Bez kategorii
Like

Migawka. (Może taka trochę dłuższa.)

31/07/2011
366 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
no-cover

Opowiadanie z życia pewnej singielki, której wszyscy wpierają, że nie ma co robić i się nudzi.
(Wydarzenie autentyczne, imiona bohaterów zostały zmienione).

0


Motto: „Co ty wiesz o życiu?! Bo ty całe życie, siedzisz sama i się nudzisz.” – Kuzynka Kicia

 

Niedzieeeeela… 9.45 to akurat dobra pora by wstać po ciężkim tygodniu. Anita cieszyła się, że wreszcie ma dzień dla siebie – zje spokojnie ciesząc się smakami w talerzu i deszczem za oknem (obserwowanie deszczu JEST luksusem, gdy możesz sobie na to pozwolić tak powiedzmy raz na dwa miesiące), poświęci więcej czasu babci, przemyśli garderobę na najbliższy tydzień, dobierze dodatki (uwielbiała biżuterię), może zrobi sobie domowe spa – ta nowa maseczka z Krymu czeka od dobrych kilku tygodni. A jeszcze to błoto Morza Martwego od Moniki! Tak, trzeba raz zrobić coś dla siebie.

 

Ale najpierw celebracja śniadanka. Tylko fasolki nie zdążyłam wczoraj obrać (przeszkodziła temu sytuacja rodzinno-służbowa i mniejsza o szczegóły). No nic. Akurat w niedzielę można bez pośpiechu wykonywać tę czasochłonną pracę, ciesząc się na ulubiony posiłek.

Tak, do tego kukurydza i grubo krojona mizeria na jogurcie „bałkańskim”. Pyyycha! Co z tego, że to dziwne danie, najważniejsze, że dla Anity było ono przysmakiem.

 

Czas sobie mija, fasolka pyrczy, to teraz można wypróbować ten nowy kajal, który Monika przywiozła z ostatniej wyprawy do Indii. Anita usiadła przy parapecie okiennym. (Któraś singlówa ma toaletkę?! Anicie ten luksus był obcy. Na szczęście nie miała czasu martwić się tym niedostatkiem.) Niewprawną ręką ciągnąc kreseczkę czerni pomalowała jedno oko, oceniła efekt, przymierzyła się by pomalować drugie…

 

-Bang, bang, BANG!!!

Anicie zatrzęsły się ręce. Sąsiedzi są tu dosyć nieżyczliwi wobec „egoistki”, ale TAK to jej dotychczas nie dokuczali. Chyba jednak coś się stało.

 

-Pani, bo pani Bronia padła i leży a ja wejść nie moge. – To Pikuniowa – opiekunka jednej z sąsiadek. Wynajmowana prywatnie przez daleką rodzinę, czym się szczyci (opiekunka, nie rodzina). Dotychczas Anita nie miała powodów, by twierdzić, że robi coś więcej poza szczyceniem się. Skoro jednak stała w drzwiach z miną zbitego spaniela, to było już prawie pewne, że COŚ się stało. I z pewnością było to coś przekraczające możliwości umysłowe spaniela…

– Jak to pani nie może wejść? Zamek się zepsuł?

– Nie, drzwi są otwarte, ale się nie otworzą a Bronia jęczy, że ją ręka boli i nie może wstać. Pani! Ja od godziny tam stoję a Bronia jęczy! (To było przyjść do mnie godzinę temu głupia babo!) I przyszłam do pani, bo pani życzliwa i młoda, i tego… (Tak wiem, i na pewno mam wolny czas.)

Anita zakręciła gaz. Trudno, śniadanie poczeka.

– Ubiorę się i zaraz tam zejdę.

 

5 minut później:

Anita biegiem wraca do siebie po lusterko i drąg. Lusterko by wsadzić rękę w szczelinę drzwi (coś je podparło i nie otworzą się szerzej niż 7 cm) i zobaczyć co je blokuje a drąg, by usunąć blokadę. W charakterze drąga posiadała jedynie bokken – drewnianą atrapę samurajskiego miecza.

Szczupła dłoń Anity pokonała szparę, jednak nie miała wiele możliwości operowania lusterkiem. Na ślepo macając końcówką bokkena, na granicy możliwości nadgarstka, przy wtórze pojękiwań Broni („zimno mi!”) obmacywała przeszkodę. Klęcząc przed drzwiami dźgała bokkenem szparę w drzwiach. Sąsiedzi powystawiali łby na korytarz.

– Chyba drzwi od łazienki przytrzymują te wejściowe. A te łazienkowe to coś chyba klinuje, bo nie dadzą się odsunąć. – Powiedziała do Pikuniowej a w myślach dodała – Dobrze, że pani Bronia jęczy, to chociaż wiadomo, że żyje i nic jej nie jest.

 

– Czy okno pani Broni jest otwarte?

– A bo ja wiem, pani? Wczoraj to żem, pani, otworzyła, ale dziś nie wiem. – Pikuniowa nie umiała się zdecydować w tak prostej kwestii.

– Oglądała pani okna Broni?

-Oglądałam, znaczy dziś nie oglądałam.

– To pójdzie pani za blok i obejrzy. Te okna. (Czy nie wymagam od niej zbyt wiele?! Ale muszę obmacać jeszcze pawlacz.)

Łby powytykane z paru drzwi niespiesznie komentowały wydarzenie. Anita nie słuchała. Przy pawlaczu coś trzeszczało (a jak go zniszczę, to co będzie?! Ale co tam! Byle otworzyć i wejść do pani Broni!) Zdyszana Pikuniowa z obrazą (kto śmiał ją przeganiać po mokrej trawie!?) zaraportowała:

– Pani! Bo małe okienko jest górą uchylone.

– No to wzywamy straż. Albo drzwiami, albo oknem chłopaki wejdą. Chyba, że ktoś z państwa mnie podsadzi? W końcu to parter – podsadzi mnie kto na balkon pani Broni a ja już okno otworzę.

Łby się zdematerializowały zupełnie jak w cyrkowej sztuczce. Ostatnie wyrazy Anita wygłaszała do ścian pustego korytarza. (Acha, czyli nikt mnie nie podsadzi, sama nie dam sobie rady z tym wysokim parterem, to już nie ma innego wyjścia tylko wołać straż.)

 

Bronia pojękiwała (przynajmniej wiemy, że się jej nie pogarsza), Pikuniowa paplała wylewając swą obrazę (na mnie?!). Anita nie wytrzymała. Warknęła:

– Trzeba było tę godzinę temu wezwać straż!!!! Może ona tam leży ze złamanym kręgosłupem?! (Wiem, że nie ze złamanym, ale trzeba głupiej babie zamknąć mordę oraz jakoś podtresować tego spaniela.) Zawsze jak Bronia leży i jęczy a pani Pikuniowa nie może wejść, to trzeba dzwonić po straż pożarną. Oni otwierają takie zaklinowane drzwi.

– PAAANI?! STRAŻ?! No coś pani…?!

– Cicho, bo nie słyszę dyżurnego! (Zakłócenia w telefonie i obrażony spaniel to jednak trochę za dużo tej akustyki…)

 

Anita zostawiła oskandalizowaną opiekunkę, wyskoczyła odłożyć bokken do auta (do mieszkania było dalej). Nie zdążyła. Osiedlową uliczkę wypełniał dźwięk i światło z małym dodatkiem wozu bojowego na podwoziu ciężarówki. Taki widok ma swoją siłę. Anita zapomniała, że trzyma w ręku kawał drąga. Skoczyła, gestami wskazując właściwą klatkę.

Strażacki transformers zajął pozycję i rozpoczął przepoczwarzanie. Na początek wypluł z siebie trzech robokopów, potem zaczął wysuwać łapy. Jeden robokop najwyraźniej miał zamiar dopomóc w przepoczwarzaniu – odsunął jakąś roletę, ukazał się skład czegoś, co wyglądało jak zapas klocków do transformersa:

– Prasa do drzwi. Bierzemy?

– A panowie to najpierw obejrzą okno, czy drzwi?

– Okno otwarte?

– Otwarte.

– To okno. Które piętro? – Teraz ożyła drabina. Anita z drągiem w ręku, ubrana jakoś częściowo, umalowana już na pewno tylko częściowo, poczuła, że wydarzenia biegną jednak nazbyt szybko. Tylko deszcz padał powoli a sąsiedzi z rozlazłym zaciekawieniem spoglądali z balkonów.

– To ja panom pokażę. TAM NA PRAWO I ZA BLOK! TRECI BALKON, PARTER! (Niech oni tak nie gonią, bo mnie się w tych klapkach źle biega po kałużach, a żeby tak nie zaczęli włamywać się do obcych!)Trzech facetów obiegało blok, Anita za nimi, wciąż z kijasem w garści. Bryzgi błota spod stóp biegnących upiększały widowisko.

-Stop, stoop panowie! To TEN balkon! – Gestem Kilińskiego (szabla w ręce z półobrotu i rozwiane szaty) wskazała właściwe okna. Pani Gienia (zacna dusza a z innych rzeczy, to zawsze wszystko o wszystkich wie) z błyskiem w oku, halce i bluzce, ale za to bez protezy, ze swego balkonu obserwowała przedstawienie.

– No to Stasiu… – jeden z robokopów już podstawiał dłonie. Stasiu okazał wahanie.

– Może ja wejdę, jestem lżejsza. Tylko jakiś nóż mi panowie podadzą, to bym to okno otwarła. – Anita lubiła proste rozwiązania. Wahanie zgęstniało. Stasiu się podźwignął.

– Ahhh, panowie nie mają noża… To ja przyniosę swój z auta!

– A drzwi pani mówiła, otwarte? – Z powątpiewaniem stwierdził Stasiu stojący już okrakiem na balustradzie balkonu Broni. Gienia, zachwycona towarzyskim spędem, wymieniała ukłony z psiarzami, których pupile odczuły nagłą potrzebę skorzystania z akurat tego właśnie kawałka osiedlowego trawnika.

No to drzwiami!

Kiliński w klapkach gnał z powrotem. Tym razem na czele peletonu. Zastęp strażaków susami pokonywał krzaki i murki, zmniejszając swój odstęp od lidera. Gienia promieniała. Pikuniowa ziała potępieniem ("No kto to widział, pani?!"). Psy szczekały. Anicie spadł klapek. Boso (ale z szablą w dłoni) goniła robokopów po schodach:

– Tu w lewo! Piątka!

Robokopowi jakby przedłużyło się ramię. Wsuwał w szparę drzwi swą łapę w wielgaśnej rękawicy (Anita patrzyła w zdumieniu, ona miała problem, by wsadzić tam swą wąską dłoń!). Ze szczękiem odpadła deseczka.

– O! Ta klepka blokowała cały ten układ.

Anita poczuła jak pąsowieje i robi jej się cokolwiek dziwnie w dołku – Jedna klepka z drewnianego pawlacza… Wszędzie dźgałam a tam nie trafiłam.

 

Potem straż zbadała i podniosła Bronię, potem znowu ją zbadała, potem Anita zneutralizowała Pikuniową, żeby móc się skutecznie porozumieć ze strażakiem, który akurat chciał jakichś informacji, potem wpadli sąsiedzi, potem strażak (na usilną prośbę Anity i rozpychając sąsiadów) zdjął z zawiasów pechowe drzwi od łazienki, potem sąsiedzi patrzyli, jak Anita z wysiłkiem upycha drzwi w jednym z pokoi, potem znowu trzeba było spacyfikować odętego odrazą spaniela, potem się okazało, że lepiej by Anita poczekała przy Broni do przyjazdu pogotowia. Pod nogami chrupało szkło z rozbitego zbiorowym wysiłkiem kubka. Potem wreszcie przyjechało pogotowie. Anita latała w te i nazad po sąsiadkach, bo jedna ma u siebie spis leków Broni, no ma ten spis, no u siebie, ale jej nie ma u siebie i trzeba ją znaleźć (Co bym zrobiła bez pani Gieni?!).

 

– Rodzina jest, ale jakieś 60 km stąd. Wątpię czy przyjadą. Mówią, że nie mają czasu. – To Anita (przerażona, że zabiorą panią Bronię do szpitala a jej, Anicie, jako osobie obcej, nie będą dostępne żadne informacje i weź tu człowieku pomóż!)

Bronia z jękiem protestowała przeciwko zabieraniu jej do szpitala i zawiadamianiu rodziny. Spaniel z ulgą przyjął do wiadomości, że nie musi pokonywać trudów przekartkowania notesika w celu odnalezienia właściwego numeru telefonu.

Potem okazało się, że jest już południe a nawet trochę po i że tak w ogóle, to u pani Broni przecieka kran… Jest niedziela nikt, nie przyjdzie a w ogóle to jest niedziela i wszyscy są zajęci.

Załatwiła kran (wciąż Anita, nie Bronia przecież, ani nie Pikuniowa). Potem Anita nawet zdążyła schować narzędzia, zjeść śniadanie, to znaczy teraz już obiad, potem zajęła się babcią, potem poszła poćwiczyć („Ratuj ten kręgosłup, bo jak nie to będzie źle” powiedziała znajoma lekarka.), potem się wszystko uspokoiło a potem zadzwoniła kuzynka Kicia i a priori podała motto na dzień dzisiejszy. („No jak wypoczywasz słonko? Pełny luz i relaks, nie? Byczysz się pewnie! Pewnie, pewnie", itd., itp., etc.)

Drugiego oka już Anita nie malowała… Poszła do kościoła w niepełnym makijażu i nic sobie przy tym nie myślała.

 

0

bez kropki

Zwyczajnie. Po ziemi:). Na prosty chlopski rozum baby:). [Grafika pochodzi z galerii obrazów Aleksandra Horopa www.horopgaleria.bloog.pl (za zgoda Autora)]

133 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758