Bez kategorii
Like

Internet? A co to takiego???

04/02/2012
613 Wyświetlenia
0 Komentarze
20 minut czytania
no-cover

Jedno z haseł, protestujących przeciw ACTA, internautów brzmi: Sprzedaliście świat realny, zostawcie wirtualny! Czas odpowiedzieć, do kogo ten „tramwaj” należy!

0


Czy ktoś się zastanawiał, jakie prawo jest najczęściej stosowane wobec każdego zwykłego obywatela? Pewnie nie, ale gdyby każdy z nas wiedział, to czy tak łatwo poddawałby się jego rygorom? Dlaczego więc, tak się zachowujemy, mimo że wewnętrznie przekonani jesteśmy, że tym prawem jest po prostu prawo kaduka!

      Samo słowo kaduk (z łac. caducus) oznacza padający, spadający, chylący się do upadku, bezpański. "Dawniej było terminem prawniczym i oznaczało prawo do spadku pozostawionego bez spadkobierców i testamentu. Na przełomie XVI i XVII wieku postanowiono, że jeśli zmarły nie pozostawił krewnych, to majątek przechodził wówczas na króla. Nie trudno się domyślić, że takie sposób dziedziczenia majątku musiał budzić sprzeciw dużej części społeczeństwa. Królowi nie należały się te dobra i otrzymywał je ‘prawem kaduka’."

tinyurl.com/7fz2tu7

     W naszej rzeczywistości, szczególnie od początku III RP, na porządku dziennym było wykorzystywanie prawa kaduka do tego, by coś, albo zdobyć, albo odebrać albo narzucić i obojętne czy chodziło o jakieś nieruchomości, majątki, czy czyjeś prawa lub obowiązki. Takim namacalnym dowodem na stosowanie tego prawa, było przejmowanie, wcześniej tzw. państwowych, firm, banków oraz stanowisk i funkcji zarządzających. M.in. za pomocą różnych sztuczek, np. ni stąd ni zowąd pojawiających się praw do pobierania, zamiast normalnych pensji jak wszyscy, wynagrodzenia w formie akcji przedsiębiorstwa, dzięki czemu, po zaledwie kilku lub kilkunastu miesiącach, wybrańcy (współcześni królowie?) stawali się jedynymi właścicielami prywatnego już zakładu a reszta (plebsu?) miała obowiązek na nich pracować za nędzne grosze – bo jeśli nie, to …!!!

Zwróćmy uwagę właśnie na ten moment, gdy "właściciel" firmy ustanawia prawa w "swojej" firmie, żąda posłuszeństwa, wymaga poświęceń w pracy … "Bo JA tu jestem WŁAŚCICIELEM a wy drobne robaczki macie mnie słuchać! Inaczej, won, na bruk! I wszyscy, potulnie słuchają – no bo przecież tak to już jest w prywatnych firmach … Tylko że nikt nie zastanowił się nad prostym faktem, że jeszcze kilka miesięcy temu i oni i ten obecny wlaściciel, funkcjonowali na równi obok siebie. On praktycznie nie wyłożył żadnych swoich środków a teraz jest Panem i Władcą. Kto mu dał do tego prawo? "Kaduk"???

   I drugi przykład (przed przejściem ze Świata Realnego w Świat Wirtualny):

Wyobraźmy sobie, że spadł/wpadł do naszego domu, nie ważne czy przez komin czy przez drzwi, jakiś człowiek. My, zgodnie z polską tradycją: "Gość w dom Bóg w dom", przyjmujemy go nie tylko jednym obiadem, ale zadowoleni z towarzystwa, oferujemy dłuższy "wikt i opierunek". A tu nagle "Gość" rzuca nam pod nos kilka papierów, dokładnie spisanych u jakiegoś prawnika, z których wynika, że on ma prawo nie tylko do pokoju, w którym pozwoliliśmy mu nocować, ale do całego naszego domu! Wybucha spór, któremu zaczynają przyglądać się Postronni Obserwatorzy. Zauważają – a z papierów wynika to "czarno na białym" – że Gość ów, podczas pobytu w naszym domu aurą, którą roztaczał wokół siebie, zasłużył na pełne prawo własności tego domu – gdyż jego aura, w jego ocenie, jest bezcenna! A do tego nawet raz przewietrzył i posprzątał pokój w którym zamieszkał!!! I po czyjej stronie staną ci Postronni Obserwatorzy, jeśli nie po jego, widząc, jak Właściciel "bezwzględnie" go wykorzystywał. Oczywiście, tak jak i w poprzednim wypadku, nikt nie pomyśli, w jakich okolicznościach Gość ten trafił do tego domu i czy rzeczywiście może rościć sobie jakiekolwiek prawa … Znowu jakiś "Kaduk" je mu dał?

   A teraz pomyślmy o Internecie, w najszerszym możliwym kontekście. Czy poza enigmatycznym określeniem, że jest to jakaś sieć powiązań, ktoś potrafi podać jego inną nazwę, ale na tyle konkretną, by w pełni oddawała wszystkie możliwości internetu? Mówimy o nim tylko tyle, że wchodząc tam, wchodzimy w świat wirtualny. Ale czy wchodząc w świat wirtualny, znikamy na ten czas całkowicie ze świata realnego? Mogłoby się wydawać, że tak, gdyby nie to, że jednak trzeba było realnie zapłacić za komputer i za łącze internetowe, że nadal trzeba jeść, pić, ponosić różne opłaty … Część tego, co robimy w internecie pozostaje w świecie wirtualnym na chwilę bądź na zawsze jako umieszczona tam nasza myśl, wiedza, którą podzieliliśmy sie z innymi a część wypływa z powrotem do świata realnego, w postaci przeróżnych wiadomości, przekazanych informacji, także w postaci zysków i strat biznesowych oraz w opłatach, przelewach, które realnie przekładają się na zawartość naszych kont bankowych. Choćby tylko z tego widać, że nie da się oddzielić tego świata wirtualnego od realnego. Tak samo nie da się stworzyć prawa, jednego obowiązującego tylko w internecie a drugiego – tylko w realu. W takim razie, jaki ma sens tworzenie osobnych zapisów dotyczących praw i obowiązków dotyczących własności intelektualnej obecnej w świecie realnym a innych zapisów – dotyczących własności intelektualnej krążącej w świecie umownie nazywanym, wirtualnym.

   Zastanówmy się, czy tutaj czasem, nie mamy znowu do czynienia z prawem kaduka, kiedy to ktoś chce nie tylko powielić już istniejące, funkcjonujące i przynoszące określone profity własne prawa, ale także chce stworzyć dla siebie nowe przywileje, nowe źródła dochodów i nowe sposoby ich pozyskiwania … Da się, poza zwykłym chciejstwem, uzasadnić inaczej te roszczenia???

       A wydaje się, że jedynymi, którzy faktycznie mogliby skierować do wszystkich uzasadnione żądania ponoszenia opłat za korzystanie z ich własności intelektualnej, są Twórcy Internetu … Tylko że oni – jak wieść niesie – z tego swojego pomysłu nie tylko nie uzyskali ani grosza, ale i już nie uzyskają! A teraz co, mamy pozwolić, by znowu, prawem kaduka, jacyś "zaradni" biznesmeni sobie przypisali te prawa? Z propozycji jakie stworzyli (w ACTA) ci Zaradni Inaczej wynika, że marzy im się występowanie zarówno w roli kasjerów sprzedających bilety uprawniające do "serfowania" po internecie, jak i w roli konduktorów i to sprawdzających wszystko, od naszych uprawnień do "podróżowania" poczynając, na miejscu i celu podróży oraz danych o współpasażerach, kończąc! Do tego widać wyraźnie, że jak to drzewiej bywało, ci "biznesmeni" robią wszystko, by nikt nie zapytał się ich:

 

A do kogo ten "tramwaj" należy? Czyja jest "deska" do serfowania i czyje fale???

Wtedy na pewno żaden z nich nie odpowie: To moje! Bo i żaden z nich nie dysponuje prawem własności!

Zresztą, popatrzmy, z czym mamy do czynienia, gdy dokładniej przeanalizujemy, to co się dzieje w tym wirtualnym świecie, poczynając od rozrywki, poprzez elementy rozwoju intelektualnego a na sprawach biznesowych kończąc. Jak bardzo, to co widzimy odbiega od już nam znanego i jakoś tam w miarę opisanego i "obłożonego" przepisami prawa, świata realnego. Czy tak naprawdę, ten opis nie jest prawie identyczny … A jeśli tak, to czy i prawo już obowiązujące, być może w sposób wystarczający można stosować w odniesieniu do obu tych światów?

   Mówi się, że Internauci żyją w globalnej wiosce … Przy całej złożoności materii, jaką jest Internet (a "real" nie jest mniej skomplikowany) spróbujmy popatrzeć na serfowanie po internecie, jak na spacer – może nie po tej globalnej wiosce , ale ulicami wielkiego globalnego miasta. Czyż internet nie jest właśnie taką siecią ulic, którymi można dojść z każdego miejsca do każdego? Możemy wszędzie docierać przy pomocy różnych środków komunikacji, różnymi drogami, prowadzącymi do tego samego celu. W realu też mamy jakąś główną magistralę, potem węższe i coraz węższe, bardziej kręte uliczki … a niejedna z nich zmienia się na końcu w ślepą uliczkę. I tak poruszając się po nich – obojętne czy na piechotę czy jakimś samochodem z turbodoładowaniem – widzimy to samo po obu stronach, jakieś domy, budowle, jakieś pomniki, rzeźby …, mijamy place na których trwają imprezy, koncerty, zwiedzamy muzea, galerie, do których wstęp jest za darmo a do niektórych wykupujemy bilety, wchodzimy do sklepów, niekoniecznie by coś kupić, zaglądamy do bibliotek i przeglądamy książki … Fakt, że do paru miejsc próbowaliśmy wejść, naciskaliśmy kilkakrotnie klamkę, ale drzwi się nie otworzyły, więc w końcu zrezygnowaliśmy z dalszych prób.

    I w ten oto sposób, naoglądaliśmy się, nasłuchaliśmy się co nie miara … Czy staliśmy się przez to przestępcami, piratami? Wszak łyknęliśmy sporą dawkę czyjejś własności intelektualnej w postaci projektów elewacji budynków, autorów dzieł sztuki, artystów,  piosenkarzy … Chyba nie …

Podobnie jest ze "zwiedzaniem" tego wirtualnego miasta, chodzeniem po jego stronach/ulicach, które prowadzą nas w różne, często zupełnie nieznane wcześniej, miejsca, mniej lub bardziej ciekawe … I jeśli, nie z ŁOMEM, ale za pomocą STANDARDOWYCH narzędzi, gdziekolwiek tam weszliśmy – BO BYŁO "OTWARTE!!!" – to również, jak i poprzednio, nie staliśmy się żadnymi przestępcami, piratami, których należy kontrolować, sprawdzać na każdym kroku, inwigilować. Skoro mamy legalne, ogólnodostępne programy i za pomocą nich coś oglądamy, ściągamy i tym dzielimy się w ramach normalnych kontaktów towarzyskich, normalnych dyskusji, jedne "wytwory ludzkiego intelektu" chwalimy a inne wyrzucamy do kubła na śmieci – to jest to wyłącznie tylko nasza sprawa, nasza i naszych znajomych! Nikt nie ma prawa tego podglądać, obserwować, podsłuchiwać. Dopóki nie weszliśmy gdzieś za pomocą łoma i nie wynieśliśmy stamtąd czegoś, to żyjąc w podobno wolnym, demokratycznym kraju, nikt nie ma prawa, bez naszej zgody zaglądać w naszą prywatność. Jeśli ktoś nie chce, by przypadkowy "turysta" oglądał jego własność intelektualną, bądź z niej korzystał, to niech sobie założy na "drzwi" taki "zamek", żeby nie dało się wejść do środka za pomocą standardowych czynności! "Pukam", "naciskam na klamkę" i jesli otwarte, to wchodzę. Takie wejście nie jest włamaniem! Z kolei tam, gdzie pozostały ślady naszej bytności, w dowolnej postaci, czy to w postaci własnego dzieła artystycznego, czy tylko słów komentarza, to inni mają takie samo prawo do nich, jak i my. Mogą z tego do woli korzystać – oczywiście nie przypisując sobie autorstwa! Choć nic strasznego się nie stanie, jeśli ktoś spróbuje przywłaszczyć sobie autorstwo nie swojego dzieła. Internet ma to do siebie, że takie rzeczy szybko wychodzą na jaw i są łatwe do udowodnienia – więc taki "gość" jest wtedy skończony dla swoich znajomych (lub nieznajomych) i jego istnienie w tej przestrzeni się kończy. To wystarczy. Oczywiście są też inne sytuacje, kiedy jako anonimowe osoby z przybranym nickiem lub znane z prawdziwego imienia i nazwiska, staliśmy się tymi wirtualnymi bytami, liczącymi sobie nieraz kilka lub kilkanaście lat. To spora część naszego życia. No i na ten wirtualny życiorys nakładają się zupełnie realne wypowiedzi, wspomnienia, wyznania, rozmowy, kłótnie, nawet obrażanie innych, pomawianie, szerzenie kłamstw lub dawanie świadectwa prawdzie … Czy to wszystko można uznać, że działo się przez lata "na niby" i nagle, gdy uznamy to za stosowne, możemy zażądać wymazania tej naszej internetowej przeszłości z takich lub innych pobudek? Jeśli tak, to by znaczyło, że nie ponosimy ŻADNEJ odpowiedzialności za to, co wcześniej czyniliśmy w internecie… A więc i nikt nie ma prawa nas karać za cokolwiek. Czyżbyśmy w realu też mogli powiedzieć, że nie przyznajemy się do tych "błędów młodości", że odrzucamy je i zaczynamy nowe życie? Najchętniej skorzystaliby z takiego prawa przestępcy, tuż przed złapaniem. Czyż nie? Więc kończąc te rozważania na temat internetu zapytam:

Dlaczego pod płaszczykiem ochrony naszej prywatności Unia Europejska chce dać możliwość, by każdy mógł wykasować z internetu wszystko co na jego temat tam się znajduje? Skoro ktoś wykasuje, to jak udowodnimy, że my tylko odpowiadaliśmy na czyjeś niegodne, chamskie zachowanie?  Ślady wszelkich naruszeń prawa, wykroczeń a także przestępstw także znikną – więc na jakiej podstawie tzw. właściciele i dysponenci własności intelektualnej będą chcieli kogokolwiek ścigać i domagać się od nich jakiejś daniny? Nic prostszego, jak po otrzymaniu takiego roszczenia wykasować te niewygodne fragmenty własnego internetowego życiorysu …

Unia chce chronić Twoją prywatność, zmusi Internet do usunięcia Twoich danych

"Internet nie zapomina, wiemy to wszyscy – zdjęcia, które nie powinny znaleźć się w sieci, niefortunne wypowiedzi z przeszłości w serwisach społecznościowych – a przecież człowiek się zmienia i chciałby, żeby jego przeszłość z sieci zniknęła. Być może Unia Europejska już wkrótce nam to umożliwi – w trakcie batalii o ACTA, w myśl zasady dualizmu wszechświata, trącąc nieco ironią, UE chce zaktualizować zasady prywatności w krajach Europy i zmusić firmy internetowe do usuwania naszych danych. By, rzecz jasna, chronić swoich internetowych obywateli."

Chyba ktoś, wędrując tymi wirtualnymi ulicami, marząc o dodatkowych profitach, sam zabrnął w ślepą uliczkę.

 

Link do zdjęcia wprowadzającego:

tinyurl.com/76pneyx

0

1normalnyczlowiek

Nie musisz komentować. Wystarczy, że przeczytasz ... i za to Ci również dziękuję.

351 publikacje
9 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758