Bez kategorii
Like

Neoliberalny inżynier, czyli takiego zwierza nie ma

24/11/2011
503 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
no-cover

Zaciekawiony facebookową notką Rafała Ziemkiewicza zajrzałem na nowy blog Krytyki Politycznej, prowadzony przez dwóch prawdopodobnie głodujących artystów – M. Strzępkę i P. Demirskiego.

0


Zaciekawiony facebookową notką Rafała Ziemkiewicza zajrzałem na nowy blog Krytyki Politycznej, prowadzony przez dwóch prawdopodobnie głodujących artystów, Monikę Strzępkę i Pawła Demirskiego. Pierwszą notkę głodni artyści obtoczyli tytułem „Nasze dzieci znają się na zegarku”. Podyskutujmy trochę o sensie subsydiowania tzw. kultury (jak i wszystkiego innego przy okazji) z budżetu państwa. Autorzy narzekają na swoją sytuację materialną i wizję dybiącej na nich ciemności lat (miesięcy) chudych. Drogą indukcji próbują wytłumaczyć stan, w którym się bez swojej winy (dobrze, że nie bez swojej wiedzy i zgody) znaleźli. Otóż, teatrom wystawiającym ich sztuki obcięto dotacje, wobec czego premiery trzeba było przesunąć na rok następny, wobec czego nasi artyści muszą do roku następnego głodować. Ponieważ u nas działalność kulturalna jest dotowana z kiesy publicznej (czyt. tego, co władza pod groźbą przemocy zabiera wszystkim obywatelom), artyści dość subtelnie domagają się niezwłocznego zwiększenia dotacji na kulturę. Pomijam artystyczne wybiegi i zabiegi upiększające tekst m.in. tzw. artystycznym chamstwem (balcerowiczowski zegar długu miałby być komunikatem dla artystów o treści: spier….cie). Zanim przejdę do rzeczy. chciałbym tylko naszym głodującym artystom wytłumaczyć, że nie ma takiego zwierzęcia „inżynieria neoliberalna” ponieważ „neoliberalizm” to rzecz wystrugana z banana przez lewicowych impotentów umysłowych, którzy z braku lepszego argumentu wymyślili sobie taką uniwersalną inwektywę. Artyści przyznają się, że w sferze ekonomicznych rozważań nie czują się mocni, dlatego, ponieważ jestem apologetą krwiożerczego dzikiego kapitalizmu, altruistycznie udzielę im krótkiej lekcji. „Neoliberalizmu” jako takiego nie ma, ponieważ jego najbardziej reprezentatywni przedstawiciele są przedstawicielami różnych prądów myślowych. Mises (utylitaryzm+państwo minimalne), Friedmann (liberalizm+monetaryzm), Röpke (dekoncentracja władzy+kapitału) – prezentowali kompletnie różne sposoby osiągnięcia liberalizmu bez neo. Wrzucanie ich do jednego worka to tak, jakby nowe modele Porsche, BMW i Mercedesa nazywać „neoautami” – poziom abstrakcji równie idiotyczny, ale to nie moja wina. Załóżmy jednak, że takie zwierzę jak „neoliberalizm” istnieje lub skreślimy ten głupi prefiks – coś takiego „(neo)liberalna inżynieria” jest logicznym nonsensem. Liberalizm zakłada odejście od wszelkiej inżynierii (planowania) pozostawiając tylko ten margines, który zdaniem liberałów jest niezbędny do zachowania sprawiedliwości (nie społecznej, tylko normalnej) i uniknięcia dzięki temu samowolki i anarchii. Ten margines jest wykorzystywany na zupełnie różne sposoby Wstęp trochę przydługi, ale lewicowcom i etatystom trzeba wszystko tłumaczyć. Wywalić na transparencie „żądamy płacy minimalnej” jest łatwo; trochę farby na białej szmacie i gotowe – można iść z tym szajsem na strajk. Tymczasem logiczne, naukowe i merytoryczne wytłumaczenie, dlaczego płaca minimalna szkodzi gospodarce i ludziom może mieć objętość pracy magisterskiej, a idę o zakład, że po drugiej stronie dowolny strajkujący uznałby, że tylko winny się tłumaczy i może dorzuciłby do tego inwektywę neoliberalny, gdyby okazał się być młodym, wykształconym z dużego miasta. Rozumiem, że Strzępka&Demirski czynią gorzkie żale, by subtelnie, ale skutecznie dać do zrozumienia czytelnikowi, że jedynym ratunkiem jest (większa) dotacja dla instytucji zajmujących się szeroko pojętą kulturą. Definiowanie tego słowa pozostawię już duetowi, ponieważ ja z kolei nie czuję się mocny w materii artystycznej (wliczając w to także trochę wierszy, które popełniłem i za które serdecznie przepraszam); dla naszych rozważań jest to zresztą niepotrzebne, bo problem ma wysoce abstrakcyjną naturę. Przekaz, po odfiltrowaniu, brzmi: DOTACJA NA KULTURĘ, CHAMY. Gdybym był balcerowiczowskim chamem, odpowiedziałbym: Bo co? Niestety, głodujący czekający na jałmużnę mógłby tego nie zrozumieć, a przypadkowi przechodnie, chociaż sami nie dorzucają się żebrakowi, to mogliby posłać zewsząd potępiające spojrzenie. No, mała różnica – jałmużna dla głodującego biedaka jest jednak prywatnym wydatkiem, podczas gdy dotacja to zabranie pieniędzy ludziom stojącym na muszce państwowego karabinu i danie tych pieniędzy dotowanym – oto abstrakcyjny obiekt wszelkich rozważań (neo)liberalnych. W jego roli tym razem artyści. Zatem, aby dać artystom państwową jałmużnę, trzeba, łopatologicznie rzecz ujmując, zabrać komuś innemu. Piekarzowi, masażyście, budowlańcowi, informatykowi, kasjerce… Wiem, że artyści w swoim poczuciu nieuzasadnionej wyższości mają te zawody za „niskie”, ew., jeśli traktują swoje ideologie serio, to ich poczucie wyższości objawia się w zdaniu: „Społeczeństwo powinno mieć zapewnione wychowanie w kulturze, aby nie zostało zbiorem chamów”. Poznałem się trochę na was, głodujący artyści. Na tzw. Zachodzie zagania się uczniów do instytucji kulturalnych w celu obejrzenia teatralnej inscenizacji, najczęściej właśnie przerobionej lektury i w ten sposób ściąga subtelny haracz od rodziców. Może zacznijcie wystawiać (dorywczo) szkolne lektury. Leniwa młodzież dla powtórzenia sobie lektury zawsze chętnie przyjdzie was obejrzeć (zapłaci kto inny) – dużo pracy nie będzie to nikogo kosztować, skoro głodujący artyści właśnie zakosztowali bezrobocia. Po godzinach, kiedy już napchacie kieszenie potrzebnymi do zakupu benzyny, opłacenia mieszkania i kupna bożonarodzeniowych prezentów banknotami, będziecie mogli wystawiać swoje sztuki (małym drukiem dopisane: …dla sztuki) w prywatnym teatrze. O rany! Co ja powiedziałem! Do blogerów Krytyki Politycznej zwracam się z argumentem prywatyzacji działalności! Zaraz będą orać mną wyjałowione przez neoliberalizm pole. Mimo to, ja mam pytanie z zakresu etyki, choć mogę zabrzmieć jak cham: Czy wyrwanie żarcia z gardła rolnikom czy informatykom w celu dania żreć artystom jest sprawiedliwe? Czy artyści są ważniejszą grupą społeczną (jak mawiał Adaś Miauczyński my poeci, sól tej ziemi) od innych? Jeśli społeczeństwo woli kupować jaja i otwierać strony internetowe o swoich geszeftach, zamiast chodzić na seanse teatralne, to jak można powiedzieć, że lud potrzebuje bardziej kultury niż jeść i reklamy swoich interesów, potrzebnej do tego, by ktoś w ogóle chciał im dać tantiemy na jedzenie? Lud jest ciemny i potrzebuje kulturowego oświecenia – no ale ten sam lud głosuje w wyborach decydujących o najważniejszych sprawach. Mniejsza, wchodzimy w śliski obszar tzw. etyki lewicowej. Postawię sprawę inaczej: Jeśli mamy już wybierać, kogo faworyzować, to jaka jest różnica pomiędzy jajkami a sztuką teatralną? Odpowiedź (balcerowiczowska) brzmi: Sztuką teatralną się nie najesz. Artyści też jak widać się zresztą nie najedli. Może ludzie nie czują się głodni przeżyć kulturalnych. Przyznam się, że do Muzeum Berlińskiego Muru nie musiałem być przymuszany, ponieważ odwiedziłbym je niezależnie od źródła jego finansowania (ale z tego co wiem, finansował je Axel Springer, bardzo wyrachowany kapitalista) – po prostu jest pomysłowe i klimatyczne. Może głodujący artyści głodują dlatego, ponieważ robią sztuki i urządzają muzea, do których nikt nie chce chodzić, np. przedstawienia pt. „Sztuka dla sztuki, krytyków i znawców” albo „muzeum sztuki nowoczesnej/współczesnej/postmodernistycznej”, gdzie nawet ściana ma tytuł („Niedźwiedź polarny w tundrze podczas zamieci śnieżnej”). No bo, jeśli przedstawienie miałoby się zwrócić, to równie dobrze można wynająć salę teatralną prywatnie, czy to takie niemożliwe? Tutaj artyści mogliby odparować argumentem, że przygotowania do wystawienia sztuki to pewnego rodzaju inwestycja, która nie wiadomo, czy się zwróci, a jak nie, to artysta nabawi się przymiotnika głodujący. Owszem, ale są też przedsiębiorcy, którzy ryzykują całym swoim życiem, żeby zrealizować jakąś inwestycję i też nie mają pewności, czy się ona zwróci. Jeśli postawi taki jeden bar w środku lasu, to oprócz niedźwiedzi nikt nie będzie skory do konsumpcji w nim, a już na pewno nikt nie będzie skory do zapłaty. Proszę, artyści, wymyślić sobie analogię do świata sztuki, ja pociągnę wątek dalej – gdyby przedsiębiorca niemęczony obciążeniami podatkowymi i instytucjonalnymi (zadłużenie państwa powoduje, że kredyty są droższe, ponieważ państwo pompuje popyt na rynku kredytów, a przez to ich cenę, co objawia się w wyższych odsetkach), co przy dotowaniu wszystkich i wszystkiego nastąpić musi, byłby w stanie zrealizować przemyślaną inwestycję i zarobić np. na parę biletów do teatru? Zwłaszcza, że bogatsi, nawet umysłowo zaciemnieni nowobogaccy, lubią pokazywać się w operach czy teatrach. Tylko skąd mają się pojawić bogatsi? W Polsce to cieniutka warstewka społeczna, która zawdzięcza swoją pozycję albo koneksjom, albo wyjątkowo twardemu żołądkowi odpornemu na tak toporne państwo, albo łutowi szczęścia. Reszta – raus, w imię dotacji dla artystów, rolników, szkół i wszystkiego, co można podstawić za abstrakcyjny subiekt „dotowany”. Niech głodują inni, a nie artyści! Ja rozumiem, że to dla niektórych tautologia, dla niektórych zbrodnia przeciwko sprawiedliwości społecznej, ale pieniędzy nie da się wyczarować w gospodarce, można je jedynie przenosić z punktu A do punktu B, lub pożyczyć z punktu C mającego swoją siedzibę za granicą, co ma swoją ilustrację w Balcerowicz’s zegarze. Nawiasem mówiąc, ten zegar powstał na długo przed performensem profesora B. To poczucie wyższości , kamuflowane czasem „poczuciem misji”, jest chorobą trapiącą polskie środowisko artystyczne. Podczas, gdy inni zmagają się z realiami codziennego życia i kapitalizmu, który przez lewackie pomysły faktycznie staje się często nieznośny i przykry, to artyści pod wpływem instynktu samozachowawczego biegną pod państwowy kurek, zardzewiały i słabo funkcjonujący, w dodatku czerpiący wodę ze zbiornika coraz bardziej przypominającego nie jezioro, a dużą, błotnistą kałużę. Kapitał społeczny, w który duet S&D sam nie wierzy, i tak nie powstanie bez normalnego kapitału. Wierzcie mi lub nie, ale ja też chciałbym, by to nie gospodarka i kapitalizm znajdowały się na pierwszym miejscu w myśleniu ludzi – jestem zwolennikiem traktowania kapitalizmu jako środka, nie celu – ale to on pozwala uwolnić się od trosk materialnych i zająć się czymś wznioślejszym. Wymaga on ciągłego procesu dostosowawczego (przykład z teatralizacją lektur szkolnych) i pewni głodujący artyści musieliby z przykrością dla siebie samych stwierdzić, że może nie nadają się na artystę (albo robią sztuki dla sztuki i krytyków), a na kasjera. Mówi to ktoś, kto pracował na szmacie, a niedługo będzie jako biurowy. Przynajmniej MAM PEWNOŚĆ, że jestem ludziom potrzebny. A ten artykuł, mimo że dotyczy materii którą kocham się zajmować całymi dniami, piszę za darmo po godzinach. Trochę prywaty, ale skoro ja wiem, komu odpowiadam, to popełniłem ją w celu zachowania symetrii. Możecie mnie nazwać chamem, ale za moją krwiożerczością stoi fakt, że sztuką teatralną się nie najesz, choćby wściekać się i kląć neoliberalny drań wykrzykując, że sztuka to imponderabilia oświecające ludzkie umysły. Może. Ale tym gorzej – skoro wspaniała sztuka jest ceniona niżej niż kotlet, to tym gorzej dla sztuki. Widać jednak, że zamiast tego S&D podświadomie marzą o pistolecie, który wymierzony w sytych balcerowiczowych chamów, pozwoli wydusić z nich grosz (1%) na kulturę, albo zabrać np. wojskowym (róże, nie giwery!). Czy to byłoby błędem, można byłoby ocenić stosując analogię do rozbiorów, przed którymi najpierw to poskąpiono środków na armię, a następnie po nich analogiczni artyści musieli zmagać się z germanizacją i rusyfikacją. Doprawdy, wtedy to mieli zagwozdkę i weltschmerza. Moje ultima ratio to pytanie: Jak się ma artystyczna wolność+niezależność do totalnej zależności od państwa i takiego mentalnego zniewolenia, jakim niestety (nie) popisał się duet głodujących artystów Monika Strzępka&Paweł Demirski? Kamil Kisiel PS. Gdybym był złośliwy, to bym wypomniał Krytyce Politycznej dotację budżetową, ale ponieważ jestem bardzo złośliwy, to dorzucę jeszcze pytanie: Czyżby sprzedaż jest lub byłaby tak żałosna, że bez państwowego utrzymanka KP utopiłoby się wyrzucone w ocean krwiożerczego kapitalizmu, gdzie to konsument decyduje, co chce czytać, co oglądać i co jeść?

0

Karzel Reakcji

Civitas humana - dopóki Bóg nie powita nas w niebie, trzeba zajac sie sprawami przyziemnymi. Madrze. I za najmadrzejsze polaczenie uznaje polaczenie wolnej gospodarki z gleboko moralnym spoleczenstwem.

39 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758