Kilka dni temu komentowałem tutaj słynne już wystąpienie telewizyjne pierwszej aktywistki unijnego sojuzu czyli towarzyszki Richardson Moniki. Ten egzaltowany zbiór banałów i najczystszych bredni mógłby być przykładem wpływu propagandy na jednostkę. Richardson swoją kilkuminutową tyradą zbliżyła się do pełnych wiary przemówień z okresu minionego, przemówień chwalących "słuszną linię" jaką ma nasza władza i ustrój demokracji ludowej – najlepszy na świecie. Wszak jak w pewnym momencie Monice się wyrwało "być eurosceptykiem – to obciach".

Najwyraźniej w te same tony postanowił uderzyć Donald Tusk dziś w parlamencie europejskim, najwidoczniej nie poinstruowany przez Ostachowicza, że nie mówi już do zjadaczy chleba z Polandii, ktorzy cały dzień tępo wpatrują się w TVN i że tutaj ta bajka może nie przejść, co więcej – nie wystarczy zwalić na zły PIS.

Wysłuchaliśmy więc pełnej ogólników tyrady o tym, że powinniśmy się wszyscy trzymać razem, że Unia naszą matką jest i że żyjemy w najlepszym ze światów. Kubeł zimnej wody przyszedł szybko – kiedy krewki brytyjski europoseł zrugał Donia jak uczniaka pytając wprost "na jakiej planecie Pan żyje?" Następnie wskazał na tonącą Grecję, problemy Portugalii i Irlandii i spytał dlaczego Tusk udaje, że Unia problemu nie ma?

Prawdziwy nokaut przyszedł jednak chwilę później, kiedy do słów zarządcy zielonej wyspy przyłączył się eurodeputowany holenderski. Wizję najpiękniejszego z unijnych światów skwitował w ten sposób : To było najgorsze wystąpienie, jakie wygłosił premier obejmujący przewodnictwo w Radzie UE.  Nie chcemy ani polskich bezrobotnych, ani nie chcemy płacić emerytur Greków, ani nie chcemy rumuńskich żebraków – mówił, podkreślając, że potrzeba nie więcej Europy, jak chciał Donald Tusk, ale mniej Europy.

Po tym nokaucie Tuskowi nie pozostało już nic, jak zakryć twarz. Biedny imagolog obudził się w Europie takiej jaką ona jest, a nie takiej jaka wyłania się z bełkotu medialnego w postaci Moniki Richardson. W Europie targanej silnymi problemami, na ostrym zakręcie.

Całe to wydarzenie mogło być jak kubeł zimnej wody również dla naszej opinii publicznej, zwłaszcza, że Holandia zupełnie poważnie rozważa zmianę prawa, tak by Polaków, którzy nie pracują a biorą zasilki odsyłać do Polski. Biorąc pod uwagę, że nastroje się radykalizują a zasady coraz częściej są łamana (patrz Dania i Schengen) takie głosy i silne anty- polskie nastroje należy raczej brać na poważnie.

W tym kontekście przemówienie Tuska było rzeczywiście kompromitacją. Jako rządzący naszym krajem a teraz także nadzorujący prezydencją powinien zdawać sobie sprawę, że nie wystarczą okrągłe słówka. Tu kończy się nasz rodzimy cyrk pod plaszczykiem mediów. Politycy zachodu nie najedzą się nowomową, zwłaszcza że lata tłuste się skończyły i albo Tusk pokaże się jako człowiek, którego słowa COŚ ważą, albo pozostanie jedynie błaznem. Bo nawet jeśli z naszego punktu widzenia idea utrzymania wspólnoty jest konieczna, to należy jednak mówić o tym w oparciu o prawdę, wiedzę i argumenty a nie o bełkot.

Lekcja z parlamentu europejskiego mogła być ważnym sygnałem, którego nasze media nie miałyby możliwości zignorować. Niestety – piszę to z bólem serca – narzędzia dali im politycy opozycji. Ziobro, nawet jeśli intencje miał sluszne i mówił prawdę, swoim wystąpieniem sprowadził całą europejską porażkę Tuska znów do naszego rodzimego wiejskiego kontekstu pałowania się dwóch plemion.

Imagolodzy na usługach propagandy znów zaczęli smarować o " bezpardonowym ataku PIS", o "wstydzie w PE" i innych takich. Bolesna porażka Tuska na unijnych salonach została przykryta medialną kołdrą i – wydaje się – odeszła w niepamięć. A szkoda.