Bez kategorii
Like

Prolog

23/02/2011
546 Wyświetlenia
0 Komentarze
3 minut czytania
no-cover

Długo nie chciałem mieć dzieci. Nie chciałem poświęcać swojego czasu na jakiegoś bachora, który wymaga stałej opieki, spać nie daje i jeszcze pieluchy trzeba mu zmieniać. Lepiej za pieniądze, które trzeba będzie na dzieciaka wydać pojeździć sobie po świecie, pobawić się, pożyć pełnią życia. Ale w pewnym momencie zorientowałem się, że wszędzie na świecie jest podobnie i kolejne podróże zaczynają się zlewać w jedno, na imprezy coraz mniej chętnie chodziłem, kolejne filmy w kinie stały się przewidywalne (ostatnio dobre były „Incepcja” i „Czarny łabędź”), w pracy coraz wyższe stanowiska też niewiele zmieniały.   Poczułem całkowity bezsens swojego istnienia i przeraziło mnie życie bezdzietnych sąsiadów o 20 lat starszych, którym czas upływał na znajdowywaniu sobie zajęć, mających im wytyczyć jakiś kurs. […]

0


Długo nie chciałem mieć dzieci. Nie chciałem poświęcać swojego czasu na jakiegoś bachora, który wymaga stałej opieki, spać nie daje i jeszcze pieluchy trzeba mu zmieniać. Lepiej za pieniądze, które trzeba będzie na dzieciaka wydać pojeździć sobie po świecie, pobawić się, pożyć pełnią życia. Ale w pewnym momencie zorientowałem się, że wszędzie na świecie jest podobnie i kolejne podróże zaczynają się zlewać w jedno, na imprezy coraz mniej chętnie chodziłem, kolejne filmy w kinie stały się przewidywalne (ostatnio dobre były „Incepcja” i „Czarny łabędź”), w pracy coraz wyższe stanowiska też niewiele zmieniały.

 

Poczułem całkowity bezsens swojego istnienia i przeraziło mnie życie bezdzietnych sąsiadów o 20 lat starszych, którym czas upływał na znajdowywaniu sobie zajęć, mających im wytyczyć jakiś kurs. I tak chyba ze strachu przed wegetacją z dnia na dzień, nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach przyrody, uznałem, że taką gwiazdą polarną wskazującą mi kierunek może być dziecko.

 

Konstatacja ta była dla mnie tak dużym zaskoczeniem, że co najmniej jeszcze przez rok nie potrafiłem się przyznać, że właściwie to zmieniłem zdanie i jednak chciałbym mieć dziecko. Wreszcie na kolejną zaczepkę żony, że fajnie byłoby mieć bobasa, odpowiedziałem, że w sumie to tak. I tu okazało się, że droga małżonka, która do tej pory namawiała mnie na dziecko, nie była na to „Tak” absolutnie gotowa. Namawianie wynikało raczej ze zwykłej przekory, niż faktycznej chęci posiadania dziecka. Teraz to ja musiałem ją namawiać. Na szczęście jako dotychczasowy zagorzały przeciwnik posiadania dzieci, potrafiłem bardzo przekonywująco obalać kolejne jej obawy.

 

Dzięki temu w grudniową zimną noc zostałem zbudzony słowami: „Zaczęło się musimy jechać”, a dwie godziny później widziałem jak moja córka przeciska się na ten świat. Nie chciałem być przy porodzie, ale wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nikt się nie pytał. Nie żałuję. Przeciąłem pępowinę i mogłem po raz pierwszy obejrzeć tego malutkiego, bezbronnego człowieka, który tak zupełnie jest ode mnie zależny.

 

Od tego dnia codziennie czymś mnie zaskakuje. Chwile te są tak ulotne, że postanowiłem je spisać.

0

Bez kategorii
Like

Prolog

03/02/2011
0 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
no-cover

      TAK. TO MIŁOŚĆ… 28 sierpnia 2008 roku wiatr gdzieś z pola, ze wschodu niósł słowa rzucane niczym ziarna piasku po pustyni. Ziarna tej jedynej, niewypowiedzianej chwili. Wiał, gnał, wiatrem podszywał, przesiewał i do społu ze słońcem  w zawodach, ledwo wiążąc koniec z końcem,  ziarnko do ziarnka zbierał i spiekał. Czasem słońce wystawił i bicz skręcił. Czasem słońce błogosławił i zamek w mirażu wypiętrzył. Budowla, po zastygnięciu, spłycała się i stawała jedną nienazwaną szklaną taflą. Tafla ta odbijała wszystkie kolory świata, ale by naprawdę działać, potrzebowała prawdziwego, naturalnego, dziennego światła. Tego samego dnia, o tej samej godzinie, choć tak różnej we wszystkich strefach czasowych, w których przyszło się sprawom dziać, przed lustrem stanęło kilka osób. Spoglądając na swoje odbicie, uśmiechały się do siebie. Czy wiedziały, […]

0


 

 

 

TAK. TO MIŁOŚĆ… 28 sierpnia 2008 roku wiatr gdzieś z pola, ze wschodu niósł słowa rzucane niczym ziarna piasku po pustyni. Ziarna tej jedynej, niewypowiedzianej chwili. Wiał, gnał, wiatrem podszywał, przesiewał i do społu ze słońcem  w zawodach, ledwo wiążąc koniec z końcem,  ziarnko do ziarnka zbierał i spiekał. Czasem słońce wystawił i bicz skręcił. Czasem słońce błogosławił i zamek w mirażu wypiętrzył. Budowla, po zastygnięciu, spłycała się i stawała jedną nienazwaną szklaną taflą. Tafla ta odbijała wszystkie kolory świata, ale by naprawdę działać, potrzebowała prawdziwego, naturalnego, dziennego światła.

Tego samego dnia, o tej samej godzinie, choć tak różnej we wszystkich strefach czasowych, w których przyszło się sprawom dziać, przed lustrem stanęło kilka osób. Spoglądając na swoje odbicie, uśmiechały się do siebie. Czy wiedziały, że w tej właśnie chwili drobiny kwarcu połączą ich losy? Czy wiedziały, że za ich sprawą przeglądają się w sobie nawzajem? Czy wiedziały, co przyniesie kolejna noc, kolejny dzień?

Uśmiechały się, bo miały nadzieję. Na szczęście, było to zwierciadło prawdy i całą jego radością było pokazywać tym, którzy w nim się przeglądali, jak pięknymi są ludźmi. Nawet kwiaty, które niekiedy stały w wazonie przy lustrze, wyglądały w odbiciu zdecydowanie lepiej.

I choć każde z innego powodu stanęło przed lustrem – a to by poprawić makijaż, oczyścić ranę, zawiązać krawat, by ogolić się, wycisnąć pryszcza, umyć zęby, czy też by ponapawać się swoim własnym widokiem – było pewne tego, co dalej zrobi, tego, co musi zrobić, by osiągnąć cel.

 

JEDNAK LUSTRO JAKO PIERWSZE widziało w odbiciu, że wszystko ulegnie zmianie. Lustro pierwsze wiedziało, co może się wydarzyć. Lustro jako pierwsze chciało przestrzec przed tym, co było nieuchronne. Jakby dotarły do niego i w nieskalanej rysą tafli srebrem zapisane zostały inne szepty, niż te, które niósł ze wschodu wiatr.

W pobliżu lustra stała też inna tafla. Mieniąca się wszelkimi barwami z przewagą szaro-grantowej szklanej pogody. Rozświetlała w dzień i noc szarość osiedli, miasteczek,  blokowisk i wsi. To było krzywe zwierciadło rzeczywistości. Podawane informacje, newsy, szlaczki, paski, napisy, wizualizacje, głośne, krzykliwe, zajmujące chwile, bulwersujące, odwracające uwagę, odblaski rzeczywistości.

Spikerzy, prezenterzy, demiurdzy, demagodzy, kreatorzy, wypomadowani wyfryzowaniem wysolariowani, wyobcowani. Po pracy odkładani do pudelka z innymi pacynkami, marionetkami, kukiełkami, zasypiali jak w bunraku z jawajkami swych wcieleń. Następnego dnia znów szli tańczyć wokół niebieskiego zwierciadła i unosić się na szczytach fali popularności, w górę, i w górę,  w górę, aż do chmur.

Słupki sondażowe dumnie pięły się do nieba. Wykrzywiona rzeczywistość była nie do poznania, nawet przez nich samych. I kiedy znów wracali po pracy do swych apartamentów, jedynie w swoich lustrach mogli obejrzeć się prawdziwie. I tylko lustro, zbierając informacje z ich soczewek barwiących i wyostrzających, było w stanie zrozumieć, co naprawdę się dzieje.

 

W SZKLANYCH SNACH lustro potłukło się na małe sztyleciki, spadało i wpadało ludziom do oczu, do serc. Ale nie to było najgorsze. Te odrobiony wpadały do milionów mózgów, zatruwając im nieświadomie życie. Lustro, dobre lustro, postanowiło coś z tym zrobić, ale co z tego mogło wyniknąć? Mogło być tylko przekaźnikiem odbitej prawdy. Z lustra do lustra. Z soczewki do soczewki. Z oka do oka.

– Tak, to miłość! – syknął z bólu opalony mężczyzna, wciskając na poobcierane stopy czerwone, skórzane mokasyny. – Matka boska nie ubiera się u Prady. – pomyślał głośno, spoglądając na oświetlony nikłym kagankiem święty obrazek. Nałożył sutannę i jak czarny kot zniknął w ciemności nocy.

– Tak, to miłość! – pomyślała Aneta, poprawiając włosy i zapinając guziki w bluzce. Kochała premiera, a premier kochał ją. Wyszła technicznym wyjściem z Kancelarii, od ulicy Szucha, gdzie czekał na nią nie rzucający się w oczy Volkswagen.

– Tak, to miłość! – z lekceważącym śmiechem wyrwało się Ewie Gebron, która zaciągając się papierosem, spojrzała na leżące przed nią zdjęcia. Jedno z nich przypięła do lustra i poszła nalać sobie małego drinka.

– Tak, to miłość! – kiwając z pobłażaniem głową, powiedział stanowczo Generał Bednarz do słuchawki telefonu. – Bezdyskusyjnie powinnaś ją jak najszybciej zakończyć! – skończył zdecydowanie, rozsiadając się wygodnie w fotelu, by w spokoju przejrzeć leżące przed nim teczki personalne.

– Tak, to miłość! – sapnął major Łapski, przerwawszy pracę nad finansowym raportem w excelu, od którego bolały go już oczy. Włączył bezpłatny porno kanał w internecie i popijając zimne piwo, tworzył kolejne tabele przestawne, wsłuchując się w dobiegające z monitora rozkoszne jęki.

– Tak, to miłość! – Alef postawił kropkę nad i, tym samym kończąc swą pierwszą powieść. Myślał o tej chwili od lat, ale nie wyglądała tak, jak ją sobie przez lata wyobrażał.

 

– SKOŃCZYŁEM. – pomyślał. – Skończyłem, ale to dopiero początek. – dodał, wzdychając. – Garp miał rację. Człowiek rozwija się kończąc jedno, a zaczynając drugie. Tak, nawet jeśli te tak zwane zakończenia i początki są tylko złudzeniami.

 Światło zapałki oświetliło mu na ułamek sekundy twarz. Po chwili zaciągnął się czekającym specjalnie na tę okazję dominikańskim cygarem Stradivarius. Jego pierwsza powieść była celowo rozdęta i egzaltowana, profetyczna i barokowo przeładowana. Doskonale wiedział o tym, że wraz z ostatnim słowem nierzeczywistość paralelnego świata zacznie się materializować.

 

– TAK, TO MIŁOŚĆ! – wszyscy w tym kraju się kochali tak, jak Kain kochał Abla. Brat nie wierzył bratu, siostra w siostrę rzucała talerzem. Wszyscy skłóceni – odmiennymi poglądami, opiniami, stwierdzeniami stworzonymi przez wirtualny przekaz, przekonaniami, które na stałe zagościły w ich głowach. Ze słowami miłości na ustach niejedni byli gotowi wbić nóż w braterskie plecy. Byli też tacy, którzy podcinali sobie żyły i gałęzie, na których siedzieli. Wykrwawiali się, spadali w otchłań. Ale ze słowami miłości na ustach. Miłości do przeszłości. Przeszłości, która nie istniała. Miłości do przyszłości, która tylko się jawiła. Myślano o krzyżach i mogiłach. Prawie nikt nie myślał o tu i teraz, chyba że o telewizyjnym serialu w realu.

– Tak, to miłość! – dzisiejszej nocy te słowa wypowiedziało jeszcze parę osób. Tafle układały się na przemian w szklaną mozaikę, a lustra rozpoczynały tajemną komunikację miedzy sobą. Nie było dla nich granic i murów, których nie mogły przekroczyć. Nic już nie stanowiło przeszkody, by dotrzeć do prostych domów na przedmieściach miast, wielkomiejskich willi, czy bloków z wielkiej płyty.

 


  • Alef Stern jest autorem książki – Pola Laska – która ukazała się w 2009 roku opisywała zamach na Prezydenta i delegację oraz książki – Ostatni Lot. Operacja K. – która opisuje przyczyny zamachu.
0

Ostatni lot

Szanowni Panstwo jest mi bardzo milo, ze tu wlasnie na Nowym Ekranie debiutuje w formie elektronicznej moja druga powiesc, pierwsza czesc trylogii Operacja K. - Ostatni Lot. W kazdy czwartek publikacja jednego rozdzialu.

21 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
343758