dłużej w tym mieście pobyłem to nie miałem wątpliwości jakie jest ich zadanie. Bo na pewno właściciele tych samochodów nie żyli za dziesięć złotych, które czasami udało się im zarobić.

   Kiedyś stałem na światłach i byłem świadkiem ciekawej sceny.

   Do drogiego samochodu na rejestracjach pewnej znanej miejscowości podszedł policjant. Drugi stał kilka metrów dalej. Pomyślałem: „Pewnie z tak daleka przyjechali po haracz”. To co się później wydarzyło tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziło.

   No, więc podchodzi do tego samochodu policjant. Od strony kierowcy. I mówi:

 – Poproszę dowodzik i dokumenty wozu.

   Kierowca nawet nie patrząc:

 – Spier…aj.

   Zaskoczony policjant:

 – Słucham?

 – Ty k…a lepiej nie słuchaj, tylko stąd sier…aj! I to szybciusio! Bo jak k…a wyjdę skończą się żarty!  I na pewno coś stracisz! Nie tylko słuch!

   Policjant spłoszony rozejrzał się wkoło czy nikt tego nie słyszał. Po czym niespiesznie…odszedł.

   W pierwszych dniach mojej bytności w tej miejscowości szukałem noclegu. Za bardzo nie wiedziałem w które drzwi pukać. Często nad agencjami towarzyskimi wisiał napis: „Hotel”. Miejscowi dobrze wiedzieli o co chodzi. Ja nie. Tylko się zastanawiałem jakie jest wielkie w nich obłożenie, że nigdy nie ma miejsc. I recepcjoniści są tacy wyrośnięci.

   Po jakimś czasie i niezliczonych perypetiach  z domniemanymi „hotelami” trafiłem do prawdziwego, hotelu garnizonowego. Pierwsze i drugie piętro zajmowali oficerowie. Parter był dla ludzi zwyczajnych. Takich cywili jak ja.

   Był widoczny na pierwszy rzut oka podział. Porucznicy trzymali z porucznikami, kapitanowie z kapitanami itp. Im wyżej, tym węższe środowisko. Czasami zjawiał się w tym hotelu dowódca dywizji. Generał. Ten  to dopiero był samotny! Bo generał był tylko jeden. Nawet się napić piwa nie miał z kim.

   W tym hotelu mieszkałem dosyć długo. Przez ten okres właściwie poznałem wszystkich. Ponieważ byłem cywilem i nie miałem żadnej szarży, przyjaźniłem się z każdym, ponad podziałami. I z porucznikami, i z kapitanami, i z majorami. Wyżej także. Nawet kiedyś przyjechał ktoś z kontrwywiadu by wybadać skąd się wziął tam ten Dyzma, czyli ja.

   Zaczęło się zwyczajnie. Ponieważ na początku nikogo tam nie znałem to siedziałem na recepcji i smętnie popijałem piwo w samotności. Pardon, była tam jeszcze recepcjonistka. Zza szyby obserwowałem siedzący przy stole oficerów.

   Jednemu z nich chyba się ta recepcjonistka podobała, bo im więcej wypił, tym mniej mu się widziało,  że tam siedzę. Czego nie ukrywał.

   Wraz z wypitym alkoholem wzrastała jego agresja wobec mojej osoby. Na początku się tylko uśmiechałem.  Co wcale nie złagodziło narastającego konfliktu. Wręcz przeciwnie. Raczej wziął mnie za gościa nieco dupowatego, na którym miał nadzieję jeździć w nieskończoność. Ale się nieco przejechał.

   W końcu miałem dość. Wstałem i otworzyłem drzwi. Stanąłem z nim oko w oko i zapytałem go dlaczego jest dla mnie taki niemiły. Odpowiedział:

 – Bo nie podoba mi się twoja morda!

   W uderzenie włożyłem całe swoje serce. Upadłby gdybym go nie przytrzymał. Za włosy.  Podprowadziłem do wiszącego na ścianie dużego lustra. Po drodze nieco się poobijał o białą boazerię. Mówię o tym bo było dobrze na niej widać ślady wleczenia.

   Postawiłem go przed tym lustrem i powiedziałem:

 – Gdy mi się czyjaś morda nie podoba przerabiam ją po swojemu. A teraz marsz spać!

   W odpowiedzi tylko coś zabełkotał mało wyraźnie. Ale spać poszedł.

   Siedzący z nim przy jednym stole oficerowie myślałem, że zareagują w sposób dla mnie mało przyjemny. Nic takiego się jednak nie stało. Widocznie niezbyt go lubili.

   Skończyło się na postawieniu mi piwa i wieloletniej dobrej znajomości.

  

0

Mefi100

275 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758