Bez kategorii
Like

„Paniki we mgle” nie było

09/11/2012
510 Wyświetlenia
0 Komentarze
34 minut czytania
no-cover

Gdy pakowałem się przed wyjazdem do Katynia, ogarnął mnie wielki niepokój. Bałem się jechać – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl ks. Konrad Zawiślak, który 10 kwietnia był w Katyniu.

0


 


 

Ksiądz Konrad Zawiślak był jednym z sześciu duchownych, którzy 10 kwietnia 2010 r. na Cmentarzu Katyńskim celebrowali Mszę świętą. Z obolałym gardłem prowadził teżKoronkę do Miłosierdzia Bożego po tym, jak do zebranych na cmentarzu ludzi kilka minut wcześniej zaczęły docierać informacje o katastrofie polskiego samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie.

Z księdzem Konradem spotkałem się w Skierniewicach w parafii, w której aktualnie posługuje. Bezpośrednim powodem i impulsem do naszej rozmowy była publikacja, która ukazała się w tygodniku „Wprost” (nr 11, 14-20 marca 2011) pt. „Panika we mgle”, opisująca kulisy wydarzeń 10 kwietnia i m.in. wybuch rzekomej paniki wśród osób zgromadzonych tego dnia na Cmentarzu Katyńskim i wracających później pociągiem specjalnym do Polski. Ksiądz Konrad Zawiślak, jako naoczny świadek, chciał opisać rzeczywisty przebieg tych wydarzeń (m.in. za pomocą filmu, który zrealizował tego dnia i który prezentujemy Czytelnikom w niniejszym tekście) i zdementować szereg przeinaczeń i kłamstw, które zawierała owa publikacja a także przedstawić swoje doświadczenia z wyjazdu do Katynia.

Fronda.pl: Jak doszło do tego, że ksiądz udał się wraz z harcerzami na uroczystość do Katynia 10 kwietnia?

Jestem duszpasterzem środowisk harcerskich diecezji łowickiej. Będąc kapelanem hufca ZHP w Sochaczewie od komendanta hufca otrzymałem esemesa, w którym przeczytałem, że są organizowane trzy wyjazdy. Pierwszy wyjazd miał za cel Bolonię w związku z rocznicą wyzwolenia Bolonii, drugi był do Katynia 10 kwietnia wraz z prezydentem, ale tu już ? jak przeczytałem w wiadomości – nie było miejsc, trzeci – organizowany przez marszałka senatu Bogdana Borusewicza – był również do Katynia, ale z racji, że miało to być w czasie Triduum Paschalnego, z powodu wytężonej posługi w parafii termin ten odpadał. Odpisałem, że mógłbym jechać 10 kwietnia, ale skoro nie ma miejsc? Komendant odpisał: „Dla Ciebie miejsce już jest”. I rzeczywiście, tak się stało.

W trakcie wyjazdu mieliśmy sprawować funkcje wolontariatu, opieki nad rodzinami katyńskimi w pociągu, pomagać przy wsiadaniu i wysiadaniu, wnoszeniu bagażu i już na cmentarzu funkcje techniczne i pomocnicze, takie jak przygotowanie krzesełek dla gości.

Ponadto w pociągu, którym jechaliśmy, była również grupa ratowników medycznych z ZHP, pełniąca funkcję zabezpieczenia medycznego na terenie cmentarza i w pociągu. W pociągu był poza tym jeszcze jeden lekarz.

Gdy pakowałem się przed wyjazdem, ogarnął mnie wielki niepokój. Bałem się jechać. Gdy żegnałem się z mamą w piątek 9 kwietnia rano, to powiedziałem: „Mamo, boję się, że nie wrócę”. „Co ty synu opowiadasz?” – zapytała matka. „Mamo, to jest Rosja, tam się może wszystko wydarzyć”.

Przejdźmy do owego feralnego poranka, 10 kwietnia, na Cmentarzu Katyńskim. Czekaliście na przyjazd polskiej delegacji z prezydentem na czele?

Gdy zacząłem dostawać te wszystkie esemesy, to w ogóle nie byłem zdziwiony. Ani nie byłem przerażony, ani zaskoczony. Pomyślałem: „Zaczyna się dziać to, co ma się wydarzyć”. To było moje pierwsze subiektywne spostrzeżenie. Najpierw filmowałem ja, później przekazałem kamerę koledze Jarkowi Dąbrowskiemu. Jarek powiedział mi, że rozbił się samolot w Smoleńsku – usłyszał to od jednego z rosyjskich funkcjonariuszy, gdy przechodził przez bramkę kontrolną przy wejściu na cmentarz. Nie było jednak wiadomo, jaki samolot się rozbił.

Wtedy otrzymałem esemesa od swojej siostry. W esemesie była taka informacja: „Reuter podał, że zginęło 87 osób”. Wówczas przekazałem kamerę Jarkowi mówiąc: „Filmuj wszystko, co się tu dzieje. Filmuj twarze, reakcje ludzi, dokumentuj wszystko, aż się bateria rozładuje”.

I udałem się tam, gdzie stała kompania reprezentacyjna, do kapitana. Powiedziałem mu, że rozbił się samolot, wszyscy zginęli i najpewniej będziemy musieli odprawić Mszę świętą w intencji ofiar katastrofy.

On poszedł przekazać to dalej przełożonym. Wyszedłem stamtąd i zauważyłem, że już posłowie PiS-u się modlili – Wieczny odpoczynek.

Ja nie widziałem tam żadnej paniki, czegoś takiego nie dostrzegłem. Widziałem poruszenie, wzruszenie, pewne emocje, ból, łzy, ale psychozy i paniki nie było. Ta modlitwa Wieczny odpoczynek była mówiona chaotycznie, nie było osoby, która by prowadziła, to było spontaniczne. Wtedy sobie uświadomiłem, że muszę w to wejść, muszę przejąć inicjatywę po to, aby uporządkować tę modlitwę, aby był ktoś, kto prowadzi, przewodniczy temu. Podszedłem do mikrofonu i razem ze wszystkimi zacząłem się modlić, potem odmówiłemPod Twoją obronę.

Następnie porozmawiałem przez chwilę z Janem Pospieszalskim pytając, czy wie coś więcej, bo jeśli mam kontynuować to muszę mieć więcej informacji, co się wydarzyło, nie tylko na podstawie esemesa. Pospieszalski powiedział, że wie tyle samo, co ja.

 

Pułkownik odpowiedzialny za ceremoniał poprosił nas: ”Panowie, od was wszystko zależy, zróbcie wszystko, aby wyciszyć emocje. Tylko proszę nie robić nic na własną rękę, czekamy na przedstawiciela Rzeczypospolitej, niech ksiądz pomodli się tutaj z ludźmi, aby ich uspokoić”.

Wówczas podszedłem do mikrofonu i zacząłem robić wprowadzenie, bardzo ogólnikowe, bo niewiele do tej pory wiedziałem: że doszło do katastrofy, że nie wiemy, czy wszyscy zginęli, jesteśmy w niepewności, niepewność rodzi lęk, więc pomódlmy się za tych, którzy prawdopodobnie zginęli i ucierpieli w tej katastrofie, za ich rodziny, za nas, którzy nie wiemy, co się dzieje, za naszą ojczyznę i zasugerowałem, że skoro jest to akurat dzień przed Świętem Miłosierdzia Bożego, to pomodlimy się Koronką do Bożego Miłosierdzia. Wówczas też uświadomiłem sobie, że w Wigilię Bożego Miłosierdzia umarł Jan Paweł II. Zwróciłem więc uwagę, że Sługa Boży Jan Paweł II również będzie się za nami wstawiał.

Rozpocząłem zatem Koronkę. Później pozostali księża poprowadzili modlitwę różańcową.

Tak więc raz jeszcze stwierdzam: były wówczas łzy, pytania, co się stało, ale nie było paniki. Ja pod pojęciem paniki rozumiem histerię, której nie da się opanować, wszyscy uciekają, albo raptem wszyscy płaczą; jest histeria. Tu czegoś takiego nie było.

Większość osób, z którymi później rozmawiałem, powiedziała mi, że ta Koronka, właśnie w tym momencie, uspokoiła ludzkie emocje, wyciszyła je. Tak wiec był to ten właściwy moment. Emocje zostały skanalizowane w modlitwie. Ludzie poczuli się zjednoczeni, zobaczyłem, że wszyscy się modlili. Na filmie, który przywiozłem, jest to widoczne.

Najmocniej rzecz przeżywali posłowie PiS, gdyż zginęło ich wielu kolegów. Był taki przypadek, że jeden z posłów tej partii (Edward Siarka – przyp. red.), co wymienia „Wprost”, krzyknął i osunął się na krzesło. Myślałem, że zasłabł. Nie widziałem jednak, aby się bił po twarzy, jak pisze „Wprost” – po prostu usiadł i szlochał. Bo uświadomił sobie, co czuje jego rodzina – oni do tej pory myśleli, że on był w samolocie. Zareagował tak dopiero po telefonie rodziny, a nie po informacji, że rozbił się samolot. Rzeczywiście, koledzy go zasłaniali kurtkami przed nachalnością filmujących.

Niektórzy operatorzy kamer nieomal zbliżali się z obiektywem do twarzy cierpiących ludzi. Wyszukiwali osoby, które płakały (np. p. Kempę, p. Szczypińską). Było to nie na miejscu.

Czy rzeczywiście ludzie szeptali, że to był zamach?

Subiektywnie patrząc, każdy coś takiego mógł powiedzieć. Wyjeżdżając do Katynia bałem się jechać, bo miałem przeświadczenie, że nie wrócę. To jest irracjonalne doświadczenie, którym się teraz dzielę. Nie mówiłem tego wcześniej, bo mogłem być posądzony o jakieś przewrażliwienie. Kiedy informacje zaczęły docierać na cmentarz, to miałem takie skojarzenie, iż właśnie mamy drugi Katyń. „Znowu nas załatwili” – takie było moje subiektywne przekonanie. Tam elity, i tu elity. Drugie skojarzenie było takie, co zresztą podzielali i inni, że nie jest normalną rzeczą, iż samoloty z prezydentem spadają. I od razu pytanie: dlaczego to miejsce? I w tym czasie? Takie pytanie dotyczące Bożej Opatrzności. Czemu to ma służyć? Jestem przekonany, że takie pytania mogły się pojawiać, i to jest naturalny odruch człowieka, który chce skomentować pewną rzeczywistość, w której się porusza.

To mówienie o panice to niczym szkalowanie dojrzałości wewnętrznej tych osób. Na filmie widać to wyraźnie – jak to można wziąć za panikę? Było godnie, niektórzy płakali, ale to normalne ludzkie emocje.

Czy w pociągu – jak napisało „Wprost” – „emocje buzowały”?

Chcę powiedzieć o tym, co widziałem, nie mogę oczywiście mówić o całym pociągu, ponieważ miał on 17 wagonów.

Po powrocie do pociągu byłem zmęczony psychicznie i przeziębiony – położyłem się na trzy godziny spać. Gdy się obudziłem, miałem tę możliwość, że spotkałem się z p. Macierewiczem i przez jakieś trzy godziny przebywaliśmy w jednym przedziale i rozmawialiśmy. Z panem Janem Pospieszalskim też się widziałem.

Nie było żadnej psychozy, tylko pytania, co się stało, co mogło być przyczyną katastrofy.

W swoim przedziale, m.in. z komendantem mojego hufca, zastanawialiśmy się, co będzie dalej. To było tak nierealne, że nie padały w naszym przedziale domysły na temat ewentualnego zamachu. Byliśmy jednak zbulwersowani, gdy dowiedzieliśmy się, że w trosce o nas zostali skierowani do pociągu ratownicy i psychologowie. Zostało to przyjęte z poruszeniem, zastanawialiśmy się, dlaczego nie pyta się nas i nie konsultuje tego, a sugeruje się, że mamy w pociągu panikę.

To skąd opinie o rzekomej panice?

Ja widziałem spokój, ciszę, nie dostrzegłem „buzowania” emocji, były pytania, było poruszenie. Było poczucie wspólnoty, że stanowimy rodzinę ludzi, których zbliżyło to doświadczenie, ludzi, którzy mają świadomość, że uczestniczą w historycznym wydarzeniu i że to wywrze też piętno na nich samych.

Jeśli chodzi o to swoiste „nakręcanie” psychozy, to gdy zbliżaliśmy się już do Warszawy usłyszałem od jednej z instruktorek, że jakiś dziennikarz komunikował się ze swoją redakcją tłumacząc, iż w pociągu dzieją się dantejskie sceny, że ludzie mdleją, krzyczą, jest histeria, że właśnie jakaś kobieta upadła przy nim (po prawdzie jakaś kobieta przechodziła przez korytarz wagonu i potknęła się o dywan, zachwiała, ale nie upadla. Dziennikarz jednak na bieżąco informował, że jest panika i niech przyjeżdża na dworzec ekipa, bo to trzeba opanować).

A co z Dworcem Zachodnim, gdy pociąg dojechał już do Warszawy? Bo ksiądz w naszej wcześniejszej rozmowie powiedział mi, że jeśli emocje buzowały, to chyba tylko u służb, które czekały na dworcu?

W Terespolu wsiedli na dworcu do pociągu psychologowie policyjni, ratownicy medyczni i strażacy. Zadałem im pytanie: Co się stało takiego, że państwo tutaj są? Odpowiedzieli, że nic się nie stało. – Skoro nic się nie stało, to po co Państwo tu są? – próbowałem się dowiedzieć. Później jeden z przybyłych ratowników medycznych na moje pytanie, jak do tego doszło, że pojawili się w pociągu, odpowiedział, że powiedziano im, iż w pociągu dzieją się dantejskie sceny i że mają się przygotować na najgorsze. Dodał też, że dostali taką dyrektywę, iż mają nam udzielać pomocy, ale nie informować, co się dzieje w Polsce.

W Terespolu sokiści budzili śpiących ludzi pytając, czy nikt nie potrzebuje pomocy. Odpowiadano im, że przeszkadzają; jeśli potrzebowano by pomocy, to by dzwoniono. Nie było zatem takiej konieczności, zdaje się że w jednym przypadku lekarz udzielił pomocy aplikując jakieś leki na wzmocnienie. Ale żeby była potrzebna jakaś interwencja medyczna czy psychologiczna, to nie spotkałem się z tym.

Peron Dworca Zachodniego, na który wjeżdżaliśmy, otoczony był podwójnym kordonem policji i strażaków, było też mnóstwo dziennikarzy. Niewspółmierna ilość służb do sytuacji. Byłem zdziwiony, że chodziły patrole z psami i było pełno ratowników medycznych. Niestety, ale funkcjonariusze i dziennikarze utrudniali ludziom wysiadanie z pociągu, a nam, harcerzom, utrudniali wykonywanie naszych zadań. Mieliśmy rozładować krzesła, które były wiezione w pociągu dla gości, więc obecność tych funkcjonariuszy utrudniała nam wykonanie zadania.

Pytanie, czemu miała służyć taka ilość nagromadzonych służb?

O co chodziło ze zorganizowaniem mszy polowej na dworcu? „Wprost” napisało, że za tym pomysłem stał Jan Pospieszalski?

Wyjaśnię, jakie było źródło tego pomysłu. Będąc kapelanem harcerzy moją rolą jest scalanie tych osób. Doszedłem do wniosku, że po tym wydarzeniu należałoby wszystkich harcerzy ZHP, ZHR i Federacji Skautingu Europejskiego „Zawisza” zgromadzić w jednym miejscu i żebyśmy się wspólnie pomodlili za ojczyznę, za tych wszystkich, którzy zginęli w katastrofie, i za wszystkich, którzy tym pociągiem jechali. Taki był mój zamysł i tę informację przekazałem wszystkim druhom i harcerkom, którzy byli obecni. W międzyczasie taką propozycję złożyłem też posłom PiS-u, którzy byli w pociągu, abyśmy się spotkali w tym szerszym gronie. Chcieliśmy się spotkać już po wyjściu z pociągu i zakończeniu wszystkich naszych powinności; na końcu peronu, abyśmy nikomu nie przeszkadzali. Wszyscy to zaakceptowali, łącznie z posłami PiS-u.

Nie wiem, w jaki sposób pan Pospieszalski się o tym dowiedział. Postanowił on jednak, aby rozszerzyć ten pomysł na wszystkich podróżujących. Taki był jego zamysł, bo skoro doświadczyliśmy tej wspólnoty, to można by coś takiego zrobić. Wyraziłem jednak swoje zaniepokojenie, uważałem, że jest to niewykonalne logistycznie, aby 500 osób zebrać na peronie, ludzi w różnym wieku, z różnych stron Polski, ludzi, którzy różnie to przeżywali. Kapitan Wojska Polskiego odpowiedzialny za bezpieczeństwo i porządek również ten pomysł zanegował, mówiąc, że nie ponosi w takim razie odpowiedzialności za bezpieczeństwo ludzi. Pomysł zatem upadł, jednakże samo spotkanie się odbyło, ale tylko w grupie harcerzy. Spotkaliśmy się i odbyła się modlitwa na peronie.

Ale chcę podkreślić, że ani razu nie było mowy o odprawieniu Mszy świętej. Nie było także sugerowane przez p. Pospieszalskiego, że będziemy odprawiać Mszę świętą. Mowa była tylko o modlitwie za zmarłych. Koncepcja odprawienia mszy wyszła od posłów PiS-u, ale miejscem miała być kaplica sejmowa. Może błędnie zinterpretowano, że chodzi o Mszę świętą, zamiast modlitwy?

Jak wyglądała sytuacja na Dworcu Zachodnim, gdy już dojechaliście?

Instruktorzy ZHP, którzy znali córkę p. Przewoźnika, po kryjomu, w sztucznym tłoku ją wyprowadzali, po to, aby nie była napastowana przez dziennikarzy. Czuliśmy, że zostaliśmy otoczeni przez żądną sensacji grupę, która teraz będzie nas rozdrapywać, atakować: co pan czuje, co się stało itp.? I to powodowało nerwowość. Dziennikarze wprowadzali ogromne zamieszanie.

Co było jednak żenujące dla nas to fakt, że potraktowano nas jak ludzi, którzy potrzebują wsparcia psychicznego, bo sobie nie radzą z sytuacją. Tak jakby ta sytuacja była dla nas tak traumatyczna, że możemy się już z tego nie podnieść. To było w moim odczuciu takim przytykiem, że ja jestem tak słabej konstrukcji psychofizycznej, iż teraz nic mi innego nie pozostaje, jak tylko wsparcie się na ramieniu psychologa.

Co ten wyjazd do Katynia miał dla księdza znaczyć? Jaką miał wartość? I co po 10 kwietnia z tego przeżycia w księdzu zostało?


 

 

 

 

Ks. Konrad Zawiślak z urną z ziemią katyńską

Wiedziałem, co się wydarzyło w Katyniu od swoich rodziców i miałem świadomość, że jest to jedna z wielu zafałszowanych kart polskiej historii. Nie sądziłem jednak, że dane mi będzie tam pojechać. Wydaje mi się to zrządzeniem Bożej Opatrzności, że jednak tam byłem. Nie sądziłem też, że będę w Katyniu w okrągłą rocznicę owej zbrodni.

Będąc księdzem, będąc harcerzem, będąc wreszcie Polakiem jest to dla mnie postawienie jeszcze mocniej, w sposób jaskrawy, kwestii mojego powołania. Jest to dla mnie kwestia walki o prawdę w swoim życiu, codzienna kwestia weryfikacji tego, jakie są moje motywacje i intencje. Również konieczność jaskrawo postawionego zagadnienia wierności – wierności samemu sobie, wierności zobowiązaniom, które się przyjmuje – w moim przypadku wierności zobowiązaniom kapłańskim, prawdzie, woli Pana Boga. Konieczność, aby nie ustępować, nawet za cenę życia.

Dlaczego zostali zabici oficerowie w Katyniu i nie tylko tam? Dlatego, że byli wierni, zostali uformowani tak a nie inaczej. Stalin wiedział, że nie przeciągnie ich na swoją stronę, nie przyjmą innej mentalności, innego systemu wartości. Dla mnie pod tym pojęciem Katyń kryje się wezwanie do walki o prawdę i radykalizm zobowiązań ludzkich, w moim przypadku także kapłańskich. Uświadomiłem sobie też po 10 kwietnia, że rzeczywistość śmierci jest bardzo realna, bliska, że otarcie się o męczeństwo może się wydarzyć w każdym momencie i że nic mnie nie zwolni z tych zobowiązań.

Mówiłem swoim przyjaciołom, że ja nie będę już taki sam po 10 kwietnia. Nie jest to jednak kwestia jakiejś psychozy ani rozdrapywania ran, mesjanizmu czy kultu szczątek, jak sugerują niektórzy publicyści (że „babrzemy” się w pomnikach, rozważamy porażki, jesteśmy „mesjaszem narodów”). Ja uważam, że jest to kwestia mojej tożsamości, radykalnego opisania, kim jestem, z czego wyrastam. Myślę, że cały ten problem zajęcia stanowiska wobec 10 kwietnia to jest kwestia pytań o wartościowanie swojego życia, co to znaczy tożsamość, kim jestem.

Dodam jeszcze, że byłem zbulwersowany publikacją „Wprost”. Nie chciałem wcześniej uczestniczyć w tym dialogu medialnym, dlatego też mojego filmu nie przekazywałem żadnym mediom, gdyż chciałem uszanować emocje tych, którzy na tym filmie są. Ale w momencie, kiedy zaczęto zafałszowywać rzeczywistość, chciałem zadać kłam oszczerstwom, które się pojawiały – że jako Polacy jesteśmy ludźmi tak niedojrzałymi, iż gdy zdarza się coś tragicznego, nagle wszyscy panikujemy i wpadamy w histerię. Bo to jest dla mnie pewien policzek. Nie po to pracuję nad sobą, aby ktoś mi później mówił, że jestem dzieckiem. To jest moja motywacja. I od razu chcę prosić o wybaczenie tych, którzy na tym filmie są pokazani – nie było moją intencją epatowanie cudzym cierpieniem. (Kamerę kupiłem w przeddzień wyjazdu, gdyż miałem świadomość, że będę uczestniczył w ważnych wydarzeniach i że wydarzy się coś nadzwyczajnego, czego za pomocą aparatu fotograficznego mógłbym nie uchwycić.)

Zaplanowałem wcześniej, że przywiozę dla środowisk harcerskich ziemię z Katynia. Dla mnie ta ziemia jest znakiem prawdy, że właśnie pod ziemią chciano ukryć fakt morderstwa, później chciano zafałszować rzeczywistość i odpowiedzialność za ten czyn. Teraz czuję, że mamy do czynienia z zafałszowywaniem prawdy, stąd moja interwencja.

Oglądałem niedawno pewien rosyjski film mówiący o 10 kwietnia, w którym tak zmanipulowano materiał z Cmentarza Katyńskiego, aby pokazać wybuch rzekomej paniki. Rozumiem intencje strony rosyjskiej, ale dlaczego polskie media wpisują się w ten nurt, to sam sobie zadaję pytanie?

4.04.2011 http://www.fronda.pl/

Cmentarz w Katyniu 10 kwietnia 2010 roku

0

Jacek

Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.

1481 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758