Bez kategorii
Like

Opowiadanie – „Wschodnia Bryza” (4-ost.)

16/06/2011
369 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

Opowiadanie „Wschodnia Bryza”, które na Ogólnopolskim Konkursie OKNO zdobyło wyróżnienie.

0


 

Albert był zakochany w tej wyspie. Obiecał sobie, że mimo koszmaru jaki tu przeżył, pierwsza rzeczą po powrocie do domu będzie wyjazd na Maderę. Wolał nie myśleć o tym co się tu stało. Chciał wrócić do domu i o wszystkim zapomnieć. Ale te wydarzenia mogą być największą od czasów zimnej wojny dyplomatyczną burzą i kłótnią. Oby to tylko nie skończyło się źle. Z drugiej strony, jego kręgosłup moralny jak gdyby nie pozwalał zapomnieć o śmierci kolegów. Nie mógł pozwolić na to by ich śmierć poszła na marne, dlatego też niezbędne były dowody na istnienie tej bazy przeładunkowej i tych rakiet. Wiedział, że nie wystarczy tylko podmiana i zdrada kapitana statku, bo firma będzie się wszystkiego wypierać jeśli jest w zmowie z porywaczami. Czy cała firma zdradziła oddając statek i załogę, swoich pracowników w ręce mafii? Bał się tej myśli, bo jeśli okaże się prawdą, to Albert nie będzie w stanie funkcjonować w takim świecie, w którym nie może ufać nawet swojej firmie, a może zwłaszcza jej.
Jadąc tak samochodem, z uwaga oglądał wszystko co widział za oknem. Palmy hotele, domy. Wszystko go ciekawiło. Dziwił się także dlaczego komendant kazał Igorowi jechać z nim. Wraz z myślą o Igorze, przyszło automatyczne spojrzenie na samochód przed nimi. Nie był to radiowóz komendanta.
– Gdzie Igor i komendant? – zapytał Jonathana. – Przecież jechali przed nami.
– Nie wiem. Wydaje mi się, że zjechali. – odpowiedział zwykłym głosem Jonathan.
– Co?! Mieliśmy jechać cały czas za nimi. Jesteś nieodpowiedzialny! Przecież on prócz mnie jest jedynym świadkiem. Naocznym świadkiem! –krzyczał zrozpaczony Albert. Traumatyczna zdrada kapitana i firmy już przyniosły owoce, teraz Albert bał się, zdrady przez komendanta. Martwił się, ze w tej walce z rosyjską mafią zostanie osamotniony. Martwił się także, jako przyjaciel, bo Igor był jego najlepszym przyjacielem, razem spędzili wiele godzin na statku. Jonathana nie trzeba było długo namawiać. Szybko zawrócił i ruszyli za radiowozem komendanta. Jechali dość szybko. Jednak wysokie urwisko, wzdłuż którego jechali, wcale ich nie przestraszyło. Jeden, drugi zakręt pokonany w oszałamiającym tempie. Wreszcie dorwali radiowóz, ale zachowali bezpieczny odstęp, by komendant nie wiedział, że jest śledzony. Mięli co raz mniej czasu, bo ładunek w każdej chwili mógł zostać wyładowany i statki mogły wyruszyć. Trzeba było się spieszyć, a tu jeszcze muszą śledzić komendanta maderskiej policji. Nagle samochód przed nimi nieoczekiwanie skręcił w lewo. Jonathan, brytyjski dziennikarz, znał Maderę i wiedział, że ta drogą można dojechać tylko na lotnisko. Zorientował się, że rakiety wcale nie muszą być przewiezione statkiem. Czarne myśli przeszły mu po głowie. Czyżby komendant był w zmowie z porywaczami? Czy sam nim nie jest porywając Igora? Czy Albert zostanie zdradzony po raz kolejny? Martwił się, ale nie chciał mówić o tym Albertowi. Nagle usłyszeli straszny huk. Przeszywający świst. Nad ich głowami właśnie przeleciał duży helikopter. Leciał bardzo nisko jakby już przygotowywał się do lądowania. Wtedy zza drzew wyłoniło się lotnisko. Ogromny betonowy plac na skraju wyspy. Wiał tam straszny wiatr. Była to Wschodnia Bryza jak nazywają ten wiatr miejscowi. Silny podmuch wiejący z nieokreślonego miejsca wprost pod skrzydła samolotów.
                                                                  ***
Helikopter wylądował. Drzwi się otworzyły, można było wysiąść. Po takiej długiej podróży, miło rozprostować nogi. Oleg Bartrev zaskoczył z progu rzucił teczkę na ziemię i wzniósł ręce do góry. Z oddali zauważył samochód policyjny wjeżdżający na teren lotniska w którym lądują helikoptery. Samochód zbliżał się do Bartreva. W końcu zatrzymał się i drzwi pasażera otworzyły się. Wyszedł stamtąd policjant. Podszedł do Bartreva i z uśmiechem na ustach przywitał go przez podanie ręki.
– Witam! – powiedział policjant.
– Witam, pana komendanta. Słyszałem, że nie obyło się bez problemów. – powiedział Bartrev odwzajemniając serdeczny uśmiech. Razem wyglądali jakby rozumieli się bez słów. Tymi szyderczymi dość uśmiechami, sugerowali, ze mają ze sobą wiele wspólnego.
– No niestety. Dwóch z załogi statku, jakimś cudem się uwolniło i wezwali nas… – tu głośno się zaśmiał – abyśmy złapali przestępców. –wtedy oboje już śmieli się do rozpuku.
Plan jaki Bartrev usłyszał od policjanta był prosty. Przeładunek za kilka minut się skończy, a oni wraz z zakładnikiem w postaci Igora odlecą z Madery. Kwestia przerzutu paru rakiet.
                                                                            ***
Albert zrozumiał co się dzieje. Igor jest zakładnikiem. Miał jeszcze nadzieję, że mu się uda złapać samochód z komendantem. Widział, że radiowóz wjechał na teren lotniska. Pewnie zaraz odlecą, bo nie ryzykowaliby czekaniem na przeładunek. Zatrzymali samochód i szybko go opuścili. Nie było już szansy. Nie dało się przedostać za ogrodzenie. Albert widział, że już nie uratuje kolegi przed porwaniem. Widział komendanta, który poklepywał się z jakimś ciemnym typem w okularach. Albert czuł wściekłość, a zarazem bezradność. Mógł być tylko biernym obserwatorem choć pragnął zmienić losy tego tragicznego spektaklu. Zaufał policji, liczył, że chociaż ona coś zrobi ze sprawą rakiet. Jednak okazało się, że policja i zbrodniarze różnią się tylko nazwą. Wyciągnęli Igora z samochodu, był ogłuszony, chwiał się na nogach. Związali go i prowadzili do czekającego samolotu. Słońce zaczęło już zachodzić. Widok był piękny, choć nie on teraz przykuwał uwagę Alberta. Patrzył jak zabierają jego przyjaciela. Zamknięto drzwi od samolotu. Silniki zaczęły ryczeć jeszcze głośniej. Samolot zaczął kołować. Albert uderzył pięścią w ogrodzenie z wściekłością. W oku zakręciła się łza. To był dziwny widok. U dorosłego mężczyzny, marynarza, pojawiła się łza. Albert płakał już nie tylko za stratą przyjaciela, ale także nad swoim losem. Po raz kolejny został zdradzony. Po raz kolejny komuś zaufał i zawiódł się na nim. Ale z pośród tych wszystkich myśli, odczuć złości i bezsilności, wyłoniło się jedno przyrzeczenie, że to jeszcze nie koniec.    
Samolotu nie było już od dawna na lotnisku, powoli znikał już nawet z horyzontu, ale Albert pozostał na rajskiej wyspie, którą poznał w piekielnych okolicznościach. Na twarzy poczuł ostatni powiew wschodniej bryzy.

0

TeaDrinker

Obywatel swiata w Polsce, obywatel Polski na swiecie. - w mysl felietonu B.Prusa

57 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758