Bez kategorii
Like

Po Smoleńsku – ukrainizacja Polski. Spełnienie marzeń Kremla

02/11/2012
400 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Nie wiem, czy był zamach w Smoleńsku. I zazdroszczę tym, którzy wiedzą na sto procent, że go nie było.

0


Ale także tym, którzy wiedzą na sto procent, że był. Ja mam coraz więcej wątpliwości. Przykre  jest zresztą to, że czuję, iż nigdy nie dowiemy się prawdy, bowiem trudno sobie wyobrazić dowód przekonujący całkowicie do jednej z wersji. Sprawa z trotylem była tego przykładem – dla zwolenników teorii zamachu była ostatecznym (którym to już z kolei) dowodem na winę Rosjan. Zwolennicy teorii zwykłego wypadku od razu mieli mnóstwo wytłumaczeń – trotyl pozostał w Smoleńsku po II wojnie światowej, był na fotelach po żołnierzach z Afganistanu, został tam podrzucony przez Rosjan już po wypadku. Jak widać – obie strony mają tak silne przekonanie o swoich racjach, że nic nie jest w stanie zmienić ich nastawienia;  nic – mówiąc Popperem – nie może sfalsyfikować ich teorii, żaden dowód nie może obalić ich wiary w ich teorię. A to oznacza, podobnie, jak przekonanie o tym, że Bóg jest dobry, że nic nie może negatywnie zweryfikować ich przekonania o tym, że zamach był, lub że go nie było.

Dla mnie najgorsze jest to, że prawdopodobnie tak już zostanie – to znaczy, że część naszego społeczeństwa będzie już zawsze wierzyła, że Tusk z Putinem zamordowali nam prezydenta; część będzie uważała, że to był zwykły wypadek (spowodowany prawdopodobnie naciskami Lecha Kaczyńskiego i niekompetencją pijanego generała Błasika); a część – tak, jak ja – zawsze będzie miała wątpliwości czy doszło do zamachu i kto, w takim przypadku, go sprokurował. Bo przecież nawet jakbyśmy znaleźli jakiś ostateczny dowód na to, że do zamachu doszło, to od tego daleko jeszcze do stwierdzenia, że za tym stał Putin. Po pierwsze, nie będziemy wiedzieli, czy to byli Rosjanie (gen. Sikorskiego, zdaje się, nie Stalin zabił), a o drugie – nawet jeśli wszystko będzie wskazywać na stronę rosyjską, to nie będziemy pewni, czy to na pewno czynniki oficjalne stały za tym zamachem. Nie można bowiem będzie wykluczyć, że to jakieś siły wewnątrz aparatu władzy przyczyniły się do tego zamachu, jakieś środowiska we władzach rosyjskich, ale wcale nie premier czy prezydent. Być może część aparatu FSB chce konfrontacji z Zachodem i dla nich właśnie zabicie prezydenta kraju natowskiego byłoby nie lada gratką. Nigdy nie będziemy mieli do dyspozycji zeznania jakiegoś mechanika, który w czasie remontu TU-154 w Rosji podłożył na skrzydło trotyl, i teraz wyzna: „Tak, dzwonił do mnie premier Putin i nakazał mi zrobić wszystko, by zabić prezydenta RP”. Zawsze będą wątpliwości. Choć może się mylę i ostatecznie będziemy dysponować dowodem na to, ze był to zamach i kto za tym stał. Jestem otwarty na tego typu argumenty.
Nie wiem więc, czy zamach był i godzę się z myślą, że nigdy na pewno się tego nie dowiem. Ale nie godzę się z tym, że mój naród żyje tak, jakby ów zamach się dokonał. Bo z czym mamy dziś do czynienia? Szef rządu jest zakładnikiem dobrych relacji z Moskwą i robi zbyt dużo, żeby jakiekolwiek wątpliwości co do przypadkowości tragedii z 10 kwietnia, były rozwiewane i ośmieszane. Nie ma więc ruchu i musi godzić się na wszelkie kolejne rosyjskie wrzutki do polskiego życia publicznego. Musi udawać, że tego nie widzi i nie rozumie. A lider największej partii opozycyjnej? Musi negować prawomocność obecnych rządów i domagać się zamknięcia do więzienia czołowych polityków PO. Dlaczego? Bo wie, że to był zamach, że 96 osób zostało zamordowanych, że to zrobili Rosjanie, że to było działanie Putina i że w tym zbrodniczym procederze, nolens volens, uczestniczył Tusk. Więc może przez jakiś czas prowadzić zabawę z profesorem Glińskim, ale na końcu zawsze będzie musiał żądać  wsadzenia do więzienia szefa PO i jego najbliższych współpracowników. Musi reagować najwyższym oburzeniem na kolejne prowokacje Moskwy i musi tańczyć  tak, jak Rosjanie zagrają.
 
Jaką więc mamy sytuację? Może zamachu nie było, ale krajobraz po 10 kwietnia 2010 roku jest spełnieniem marzeń Rosji o słabym, wewnętrznie skłóconym i szarpanym konfliktami politycznymi rywalu z Europy Środkowej. Spełnił się sen Moskwy – ma do czynienia z państwem niezdolnym do jakiejkolwiek polityki wobec niej, ale też wobec Zachodu. Polska Anno Domini 2012 jest bowiem w stanie rozkładu, w stanie anarchii, w stanie inercji. Relacje między liderami opozycji i koalicji przypominają te, z którymi mamy do czynienia na Ukrainie. I o to właśnie chodzi – o ukrainizację Polski. O spełniającą się ukrainizację Polski. W dwa i pół roku po tragedii smoleńskiej jesteśmy bowiem w sytuacji, kiedy spełniają się marzenia Kremla o sytuacji w Kraju Nadwiślańskim – brak jakiejkolwiek komunikacji między opozycją a koalicją, brak współpracy w najważniejszych dla kraju sprawach, wykorzystywanie  polityki zagranicznej do rozgrywek wewnętrznych, aplikowanie do mocarstw o inwestyturę do rządzenia w Polsce. Nie widzicie tego? Nie widzicie, jak bardzo nasz kraj słabnie? Gdybyśmy żyli w XVII lub w XVIII wieku, to należałoby się szykować do zewnętrznej interwencji i do rozbiorów. Po dwudziestu latach jako tako udanej transformacji, stajemy się słabym człowiekiem Europy, rozgrywanym przez obcych, niesterownym i targanym wewnętrznymi konfliktami. Kaczyński i Tusk pałają do siebie nienawiścią, która musi skończyć się więzieniem dla któregoś z nich. Ogromna większość dziennikarzy, choć nie wszyscy, stali się hunwejbinami jednej ze stron politycznego sporu. Wyborcy jednej partii traktują wyborców drugiej partii, jak wrogów i zaprzańców.
 
Może był zamach, może go nie było. Ale, jak widać, nie był potrzebny. Obecna Polska jest spełnieniem marzeń Kremla. Jest drugą Ukrainą.  
0

Marek Migalski

283 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758