Bez kategorii
Like

Jak głupota i pycha doprowadziła do śmierci tysięcy pilotów

01/12/2011
357 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
no-cover

Nikt nie chciał używać pierwszego symulatora lotu, bo uważano go „za zabawkę”. Jego wynalazca przez lata jeździł z nim po jarmarkach i dawał do zabawy dzieciom.

0


Na początku ubiegłego wieku w USA uważano, że pilotem trzeba się urodzić. Instruktor brał kandydata na pilota na przejażdżkę samolotem. Robił kilka beczek i jeżeli adept nie wymiotował oznaczało to, że ma predyspozycje do kierowania samolotem.

 

Jak można podejrzewać taki system szkolenia pilotów nie był bardzo skuteczny. Na przykład tylko w 1912 r. 8 z 12 ówczesnych pilotów armii amerykańskiej zginęło w wypadkach lotniczych. W 1920 r. Edwin Albert Link Jr, syn właściciela fabryki fortepianów(miał wówczas 16 lat) wziął pierwszą w życiu lekcje pilotażu, która przekonała go, że system szkolenia pilotów trzeba zmienić.

 

W 1927 r. zbudował pierwszy w historii symulator lotu. Urządzenie było wielkości wanny i miało wszystkie kluczowe elementy samolotu skrzydła, mały ogon, panel kontrolny i silnik elektryczny, który pozwalał urządzeniu na obroty, zmianę kierunku i uniki, w odpowiedzi na ruchy pilota. Mała lampeczka na dziobie zapalała się, gdy pilot popełniał błąd.

 

Link ochrzcił swój wynalazek „Trenerem Lotniczym Linka” i umieścił ogłoszenie: nauka zwykłego latania oraz latania na przyrządach – czyli umiejętność latania „na ślepo” w czasie mgły i burz oparta jedynie na odczytach z przyrządów. Był w stanie wyszkolić pilotów w czasie o połowę krótszym i o wiele niższym kosztem, nie mówiąc już o ograniczeniu strat w ludziach.

 

A teraz najlepsze: po przedstawieniu swojego wynalazku został wyśmiany. Nikt nie chciał z niego korzystać: ani piloci, ani właściciele szkół nauki latania, bo twierdzili, że nie będą się uczyć „na zabawce”. Link sprzedał 50 urządzeń do parków rozrywki a sam jeździ z jednym z nich po festynach, na których brał 25 centów za skorzystanie z symulatora.

 

Sytuacja zmieniła się w 1934 r. kiedy wojsko przejęło dostarczanie poczty od firm prywatnych po ujawnieniu skandalu z zawyżaniem przez nie cen. Poczta musiała być dostarczona bez względu na pogodę. Wojskowi piloci latali więc w czasie śnieżyc, mgieł, burz i masowo ginęli. Po tym jak w ciągu dwudziestu dni zginął dziewiąty pilot prezydent Roosevelt wezwał do Białego Domu generała Benjamina Foulois, dowódcę sił powietrznych i zażądał, by temu zaradził.

 

Wówczas wojskowi przypomnieli sobie o wynalazku Linka i zaprosili go na prezentację. Dzień spotkania był zachmurzony, z zerową widocznością, wiatrem i rzęsistym deszczem. Dowódcy sił powietrznych stwierdzili, że żaden pilot, niezależnie od tego jak wyszkolony, nie może latać w czasie takiej pogody. Opuszczali już plac, gdy usłyszeli stopniowo obniżające się brzęczenie w chmurach. Samolot pilotowany przez Linka pojawił delikatnie musnął pas i zbliżył się do zdziwionych generałów. Wówczas generałowie podjęli decyzję o zamówieniu pierwszej dostawy urządzeń Linka.

 

Siedem lat później wybuchła II Wojna Światowa. Do jej zakończenia pół miliona lotników odnotowało miliony godzin w symulatorze lotu Linka.

 

Zainteresowanym tematyką polecam książkę „Kod Talentu” Daniela Coyla.

0

Aleksander Pi

"Szef Dzialu Ekonomicznego Nowego Ekranu. Dziennikarz z 10-letnim stazem. Byly z-ca szefa Dzialu Biznes "Wprost"."

1837 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758