Bez kategorii
Like

Historia Pana T.

18/01/2012
374 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

Historia która dała początek mojej ekspertyzy DNA.

0


 Kilka lat temu pracowałem jako elektryk. Na telefon. Dojeżdżałem do klientów i usuwałem różnego rodzaju awarie lub wykonywałem prace na zlecenie. Kiedyś byłem właśnie w trakcie wykonywania jednego ze zleceń kiedy przyszedł pracodawca. Przyjrzał się temu co robię i zaczęliśmy rozmawiać. Od słowa do słowa zaczęliśmy mówić o rzeczach które nam najbardziej leżą na sercu. Wysłuchałem historii Pana T. Nieprawdopodobnej. Następnie opowiedziałem swoją. Nieprawdopodobną. Nie wiedziałem o tym wtedy ale to spotkanie miało zaważyć na moich losach. Moja historia jest znana więc opowiem historię Pana T.  Tak jak ją zapamiętałem:

 – "Jechałem samochodem. Pogoda była słoneczna; słońce świeciło w oczy. Droga była wąska, leśna chociaż asfaltowa. Na jeden pojazd. Gdy coś jechało z naprzeciwka trzeba było całkowicie zjechać na pobocze by się wyminąć. W pewny momencie wyjechał zza zakrętu samochód z dwoma naczepami. Nie zdążyłem zjechać całkowicie na pobocze. Samochód przejechał szybko obok mnie. Tylną naczepą zawadził o mój samochód. Znalazłem się w rowie. Reszty już nie pamiętam: odzyskałem świadomość dopiero w szpitalu. Lekarze byli zdziwieni, że w ogóle żyję, tak mocno byłem poharatany (tu następuje długa lista obrażeń, której już nie pamiętam)."

   Co prawda Pan T.przeżył ale rokowania nie były najlepsze jeśli chodzi o zdrowie. Leżał sam na sali Była noc. Z nikim porozmawiać i tylko człowiek myślał o swoim bólu. Niespodziewanie ktoś wchodzi do pokoju. Pan T. nie ma nawet siły by się podnieś na tyle by zobaczyć kto to.

 – Dobry wieczór. Nazywam się D. i leżę w sali obok. Pozwolę sobie niepokoić Pana gdyż miałem podobny wypadek kilka miesięcy temu. Najgorsze co w tej sytuacji może być to bezruch. Wiem, że boli ale musi Pan ćwiczyć, Jeśli teraz się Pan nie przemoże to, nie chcę krakać, będzie kiepsko

   Ciąg dalszy opowieści Pana T:

 – "Byłem tak słaby, że miałem ochotę powiedzieć jemu, żeby sobie poszedł. Ale jak się zastanowiłem…Przychodził co wieczór i mobilizował mnie do ćwiczeń. A muszę powiedzieć, że nie było łatwo. I przychodził tak przez kilka miesięcy. Prosił tylko by nic nikomu o nim nie mówić, bo lekarze na pewno byliby niezadowoleni, z tych conocnych odwiedzin.

   Nadszedł wreszcie czas, że mogłem opuścić szpital. Wszyscy się dziwili, że tak szybko i w takiej dobrej kondycji. Gdy już wychodziłem to chciałem chociaż podziękować Panu D. za zainteresowani i pomoc w drodze do zdrowia. Zapytałem pielęgniarki:

 – Słyszałem, że przebywa w tym szpitalu mój znajomy Pan D? Wie może siostra coś na ten temat?

 – Tak, tak. Pamiętam. Był w takim stanie, że niewiele mogliśmy mu już pomóc.

 – Nie żyje?

 – Właśnie.

 – Tak nagle?

   Pielęgniarka się zdziwiła.

 – No nie tak wcale nagle. Walczyliśmy prawie dwa tygodnie.

   Już chciałem powiedzieć, że widziałem go w całkiem niedawno w niezłym stanie, ale ugryzłem się w język. Zamiast tego spytałem:

 – Kiedy?

 – Będzie jakieś pół roku temu.

   Chciałem powiedzieć, że to niemożliwe, że jeszcze wczoraj z nim rozmawiałem. Ale kto by mi uwierzył?".

   Mi też było trudno uwierzyć, ale to było wtedy kiedy w moją historię też nikt nie wierzył.

 
 
0

Mefi100

275 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758