Przypomnijmy, iż w pierwszej połowie czerwca br. Marek Pasionek, który nadzorował śledztwo smoleńskie, został odsunięty od tego postępowania. Powodem tej decyzji miały być "kontakty z przedstawicielami obcych państw". Prawdopodobnie chodziło o działania prokuratora zmierzające do współpracy z amerykańskimi ekspertami. Odważny i bezkompromisowy śledczy próbował przekonać ich do przekazania stronie polskiej m.in. zdjęć satelitarnych z miejsca katastrofy.

W dzisiejszym wywiadzie czytamy, że po sześciu miesiącach Marek Pasionek został oczyszczony ze stawianych mu zarzutów. Nie może jednak odnieść się do nich, bo rozpocznie się teraz postępowanie dyscyplinarne, w którym zarzuty mogą być podobne, tj. rzekome nieuprawnione kontakty z dziennikarzami, przekazywanie informacji ze śledztwa redaktorom "Naszego Dziennika" i "Rzeczpospolitej" oraz przedstawicielom służb amerykańskich w czasie spotkania w ambasadzie Stanów Zjednoczonych.

Rozmówca kładzie nacisk na to, że nie było to spotkanie z agentami, lecz oficjalnymi przedstawicielami służb USA. "Chciałbym też podkreślić, że ja tego faktu nie ukrywałem – mówi śledczy. – W ambasadzie rzeczywiście chodziło o przekazanie informacji. Tyle że to nie ja przekazywałem informacje ze śledztwa Amerykanom, ale od nich oczekiwałem pewnych informacji".

O toczącym się aktualnie śledztwie w sprawie katastrofy na Siewiernym mówi prokurator: "Fakty są, jakie są". Wypowiada się też o motywach swego postępowania: "W katastrofie smoleńskiej zginęli nie tylko posłowie PiS. Zginęli tam ludzie, których osobiście znałem i z którymi współpracowałem. To była katastrofa ogólnonarodowa. Jej wyjaśnienie leży – moim skromnym zdaniem – nie tylko w interesie posłów PiS, ale po prostu Polaków. Jeżeli chciałem coś uczynić w tym kierunku, by przybliżyć nas do prawdy, to nie robiłem tego w interesie jakiegokolwiek ugrupowania politycznego, ale w interesie nas wszystkich, Polaków".