Bez kategorii
Like

dobroczyńcy… Polaków

19/05/2012
643 Wyświetlenia
4 Komentarze
12 minut czytania
no-cover

kopia notki z portalu kanadyjskiej Polonii: www.goniec.net. czy to prawda? – chyba tak…
a w nagłówku, jakże aktualny obraz „Ostatnia chudoba” pędzla Aleksandra Kotsisa z 1870r

0


Niemcy to moi chlebodawcy. Gdyby nie ten kraj, moja rodzina umarłaby tu z głodu. Moja wielodzietna rodzina. Tak, ja jestem matką pięciorga dzieci. Zostawiam swoją rodzinę, zostawiam męża i dzieci i jadę tam na zarobek.

Opiekuję się ludźmi starszymi. Całe życie się kimś opiekuję. Najpierw moimi dziećmi… jeszcze nie wszystkie są odchowane.

Cieszę się, że mam tę pracę. Co prawda dzieci za mną tęsknią, wszyscy tęsknimy za sobą, licząc moje dni do przyjazdu, ale jest za co zapłacić za mieszkanie, opłaty i starcza na jedzenie. Na więcej już nie starcza, a przydałoby się okna wymienić. Wszyscy mają okna wymienione, tylko my nie. W dodatku pomalowałam je kiedyś na różne kolory. Na leciutkie pastelowe kolory. Na pomarańczowo – okno w kuchni, dalej na zielonkawo, następne na niebieskawo. Przed sześciu laty wyglądało to pięknie, aż się dziwiłam, że ludzie nie wiedzą, jakie piękne farby są teraz w sklepach. Teraz jednak przydałoby się okna wymienić, bo w syna pokoju przecieka.

No dobra, może kiedyś mnie na to będzie stać. Na razie nic nie kupujemy do mieszkania, ubrania czasem kupujemy w szmateksie – sklepie z noszonymi ubraniami, ale jak jest najniższa cena. Zawsze coś tam się wybierze komuś z rodziny.

Więc cieszę się, że mam na życie, że moja rodzina nie przymiera głodem i że mnie na ten szmateks stać. A dzięki komu to? Dzięki sąsiedniemu narodowi. Dzięki Niemcom.

My sobie nawzajem pomagamy. Ja pomagam staruszkom niemieckim, oni mi. Jest to symbioza.

Państwo niemieckie płaci swoim staruszkom pieniądze za opiekę, w zależności od stopnia niepełnosprawności. Dopłacają trochę i mają mnie. Na całe 24 godziny.

A ja nie dość, że się nimi opiekuję, to jeszcze dbam o ich myśli, żeby nie były za smutne. Więc malujemy sobie, więc śpiewamy sobie… Jestem gaduła, więc gadamy. O tym, co było, co mogło być. I czasem czuję, że coś zrobiłam dobrego, że tam, w przeszłości coś uporządkowałam. Łatwiej teraz o niej myśleć.

Że zmieniłam nastawienie, bo już starsza pani nie myśli o sobie “ich bin alte Kuh”, czyli po niemiecku “ja jestem stara krowa”. Ja, Polka, uważam, że krowa to sympatyczne zwierzę, czy młoda, czy stara. Stara krowa tym bardziej jest sympatyczna. Więc uczę starszą panią niemiecką, żeby z sympatią na siebie patrzyła, chociaż jest stara.

I gotuję im zdrowo. I piekę serniki.

Minusem moim jest to, że lubię wprowadzać trochę zmian. Na przykład ostatnie święta wielkanocne spędzałam w Niemczech, bo święta płatne dwukrotnie. Chciałam umyć okna w kuchni, ale na parapecie leżało za dużo rzeczy. Nie mogłam otworzyć okien. Więc pomyślałam, zrobiłam pani starszej jej własną szufladę, na jej własne rzeczy, i to była szuflada łatwa do odnalezienia oraz dobrze oświetlona. Na samej górze i przy oknie. Przeniosłam z tej szuflady rzeczy do innej, a z innej jeszcze gdzie indziej. I wszystko grało. Pani starsza miała luksus – miała swoją własną szufladę i mogła teraz luksusowo wyglądać przez okno, opierając się o czysty i pusty parapet.

Przyzwyczaiłyśmy się do tych niewielkich zmian, a tu dostaję telefon z firmy, że córka tej pani mnie nie chce, bo się szarogęszę. Bo ledwo przyjechałam, a już tyle zmian. Z córką się prawie nie widywałam, młodsza o 47 lat od swojej matki. Porozmawiałam więc z córką. Jej nawet do głowy nie przyszło, że okna umyłam, że rzeczy babci są w szufladzie. Nic nie wyrzucałam. Potem spytałam obie panie, czy zmienić z powrotem, tak jak było. Bo ja na to potrzebuję tylko pięciu sekund. Ależ nie… nie, nie, nie. I już wszystko było dobrze.

Ta moja tendencja do zmian, do ulepszania, nie jest dobra na Niemcy. Oni się przyzwyczajają.

Ale oni, jako naród, mają bardzo dobrze. Przez te lata, po wojnie, dorobili się dużych majątków. Dużych domów, z ogrodami. Wszystko u nich jest takie solidne. Każda rzecz jest droższa od tej, którą mam w domu. Nawet taki otwieracz do puszek.

Ale oni wiedzą, że nie dorobili się tego tylko własną pracą. Niemcy wiedzą, że dużą pomoc uzyskali od USA. W roku 1949 zaroiło się tam od towarów angielskich i amerykańskich w sklepach. I naraz, w ciągu jednego tygodnia do kraju wszedł dobrobyt. I jest do dzisiaj.

Dużo się też zarabiało w amerykańskich firmach.

My tak dobrze nie mieliśmy.

Ale dobrze, że Niemcy są bogaci. Bo co by nasza rodzina zrobiła.

My mamy problemy finansowe od 2009 roku. Wcześniej żyliśmy skromniutko, chowaliśmy nasze dzieci, ale starczało nam na życie, na jedzenie. Jesteśmy oboje inżynierami chemii. Dodatkowo jeszcze mamy i inne umiejętności. Ja zrobiłam studia podyplomowe – matematyka. I fizykę mi uznano, mogłam jej uczyć w szkole, bo na politechnice mieliśmy jej dużo godzin.

Więc my stosunkowo późno potraciliśmy swoje prace. Ja, na skutek wypadku samochodowego. ZUS twierdził, że jestem zdrowa, zdolna do pracy, a ja nie byłam zdolna do dojazdu do pracy. Musiałam dojeżdżać 30 kilometrów, ale przed laskiem, z którego to skarpy fikołkowałam samochodem… Przed tym laskiem zawsze zawracałam. Nie wiedziałam, dlaczego. Strach. Strach przed tym miejscem był we mnie.

Mąż stracił pracę niedawno, stosunkowo niedawno. Zakład rozwiązano.

Więc od 2009 zaczęłam jeździć do Niemiec. Mieszkamy w małym mieście, tu pracy nie ma.

Inne rodziny już wcześniej musiały zarabiać na chleb poza granicami kraju. Wtedy już obiło mi się o uszy, że jacyś wredni rodzice zostawili swoich sześcioro dzieci w domu, a sami sobie pojechali na zarobek do Niemiec czy do Anglii. Nasze państwo chciało im te dzieci zabierać. Jacy niedobrzy rodzice!!! Ale przecież, jak się ma dzieci, to dzieci muszą jeść.

Niemcom już przy trójce dzieci nie opłaca się matce pracować. Takie mają dofinansowania od państwa.Przy szóstce dzieci mieliby dużą pomoc i by nie musieli wyjeżdżać daleko, dzieci zostawiać. Bo to przecież nonsens.

Czyżby światem rządzili ludzie, którzy nie są stworzeni do założenia rodziny? Czyżby Polską tacy ludzie rządzili? Nie, na pewno mają po dwójce dzieci maksimum i wszystkie ustawy tworzą pod taki schemat. Rodzinny. Ale co ja będę filozofować…

Mąż opiekuje się teraz domem, dziećmi. Brakuje mu pracy zawodowej, ale co by było tutaj bez niego? Nie mogłabym spać po nocach w tych Niemczech. Przecież to, co robi w domu, jest bardzo ważne. Gdyby Niemcy jego chcieli do pracy na opiekuna, tobyśmy się wymieniali. Raz ja bym była w domu, raz on. Ale Niemcy do takiej pracy chcą tylko kobiet.

Więc matka musi jechać i cieszy się ta matka, że dzieci biedy nie muszą cierpieć. Patrzę tylko, że nasza rodzina niczego się nie dorobiła. I na chleb nam brakuje. Jak to jest, w porównaniu z tymi Niemcami. Ale nie ma co się nad sobą użalać. Na pewno im dalej na wschód, tym biedniej.

Inne rodziny już wcześniej musiały być rozbite, nawet nie wiedzieliśmy, jak źle jest w Polsce. Państwo nam prawie nic nie pomagało, ale my jeszcze stosunkowo długo mieliśmy pracę.

Ale nie ma co narzekać. Teraz jestem w Polsce, przyjechałam na dwa tygodnie i jest mi dobrze. Córka ma maturę i nawet dobrze napisała poziom rozszerzony z matmy. Może pójdzie śladami starszego brata, na informatykę. Nie jest to miły zawód, a na studiach trzeba nieźle gimnastykować mózg, ale pracę po tym może znajdzie.

Na takie studia nie pójdą dzieci ludzi bogatych, po wielu korepetycjach. Za ciężko.

Tylko że dociera do mnie, że moja praca już nie wystarcza. Musiałabym w ogóle do domu nie przyjeżdżać. Każdy przyjazd do domu to brak zarobku.

Więc od rana mówię już do męża po niemiecku. Uczę go.

Niemcy to nasi chlebodawcy.

Niemcy to nasi dobroczyńcy.

Wanda Ratajewska

matchem@wp.pl

źródło: goniec.net

0

sosenkowski

Katolik Narodowiec - neofita samoistny

230 publikacje
2 komentarze
 

4 komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758