HYDE PARK
Like

Media jako pacaneum

08/12/2019
1490 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
Media jako pacaneum

O mediach i ludziach aktywnych…

0


Dorota B. Jankowska: Po latach zajrzałeś do Elbląga. Okazja była naprawdę ważka i chyba
nie mogłeś nie skorzystać z zaproszenia…
Lech L. Przychodzki: Staram się nie lekceważyć żadnych zaproszeń. Tym bardziej, gdy o
przybycie prosi ktoś z grona niewielu w końcu Przyjaciół. A Ryszard Tomczyk od 1982 roku
bodaj do tej wąskiej grupy należy. Tym razem przygotował edycję, która właściwie już przeszła
do historii Elbląga – antologię „Literaci elbląskiego trzydziestolecia 1989 – 2019”. Ponieważ
współpracowaliśmy z Ryśkiem jeszcze w czasach, gdy kierował Centrum Sztuki „Galerią EL”, a
potem wydawał kolejne czasopisma – w tym ponad 20 lat wspólnej zabawy w kwartalnik
„TygiEL” – jakoś chętniej zalicza się mnie do twórców, związanych m.in. z Elblągiem niźli z
Lublinem. Czemu też wcale przeciwny nie jestem (śmiech).

Dorota B. Jankowska: Edycję przygotowało Wydawnictwo „Uran” Marzenny Brackiej-
Kondrackiej…

Lech L. Przychodzki: …przygotowało solidnie. A liczy sobie książka, bagatela, niemal 600
stron! To gigantyczna praca redaktorów (Tomczykowi sekundowali panowie Pukin i Wcisła),
wydawcy i drukarni. Finansował rzecz samorząd miasta. Samorządy zazwyczaj miewają węża
w kieszeni, gdy chodzi o sprawy kultury. Tym razem jakiś consensus osiągnięto. A że nie
wszyscy są zadowoleni? Taka norma, nie tylko typowo polska. Środowiska artystyczne to ludzie
o rozbudzonych ego, sławy i chwały zawsze im zbyt mało…
Dorota B. Jankowska: Wypada przypomnieć, że dr Tomczyk ma lat… niemal 90!
Lech L. Przychodzki: Ma. Tacy ludzie nie potrafią nie pracować. Ryszard był i – mimo
nękających go kilku wrednych choróbsk – jest nadal tytanem prac wszelakich. Maluje wciąż,
redaguje, pisze książki własne, recenzuje cudze, w miarę możliwości udziela się społecznie…
Gość jakby z Odrodzenia przeniesiony w nasze czasy, by dawać sobą przykład tego, iż
można…

Dorota B. Jankowska: Nie wszyscy mają tyle szczęścia. I zdrowia…
Lech L. Przychodzki: Myślisz o Antonim i Tadeuszu..?
Dorota B. Jankowska: Myślę. Zupełnie różne pióra, pewnie też całkiem inni ludzie. Ale to, iż
byli ludźmi pasji, czuło się w ich publicystyce od razu. A walczyli nie tylko piórami. Różni
biurokraci Wybrzeża i Górnego Śląska musieli mieć ich serdecznie dość. Naczelni lokalnych
pism także…
Lech L. Przychodzki: Tia… Jak na półtora roku, to śmierć najpierw Antka Kozłowskiego, potem
Tadzia Puchałki, mocno trzepnęła i ludźmi portalu www.SieMysli.info.ke i samą stroną. Z
Antonim znaliśmy się „od zawsze”, choć przez lata na spory dystans, z Tadeuszem – od czasu
Zjazdu Delegatów SDP w Kazimierzu Dln. wiosną 2015 roku.
Profesorski syn i wnuk – jakim był Kozłowski – hołdował nie tylko wiedzy, ale też odruchom
serca. Stąd jego prace na rzecz trójmiejskiego podziemia w stanie wojennym i później. Nawet

gdy dzięki zomowcom stracił oko – nie zaprzestał walki o Rzeczypospolitą bez rządów
namaszczanej przez Moskwę lewicy, bo komunizmem w latach 70.-80. nasz ustrój państwowy
na pewno już nie był… W dodatku podbudowywał swój patriotyzm tradycją szlachecką, do
czego miał niezbywalne prawo. Historia rodu stanowiła dla Antoniego tylko punkt odniesienia.
Zdawał sobie doskonale sprawę, iż jego wielkopolscy przodkowie byli jednymi z wielu, że z
trudem osiągana w momentach zagrożeń jedność dawnej szlachty była warunkiem sine qua
non przetrwania kraju o nieprzyzwoicie długich granicach i niezbyt przyjaznych sąsiadach.
Jako publicysta historyczny i społeczny miał swoich zagorzałych wielbicieli. Jako satyryk –
spotykał się wciąż z zarzutami niskiego smaku.
Swoją drogą – książka o wielkich i plugawych postaciach PRL, którą złożył u wydawcy tuż przed
śmiercią w grudniu 2017 roku, jak dotąd światła dziennego nie ujrzała…


Dorota B. Jankowska: Puchałka z kolei był regionalistą…
Lech L. Przychodzki: Tadek był przede wszystkim Górnoślązakiem! Mało gdzie miłość do
rodzinnych stron jest tak pielęgnowana jak tam! Świetnym tego przykładem może być choćby
od czasu zwolnienia z internowania mieszkający w niemieckim Schweinfurcie historyk – Henryk
F. Sporoń. O kilka lat starszy od Tomczyka, a również wciąż aktywny… W dodatku Puchałka
długie lata pracował w kopalni, wydobywając węgiel kamienny i ratując kolegów, bowiem
ratownikiem górniczym był również.
To narzuca sposób patrzenia na świat i ludzi. Zna się doskonale ich codzienność, wie dokąd
dążą i jakie nimi kierują pobudki. W przypadku Górnego Śląska to wciąż walka o tożsamość, w
dużej mierze oparta o legendę Powstań Śląskich i katolicyzm. Tadeusz nie był gorolem, był
stamtąd. Krew go zalewała na niemal kolonialne zasady eksploatacji regionu w czasach PRL i –
niestety – także po roku 1989. Z czym wiązała się kwestia likwidacji kolejnych kopalń węgla
kamiennego, czyli tysięcy miejsc pracy w zamykanych KWK i firmach, opartych o transport i
przeróbkę „czarnego złota”. Pisał o tym, zyskując wrogów znacznie od siebie potężniejszych.
Podobnie jak wówczas, gdy ukazywał animatorów śląskiej kultury, tych prawdziwych, nie tych,
których nagradzali „z okazji” partyjno-samorządowi urzędnicy. A patrzeć potrafił i bez pudła
odróżniał, kto pracuje naprawdę, kto zaś jest tylko zaufanym kundelkiem kolejnej władzy. Do
„partiokracji” (bardzo celny termin dr Tomczyka) zaufania nie miał!
Dorota B. Jankowska: Partiokracja to nepotyzm i korupcja, czego dowodzi choćby ostatnia
afera łapówkarska, której bohaterem jest były wiceprezydent Lublina…
Lech L. Przychodzki: Partiokracja to nade wszystko „wiązanie rąk” i odsuwanie na pobocze
tych wszystkich, którzy nie chcą uczestniczyć w narzuconych przez partyjne centra regułach
gry. Na szczęście takich jak Kozłowski czy Puchałka wciąż spotkać w Polsce można, choć
młodsi od nich przyjmują postawy zdecydowanie bardziej konformistyczne. Dzisiejsza
alternatywa polega na byciu takim, jak inni (śmiech).
I przyjmowaniu serwowanych społeczeństwu tematów pozornych (LGBT, kwestie klimatyczne,
przybysze z obcych stron etc.) jako problemów, w które trzeba się angażować. Dlaczego nie
widzę demonstracji przeciw atrofii Służby Zdrowia, brakowi mieszkań (ok. 3 mln na dziś),
zróżnicowaniu płac na moim Dzikim Wschodzie i „za Wisłą”, bezrobociu wśród absolwentów

wyższych uczelni, nie przyznawaniu rent tym, którym się rzeczywiście należą i odbieraniu ich
niekiedy bardzo chorym, absurdalnym opłatom za wywóz śmieci..? Wyliczać dalej? Chyba nie
trzeba…
Dorota B. Jankowska: Żadna władza nie jest zainteresowana nagłaśnianiem takich kwestii
poprzez media…

Lech L. Przychodzki: Między innymi dlatego termin „demokracja” to znak pusty. Słowo-
wytrych, słowo-klucz do wszystkiego. Jak mawiała wrocławska satyryczka, Ewa Szumańska –

pacaneum! Lud ma demokrację i powinien się cieszyć. Od lat owa demokracja polega głównie
na możliwości oddawania głosów podczas wyborów. Oddawania głosów na kandydatów,
których wybrały – i tym samym odebrały elektoratowi wybór własny – koterie partyjek.
Kanapowych, bo w polskich warunkach prawdziwe struktury terenowe miał kiedyś ROP i
posiada je wciąż PSL.
A media w RP, będąc albo na pasku samorządów (lokalne) albo zagranicznych koncernów
(duże, wciąż opiniotwórcze wysokonakładowe tytuły, opierane z wolna o Internet acz obecnie
przejmowana jest przez nie także „drobnica” regionalna) prowadzą politykę, jakiej nie da się
uznać za kurs na dostarczanie Polakom ważnych i sprawdzonych informacji. W dodatku coraz
częściej odnoszę wrażenie, iż autorami treści (zwłaszcza w Necie) są wtórni analfabeci. O
repolonizacji mediów wciąż się mówi i na tym (podobnie jak z realną ochroną środowiska)
koniec!
Dorota B. Jankowska: Organizacje dziennikarskie zostały w Rzeczypospolitej upolitycznione w
sposób, którego nawet na znanych z inwigilacji Wyspach nikt by nie zaakceptował. Nie tylko
żurnaliści, czytelnicy również…
Lech L. Przychodzki: Tak, nie ma równowagi, jakiegoś centrum. Albo propaganda
nieistniejącego sukcesu, albo odsądzanie ministrów od czci i wiary. Zależy od tego, kto pociąga
za sznurki…
Dorota B. Jankowska: Wciąż jesteś członkiem SDP… Tylko… zbuntowanym…
Lech L. Przychodzki: Składki opłaciłem Jędrkowi Sikorze do przodu, do 2020 roku, bo „Statut
SDP” tego nie zabrania, a złotówki raz są, raz ich nie ma – czyli wciąż jestem członkiem
Stowarzyszenia, choć za jego wierchuszkę mi wstyd.
Sytuacji, jaką w oparciu o jeden donos, nigdy zresztą nie weryfikowany, stworzył Zarząd Główny
SDP, zawieszając najpierw zarząd regionalny w Lublinie, potem w oparciu o opinię autorów
donosu rozwiązując cały oddział, zaakceptować nie wolno. Ponieważ najwyższa władza
Stowarzyszenia, jaką jest Zjazd Delegatów (nie, jak myśli wielu delegatów – Zarząd Główny)
odmówiła jesienią 2017 roku rozpatrzenia pisma Zarządu Oddziału SDP-Lublin (do czego nie
miała prawa) i milcząco „przyklepała” działania Zarządu Głównego, powołaliśmy do życia
lubelski Odział SDP na Wychodźstwie (nie Uchodźstwie, bo myśmy znikąd nie uciekali, to nas –
a zwłaszcza legalnie wybranego prezesa oddziału – się pozbyto, jako reprezentujących bardziej
interesy regionalnych żurnalistów niźli ludzi z ul. Foksal w stolicy).
Krzysiek Skowroński przeliczył się jednak co do osoby obalonego prezesa lublinian – Boguś
Sarat nie jest tym, który odpuszcza. Jest „prezesem na wychodźstwie” i działa. W dodatku

zyskuje w kraju przyjaciół, gdyż władze SDP dążą ku pełnej centralizacji. A jedyną szansą
utrzymania ludzi w Stowarzyszeniu jest przejście do struktury federacyjnej i w kilku oddziałach
już to zrozumiano. O znalezieniu młodych piszących także trudno marzyć. Media proponują im
zazwyczaj wolontariat, a SDP płacenie składek i raz na jakiś czas zebranie.

Dorota B. Jankowska: Z pewnością mówi się o waszym oddziale (bo powołano jakiś czas
temu nowy oddział lubelski, którym kieruje jeden z donosicieli) jako o czynniku destabilizującym
Stowarzyszenie lub wręcz agentach Kremla… W historii SDP nie było dotąd Oddziału na
Wychodźstwie! Ani tym bardziej rozwiązania oddziału praktycznie istniejącego.
Lech L. Przychodzki: To nie nasz problem. Red. Sarat chciał działać, bo wcześniej oddział
lubelski istniał tylko dzięki uporowi byłego prezesa, Jacka Przesmyckiego, ale też realnych
działań nie podejmował. Widocznie taka postawa nowego bossa komuś w Warszawie
przeszkadzała. Ciąg dalszy, łącznie z kradzieżą z niby-pancernej szafy lubelskiego SDP kartek
z głosowania na prezesa, członków Zarządu Oddziału i delegatów na Zjazd SDP, to być może
tylko konsekwencja owego braku akceptacji. Albo bardzo niepokojący zbieg okoliczności.
Śledztwo, oczywiście, umorzono (śmiech).
Dorota B. Jankowska: Red. Sarat nie unika rozmów na temat tej nieprawdopodobnej historii?
Lech L. Przychodzki: Dlaczego miałby unikać? Wybraliśmy go prezesem, toteż nas
reprezentuje. W dodatku zna się na niuansach prawa RP. I jest do dyspozycji, wszędzie
pozostawiając swój telefon, który i ja mogę podać, bo mam na to placet Bogusia. Proszę, oto
on: 500-413-530. Mogą być problemy z zasięgiem; czasem odzywa się automat centrali po
stronie słowackiej, ale wtedy prezes oddzwania…

Dorota B. Jankowska: Czego należy życzyć polskim dziennikarzom?
Lech L. Przychodzki: Wolnych mediów! (śmiech).
Dorota B. Jankowska: … a to w ogóle możliwe?
Lech L. Przychodzki: Skoro rozmawiamy.?!

O mediach i ludziach aktywnych z wice-naczelnym portalu „SięMyśli”, red. Lechem L.
Przychodzkim, rozmawiała Dorota B. Jankowska

Na zdjęciach:
1. Lech L. Przychodzki w Wąwolnicy k. Nałęczowa (lato 2017);
2. Promocja antologii „Literaci elbląskiego trzydziestolecia 1989 – 2019” w Bibliotece
Elbląskiej. Od prawej: Marzenna Bracka-Kondracka, Ryszard Tomczyk i Lech L.
Przychodzki (październik 2019);
3. Antoni Kozłowski i Lech L. Przychodzki w Lublinie (lato 2017);

4. Bogusław Sarat, Lech L. Przychodzki i mops Masako (Beskid Niski, lato 2018);
5. Skarbnik Zarządu Oddziału na Wychodźstwie SDP-Lublin, Andrzej Sikora i Lech L.
Przychodzki, (UMCS Lublin, jesień 2019);
6. Tłumacz i poeta Herbert Ulrich i Lech L. Przychodzki (luty 2015, Nałęczów).
Autorzy zdjęć: Agnieszka Brytan, Mariusz Kiryła, Anna Panasiuk-Piekarska, Zbigniew Sajnóg,

0

Dorota J

Dziennkarz w 3obieg.pl/

209 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758