Bez kategorii
Like

DOM NA PRZEŁĘCZY

19/03/2012
546 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

las czesze ciemną grzywę przechodzącej chmury….

0


  

 

 

las czesze ciemną grzywę przechodzącej chmury

niebiesko się wypiętrza w dali tors Baraniej

rozmawiam znowu z drzewem ptakiem i zwierzęciem

i składam ufne słowa mej miłości dla niej

 

gdzie słońce złotym dłutem rzeźbi kontur góry

las podparty promieniem pije niebo z rzeki

czas biegnie mokrą stopą po głowach kamieni

jaszczurka na swym grzbiecie dźwiga dawne wieki

 

twarzami odwróceni w stronę studni nieba

z napiętą skórą ziemi pod zmęczoną głową

mierzymy nierealność kruchych ludzkich marzeń

i ufność powierzaną próchniejącym słowom

 

woda gładzi cierpliwie szorstki próg korzenia

strzegącego w tym miejscu sinej bramy lasu

już wiemy że rozjemcą korzenia i wody

będzie rzeka cierpliwie płynącego czasu

 

szczapy słów pójdą z dymem byle żyzny popiół

mógł znowu rodzić słowa i pożary krwawe

by nowe wyrastało znów zielonym lasem

by człowiek znów podnosił co dobre i prawe

 

dotykam niespokojnego ptaka mojej krwi

uciekamy przed śmiercią jak przed własnym cieniem

obejmuję obręczą ciepłą gałąź ręki

pod palcami dygocze znów lękliwym drżeniem

 

gdzie Wisełki się plotły w serdecznym uścisku

biało – czarnym  śpiewaniem i radosnym tańcem

a sarny przychodziły rozmawiać z człowiekiem

gdy świt wznosił nad góry słoneczną monstrancję

 

gdzie ptaki odprawiały codziennie nieszpory

a Bóg schodził z Baraniej w kapeluszu z chmury

i dudnił niskim głosem grożąc złotym palcem

i echem niespokojnym trwożył śpiące góry

 

przez przełęcz Kubalonki wężowym zygzakiem

ciekawy świata zbiegam gdzie Nowe migoce

 by później ciężki plecak niespokojnych pytań

rozplątywać cierpliwie w długie czujne noce

 

i otrząsać jak ptaki z mokrych skrzydeł wodę

gdy się burza przewali i niebo się przetrze

pozlepiać śliną słowa popękane gniazdo

gdy świerków flety grają znów rondo na wietrze

 

czuję się wiernym synem tego krajobrazu

w którym świerki podpierają nieba smukły dach

na schylonych cierpliwie zielonych pagórach

niosę z dala wołanie w niespokojnych snach

 

w szumie trawy ich słyszę gdy zmęczoną głowę

położę na pagóry ziemio pod twym niebem

gdy chmury galopują poganiane wiatrem

jak spłoszone zwierzęta przepaścistym żlebem

 

i ja słucham tej pieśni tych głębokich westchnień

co mi każą za siebie spoglądać z uwagą

choć niewiele zostaje w wyciągniętych rękach

ty mnie ciągle wspomagaj niezmienną odwagą

 

choć czytam w księdze życia w odchodzących porach

wyrok równie surowy jak odwieczne prawa

i nieraz moje serce jak schwytane zwierzę

krwawe ślady zostawia w zdradliwych moczarach

 

wiem że muszę tu zostać sam ze swoim bólem

jedynie krzyż potwierdzi kiedyś to wyznanie

już czas ściele w dolinach prześcieradła śmierci

a ptaki czarnym haftem zdobią mi posłanie

 

chorągwie czarne świerków gotowe do drogi

od lat nad ciężką głową łopoczą cierpliwie

jeszcze ludziom oddaję drobne ziemskie długi

ciągle trzymam się życia uparcie i chciwie

 

a nienawiść jak stado napastliwych wilków

coraz trudniej je płoszyć rozpalonym słowem

coraz ciaśniej ściskają na mym sercu pętlę

gdy próbuję ponad szarość wznosić jeszcze głowę

 

lecz już w czarnych ornatach jesieniami drzewa

gdy Requiem obudzone nad groniami brzmi

wśród jarzębin które płoną krwawymi świecami

przyklękają w nawach lasu do żałobnej mszy

 

grzmią chorały wśród lasu niezwykłą muzyką

gałęzie niczym w werbel biją głucho w dach

rośnie fuga potężnym i gniewnym wyznaniem

jakby spłoszył sen organów oszalały Bach

 

przebiegam widnokręgiem spoglądam wokoło

cierpliwie las zabliźnia skaleczone więzi

lecz człowiek wciąż uparty podnosi siekierę

by odrąbać zielone ramiona gałęzi

 

w których całe moje życie szumiało zielono

to one kołysały radość i niepokój

to w ich kojącym rytmie gdym zmęczony wracał

znajdywałem znów wiarę nadzieję i spokój

 

i we mnie las zabliźniał coraz nowe rany

gdym klęczał wśród paproci ze zwalonym drzewem

uczyłem się przegrywać i wracać na nowo

idąc z mojego kraju niepodległym śpiewem

 

który niosłem na przekór milczeniu i zdradzie

bo chciałem sens wypełnić trudnego w niej trwania

wiedziałem że tak muszę jak stuletnie świerki

koroną swą przed burzą mych braci osłaniać

 

by mogli zmężnieć w wierze nim nadejdzie pora

kiedy sami będą mogli wypełnić swój czas

nim wrosną znów w Ojczyznę korzeniem wierności

by mogli wytrwać w wierze jak potężny las

 

spokojny zamyślony pod płynącym czasem

on serce mi otacza kolumnadą cienia

to on gdy inni warczą pełni nienawiści

uczy mnie spokojnego mądrego milczenia

 

w którym Bóg bywa przyjdzie szybkim tropem sarny

trawami zakołysze westchnie cichym głosem

ocali małą mrówkę przed butem człowieka

gdy rozłączy ich drogi nieomylnym losem

 

wierzę że w mojej samotni Bóg ciągle mnie widzi

i lasu mego strzeże świątyni dumania

bo kiedy ze strumieniem nocami się modlę

czuję jak mnie przed wiatrem rozpaczy osłania

 

jak mnie nagle podnosi z obolałych kolan

i z pióra zmywa rosą chore gorzkie słowa

i wtedy właśnie czuję że moja samotność

to co we mnie jest dobre najpewniej zachowa

 

las czesze ciemną grzywę przechodzącej chmury

niebiesko się wypiętrza w dali tors Baraniej

rozmawiam znowu z drzewem ptakiem i zwierzęciem

i składam ufne słowa mej miłości dla Niej….

 

 

 

 

0

40i4

NIEZALEZNY ZAKLAD POETYCKI. Kubalonka. Naród,który sie oburza,ma prawo do nadziei, ale biada temu,który gnije w milczeniu. Cyprian Kamil Norwid

789 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758