Bez kategorii
Like

„O, słodka Anglio!” – czyli cudowny Kenneth Branagh.

20/05/2011
463 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

4 lutego 1996 roku, przed wizytą angielskiej królowej Elżbiety II, tvp wyemitowała angielski film w reżyserii Kennetha Branagha, pt.: „Henryk V”. Film został zrealizowany w 1989 roku.

0


 Branaghowska wersja "Henryka V" została ponoć przyjęta kontrowersyjnie przez znawców, a trudno przeciez dyskutować z Anglikami o interpretacji Szekspira. Inna rzecz, że oglądanie dzisiaj wersji z sir Laurencem Olivierem byłoby jak wizyta w muzeum, gdzie sztuka zacna a uznana, natomiast prawdziwe życie toczy się oczywiście poza murami świątyni sztuki. I taki jest właśnie "Henryk V" Branagha – spoza murów "muzealnych" kanonów, a już z zarezerwowanym miejscem na szczycie dokonań w zakresie ekranizacji Szekspira.

Zdawać by się mogło, że pozornie w filmie tym nie ma ograniczeń w tym sensie, w jakim wielość możliwości daje kino. Ale to tylko techniczny pozór. /Techniczny – lecz nakręcony perfekcyjnie./ Ten film bowiem jest teatrem! Przestrzegającym  teatralnych kanonów dramatu, napisanego przez Szekspira na deski sceniczne. Współczesny Narrator łączy poszczególne sceny. Kenneth Branagh gra Henryka. 

Byłam /i jestem do dzisiaj, w 2011r./ zafascynowana tym filmem. Jego głeboki artyzm przekroczył wszystko, co dotychczas widziałam w tej kategorii sztuki –  mówimy nie o dowolnym eksperymencie autorskim, a o ekranizacji klasyki z podstawowego kanonu teatralnego repertuaru. Repertuaru europejskiego. Scena dziękczynienia /"Non nobis, sed Nomine Tuo…"/ po wygranej bitwie z Francuzami jest wielka, jest wstrząsająca, jest prześwietna. Jest powściągliwa – żołnierze idą poprzez opary pola bitewnego, prowadzi Henryk, niosąc w ramionach zabitego chłopca taborowego, wchodzi na jakiś rozwalony wóz z sianem etc..

Rzecz tyczy wojny stuletniej /1415 r./. Jak tam było, tak tam było, jakby powiedzieli Józef Szwejk i Stanisław Michalkiewicz, ale zarówno Szekspir, jak i Branagh uczynili z tej historii rzecz mówiącą o wielkości Anglii, o determinacji w dązeniu do celu i męstwie Henryka i jego żołnierzy. Tak, po latach, sztuka tworzy historię, jej najpopularniejsze kanony.

Rzecz, o której przecież wprost nie wypada w Europie mówić, pojęcie z lamusa "nacjonalizmów", "szowinizmów" etc. – czyli umiłowanie ojczyzny jest tym, co w filmie /dramacie/ uderza najbardziej. O tym, o umiłowaniu swojego kraju nie oglądałam niczego od wielu lat. Z Anglii epatowano nas raczej filmami typu "Klasa rządząca", "Kontrakt rysownika", "Honor pułku" i całą tą falą buntowników społecznych i obyczajowych, którzy debiutowali w latach 60tych. Ale żeby młody i z pewnością aspirujący artysta zrobił w dzisiejszych, parszywych czasach gnojenia wielkich, odwiecznych idei film o miłości do swojego kraju?! I to na najwyższym poziomie artystycznym?!

No ale tu idzie o Anglię. Anglicy mogą być dumni ze swej ojczyzny, stać ich na to. Mimo, że jeden z nich – jeśli wierzyć Szekspirowi /to sztuka tworzy historię!/ – chciał ją przehandlować za konia zaledwie, to jednak Anglicy mają swoje królestwo, opierają się jakoś brukselskiej hydrze, mogą mieć swojego Branagha. Jakże zazdroszczę…

Kenneth Branagh, syn protestanckiego cieśli z Belfastu, urodził się w 1960 r.. Gdy miał 9 lat, rodzina przeniosła się do Londynu. Nie przykładał się zbytnio do nauki, a ulegając innym fascynacjom – oglądał setki starych filmów, czytał Szekspira i innych klasyków, w końcu sam zaczął pisać. W wieku 18. lat zdał egzamin do prestiżowej londyńskiej Royal Academy of Dramatic Arts, którą ukończył z wyróżnieniem i dostał angaż do niezwykle ekskluzywnego zespołu Royal Shakespeare Company. Natychmiast debiutował /21 lat/, a jego dwie sceniczne kreacje – Hamleta i Henryka V zostały wpisane jako wyróżniające się do kronik szekspirowskich. W 1985 r., wraz z Davidem Parfittem,  założył "Renaissance Company". Rewelacyjnie zagrał Hamleta i wspaniale zinterpretował Leara. Sam reżyserował. Wielkie sukcesy w teatrze sprawiły, że zainteresował się nim film. Dzisiaj więc możemy podziwiać i jego aktorstwo i sztukę reżyserską /np. w 1993 r. zrealizował szekspirowskie "Wiele hałasu o nic"/ . Nie ma urody gwiazdorskiej, twarz inteligentna, acz zwykła /by nie używać słowa "pospolita"/. I ma piekielny talent. I tę moc wewnętrzną, właściwą tylko największym.

PS. Gdy Jej Królewska Mość Elżbiera II odwiedziła Polskę, ówczesny prezydent naszego nieszczęśliwego kraju, Kwaśniewski, wręczył był królowej, jako prezent powitalny …… butelkę wódki…….

Anna Leśmian /nazwisko niealmanachowe/, dziennikarka, relacjonując dla BBC pobyt JKM Elżbiety II, czyniła to w sposób całkowicie pozbawiony szacunku, m. in. używając zaimka "ona", podając też wiek królowej. A co do almanachów – w żyłach Elżbiety II płynie krew i Tudorów i Stuartów. Chciałoby się rzec, że brak kindersztuby dziennikarzyneczki jest bardziej nieznośny niż przaśne, komunistyczne chamstwo prezydenta………

Przy okazji polecam książkę Marca Roche,a "Elżbieta II. Ostatnia królowa", PWN 2010.

 

0

KOSSOBOR

Niby z porzadnej rodziny, a do komedyantów przystala. Ci artysci...

232 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758