Bez kategorii
Like

Polityka mafijna cz.2.

23/06/2011
400 Wyświetlenia
0 Komentarze
20 minut czytania
no-cover

Zamiast rozumnej troski o dobro wspólne cyniczna dbałość o prywatne interesy.

0


 

 

 W poprzedniej części artykułu rozważaliśmy teorię w tej części zachęcamy Państwa do zapoznania się z analizą sytuacji w Polsce, wśród wyznawców głównych sił politycznych ta analiza może nie wzbudzić entuzjazmu. Zapraszam …

 

Apogeum postkomunizmu

 

    Powszechne jest w Polsce złudzenie, że wystarczy utrzymać instytucje liberalno-demokratyczne na wzór zachodni, aby na drodze ewolucji problemy korupcji, niewydolności państwa, nieprzejrzystości gry politycznej i rynkowej rozwiązały się same. Potrzebujemy jedynie więcej czasu – powtarzają obrońcy układu okrągłostołowego – a społeczeństwo obywatelskie dojrzeje, instytucje okrzepną. W świetle powyższych ustaleń, ta argumentacja jest nie do utrzymania. Mafijny duch unoszący się nad nowymi formami wspólnotowości idzie bowiem pod prąd logice racjonalnego i etycznego społeczeństwa stowarzyszeń (czyli liberalnego ideału), niosąc ze sobą emocjonalne, estetyczne i antyspołeczne (w sensie stosunku do zastanej całości) uspołecznienie. „Niedojrzali do demokracji” Polacy nie tylko już nie dojrzeją, ale wprost przeciwnie: coraz bardziej koncentrować się będą na swoich niszach, operujących w innej niż liberalna logice, a często wprost z nią sprzecznej. Oto fundamentalny wymiar niedostrzeżonego wejścia w późną nowoczesność.

 

Nad Wisłą, jak zwykle, sytuacja jest szczególnie skomplikowana: nowa mafijność nakłada się bowiem na starą, typową dla postkomunizmu. Chodzi mi tu zarówno o siłę antyrozwojowych grup interesu (Andrzej Zybertowicz określa tym mianem m.in. postpeerelowskie służby specjalne, postnomenklaturowy biznes, korporacje prawnicze, lobby górniczo-związkowe itp.), jak i o cechy systemowe postkomunizmu, generujące paternalistyczną, klientelistyczną i korupcjogenną kulturę kontraktu. Mówiąc o tych ostatnich mam więc na myśli przede wszystkim niesterowność instytucji państwowych, kapitalizm sektora publicznego, polityzację gospodarki i mediów, nieprzejrzystość gry politycznej i gospodarczej. Postkomunistyczne reguły premiują mafie – metaforyczne i dosłowne, niszowe i mainstreamowe w o wiele większym stopniu niż organizacje publicznego pożytku.

 

System postkomunistyczny, zgodnie z obawami Jadwigi Staniszkis, okazał się przy tym zdolny do reprodukcji. Zasada kooptacji działa od lat w sposób niezakłócony, dzięki czemu obciążonych biograficznie PRL-em zastępują stopniowo młodsi, coraz częściej pozbawieni wprawdzie garbu komunistycznego, ale o tej samej mentalności. Dlatego nie ma większego sensu poznawczego założenie, na którym opiera swoje analizy większość publicystów „lewicowych” i zbyt wielu „prawicowych”, że postkomunizm umarł wraz z upadkiem SLD. Rządy Platformy Obywatelskiej są tego najlepszym dowodem. JESZCZE NIGDY DEMOKRACJA NIE BYŁA TAK FASADOWA JAK OBECNIE. Postpolityczna teatralizacja, doprowadzona przez Donalda Tuska do zenitu, skrywa realną politykę przed oczami obywateli znacznie skuteczniej niż był w stanie to robić którykolwiek z liderów SLD w czasach świetności tej formacji. Żadna z opisanych przez Staniszkis reguł systemu postkomunistycznego nie przestała obowiązywać. Układ antyrozwojowych grup interesu, sportretowany przez Zybertowicza, również ma się dobrze. Lokalna, zwulgaryzowana wersja liberalizmu, którą Zdzisław Krasnodębski określił mianem liberalizmu nietzscheańsko-postmodernistycznego (choć właściwsze byłoby określenie go jako nihilistyczno-postmodernistycznego, Nietzsche nie był wszak zwolennikiem nihilizmu, lecz jego największym krytykiem), obleczona w szaty nowoczesnej, europejskiej technokracji, święci większe niż kiedykolwiek tryumfy. Zatem wszystkie kluczowe wymiary postkomunizmu: systemowy, lobbystyczno-przestępczy i ideologiczny, wciąż przenikają polską rzeczywistość. Zamiana SLD na PO zmienia tu w istocie tyle (poza końcem WSI), że ta ostatnia, dzięki solidarnościowemu rodowodowi, jest akceptowalna dla większej liczby głównych prosystemowych lobbies. Co więcej, obecna partia władzy lepiej niż dawna SDRP opanowała sztukę współczesnej sofistyki i ze zdumiewającą skutecznością wypchnęła z debaty publicznej resztki realnej polityki. Cieszy się też dużo większym i stabilniejszym poparciem zwykłych ludzi, pomimo o wiele gorszej jakości rządów. Mamy więc dziś do czynienia z apogeum, a nie ze schyłkiem postkomunizmu. 

 

   Jak to możliwe, że wróciliśmy de factodo standardów przedrywinowskich pomimo „rewolucji semantycznej” lat 2003-05, nawiązując do określenia Rafała Matyi? Na proces kolonizacji PO przez układ postnomenklaturowy słusznie wskazał Bronisław Wildstein. Z drugiej strony, by znów nawiązać do spostrzeżeń Matyi, re-konsolidację antyrozwojowych grup ułatwiło Prawo i Sprawiedliwość, jednocześnie doskonale zrażając do siebie establishment i nie ustanawiając nowych reguł dystrybucji zaufania. Prowadzona przez Jarosława Kaczyńskiego polityka „instytucjonalizacji nieufności” skazała więc projekt IV RP, w istocie swojej rewolucyjny, na wąskie zaplecze społeczne i kadrowe oraz wepchnęła go w postkomunistyczną z natury praktykę zawłaszczania instytucji. Rewolucja prowadzona w taki sposób obarczona była wielkim ryzykiem nagłego zwrotu społecznych nastrojów, a w razie wyborczej porażki – łatwości powrotu do status quo ante, co też się stało.

 

 

Inny lud

 

Chcę jednak zwrócić uwagę przede wszystkim na czynnik trzeci, niemal powszechnie niedostrzegany lub interpretowany opacznie. Mianowicie, na metamorfozę ludu III RP. Twierdzę, że w ostatnich latach społeczeństwo polskie dotknęła zmiana paradygmatu, związana z przejściem do późnej nowoczesności. To, co Szlandak nazywa fragmentacją, a Maffesoli – trybalizacją, wiąże się z kilkoma fundamentalnymi przeobrażeniami polskiego narodu, zasadniczo rzutującymi na jego stosunek do wspólnoty politycznej i państwa, a co za tym idzie, także na perspektywy naszej polityki.

 

Po pierwsze, jest to wspomniane przejście od racjonalności do emocjonalności i od etyki do estetyki. Tradycyjna, właściwa dla poprzedniej fazy nowoczesności debata publiczna była możliwa dzięki systemowi bezosobowych i abstrakcyjnych pojęć, takich jak „obywatelstwo”, „republika” czy „prawo”. Współczesny lud ich nie rozumie, bo mniej lub bardziej świadomie odrzuca świat abstrakcji na rzecz świata empatii. „Ludzie neoplemienni rozumieją rozkosz, piękno, płacz i śmiech” – zauważa Marta Bucholc. Dlatego mąż stanu rozwodzący się o meandrach polsko-rosyjskiej umowy gazowej czy projekcie naprawy państwa będzie dla publiczności w najlepszym razie nudny, a bardzo prawdopodobnie – śmieszny i nieatrakcyjny. W przeciwieństwie do grającego naprzemiennie role troskliwego przyjaciela, błazna i przywódcy postpolityka. Richard Sennett nazwał to „tyranią intymności”, wskazując na narcyzm jako na tak głębokie zaabsorbowanie współczesnego człowieka sobą, że traci on zdolność rozumienia rzeczywistości abstrakcyjnej i bezosobowej. Wprawdzie ten amerykański socjolog rozpatrywał jako podmiot pojedynczego człowieka, jeśli jednak zważymy, że dzisiejszy schyłek indywidualizmu oznacza przesunięcie autonomii z jednostki na grupę, docenimy metaforę narcyzmu jako doskonale oddającą zatracenie się w życiu wewnętrznym społecznej „wysepki” – i ekstrapolacji tego spaczonego sposobu widzenia świata na życie publiczne – wielu małych wspólnot. Tyrania intymności, która nam grozi, wiąże się zatem z grupowym narcyzmem.

 

Po drugie, carpe diem. Podczas gdy człowiek nowoczesny myślał przede wszystkim o przyszłości, a co za tym idzie przemawiały do niego projekty budowy lepszego świata, dziś horyzont myślenia i działania wyznacza teraźniejszość, satysfakcja tu i teraz. Obniża to radykalnie polityczne szanse reformatorów, a wzmacnia demagogów i pochlebców.

 

Trzeci aspekt metamorfozy. Jak społeczeństwo złożone z takich wspólnot może funkcjonować w zastanej rzeczywistości politycznej, zbudowanej na bazie abstrakcyjnych idei? Przyjmując postawę „tak jakby”. A więc stosunek dalece ambiwalentny, wychodzący z jednej strony z niezgody i chęci sprzeciwu wobec władzy, z drugiej zaś – z daleko idącej pobłażliwości dla polityki jako nieistotnego spektaklu, pobłażliwości mającej wręcz cechy konserwatyzmu sytuacyjnego. Neoplemienny lud sam bowiem aktywnie przekształca politykę w kabaret. A więc stosunek tego ludu do polityki cechuje z jednej strony, manifestujący się głównie poprzez apatię, ironię i sporadyczne bunty opór, z drugiej strony – wynikająca z braku alternatywnej wizji zachowawczość.

 

I aspekt czwarty, kluczowy z punktu widzenia tak zwanej wojny polsko-polskiej. Społeczeństwo, jak mówiliśmy, podlega podziałowi na niewielkie, skupione na sobie i niechętne innym, wspólnoty. „Na naszych oczach rodzi się powszechna niemożność zrozumienia Innego. Już nie trzeba starać się go zrozumieć – zauważa Szlandak – bo jest sieć, gdzie ulokowani są „nasi”, czasem dziesiątki czy setki kilometrów od nas (…) Uprawiamy życie społeczne na odrębnych wyspach. Pojawia się kultura towarzystw wzajemnej adoracji. To, co publiczne, zamyka się w coraz liczniejszych i mniejszych niszach stylu życia, a granice tych nisz są jednocześnie dla ludzi granicami ich świata”. To diagnoza głębokiej dezintegracji społeczeństwa. Polityka demokratyczna, chcąc nie chcąc, spełniać musi w tej sytuacji funkcję jednoczącą. Jak jednak skleić nie mające wspólnych wartości ani wspólnego języka grupy? Najskuteczniejszym narzędziem zjednoczenia klanów jest wskazanie wroga. Schmittowski Inny coraz rzadziej bywa jednak zdrajcą czy pasożytem, częściej zaś nieestetycznym oszołomem, prymitywem, biedakiem czy starcem, bo etykę zastąpiła estetyka. Walka jest spersonalizowana i odideologizowana. Konflikt zorganizowany wokół takich kategorii demoluje resztki republikańskiego języka i kultury politycznej i jest w oczywisty sposób dysfunkcjonalny z perspektywy dobra wspólnego. Jego dynamika skłania uczestników do eskalacji agresji, stawiając ich w sytuacji określanej w teorii gier jako dylemat więźnia, której przykładem jest wyścig zbrojeń – obawa przed agresją przeciwnika zachęca do zbrojenia się, nawet jeśli jest ono zabójcze dla gracza, i będąc docelowo groźne dla wszystkich. Wygrywa najczęściej ten, kto ma więcej zasobów.

 

Wojna klanów

 

Konflikt PO-PiS od kilku lat, a zwłaszcza od zwycięstwa Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich, ma taki właśnie kształt. „Obciachowy” Kaczyński przegrywa ze „swoim” Tuskiem, mając nieporównanie mniejsze zasobyi mówiąc językiem antykomunistycznej inteligencji, a więc abstrakcyjnym, skrajnie nie-empatycznym. Jeśli premierowi udało się zawiązać z częścią elektoratu „brudną wspólnotę” obciążonych wyrzutami sumienia z tego powodu, że źle myśleli lub mówili o zmarłym tragicznie prezydencie, to szef opozycji doskonale tę wspólnotę wzmacnia, koncentrując się na moralnej kontestacji przeciwnika. Zajęty prowadzeniem tej nierównej walki, Kaczyński nie ma czasu na rozwijanie programu naprawy państwa ani na budowę szerszego zaplecza społecznego, które jest niezbędne dla rewolucji, którą jakoby chce przeprowadzić. Zamknięty w niszy swojej partii, obrasta z wolna klientelistyczno – „rodzinnymi” zależnościami typowymi dla postkomunistycznych organizacji. Staje się coraz mniej antysystemowy, a coraz bardziej antyestablishmentowy, choć można mieć zasadnicze wątpliwości, czy ograniczone do weteranów PC i nieufne wobec prawie wszystkich wokół ugrupowanie opozycyjne posiada wystarczająco „długą ławkę”, aby dokonać wymiany elit… 

 

PO, mając pełnię politycznej władzy i słabego konkurenta, dryfuje natomiast bez celu, dewastując finanse publiczne ostentacyjnym niedziałaniem, a armię, edukację i politykę zagraniczną – błędami i zadziwiającą nieudolnością. Jest bowiem – jak zauważył Matyja – partią status quo, jej główna funkcja to utrzymywanie równowagi między licznymi, głównie antyrozwojowymi lobbies, które wyniosły ją do władzy, aby chroniła je przed PiS-owskim zagrożeniem. Tę rolę gra znakomicie. To jednak wszystko, na co ją stać. Opanowała sztukę harmonizacji mafijnych interesów postkomunistycznych i umiejętność zarządzania mafijnymi nastrojami społecznych „wysepek” po to, by pozwolić państwu gnić. ROZUMNĄ TROSKĘ O DOBRO WSPÓLNE ZASTĄPIŁA CYNICZNĄ DBAŁOŚCIĄ O DOBRO PRYWATNE. OTO POLITYKA MAFIJNA.

 

 

Metafora mafii ma potrójny sens. Z jednej strony, pokazuje antyrozwojową i niemoralną orientację kluczowych grup interesu w Polsce i takież cechy postkomunizmu jako systemu. Z drugiej strony, podkreśla zagrożenie płynące ze strony nowych wspólnot, jako „brudnych” i nacechowanych „etycznym immoralizmem”. Wreszcie, uwypukla ich patologiczną kompatybilność i wzajemne wzmacnianie się. Polityka skoncentrowana na oddawaniu mafiom, co mafijne z pewnością nie ma przyszłości, prowadząc nieuchronnie do głębokiego wyniszczenia otoczenia. Czy jednak polityka republikańska ma jakiekolwiek szanse w dającej się przewidzieć perspektywie?

 

Ku pracy u podstaw

 

Arystoteles uważał, że bycie dobrym obywatelem jest możliwe tylko w dobrej wspólnocie. Trwała dyspozycja do dokonywania właściwych wyborów, czyli cnota, może się bowiem urzeczywistnić tylko w działaniu. Jeden z najwybitniejszych arystotelików, Alasdair MacIntyre, szukając miejsc, gdzie dziedzictwo cnoty można by zaktualizować, wskazał na małe wspólnoty. Jeśli otoczenie jest zepsute, należy budować społeczne nisze na podobieństwo średniowiecznych benedyktynów, prowadzące dobre życie na niewielka skalę, ale też zachowujące gotowość do pokazania światu przechowywanych „skarbów”, gdy ów do tego dojrzeje.

 

Wyniszczające starcie dwóch sił może zwykle ucywilizować wejście do gry trzeciej, zdolnej do narzucenia własnych reguł. Jeśli mają to być reguły racjonalne i moralne, „ten trzeci” musi wyrosnąć obok bieżącej polityki. Być może na morzu „brudnych wspólnot” będzie możliwe powstanie archipelagu wspólnot republikańskich, zdolnych do zaprowadzenia sprawiedliwego ładu, gdy nadarzy się po temu sposobność. Wymagałoby to ze strony ich członków długotrwałej, cierpliwej pracy u podstaw. Pozostaje jej się oddać.

 

Bartłomiej Radziejewski (ur. 1984) – redaktor naczelny „Rzeczy Wspólnych”. Politolog, publicysta, eseista. Mieszkający w Warszawie lublinianin.

 

 

Kwartalnik „Rzeczy Wspólne”

http://www.rzeczywspolne.pl/

„Rzeczy Wspólne” na Facebooku

 

Prenumerata i zakup pojedynczych egzemplarzy wersji papierowej

http://www.rzeczywspolne.pl/gdzie-kupic/

 

Fundacja Republikańska

http://www.republikanie.org/

Fundacja Republikańska na Facebook-u

Zostań darczyńcą Fundacji Republikańskiej

 

0

Rzeczy Wsp

"Rzeczy Wspólne" powstaly po to, aby powaznie mówic o polityce na przekór niepowaznym czasom. Drugim celem kwartalnika jest aktualizacja polskiego republikanizmu, który uwazamy za nasza najlepsza tradycje polityczna."

78 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758