Bez kategorii
Like

Jakiej armii Polska potrzebuje?

25/03/2011
753 Wyświetlenia
0 Komentarze
78 minut czytania
no-cover

W związku z moim poprzednim wpisem pojawiły się pytania dotyczące modelu sił zbrojnych RP. Na potrzeby NE, i jako być może zaczyn do rozmowy 31 marca br. przytaczam moje wywiady zamieszczone na portalach „My Naród” i „Fronda” oraz w tygodniku „Czas Warszawski”.

PS. Niepokojącą rolę dla bezpieczeństwa RP odgrywa okręg Kaliningradu. Warto przypomnieć, że „patron” sowieciaż Michaił Kalinin, na którego cześć przemianowano miasto Królewiec jest współodpowiedzialny za wiele masowych zbrodni. Jego podpis, obok innych członków sowieckiego „politbiura”, widnieje na decyzji o zamordowaniu oficerów polskich w Katyniu.
Miasto Twer, które w ZSRR nazywało się Kalinin, w Federacji Rosyjskiej wróciło do dawnej nazwy. Znajdujący się w pobliżu Polski Królewiec pozostał przy sowieckiej nazwie.

0


O likwidacji poboru – rozmowa z byłym Ministrem Obrony Narodowej Romualdem Szeremietiewem
 
Minister Klich zamierza definitywnie rozstać się z armią poborową.
Gdybyśmy istotnie zechcieli pójść drogą likwidacji poboru i powierzenia obrony Polski wyłącznie armii zawodowej jakie według Pana będą tego konsekwencje?

Najpierw zastanówmy się, czy min. ON może to zrobić? W Konstytucji RP zapisano, że na wszystkich obywatelach ciąży powszechny obowiązek obrony państwa. Taką nazwę nosi też ustawa regulująca kwestie odbywania zasadniczej służby wojskowej – „ustawa o powszechnym obowiązku obrony RP”.

Minister Obrony, nota bene NARODOWEJ nie może tak po prostu zrezygnować z poboru do odbycia służby wojskowej – Konstytucja RP nakazuje taką służbę odbyć. Co więcej nie można też pod kątem zniesienia poboru zmienić ustawy bowiem będzie ona sprzeczna z konstytucją. Ciekaw jestem ogromnie jak z tym uporali się prawnicy ministerstwa obrony – zapowiadanych projektów ustaw w tej sprawie ciągle nie można zobaczyć.(*)

Teraz inny aspekt likwidacji poboru do wojska. Polska ma kilka milionów ludzi zdolnych do noszenia broni. Nie będą oni przydatni w obronie kraju, jeśli wcześniej nie nauczą się posługiwać bronią, nie poznają żołnierskiego rzemiosła. Powiada się, że wojny wygrywają rezerwiści. Dlatego jednym z najważniejszych zadań wojska okresu pokojowego jest szkolenie rezerw.

W razie zagrożenia wojennego przeprowadza się mobilizację, czyli zwiększa kilka razy armię czasu „P” powołując rezerwistów, ludzi wcześniej wojskowo przeszkolonych. Jeśli powstanie armia zawodowa w kształcie proponowanym przez MON, to po zniesieniu poboru z czasem nie będzie przeszkolonych rezerw i nie będzie kogo mobilizować na wojnę.

Byłoby niedopuszczalne, by w razie konfliktu zbrojnego ludzie nie przygotowani i nie przeszkoleni byli kierowani bezpośrednio do walki. To nie zapewni skutecznej obrony, a spowoduje wielką liczbę ofiar wśród obrońców. Innymi słowy mała armia zawodowa – na dużą nas przecież nie stać – być może będzie skuteczna w akcjach poza granicami kraju (w Iraku i Afganistanie nie widać skuteczności), ale raczej nie zapewni bezpieczeństwa Polsce w razie wybuchu wojny.

Czy armia zawodowa jest w stanie szkolić rezerwy?

To zależy od wielu czynników. Pytanie podstawowe brzmi: ilu ludzi w jakim czasie można wyszkolić? W USA, na które powołują się nasi zwolennicy armii zawodowej jest duża armia zawodowa i komponent sił zbrojnych pod nazwą Gwardia Narodowa, umożliwiający w razie konieczności masowe szkolenie rezerw. Wszyscy obywatele zdolni do służby wojskowej są rejestrowani i w razie konieczności powołuje się ich do wojska, szkoli, następnie wysyła na front.

Podobnie ma być w Polsce. Tylko, że Polska to nie Ameryka. W USA można szkolenie przeprowadzić stosunkowo szybko, zważywszy na wielkość armii zawodowej. Do tego warto pamiętać, że Stany Zjednoczone graniczą z Kanadą, Meksykiem oraz dwoma oceanami. W tych warunkach proces szkolenie rezerw nie będzie zagrożony bezpośrednio przez wojska agresora.

W przypadku Polski jest inaczej. Będziemy mieli malutką armię zawodową i mamy kiepskie położenie geostrategiczne. Porównajmy jeszcze – Wielka Brytania, która jest wyspą. Francja czy Hiszpania, leżące w bezpiecznej części kontynentu europejskiego i Polska znajdująca się na „linii frontowej”. Wprawdzie nie tylko Polacy słyszą pogróżki ze strony rosyjskich generałów jednak z Kaliningradu dużo bliżej do Warszawy niż do Paryża, Londynu, Madrytu czy Waszyngtonu.

Dobrym przykładem właściwego podejścia do problemu przygotowania kraju na czas wojny jest np. Szwajcaria. Kraj bezpieczny, wystarczy zobaczyć jakich ma sąsiadów, a mimo to posiadająca rozbudowany system obrony terytorialnej i ustawicznie szkolący wojskowo rzesze swych obywateli. Dodajmy – Szwajcaria nie ma armii zawodowej chociaż byłoby ją na to stać. Polscy twórcy planów utworzenia armii zawodowej, zapatrzeni w USA, odrzucili taki „szwajcarski” wariant sił zbrojnych. Widać to po stosunku MON do wojsk Obrony Terytorialnej.

Co to oznacza dla obronności państwa?

Fatalne skutki. Trzeba pamiętać czym jest armia zawodowa. Znajdujący się w niej ludzie „pracują”, tj. wykonują „zawód” żołnierza za wynagrodzenie. A więc jeśli znajdą gdzie indziej lepsze zarobki to w wojsku ich nie będzie. W Belgii utworzono armię zawodową, a teraz nie ma chętnych i rząd rozważa likwidację wojska w ogóle.

Pamiętam moją wizytę w Belgii. Przed frontem kompanii honorowej, a byli to starsi panowie z brzuszkami, spojrzałem w stronę belgijskiego ministra obrony, który powiedział: nie mamy chętnych do pracy w wojsku. Może tak się zdarzyć również u nas. W MON zapomniano ponadto, że Wojsko Polskie nigdy nie było „fabryką”, miejscem pracy. Zawsze uważano, że żołnierz SŁUŻY Ojczyźnie, a nie przebrany w mundur „pracuje”.

Wojsko było ważną społecznie i narodowo instytucją. Miejscem kształtowania postaw patriotycznych i obywatelskich służących w nim ludzi. Jest przecież esprit de corps („duch armii”) i jej tradycja. Czy można te wartości wyliczyć w złotówkach? Czy kondycja współczesnego żołnierza polskiego ma sprowadzać się do problemu wysokości jego zarobków? Nie należy mylić obowiązku troski państwa o materialne warunki służby żołnierzy z takimi sprawami jak misja wojska i patriotyzm służby.

To trochę tak, jakbyśmy chcieli ustalić od jakiej kwoty, „za ile”, warto być polskim patriotą. Jakie były zarobki powstańca warszawskiego 1944 r.? Może byłoby dobrze, aby każdy nowy minister obrony przed objęciem stanowisko przeczytał „De virtute militari, Zarys etyki wojskowej” ojca Bocheńskiego? Skutki zamiarów MON dla obronności mogą być fatalne. Wg mnie będą powodować osłabienie stanu bezpieczeństwa narodowego.

Czy to prawda, że wśród części wyższych dowódców a nawet kadry Akademii Obrony Narodowej istnieje opór przeciwko takiemu stawianiu sprawy?

Armia jest politycznym „niemową”, a oficerowie muszą słuchać poleceń ministra polityka, cywila, często kogoś, kto nigdy w wojsku nie służył. Ilu wśród wojskowych będzie takich, którzy chcąc się przypodobać szefowi ignorantowi będą chwalili jego pomysły?

W dowództwach i Akademii Obrony Narodowej są oficerowie rozumiejący dobrze potrzeby obronne kraju. Każdy myślący dowódca musi zdawać sobie sprawę, że proponowany przez polityków model armii nie odpowiada potrzebom obronnym RP. Nie oni jednak decydują i nie ich głos liczy się najbardziej w gabinetach tzw. decydentów. Dominują zwolennicy armii zawodowej.

Przeczytałem, że armią zawodową będzie można lepiej bronić Polski, bowiem w razie wojny będzie nią można sprawniej manewrować. To prawda, że chcąc uniknąć zniszczenia mała armia zawodowa musi być szczególnie wyćwiczona w unikaniu starcia z wrogiem. Imć pan Zagłoba pytany dlaczego jazda wołoska nosi nazwę lekka odpowiadał – bo lekko ucieka. Powstaje jednak problem jak samym „manewrowaniem” obronić stosunkowo duże terytorium przed wielką armią napastniczą?

Czy pozbawienie sporego kraju, w środku Europy, większości potencjału obronnego nie jest swoistym wyzywaniem losu?

Właśnie, kraju leżącego w środku Europy i na skraju UE oraz NATO! Nasi pożal się Boże stratedzy zdają się nie wiedzieć, że najważniejszym elementem systemu obronnego są ludzie, którzy będą bronić kraju. Nawet najlepsze uzbrojenie jest bezwartościowe jeśli nie będzie wystarczającej liczby obywateli patriotów – żołnierzy. Do tego skoro nasi sojusznicy mają w większości armie zawodowe, to wsparcie obrony Polski z ich strony w razie wybuchu wojny też nie będzie natychmiastowe. Muszą mieć czas na zmobilizowanie swoich sił.

W XVIII wieku nasi przodkowie mieli taką koncepcję bezpieczeństwa państwa – nie mamy wojska i nikomu nie zagrażamy, a więc inni też nie będą nam zagrażać i tym samym państwo będzie bezpieczne. Rosyjska caryca Katarzyna i król Fryderyk pruski mieli jednak inny pogląd i słabiutka wojskowo Polska na 123 lata zniknęła z mapy politycznej Europy.

Jak Pan ocenia potrzebę utworzenia w Polsce systemu obrony terytorialnej czy armii obywatelskiej szkolącej rezerwy na wypadek zagrożenia wojennego.

Jest to niezbędne jeśli chcemy właściwie przygotować kraj do obrony i … mamy dysponować na czas wojny przeszkolonymi rezerwami. Kierowałem niegdyś zespołem opracowującym taki system i minister ON Janusz Onyszkiewicz zatwierdził ten projekt kierując go do realizacji. Wszystko umarło śmiercią naturalną po usunięciu mnie z MON w 2001 r. Jednostki OT są dziś w Strategii Bezpieczeństwa, a w planach MON marginesem bez przyszłości. A żołnierze trafiający obecnie do wojsk operacyjnych i do tych „resztówek” OT przechodzą podobne wielomiesięczne i kosztowne przeszkolenie.** Tymczasem właściwie zbudowany system obrony terytorialnej to krótkie szkolenie żołnierzy, czyli mniej uciążliwe i dużo tańsze. Jeśli jednak całkowicie zlikwidujemy pobór będzie jeszcze taniej…. Nie będzie żadnego szkolenia.

Nie wolno też zapominać o aspekcie społecznym systemu OT. Stworzenie powszechnych sił terytorialnych spowodowałoby z czasem uformowanie się obywatelskiej struktury wojskowej. Na szczeblu gminy, powiatu pojawiło by się wojsko uruchomiane w czasie zagrożeń, nie tylko w razie wojny, ale np. klęsk żywiołowych.

Żołnierze OT, na co dzień cywile, zwykli obywatele, w czasie ćwiczeń i wykonywania zadań występowaliby w mundurach. Mieliby za zadanie bronienie swoich rodzin, domów, miejscowości. To wiązałoby obowiązek obrony kraju z tym co dany człowiek uważa za sprawy mu najbliższe. I w ten sposób obowiązkowa służba wojskowa byłaby też kształceniem postaw patriotycznych i obywatelskich. Tego nie uda się uzyskać przy pomocy armii zawodowej.

Jakie rozwiązania organizacji obronności uważa Pan za najlepsze dla Polski?

Musimy pamiętać, że na wszystkich obywatelach ciąży powszechny OBOWIĄZEK obrony kraju. Czy obywatel „przeniesiony do rezerwy” bez odbycia służby wojskowej wykonał ten konstytucyjny wymóg? Zgodnie z Konstytucją RP szkolenie powinno obejmować wszystkich obywateli zdolnych do służby wojskowej.

Przeszkolenie żołnierza w ramach obowiązkowej służby w obronie terytorialnej powinno trwać trzy, cztery miesiące. Skoro mamy rocznie 200-300 tys. poborowych to stan wojsk OT mógłby wynosić odpowiednio od 50 do 100 tys. żołnierzy. Wraz z wojskami operacyjnymi, zawodowymi, pokojowy stan sił zbrojnych RP mógłby wynosić jakieś 150-160 tys. żołnierzy.

O przydatności sił OT w obronie dowodzi chociażby to co się stało w Gruzji. Władze tego państwa wydały w ostatnich latach naprawdę sporo na wojsko. Przy czym tworzono armię korzystając z pomocy instruktorów amerykańskich (było ich1300) i tworząc w zasadzie zawodową armię wojsk operacyjnych (90% żołnierzy to zawodowi lub kontraktowi).

Zrezygnowano z wojsk OT. Gruzja miała więc ponad 30 tys. żołnierzy silnie uzbrojonych (250 czołgów, ponad 200 podjazdów opancerzonych, 25 samolotów, silną artylerię). Jak na państwo z 6,7 mln obywateli to była znaczna siła (stosując gruzińskie wskaźniki do Polski powinniśmy mieć armię zawodową liczącą jakieś 170 – 190 tys. żołnierzy).

Gruzińskim „zawodowcom” nie powiodła się operacja zajęcia mikroskopijnej Osetii Południowej, gdzie opór stawiła „milicja” osetyńska, czyli miejscowe OT z niezbyt silnym garnizonem rosyjskich „sił pokojowych”. A kiedy ruszyła ofensywa wojsk rosyjskich (wojsko z poboru), kilkanaście tysięcy żołnierzy i 150 czołgów ze wsparciem lotnictwa, to okazało się, że nie bardzo było komu bronić gruzińskich miast, linii komunikacyjnych, portów.

Czy oprócz komponentu obrony terytorialnej( OT) powinniśmy kontynuować proces tworzenia armii zawodowej?

Oczywiście. Wojska operacyjne posługujące się drogim i skomplikowanym technicznie uzbrojeniem powinny być zawodowe. A rozbudowane siły OT byłyby też swoistym zapleczem zawodowej część armii. Ochotników na żołnierzy zawodowych moglibyśmy pozyskiwać spośród przeszkolonych w obronie terytorialnej. W wojskach operacyjnych znaleźliby się więc pasjonaci wojska.

Czy utrzymywanie wyposażenia takich oddziałów nie byłoby utrudnione? Chodzi o bezpieczeństwo magazynów sprzętu i materiałów wojskowych.

Obrona Terytorialna to tzw. lekka piechota przygotowana do działań ochronnych, wpierania wojsk operacyjnych i w razie konieczności zdolna do prowadzenia działań nieregularnych. Uzbrojenie takich oddziałów stanowi broń lekka, strzelecka i maszynowa, materiały wybuchowe, środki obrony przeciwpancernej i przeciwlotniczej np. rakiety „Grom” obsługiwane przez pojedynczych żołnierzy.

Mundury i oporządzenie żołnierze OT mogliby przechowywać w swoich domach, a broń w odpowiednich magazynach. Nie bez znaczenia byłby fakt, że całe wyposażenie wojsk OT mógłby wytworzyć polski przemysł obronny. Kwestie logistyczne w przypadku wojsk OT są łatwe do rozwiązania. Zakładając, że wojsko zbyt szybko nie wyzbędzie się posiadanej infrastruktury – niestety w tej dziedzinie poczyniono już dużo złego.

Reasumując – Polska potrzebuje nowoczesnych, mobilnych, profesjonalnych wojsk operacyjnych (armia zawodowa) i masowego, przeszkolonego komponentu wojsk terytorialnych. Dlatego uważam, iż podstawą naszej obronności powinien pozostać obowiązkowy pobór i szkolenie rezerw.

Mówię rzeczy niepopularne, ale robię to dlatego, że martwi mnie stan obronności kraju. Mam krytyczny pogląd na to co MON zamierza zrobić. Można odwoływać się do idei armii ochotniczej, jeśli jest odpowiednio wysoki poziom patriotyzmu w społeczeństwie, ale nam przecież nie chodzi o to, by ustalić ilu jest patriotów w kraju, ale by w momencie zagrożenia każdy obywatel wiedział jak się bronić.

To podobna sprawa do umiejętności prowadzenia samochodu – zanim zasiądziemy za kierownicą trzeba zdobyć prawo jazdy. Czy bezpieczeństwo narodowe nie jest ważniejsze od bezpieczeństwa na drogach?

Powinniśmy przygotować siły do obrony kraju i stworzyć system obrony państwa gwarantujący Polsce bezpieczeństwo nawet, gdyby wsparcie sojusznicze nie spełniało naszych oczekiwań.

Wtedy będziemy mogli powiedzieć, że siły zbrojne RP są w stanie wypełnić konstytucyjny obowiązek zapewnienia państwu polskiemu nienaruszalności jego granic i terytorium. Mała armia zawodowa, jaką chce nam zafundować MON, nie będzie zdolna sprostać temu obowiązkowi. Oby nie było tak jak w 1939 r., gdy gen. Tadeusz Kutrzeba, dowódca Armii „Poznań” wspominając bitwę nad Bzurą powiedział: wojsko otrzymało niewykonalny rozkaz obrony kraju.
=============================================================
(*) ps. Projektów ustaw nie ma, ale znalazłem na stronie internetowej MON dział pt. profesjonalizacja, a w nim „pytania i odpowiedzi” dotyczące także moich wątpliwości. I tak mądre głowy z MON wyjaśniają, że „Wprowadzenie profesjonalizacji Sił Zbrojnych, rozumieć należy jako pełnienie służby wojskowej przez żołnierzy zawodowych, przy jednoczesnym zawieszeniu obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej.” Hm, zawieszony obowiązek? I dalej czytamy: „… w przypadku określonych zagrożeń i potrzeb Sił Zbrojnych, Prezydent RP – działając na wniosek Rady Ministrów – będzie miał prawną możliwość ponownego wprowadzenia obowiązku zasadniczej służby wojskowej. Zatem obowiązek powszechnej obrony w dalszym ciągu będzie miał charakter powszechny, a projektowane przepisy jedynie ograniczają jego zakres.” Czyli przepisy tak „ograniczają” zakres służby wojskowej, że powszechnej służby wojskowej nie ma. I najzabawniejsze – „Jednakże, każdy obywatel polski, zdolny do pełnienia służby wojskowej, w myśl art. 85 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, obowiązany jest do obrony ojczyzny, co oznacza, że projektowana zmiana charakteru Sił Zbrojnych nie zdejmuje konstytucyjnych zobowiązań obywatela wobec państwa.” Innymi słowy obywatel ma nadal obowiązek, tylko państwo (wojsko) nie zamierza mu w niczym pomóc, aby w razie potrzeby mógł ten obowiązek spełnić – hm, w bój bez broni? I kuriozum. Pytanie „6. Kto będzie miał uregulowany stosunek do powszechnego obowiązku obrony?” Odpowiedź: „Wszyscy ci, którzy dopełnili obowiązek zgłoszenia się do kwalifikacji wojskowej celem założenia ewidencji wojskowej.” Czyli wystarczy zarejestrować się i wszystko będzie ok., możemy zaśpiewać dzisiaj rezerwa w szeregi staje, a komu broń swą oddaje?

** Obecnie w WP nie ma żadnych jednostek OT bowiem min. Klich wszystkie zlikwidował.
Rozmawiali Tomasz Jaśniak i Janusz Polak
========================= 
Tarcza i miecz
Jednak nawet w PRL nie zaniedbano tworzenia rezerw i stworzono siły terytorialne (OTK – Obrona Terytorialna Kraju) czego dziś nie ma – konstatuje Romuald Szeremietiew, b. sekretarz stanu w MON, w udzielonym nam wywiadzie. – Żołnierze zawodowi sprawdzają się dość dobrze w misjach zagranicznych poza krajem. W przypadku bezpośredniego zagrożenia państwa mają powstrzymać nacierającego wroga do czasu uzyskania pełnej gotowości operacyjnej sił mobilizowanych na wojnę. W naszym przypadku nie będzie kogo mobilizować. Wojsko nie jest po to, aby podróżować po świecie. Jest, aby bronić kraju.

ZBROJNE RAMIĘ RZECZPOSPOLITEJ

Marek Łukasiewicz: – Zacznijmy od tematu, który od dłuższego czasu angażuje uwagę opinii
publicznej. Jakie jest Pana zdanie, Panie Ministrze, na temat militarnego i politycznego sensu instalowania elementów tarczy rakietowej na terytorium Polski?


Romuald Szeremietiew: – Pytanie o znaczenie "tarczy" dla bezpieczeństwa Polski powinniśmy rozpatrywać przede wszystkim w kontekście roli naszego kraju jako sojusznika USA. W latach "zimnej wojny", tj. konfrontacji i wyścigu zbrojeń z blokiem sowieckim Polska zaliczana była do tzw. krajów osiowych (prof. Brzeziński), które wielkie mocarstwa starają się mieć po swojej stronie dla uzyskania przewagi w danym regionie. W Europie przed upadkiem komunizmu takimi krajami były Niemcy i Polska. Po rozpadzie Sowietów "osiowa" rola Polski w relacjach Wschód -Zachód co najmniej zmalała. Być może plan instalowania "tarczy" w Polsce oznacza, że nasz kraj w oczach USA znowu staje się krajem "osiowym".

M.Ł.: – Ma to chyba związek z zagrożeniem terroryzmem?

R.Sz.: – Terroryzm nie ma zasadniczego znaczenia dla bezpieczeństwa Polski. Odzyskaliśmy suwerenność w rezultacie rozpadu "porządku jałtańskiego" ustalonego po II wojnie światowej. Korzystna zmiana międzynarodowego położenia Polski była między innymi skutkiem zwycięstwa USA w konfrontacji z Sowietami. W następstwie powstał na świecie "jednobiegunowy" układ sił z dominującą pozycją Stanów Zjednoczonych. Nie akceptują tego państwa aspirujące do odgrywania roli mocarstwowej w świecie, m.in. Chiny i Rosja. Podejmują one działania osłabiające pozycję USA. A wiec zmiana obecnego układu sił, a nie terroryzm mogą zagrozić bezpieczeństwu Polski. Terroryzm jest oczywiście groźnym zjawiskiem i należy go eliminować, ale raczej nie spowoduje przetasowań w układzie politycznym świata.

M.Ł.: – Nas interesuje przede wszystkim Rosja?

R.Sz.: – Musi interesować. Wojska sowieckie napadły na Polskę 17 września 1939 r. i
dopiero po upływie ponad półwiecza, już jako rosyjskie, opuściły granice RP (nomen omen 17 września 1993 r.). Dziś w Moskwie ponownie tworzone są plany odbudowy rosyjskiego imperium. Nie trudno przewidzieć, w jakim kierunku może pójść ta odbudowa – przecież nie na południowy wschód, by skonfrontować się z Chinami i Indiami, ale raczej na zachód, na Kaukaz, Ukrainę? Następna jest Polska. A mamy rosyjskie powiedzenie – kurica nie ptica, Polsza nie zagranica. Nie jest też powiedziane, czy w globalnej polityce Stanów Zjednoczonych priorytetowego miejsca nie zajmie rywalizacja z potęgami azjatyckimi, Chinami i Indiami, a w konsekwencji pojawi się potrzeba zawarcia sojuszu przeciwko nim z Rosją. Wtedy położenie Polski będzie bardzo trudne.

M.Ł.: — Obecność Sił Zbrojnych USA w Polsce, choćby nieliczna, wydaje się stanowić całkiem niezłe gwarancje bezpieczeństwa. Amerykańska opinia publiczna jest bardzo czuła na punkcie „amerykańskich chłopców”.

R.Sz.: – W Izraelu nie ma wojsk amerykańskich, a państwo to ma całkowite gwarancje
bezpieczeństwa ze strony USA. Niewielką grupę żołnierzy łatwo do Polski wysłać i nie będzie trudno ich z Polski zabrać. Do tego – zmienia się administracja w Białym Domu. Co to oznacza dla amerykańskiej polityki obronnej – jeszcze nie wiemy, ale zmiany przecież będą. Mogą one mieć wpływ na plany instalowania tarczy antyrakietowej w Czechach i Polsce. Więc nie w tym należy upatrywać gwarancji naszego bezpieczeństwa. Wprawdzie Polska należy do największego sojuszu polityczno-wojskowego, ale ostatnio niepostrzeżenie przekształca się on w wyłącznie polityczny – powiada się, że skrót jego nazwy NATO dziś coraz częściej oznacza: No Action Talks Only – żadnych działań, tylko rozmowy. Efektywność NATO w wydaniu europejskim widzieliśmy przy okazji wojny w Gruzji. Zapewne by do niej nie doszło, gdyby Sojusz zaproponował Gruzji (i Ukrainie) plan uzyskania członkostwa w NATO.

M.Ł.: – Jaki byłby według Pana, Panie Ministrze, efekt takiego posunięcia?

R.Sz.: – Myślę, ze zaoferowanie członkostwa podziałałoby trzeźwiąco na zwolenników
odbudowy rosyjskiego imperium. Można to było zrobić na ostatniej naradzie NATO w Bukareszcie. Niestety Rosja może liczyć na "zrozumienie" jej interesów w gronie członków Sojuszu (Niemcy, Francja) – więc propozycji członkostwa dla Gruzji nie było i nie ma. Zaczynam podejrzewać, ze NATO byłoby "wstrzemięźliwe" w reakcjach, gdyby nawet Rosja weszła w otwarty konflikt z Łotwą, czy Estonią, które do NATO należą. Kwestia "naprawienia" NATO jest więc dziś pierwszoplanowym zadaniem dla zapewnienia Polsce bezpieczeństwa. "Tarcza" może w tym być pomocna, ale nie należy przeceniać jej roli.

M.Ł.: – Pojawiają się i takie głosy, iż instalacja jej elementów może prowokować
zagrożenie atakami terrorystycznymi.

R.Sz.: – Żadnych zagrożeń nie należy lekceważyć, ale terroryści decydując się na atak, starają się, aby był on spektakularny medialnie. W Polsce nie ma obiektów „medialnych” w wymiarze międzynarodowym. Zamach na metro w Londynie daje terrorystom dużo mocniejszy efekt oddziaływania na światową opinię, niż np. próba wysadzenia postalinowskiego Pałacu Kultury w Warszawie.

M.Ł.: – W Moskwie podobnych obiektów jest, jeśli się nie mylę, dziewięć.

R.Sz.: – To nie oznacza, że Moskwa jest bardziej zagrożona. Tam zagrożenie wynika z tego co robi Rosja na terenie Czeczenii. W każdym razie większe niebezpieczeństwo w prowokowaniu ataków terrorystycznych upatrywałbym w medialnej nagonce na naszych żołnierzy jako „zbrodniarzy wojennych”, np. zarzuty związane z akcją wojskową w afgańskim Nangar Khel. Jacyś terroryści mogą uwierzyć polskim mediom, prokuraturze i „ukarać” za czyn żołnierzy społeczeństwo np. podkładając bombę w warszawskim metrze.

M.Ł.: – Nasi żołnierze od zakończenia II wojny światowej biorą udział w misjach stabilizacyjnych i pokojowych w ramach sił ONZ – od bardzo „pokojowych”, jak w Jemenie czy Syrii, przez "policyjno-militarne", jak w byłej Jugosławii, po „humanitarno-wojskowe”, jak w niektórych krajach afrykańskich. Obecności w Iraku i Afganistanie nie nadamy chyba miana „misji pokojowej”?

R.Sz.: – Określenie „misja pokojowa” i używany często zamiennie termin „wymuszanie
pokoju”, to eufemizmy. W XXI w. nie wypada, jak się zdaje, używać takiego pojęcia
jak „wojna”. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że istnieje definiowanie wojen jako
sprawiedliwych i są sytuacje, gdy tylko użycie siły może zapobiec nieszczęściu. Np. gdyby w 1933 r. Francja zaaprobowała polską propozycję zbrojnego odsunięcia Hitlera od władzy (wojna prewencyjna), to nie byłoby II wojny światowej i całego zła, które ona światu przyniosła.

M.Ł.: – Wielu sądzi, iż era konfliktów państwo-państwo minęła, że znamienne dla współczesnego świata są konflikty asymetryczne.

R.Sz.: – Po zakończeniu I wojny światowej panowało w Europie powszechne przekonanie, że następnej już nie będzie. Hitler i Stalin dowiedli, ze były to błędne oceny i doszło do wojny znacznie przewyższającej rozmiarami konflikt 1914-18. Na arenie międzynarodowej ujawniają się sprzeczne interesy i powstają ośrodki niezadowolone z istniejącego układu sił. Próby zmian takiego stanu rzeczy często prowadzą do wybuchu wojen. Jeśli więc spojrzeć na dynamikę zbrojeń w dobie obecnej, to można dostrzec, że jest kilka sporych państw niezadowolonych z obecnego urządzenia świata. A polska Konstytucja stanowi, iż Siły Zbrojne RP maja za zadanie bronić niepodległości i integralności terytorialnej Państwa Polskiego. Plan modernizacji wojska (armia zawodowa) zwiększający zdolność ekspedycyjną do uczestnictwa w misjach zagranicznych, nie wydaje się odpowiedni w przypadku rysujących się prób zmiany układu sił na świecie. Mogą one bowiem godzić w bezpieczeństwo naszego kraju.

M.Ł.: – Jeśli taka sytuacja zaistnieje?

R.Sz.: – Uczestnictwo wojska w misjach zagranicznych ma sens polityczny – sprawdzamy się jako sojusznik, i gospodarczy, zakładając, że przy tej okazji coś zdołamy dla Polski wynegocjować i rzeczywiście uzyskać (w Iraku np. gospodarczo nie zyskaliśmy niczego). Aspekt wojskowy ma mniejsze znaczenie, może poza szkoleniem żołnierzy w warunkach bojowych, tzw. ostrzelaniem. W razie konieczności odpierania wojsk agresora, umiejętności zdobywane na misjach – takie, jak kontrolowanie pojazdów i dokumentów, czy rozminowywanie terenu, raczej nie na wiele się przydadzą.

M.Ł.: – Pomysł przekształcenia naszych sił zbrojnych w armię zawodową, odbierany
jest w opinii społecznej jako atrakcyjny.

R.Sz.: – Obywatele zwykle przyjmują z zadowoleniem zmniejszenie obowiązków względem
państwa. To jednak może okazać się niebezpieczne w razie wystąpienia zagrożenia. Mówiąc obrazowo – nie powołujemy straży pożarnej w czasie pożaru, ale zanim on wybuchnie. Powinniśmy stworzyć skuteczny system obrony państwa zanim zostanie ono zaatakowane. Tworzymy taki system uwzględniając wnioski natury geostrategicznej (jakie jest nasze położenie i co trzeba będzie bronić), oraz geopolitycznej (kto, kiedy, jak i czym może nam zagrozić). Jeśli w ten sposób przeanalizujemy położenie Polski, to musimy dojść do wniosku, że tworzona dziś armia zawodowa kraju nie obroni. Wskazuje się, że Stany Zjednoczone mają armię zawodową, ale to jest przyjmowane na czas pokojowy. W razie wybuchu wojny USA zmobilizują poborowych. U nas ma być podobnie, ale Polska ma przecież inne położenie. USA graniczą z Meksykiem i Kanadą, a od potencjalnych rywali dzielą je dwa oceany, Atlantycki i Pacyfik. W razie wojny armia amerykańska będzie miała czas, aby przeszkolić swoich poborowych, Polska nie. Ponadto oprócz armii zawodowej, dużej i kosztownej w utrzymaniu, Amerykanie mają liczną, złożoną z „cywili”, Gwardię Narodową, przygotowaną do obrony terytorium USA i milionowe siły czynnej rezerwy.

M.Ł.: – Po pierwsze siły zdolne do skutecznej obrony, a dopiero potem siły zdolne do ataku?

R.Sz.: – W Polsce jak najbardziej! Muszą być dwa elementy: wojska operacyjne zdolne do ataku i kontratakowania i wojska terytorialne przygotowane do obrony kraju. Koncepcja kierownictwa MON o zastąpieniu powszechnej służby wojskowej służbą zawodową oznacza, że Polska będzie miała tylko wojska operacyjne – jeden komponent. Drugi składnik sił zbrojnych, terytorialny i defensywny nie będzie istniał. Będą tylko potencjalni poborowi bez przeszkolenia wojskowego. Jak wspomniałem – biorąc pod uwagę położenie Polski, trzeba założyć, że w obliczu takiej groźby nie będzie czasu na szkolenie. Ci rezerwiści zostaną więc wcieleni do jednostek bez zdolności posługiwania się bronią. Ich przydatność na polu bitwy będzie znikoma.

M.Ł.: – Pospolite ruszenie?

R.Sz.: – No nie, gorzej. Szlachta w dawnych wiekach dobrze władała bronią. Takie były wówczas warunki egzystencji, że umiejętność posługiwania się orężem stanowiła w przypadku szlachty niezbędny element codzienności. Dziś obywatele nie mają potrzeby noszenia broni, nie wspominając o jej zastosowaniu praktycznym. Do tego na współczesnym polu bitwy będzie w użyciu nie tylko broń indywidualna żołnierzy, ale trzeba będzie działać chociażby w warunkach ostrzału artyleryjskiego, rakietowego i ataków z powietrza. W takich okolicznościach „zakwalifikowani do poboru” i zmobilizowani cywile, nie wytrzymają naporu wroga.

M.Ł.: – Osobiście nie mogę pozbyć się wrażenia, iż nie pożegnaliśmy się z doktryną czasów Układu Warszawskiego. Widać to po priorytetach w zakupie sprzętu, w programach szkoleń, itd. Gdzie oprócz Rosji i Chin istnieje jeszcze np. koncepcja "rozpoznania bojem"? Albo ćwiczenia w ataku po polach… Kogo my chcemy po tych polach atakować? Białoruś? Ukrainę? Może armia zawodowa to jednak jest jakiś pomysł…

R.Sz.: – Wpływ doktryny UW wyraża się w absolutyzowaniu wojsk operacyjnych jako zasadniczego elementu sil zbrojnych RP. Jednak nawet w PRL nie zaniedbano tworzenia rezerw i stworzono siły terytorialne (OTK – Obrona Terytorialna Kraju), czego dziś nie ma. Żołnierze zawodowi sprawdzają się dość dobrze w misjach zagranicznych poza krajem. W przypadku bezpośredniego zagrożenia państwa mają powstrzymać nacierającego wroga do czasu uzyskania pełnej gotowości operacyjnej sił mobilizowanych na wojnę. W naszym przypadku nie będzie kogo mobilizować.

M.Ł.: – Często słyszy się argument, iż współczesna technika wojskowa jest tak
skomplikowana, że wymaga długoletniego szkolenia i tylko żołnierz zawodowy
jest w stanie ja opanować.

R.Sz.: – W wojsku jest różne wyposażenie, tj. wymagające specjalistycznego szkolenia i proste w obsłudze, łatwe w zastosowaniu. Czym innym jest pilotowanie naddźwiękowego samolotu bojowego, a czym innym strzelanie z karabinu, zakładanie miny, czy rzut granatem. W Afganistanie Sowieci ponieśli ciężkie straty w lotnictwie, gdy partyzanci użyli otrzymanych od Amerykanów rakiet plot. „Singer”. Obsługiwali te rakiety afgańscy analfabeci. Inaczej też wygląda szkolenie żołnierza wojsk operacyjnych, a inaczej żołnierza obrony terytorialnej, lekkiej piechoty. W tym drugim przypadku mamy łatwe w obsłudze uzbrojenie i krótkie przeszkolenie. W Danii szkolenie żołnierza obrony terytorialnej wnosi 100 godzin w pierwszym roku, w dwu kolejnych po 50 godzin i w czwartym – 24 godziny. W USA żołnierz Gwardii Narodowej – jednorazowe szkolenie dwutygodniowe i raz w miesiącu jeden weekend (36 dni rocznie).

M.Ł.: – Przed rozpoczęciem pierwszej operacji Pustynna Burza ilość dezercji w armii amerykańskiej była bardzo duża. „Amerykańscy chłopcy” kojarzyli swoją obecność w wojsku z możliwością awansu społecznego i w swoich wyborach jakby nie uwzględniali, że wojsko to także wojna, ze wojna to zabijanie i śmierć.

R.Sz.: – Trudno oczekiwać głębszych motywacji w przypadku ludzi, dla których istotnym powodem włożenia munduru są pieniądze i inne gratyfikacje, np. możliwość ukończenia studiów, czy uzyskanie obywatelstwa danego kraju. Trudno też odwoływać się do patriotyzmu, gdy własne społeczeństwo nie akceptuje działań, w których żołnierze uczestniczą. Zastanawia mnie, że polski minister obrony jako główny argument, mający przekonać do służby w wojsku podaje wysokość zarobków.

M.Ł.: – Wojska koalicji zaangażowanej w Afganistanie, mówią obecnie jednym głosem:
przegrywamy.

R.Sz.: – W przypadku długotrwałej tzw. wojny asymetrycznej, partyzanckiej, profesjonalizm armii zawodowej przestaje odgrywać decydującą role. Przewaga w uzbrojeniu również. Wspomniałem jak afgańscy mudżahedini wygrywali z Rosjanami dzięki wyrzutniom rakiet ziemia-powietrze „Singer”. Taka wyrzutnia obsługiwana przez jednego człowieka to w zasadzie rura, jaką bierze się na ramię i po skierowaniu ku górze odpala rakietę, która sama wynajduje cel. Z broni łatwej w obsłudze i kosztującej kilka tysięcy dolarów można strącić obsługiwany przez zawodowców uderzeniowy śmigłowiec z najnowocześniejszą awioniką, optoelektroniką, itd., o wartości kilkunastu milionów dolarów. Jednak nie trzeba aż „stingerów”. W zastosowaniu na masową skalę mamy improwizowane ładunki wybuchowe. To łatwa w obsłudze, prymitywna, tania i… skuteczna bron. I tak bardzo drogi sprzęt, np. transporter „Rosomak”, można zniszczyć, używając tej broni.

M.Ł.: – Improwizowane urządzenia wybuchowe o działaniu kumulacyjnym?Explosive Formed Projectile?

R.Sz.: – Tak. W wersji przeciwpancernej to jest owalny pojemnik szczelnie wypełniony plastycznym materiałem wybuchowym, wykonany z jakiejkolwiek rury metalowej lub PCV. Wierzch z jednej strony jest zaślepiony wkładką miedzianą z wgłębieniem kumulacyjnym. W zależności od wielkości ładunku, pocisk może przebijać pancerz pojazdów i transporterów o grubości od 80 do 110 mm .

M.Ł.: – Rosyjskie czołgi w Groznym niszczyły z RPG-7 czeczeńskie nastolatki…

R.Sz.: – Prowadzenie operacji zaczepnych przy pomocy armii zawodowej to dziś bardzo drogie przedsięwzięcie. Natomiast zwalczanie takiego wojska siłami nieregularnymi (partyzanci) – jest tanie. Do tego pojawia się kwestia skuteczności obrony. Aby wygrać w starciu armii regularnych potrzeba według zgodnych szacunków przewagi 3:1 w podstawowych formacjach zbrojnych (wojska pancerne, zmechanizowane, artyleria, lotnictwo). Sytuacja ulega zmianie, gdy trzeba kontrolować teren na którym działają siły nieregularne. W takim przypadku eksperci mówią o konieczności zapewnienia przewagi jak 15:1, 20:1, a nawet 40:1. Dlatego kilkadziesiąt tysięcy wojsk NATO w Afganistanie nie może opanować sytuacji i dowódcy domagają się skierowania tam większej ilości żołnierzy. Dobrze przygotowana powszechna obrona terytorialna zdolna prowadzić działania nieregularne znacznie zawyża agresorowi tzw. koszt ataku.

M.Ł.: – Jeśli ktoś ma przewagę w podstawowych formacjach zbrojnych w stosunku –
powiedzmy – powyżej 3:1, są szanse na sukces?

R.Sz.: – Załóżmy, że mamy armię zawodową o liczebności 130 tys. Przeciwnik chcąc być pewnym zwycięstwa, powinien zaatakować wojskiem liczącym około 500 tysięcy żołnierzy. Jeśli jednak państwo będące obiektem agresji poza armią zawodową ma np. milion żołnierzy w siłach terytorialnych potrafiących rozbijać czołgi i strącać śmigłowce, to pół miliona żołnierzy agresorowi nie wystarczy. A biorąc najniższy przelicznik 15:1 – napastnik musi zgromadzić do napaści co najmniej 15 milionową armię. Jakie państwo stać na wystawienie takich sił do opanowania kraju wielkości Polski? Wydaje się więc, że agresor raczej zrezygnuje w ataku. Przygotowanie obrony terytorialnej może być elementem skutecznej „strategii odstraszania”. A wiadomo, że najlepsza wojna jest taka, która nie wybuchła.

M.Ł.: – Możemy mieć taką pewność?

R.Sz.: – W Polsce zrobiono wiele, aby przekonać Polaków, że „wojny nie będzie”, co oznacza, że służba wojskowa nie ma sensu. Odbudowa sil zbrojnych to nie tylko uzbrojenie i zmiany strukturalne, ale nade wszystko troska o morale żołnierza. Zadaniem nr 1 jest przywrócenie patriotycznego sensu służbie wojskowej. Wojsko Polskie nie może być „szkołą zabijania”. Powinno być instytucją obywatelską, kształtującą postawy ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kraju. Jeśli młody człowiek idzie na kilka miesięcy w „kamasze” i sprząta rejony, to rzeczywiście służba wojskowa nie ma sensu. Miałaby sens, gdyby po krótkim, ale intensywnym szkoleniu wojskowym, przygotowała go do obrony rodzinnego domu.

M.Ł.: – Przemawia przez Pana polska słabość do munduru?

R.Sz.: – Mundur żołnierski kojarzył się Polakom dobrze, bowiem wojsko zawsze świadczyło o tym, że mamy własne państwo. Żołnierzem zostawało się w czasach niewoli, by utraconą niepodległość odzyskać. W historii polskiego wojska nie ma zaborczego militaryzmu, wojen napastniczych, kolonialnych. Mamy natomiast tradycje walki „za wolność waszą i naszą”. Stad też polski szacunek dla munduru i zaufania do wojska. Jaki będzie ten stosunek, gdy zamiast żołnierza – obrońcy Ojczyzny pojawi się zawodowiec, nadstawiający karku za pieniądze? Armia zawodowa jest z natury rzeczy odizolowana od społeczeństwa. To może skutkować utratą poczucia obowiązku obrony Ojczyzny. Czy można rezygnować z wartości, mieszczących się w etosie polskiego żołnierza?

M.Ł.: – Koncepcja Obrony Terytorialnej?

R.Sz.: – To nawiązanie do tradycji konspiracyjnej Armii Krajowej z czasów II wojny światowej, wspaniałej tradycji i utworzenie powszechnej armii obywatelskiej do obrony państwa. W OT byliby ludzie przeszkoleni w miejscu zamieszkania i przygotowani do obrony swoich domów. Polska tworząc siły terytorialne, może wygenerować potencjał, czyniący ewentualny atak nieopłacalnym. Nie powinniśmy rezygnować z niczego, co zwiększa nasze bezpieczeństwo.

M.Ł.: – W jednym z wywiadów powiedział Pan ostatnio, że siła naszego oręża jest obecnie relatywnie mniejsza niż w 1939 roku. Ludowa mądrość głosi: umiesz liczyć, licz na siebie. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Marek Łukasiewicz


Dr hab. Romuald Szeremietiew – prof. KUL, b. sekretarz stanu w MON, poseł na Sejm III kadencji, działacz niepodległościowy i więzień polityczny w latach PRL.
„Czas Warszawski” nr 01-02 (494-495), 2009-01-07  
================================================================ 
Polska potrzebuje strategii odstraszania
29 grudnia 2009
 
Fronda.pl: Polska odpowiedziała na apel Baracka Obamy i wyśle dodatkowych 600. żołnierzy do Afganistanu. Czy uważa pan, że jest to dobra decyzja?
 
Romuald Szeremietiew: Ponadto ma być 400. żołnierzy w rezerwie operacyjnej, gotowych do wysłania, a więc łącznie 1000 żołnierzy. Jest to decyzja, którą ciężko zaakceptować… I nie chodzi wcale o wojenny charakter afgańskiej misji. Państwo tworzy siły zbrojne dla zabezpieczenia swych granic, utrzymania integralności terytorialnej, dla obrony niepodległości przed obcym najazdem. Obok tego wojsko może być użyte jako instrument polityki zagranicznej uczestnicząc w zagranicznych misjach zbrojnych. Występuje jednak istotna różnica między przygotowaniem do obrony kraju, a wykonywaniem operacji zagranicznych. W pierwszym przypadku tworzymy wojsko do odparcia agresji i w razie takiego zagrożenia państwo musi zmobilizować wszystkie siły i środki. Należy przeciwstawić się nawet w obliczu przewagi militarnej wroga. „Obok Orła znak Pogoni, poszli nasi w bój bez broni” – śpiewano w czasie Powstania Styczniowego 1863 roku. Inna sytuacja zachodzi przy podejmowaniu decyzji o udziale w misji zagranicznej. Nie ma przymusu użycia wojska i nie powinno się stosować reguły „zastaw się, a postaw się”. Przy podejmowaniu decyzji należy skalkulować własne możliwości i stosownie wyznaczyć poziom zaangażowania wojskowego. Trzeba też ustalić, i z ewentualnymi partnerami wynegocjować korzyści, jakie w związku z takim zaangażowaniem odniesie nasze państwo.
 
Czyli uważa pan, że wzięliśmy na siebie zbyt duży ciężar?
W przypadku Afganistanu jest tak bez wątpienia. W misji uczestniczą państwa NATO, także dużo bogatsze od Polski. Jednak polski udział i zaangażowanie jest proporcjonalnie znacznie większy od udziału tych państw, np. Wielka Brytania na obronę wydaje dziewięć razy więcej niż Polska,  a w ilości żołnierzy w Afganistanie mamy stosunek jak 3 do 1. Biorąc pod uwagę obciążenia finansowe budżetu MON, to już obecnie na tę misję przekazuje się ponad 20% wydatków materiałowych resortu obrony. To naprawdę bardzo dużo. Jeżeli taki kierunek wydatków obronnych utrzyma się, to Polska będzie miała żołnierzy do patrolowania afgańskich bezdroży, ale nie będzie miała wojska do obrony własnych granic. Stan ten zagraża przygotowaniu wojska do wykonania podstawowego zadania jakim powinna być obrona kraju.
 
Ministerstwo twierdzi, że stać nas na wysłanie dodatkowych żołnierzy, że znajdą się na to pieniądze, a poza tym likwidujemy misje pod flagą ONZ.
To kalekie tłumaczenie. Nie tylko dlatego, że wojskowe operacje ONZ mają charakter pokojowy, a więc nie wymagają od żołnierzy użycia broni. Również z tego powodu, że ONZ zwraca wydane środki finansowe. W Afganistanie nasi żołnierze muszą walczyć, a Polska to sfinansuje z własnych pieniędzy, których jej nikt nie zwróci. Będą więc zabici i ranni, zniszczony i zużyty w walkach sprzęt i wydane na wojnę pieniądze. W przyszłym roku, wg optymistycznych zapowiedzi MON, pójdzie na ten cel ponad miliard złotych. MON likwiduje misje, za które zwracane są pieniądze i angażuje się tam, gdzie trzeba wydać znaczne sumy. Jest to kuriozalny sposób oszczędzania.
 
Czy mówimy tylko o środkach finansowych, czy także o tym, że brakuje u nas odpowiednio wyszkolonych żołnierzy?
Mówimy o środkach finansowych bowiem ich nie ma zbyt wiele, ale dobrze, że pan wspomina o szkoleniu żołnierzy. Można usłyszeć w mediach wypowiedzi różnych dostojników, że wysyłamy żołnierzy na wojnę po to, żeby ich szkolić. Przyznaję, że pierwszy raz słyszę o takim sposobie szkolenia żołnierzy – wysyłając ich na front! Zawsze wydawało mi się, że na wojnę idzie żołnierz wcześniej wyszkolony. Według MON straciło sens żołnierskie powiedzenie „więcej potu na ćwiczeniach, mniej krwi w boju”.
 
To może powinniśmy wyjść z Afganistanu?
To jest operacja NATO, a Polska jako członek sojuszu ma obowiązek brać w niej udział. Należy tylko wziąć na swoje barki tyle, ile można unieść. Może jednak czegoś nie wiem. Być może w znanej rozmowie telefonicznej premiera Donalda Tuska z prezydentem USA padły zapewnienia udzielenia przez Amerykanów rekompensaty wzmacniającej zdolności obronne Polski i stąd w zamian ta decyzja o zwiększeniu ilości żołnierzy w Afganistanie?
 
Skoro nie stać nas na utrzymanie mniej niż trzech tysięcy żołnierzy w Afganistanie, skoro nasza armia jest w rozsypce, na wszystko brakuje pieniędzy, to może po prostu armia to luksus, na który Polski nie stać? W końcu jesteśmy w NATO, poza tym wielu mądrych ludzi zapewnia, że czas wojen w Europie Zachodniej się skończył…
Może w Zachodniej Europie wojen nie będzie? A co z Europą Wschodnią, np. na Kaukazie całkiem niedawno wojna była. Od kilku lat obserwujemy znaczny wzrost nakładów na wojsko w wielu państwach, m.in. w Rosji. Co jest tego powodem? Ponadto państwa utrzymują armie nie tylko z myślą o prowadzeniu wojen, ale także przez wzgląd na własne bezpieczeństwo, dla obrony własnej.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: mamy gminę, w której od lat nie było pożaru i samorząd stwierdza, że z tego powodu wydawanie pieniędzy na utrzymanie straży pożarnej to zbędny wydatek. Skoro nie ma pożaru to po co wydawać pieniądze na strażaków? Następnie samorząd postanawia zlikwidować straż pożarną. Czy można wyobrazić sobie taką sytuację?
Nie chodzi o to, by straszyć kogoś zagrożeniem wojennym, ale przez wzgląd na bezpieczeństwo państwa warto zachować i umacniać polską „straż pożarną”. Zresztą wielu analityków zajmujących się położeniem geopolitycznym Polski uważa, że ulega ono stałemu pogorszeniu.
 
Wydaje mi się, że na takie analizy mocno wpłynęła zeszłoroczna, rosyjska agresja na Gruzję. Ostatnio miały miejsce ćwiczenia Zachód 2009, które nie spotkały się z większą reakcją Polski i NATO.
Mamy sporo niepokojących sygnałów, ale rzeczywiście wojna na Kaukazie i wrześniowe ćwiczenia „Zapad 2009” oraz „Ładoga 2009” muszą skłaniać do myślenia o stanie bezpieczeństwa w regionie. Motywem przewodnim wspomnianych manewrów były przecież pacyfikacja polskiego powstania w Grodnie i odparcie polskiej agresji! Bagatelizuje się ten motyw, ale można też rozważać, czy przypadkiem siły rosyjsko-białoruskie nie ćwiczyły „gruzińskiego” wariantu wojennego przy polskiej granicy. We wrześniu 1939 roku wojska sowieckiej Rosji „wyzwalały” Białorusinów i tłumiły polski opór w Grodnie właśnie, a Białystok pełnił nawet rolę stolicy Zachodniej Białorusi. Chociażby z takich względów warto mieć wspomnianą „straż pożarną”.
 
A jaką decyzję wobec „strażaków” podjął polski „samorząd gminny” z ministrem Klichem na czele?
W MON panuje pogląd, że „pożar” nam nie grozi i wystarczy jak będziemy mieli kilku strażaków, których pośle się do „pożarów” wybuchających daleko od Polski. W resorcie obrony decydenci uważają, że do 2030 roku Polsce nie grozi wojna. Jedyne zaangażowanie militarne do jakiego trzeba się przygotowywać jest związane z misjami zagranicznymi.
 
Europa Zachodnia zmniejsza wydatki na wojsko, a Rosja się zbroi. Zaczepne wypowiedzi Putina czy Miedwiediewa są jednak przez wielu zachodnich ekspertów odkłada na półkę jako „przeznaczone na rynek wewnętrzny”.
I z tego „wewnętrznego” powodu Rosja ma zamiar wydać 190 miliardów dolarów na uzbrojenie armii!? Istnieje powiedzenie, że jeśli w pierwszym akcie sztuki na ścianie wisi strzelba, to w ostatnim ona wystrzeli. Ta „strzelba” już strzelała na Kaukazie. Ponadto nawet w Europie Zachodniej nie wszyscy zmniejszają wydatki obronne. Mimo obecnego kryzysu brytyjskie, francuskie, greckie, tureckie wydatki obronne wzrosły. Głębokie załamanie wydatków mamy tylko w Polsce; zamiast ustawowych 1,95 proc. PKB w ubiegłym roku wydano około 1,67 proc. Media zaś informowały, że dla Polski największym problemem pozostaje brak wojskowych planów przyjścia przez zachodnich sojuszników z pomocą naszemu krajowi w razie ataku. Pytanie kluczowe dotyczy tego, jak w krytycznej dla nas sytuacji zachowałoby się NATO.
 
Według ekspertów oddziały szybkiego reagowania osiągnęłyby stan bojowy w ciągu dwóch miesięcy.
W tym czasie można państwa bałtyckie, a może i Polskę, kilka razy zbombardować.
 
Myślę, że nie trzeba nas dziś bombardować, wystarczy, że się nam przykręci kurek z gazem.
Bezpieczeństwo narodowe to także kwestie związane np. z bezpieczeństwem energetycznym. Przy czym prawo międzynarodowe nie pozastawia wątpliwości, że odcięcie dostaw gazu lub ropy można uznać za formę agresji. W takim przypadku też trzeba odpowiedzieć na pytanie na ile sojusz broni nas przed takimi zagrożeniami? Na podstawie tego, co podają politycy i media wnoszę, że nie ma dobrych odpowiedzi. A wracając do bezpieczeństwa w sferze militarnej. Nie tak dawno, w 2008 roku, amerykański generał, głównodowodzący sił NATO w Europie powiedział, że po ataku Rosji na terytorium Gruzji trzeba stworzyć plany działań na wypadek zagrożenia bezpieczeństwa republik bałtyckich i Polski. Tymczasem tzw. plany ewentualnościowe („contingency plans”) zawierające zamiary wojskowe w razie agresji w Europie zdaje się nie istnieją. To jest skandaliczne zaniedbanie. Czy ktoś rozlicza z tego polityków odpowiedzialnych za obronę narodową ?
 
Podobną wizję odradzającej się Rosji, która stanowi zagrożenie dla suwerenności swoich sąsiadów odnajdujemy w raporcie Komisji Obrony Izby Gmin.
Komisja obrony brytyjskiego parlamentu opublikowała raport opatrzony tytułem: „Russia: a new confrontation?Tenth Report of Session 2008–09. Ordered by the House of Commons to be printed 30 June 2009”.Autorzy rysują to niebezpieczeństwo i ostrzegają przed nową zimną wojną z elementami „gorącej”, a więc użyciem przez Rosję wojska w lokalnym wymiarze np. na Ukrainie, a także przeciwko państwom nadbałtyckim, które, dodajmy, są w NATO!
 
Ten dokument nie spotkał się jednak w Polsce ze zbyt wielkim zainteresowaniem.
Rzeczywiście poza paroma artykułami w gazetach nic się nie zdarzyło. Dlaczego w Polsce instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo narodowe (nie tylko MON ze Sztabem Generalnym WP, ale także parlamentarne komisje Obrony Narodowej, Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, Akademię Obrony Narodowej) nie potrafią lub nie chcą tworzyć takich dokumentów jak to prezentują brytyjscy parlamentarzyści? Podają oni, że Rosja ma 1,1 mln żołnierzy, w tym 80 proc. najniższych rang stanowią żołnierze pochodzący z poboru. Ponadto jest 20 milionów rezerwistów, z czego 2 miliony w tzw. czynnej rezerwie. W Polsce zrezygnowano z poboru i ma być armia zawodowa – miało być 150 tys., później 120 tys., następnie 100 tys., a ostatnio słyszy się o 80 tys. tych „zawodowców”. Obok tego w czynnej rezerwie miało być 30 tys., a być może będzie jakieś 10 tys. Żadnego szkolenia rezerw MON nie przewiduje, a przynajmniej nie można nigdzie znaleźć danych, aby coś takiego zamierzano robić. Odnosząc polskie pomysły do tego, czym dysponuje Rosja i biorąc pod uwagę proporcje ludnościowe polskie siły zbrojne powinny liczyć na stopie pokojowej ponad 300 tys. żołnierzy, pół miliona w czynnej rezerwie oraz cztery i pół miliona przeszkolonych wojskowo rezerwistów.
 
Jak w takim razie powinna wyglądać modernizacja polskiej armii?
W 1997 roku objąłem stanowisko sekretarza stanu, pierwszego zastępcy ministra obrony. Podlegała mi część MON odpowiadająca za modernizację techniczną sił zbrojnych i ich przygotowanie do członkostwa w NATO. Zapoznawałem się wówczas z licznymi dokumentami i analizami, które mówiły jak należy budować siły zbrojne stając się członkiem sojuszu północnoatlantyckiego. Pamiętam raport przygotowany na zlecenie MON przez amerykański ośrodek RAND Corporation. Wskazywano w nim cztery etapy budowy polskich sił zbrojnych. W pierwszym etapie zalecano utworzyć siły zbrojne zdolne do obrony granic, w drugim – komponent, który będzie w stanie wspierać najbliższych sojuszników w NATO. Etap trzeci – wojsko będzie w stanie wspierać sojuszników na terenie całej Europy. Dopiero w czwartym i ostatnim mieliśmy stworzyć komponent, który będzie można wysłać poza Europejski Teatr Działań Wojennych.
 
To znaczy, że my jeszcze nie zakończyliśmy etapu pierwszego, a już działamy na etapie czwartym?
Tak właśnie jest.
 
Mówi pan o tym, czego MON nie powinno robić, a ja chciałbym usłyszeć o pana wizji naprawy polskiej armii.
Należy inaczej ustawić priorytety w systemie obrony państwa. Przyjmuję, że w najbliższej przyszłości nie grozi Polsce inwazja sił lądowych. Aby wykonać uderzenie takimi wojskami trzeba je najpierw zmobilizować i skoncentrować w rejonach operacyjnych planowanej ofensywy. To długo trwa i takie przygotowania można wcześniej rozpoznać. Będzie więc czas na przygotowanie kontr działania. Są natomiast dwa rodzaje sił zbrojnych, które można użyć w operacji korzystając z zaskoczenia. Są to siły powietrzne, środki napadu powietrznego, lotnictwo i rakiety oraz siły morskie. Dlatego Polska musi rozwijać zdolności obronne w powietrzu i na morzu. Nie można skupiać się na operacyjnych wojskach lądowych. W siłach lądowych należy natomiast przygotowywać komponent defensywny, wojska obrony terytorialnej, składające się z lekkiej piechoty, która jest zresztą tanim wojskiem. Ministerstwa Obrony Narodowej zdaje się nie wiedzieć o tym, że w siłach zbrojnych powinna być Obrona Terytorialna, coś na kształt amerykańskiej Gwardii Narodowej.
 
Wydaje mi się, że siły te są w naszym kraju w najgorszym stanie, czy mam rację?
Wojska OT praktycznie nie istnieją! Utworzone za „moich czasów” brygady obrony terytorialnej przeformowano w bataliony, które teraz są rozwiązywane. Nie lepiej wygląda obrona na morzu i w powietrzu. W rozpaczliwej sytuacji znalazła się Marynarka Wojenna. Złośliwi mówią, że nasze okręty utrzymują się na wodzie tylko dlatego, że są przycumowane do kej i dlatego nie zatonęły. Jeśli chodzi o lotnictwo, to kupiliśmy wielozadaniowe F-16, ale będą one w pełni zdolne do działań bojowych dopiero w 2018 roku. Fatalnie wygląda obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa. I pojawia się informacja, że w 2012 roku zostanie Polsce wypożyczona amerykańska bateria rakiet „Patriot”.
 
Czyli jest to zdecydowanie za mało?
Niemcy z terytorium o podobnej wielkości do naszego mają siedem dywizjonów rakiet „Patriot”. Każdy dywizjon to kilka baterii. Polska będzie miała jedną pożyczoną baterię! A program rewitalizacji obrony powietrznej wymaga środków większych niż zakup samolotu wielozadaniowego. Pieniędzy jest za mało, a MON z tego co ma wydaje coraz więcej na wyposażenie komponentu w Afganistanie. Czy jest to zgodne z podstawowym obowiązkiem obrony niepodległości zapisanym w Konstytucji? Wspomniałem, że MON w ubiegłym roku nie wykonał określonego ustawą poziomu wydatków na obronę. Decydenci nie respektują Konstytucji i nie wykonują postanowień ustawy o modernizacji sił zbrojnych.
 
Czy ktoś poniósł za to jakiekolwiek konsekwencje?
Nic mi o tym nie wiadomo, chociaż za coś takiego powinno się trafić przed Trybunał Stanu.
 
Czy powinniśmy przede wszystkim kupować nowoczesny sprzęt?
Nie tylko to. Trzeba zmniejszyć drogie lądowe wojska operacyjne rozbudowując defensywne siły obrony terytorialnej, które są wojskiem tanim. Skoro zrezygnowano z poboru, to może warto byłoby zastanowić się nad ochotniczym zaciągiem do jednostek OT. Musimy stworzyć taką strukturę obronną, która będzie upewniać potencjalnego napastnika, że agresja na Polskę jest przedsięwzięciem nieopłacalnym. Ponadto nawet na przykładzie Afganistanu widzimy, że bez stosunkowo licznego wojska trudno osiągnąć sukces militarny. Siły zbrojne liczące w razie zagrożenia po mobilizacji setki tysięcy żołnierzy są niezbędne. Mała armia zawodowa pozbawiona rezerw nie będzie w stanie obronić tak dużego kraju jak Polska.
 
Czy to jest ta koncepcja „straszaka”, o której mówił pan podczaswarszawskiej debaty portalu Fronda.pl „Polska Niezależna. Czy to jeszcze możliwe?”?
Wiarygodnym środkiem odstraszania są na pewno siły nuklearne. Przez wzgląd na zakaz rozprzestrzeniania broni jądrowej nie można uzbroić polskiego wojsko w bomby atomowe. Wypada też żałować, że Amerykanie zrezygnowali z budowy bazy antyrakietowej w Redzikowie. Byłaby ona elementem systemu obrony USA, a więc w interesie Stanów Zjednoczonych byłoby też zapewnienie bezpieczeństwa państwu, na terenie którego ta baza by była. Wtedy rosyjskie pomysły odzyskiwania wpływów w tzw. bliskiej zagranicy musiałby by trafić do lamusa. Niestety tak się nie stało. Pozostaje więc dbałość o stan sił zbrojnych RP z zapewnieniem ich zdolności odpierania agresji do czasu, aż Polska otrzyma wsparcie sił NATO. Warunek – musimy mieć pewność, że takie wsparcie na pewno będzie. Na pewno trzeba stworzyć wiarygodną obronnie polską strategię odstraszania.
———————————————————————————————
Rozmawiał Petar Petrović, dziennikarz Polskiego Radia i współpracownik portalu Fronda.pl.
 
0

Szeremietiew

Jaki jestem każdy widzi (każdy kto zechce).

200 publikacje
107 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758