Bez kategorii
Like

Czy wiemy co z Polakami na Kresach wyprawiano? Czy chcemy powtórkę?

20/06/2011
644 Wyświetlenia
0 Komentarze
199 minut czytania
no-cover

Niniejszym prezentuję kilka fragmentów ”Bez strachu” – Albina Siwaka.

0


W Polsce w latach 50-60 wydano wiele podobnych prac – głównie w wydawnictwach wojewódzkich, gdzie wpływy żydowskie nie były tak duże jak w Warszawie i dzięki temu terror żydowski ich nie dotknął. Jednakże pozycje te i tak poznikały bez śladu, bo nie stały się książkami ogólnopolskimi.
 

Bez strachu. Wspomnienia stare i nowe
Str. 108; Tom I

Czerwona zajmuje nasze tereny. Zaraz na drugi dzień Żydzi poszli do milicji i do NKWD. Zaczęły się aresztowania i wywózki na Wschód. Ci nasi koledzy Żydzi, którzy chodzili z nami do polskiej szkoły, teraz nas Polaków nie znaj ą, nie można już im mówić po imieniu, teraz oni są tu władzą. Każdej nocy podjeżdżali pod domy i zabierali ludzi, i to całymi rodzinami, z dziećmi i starcami.
Ja spałem na plebani, więc na razie omijali proboszcza, ale zakazali odprawia­nia mszy w kościele. „Musicie mieć pozwolenie na piśmie, żeby zbierać tych ludzi w kościele" – mówili. Mimo to ksiądz w niedzielę mówi do mnie, że idziemy i msza się odbędzie normalnie. Tak też było, ale na wieczór przyjechali i pobili księdza dotkli­wie, a mnie zabrali z sobą na wieś.
W czasie wiezienia mnie furmanką widzę, że wszyscy milicjanci to moi kole­dzy Żydzi ze szkoły. Zaczynam więc prosić jednego i mówić: „Czego wy chcecie ode mnie? Żadna polityka mnie nie interesuje. Nie należę też do żadnej grupy czy partyzantki". „Tak, to prawda – odpowiada mi jeden – ale grasz w kościele i to twoja wina. Więcej grać już nie będziesz". No, to wiozą mnie, żeby zabić – pomyślałem. Ale stało się inaczej.
Wjechali na podwórko do znajomego rolnika i pytają się: „Masz siekierę?" Chłop, przerażony, oczywiście daje im siekierę, a ja już jestem przekonany, że zabiją mnie właśnie tą siekierą. Tym bardziej, że po wioskach było tak zamordowanych dużo Polaków. „A gdzie masz pień do rąbania drewna?" – pytał chłopa milicjant. „O, stoi na środku drewutni" – pokazywał przestraszony chłop. Zwalili mnie z wozu i kazali iść do tej drewutni. No to już moje ostatnie chwile – myślałem i modlę się po cichu.
Przy pieńku kazali mi położyć prawą rękę na pniu. „Co, do cholery, chcecie mnie po kawałku rąbać" – spytałem Jakuba, tego co chodził ze mną do szkoły. „Kładź" -krzyknął, bo przybiję gwoździami jak nie położysz. Dwóch złapało za moją rękę w okolicy łokcia i położyli na pieńku. Jakub rąbnął siekierą i poczułem straszliwy ból. Puścili moją rękę, z której przez parę sekund krew nawet nie leciała. Patrzę, a na pieńku leżą moje trzy palce.
Ale pozostali Żydzi zaczęli krzyczeć na Jakuba: „Miałeś urąbać mu wszystkie palce, a nie tylko trzy". „Miałem, miałem" – powtarzał Jakub. „Weź i utnij ty, skoro ja nic nie umiem" – bronił się Jakub. Zaczęła obficie płynąć krew, więc zacząłem ści­skać tę rękę. „Teraz to pobrudzimy się tą krwią – zaczęli mówić. – Niech tak zostanie. Już nie będzie mógł grać więcej".
Zostawili mnie u tego chłopa i sami odjechali. „Panie, u nas jest niedaleko we­terynarz, to może pomoże panu" – krzyknął chłop i nie pytając się, czy chcę, pobiegł po niego. Zdyszany weterynarz zadecydował, że na razie zatamuje mi krew, ale do szpitala muszę jechać, bo trzeba to zaszyć. „Najszybciej będzie do Zbrzeżan. Tam nie ma szpitala, ale jest taki ośrodek i jest tam chirurg, który zszywa takie rany" – po­wiedział. Założono więc konia i wozem – jak szybko tylko to zwierzę mogło – chłop zawiózł mnie do tego lekarza i uciekł. Przeleżałem noc na korytarzu i rano lekarz mówi: „Idź pan do domu. Na szczęście równo ucięli panu i nie musiałem nic robić poza szyciem".
Wróciłem więc do rodziców i matka zaczęła przykładać mi na tą ranę lniane szmatki. Wygoiło się szybko, za dwa miesiące chodziłem już bez tych szmatek, ale grać rzeczywiście już nie mogłem. Organistą już nie będę i wyjeżdżać nie ma już po co – pomyślałem. Zacząłem unikać Krysi, która przysyłała mi kartki przez koleżan­ki, żebym przyszedł i się z nią spotkał.
Rozpoczęły się straszne represje. Cała władza to prawie nieomal Żydzi, Polacy nie mieli nic do powiedzenia. W dzień oficjalnie konfiskowali Polakom mienie, w nocy ci sami dokonywali grabieży z użyciem broni, opornych zabijali i nie było na­wet gdzie iść na skargę, bo w większych miastach cale komendy milicji to Żydzi.
Sąsiad poszedł do Tarnopola, bo zabrali mu wszystko co posiadał, a przy tym zgwałcili córkę i pobili żonę; poszedł i nie wrócił więcej. Wiedzieliśmy, że Polska jest cala zajęta przez Niemców. Czasem zdarzało się, że udało się z Polski uciec daw­nym komunistom. Wierzyli oni, że towarzysze radzieccy ich przygarną i zaopiekują się nimi, tymczasem takich właśnie zabijano, bo jak głosiła plotka zdradzili komu­nistów w Moskwie.
Wielu moich kolegów ukrywało się po lasach, żeby ocalić życie. Zbrodnie były teraz na początku dziennym. Co parę dni dowiadywaliśmy się, że w lesie leży dużo trupów. Ludzie chodzili rozpoznawać, bo przecież prawie z każdego domu kogoś zabrali i nie wrócił. Najgorzej było zimą. Trudno było ukryć się w lesie, gdyż zosta­wiało się ślady, poza tym w milicji i w NKWD byli miejscowi Żydzi. Oni doskonale wiedzieli, ile w każdym domu powinno być ludzi, jeśli więc brakowało kogoś kogo oni szukali, to brali zakładników i trzymali dotąd, aż poszukiwany sam przyszedł, żeby tylko matkę i ojca wypuścić. Już nie odprawiano mszy prawie we wszystkich kościołach, bo zakaz zgromadzeń rozszerzono na Kościół.
Jednego dnia zabrali mnie na komendę milicji. „Gdzie jest twój brat Stanisław Śląski?" – pytali. Mówię, że nie wiem. Jak zaczęła się wojna to był pilotem i walczył z Niemcami, potem nie było od niego żadnej wiadomości, może zginął. Zamknęli mnie w piwnicy, w której siedziało już dwóch naszych księży i ojciec mojej Krysi. Cała trójka pobita i pokrwawiona. Mnie do tej pory nie bili. Przesiedzieliśmy cały dzień i noc. Nawet wody do picia nam nie dali, nie mówiąc o jedzeniu. Następnego dnia wyprowadzili nas na podwórko i za parę minut wjechał ciężarowy samochód, a na nim jeszcze dwóch księży i dwóch rolników spod Złoczowa, których znałem. Teraz było czterech księży, ojciec Krysi i tych dwóch chłopów oraz ja. Władowali na ten samochód nas i trzy rowery, w tym mój, który mi zabrali.
Jakub kierował tą akcją i wydawał rozkazy. Zauważyłem, że jeszcze czekają na kogoś, bo Jakub parę razy spojrzał na zegarek. Wreszcie krzyknął na jednego i ka­zał mu wziąć rower i pojechać zobaczyć, dlaczego tak długo kogoś nie ma. Młody Żydek mieszkał z rodzicami obok mojego ojca. Znałem go dobrze, grywaliśmy ra­zem w piłkę na podwórku. Wziął mój rower i pojechał kogoś tam pośpieszyć.
Za chwilę widzę, że wraca, ale nie sam. Drugi Żydek milicjant prowadzi zapła­kaną Krysię i jeszcze jedną dziewczynę. Wsadzili je do nas na samochód. Krysia zaraz przytuliła się do mnie i mówi, że wiozą nas zabić gdzieś za wieś, bo słyszała jak między sobą mówili ci milicjanci. Ruszyliśmy znaną mi drogą na Tarnopol, a ja myślę, czy uda mi się uciec. Ale z nami na samochodzie jest czterech z pepeszami, a w szoferce kierowca i Jakub.
Moje rozważania jak uciekać przerwał Jakub. Samochód się zatrzymał i on wychylając się, spytał jednego ze swoich, gdzie ta droga do olejarni. Ten, którego wysłał rowerem, odpowiedział mu, że jeszcze kilometr i trzeba skręcić w prawo. Znałem to miejsce i wiedziałem, że tam już nie ma nikogo, gdyż dwa miesiące temu właśnie Jakub ze swoimi ludźmi zabił całą rodzinę olejarza, który nie chciał mu od­dać pieniędzy.
Rzeczywiście, zajechaliśmy na podwórko tej olejarni w lesie. Okna wybi­te, drzwi wyrwane, ale kot, miaucząc, wyszedł z pustego domu. Jakub wycelował i strzelił. Zwierzę skoczyło do góry i opadło, poruszając nogami. „No to, panowie Polaczki – powiedział Jakub – jeśli się nie dogadamy, to też będziecie tak wierzgać nogami".
Ustawili nas pod domem i Jakub mówi: „Pan młynarz ma pieniądze, ale scho­wał i nie chce nam oddać. Panowie rolnicy też mają kosztowności pochowane, bo przecież wiemy kto i ile kupował złota. A panowie księża również zaoszczędzili i pochowali. Ale wszyscy się uparli i mówią, że nie dadzą nam. No to zaraz zobaczy­my, czy nie dacie".
„Daniel – krzyknął Jakub – dawaj gwoździe i młotek". Daniel to również do tej pory znajomy i kolega, ale nie teraz. Wywołany przyniósł w torbie gwoździe i młotek, a dwóch milicjantów złapało pierwszego księdza i przycisnęło do ściany. Uderzenie – gwóźdź przebił dłoń i został wbity w drewnianą ścianę domu. Za chwilę z drugą ręką dzieje się tak samo.
Całej czwórce księży przybito ręce do ściany, a nogami stali na ziemi. Przybici księża jęczeli z bólu, a krew płynęła po ścianie aż do ziemi. Jakub podszedł do nich  i powiedział:
„No i czego jęczycie, przybiliśmy was tak samo jak waszego Chrystusa. Powinniście być nam wdzięczni za to, bo zaraz do nieba pójdziecie".
Zwracając się do młynarza, powiedział: „Teraz, panie młynarz, pana kolej. Albo pan da to co pochował, albo pan Polak zaraz będzie przybity do ściany, a córeczkę też tak przybijemy, ale najpierw na nią ma chęć kierowca i jeszcze jeden". Wiedziałem, że to zrobią, bo już w okolicy to robili nie raz. Więc mówię do młynarza: „Oddaj im pan co masz, bo widzisz, że nie żartują". Jakby na potwierdzenie mych słów Jakub kazał tych dwóch rolników wyprowadzić w las i zastrzelić, mówiąc: „Oni zapłacą za swoje pyski. Źle mówili o Żydach i więcej gadać już nie będą". Dwóch milicjantów wyprowadziło, popychając lufami, obu chłopów za budynki i rozległy się strzały.
Wrócili i powiedzieli, że zrobili co trzeba. Młynarz, widząc, że za chwilę może być przybity jak księża, zdecydował, że odda to co ma schowane. „Puśćcie córkę to ona pokaże, gdzie schowałem to złoto co chcecie" – mówi. Ale Jakub zdecydował, że inaczej to trzeba zrobić. „Po to właśnie wzięliśmy Śląskiego. On pojedzie z dwo­ma milicjantami i przywiozą to złoto. Dopiero ciebie i córkę puścimy wolno. Mów, gdzie ono jest" – rozkazał Jakub. Ale młynarz teraz nabrał odwagi i zaparł się, że nie powie na głos, ale tylko na ucho mnie, a nie milicjantom. Byłem tym zaskoczony i dopiero jak mi powiedział o co chodzi to zrozumiałem, jaki ma plan. Jakub długo nie chciał się zgodzić na propozycję młynarza, ale widząc, że ten się zawziął i jakby nie bał się przybicia do ściany, zgodził się.
„Macie Śląskiego nie spuścić z oka. Nie odstąpić na krok od niego. W razie gdy­by coś kombinował – zabić" – zakończył Jakub. „Niech ci mówi, gdzie ukrył to złoto" – rozkazał.
Podszedłem więc do młynarza i podstawiłem ucho. Wyjaśnił mi gdzie jest skrytka i powiedział: „Leży tam nabity rewolwer. Strzelaj do nich, jeśli ci się uda przyjedź i zabij ich. Oni i tak, by się nas pozbyli, bo świadków nie zostawiają". Sprytnie to sobie Jakub wymyślił. Pewnie myśli, że ja i strzelać nie mogę z powo­du braku tych palców. Więc po to brał te rowery na samochód, bo z góry zakładał, jaki będzie przebieg sprawy. Zostawiłem zapłakaną Krysię i jej ojca, który dopiero teraz popatrzył mi głęboko w oczy. „On cały czas ma jechać pierwszy, a wy za nim. Rozumiecie?" – przykazał Jakub.
Trzeba było wejść do piwnicy we młynie, znaleźć to miejsce i usunąć kamień. Następnie sięgnąć ręką głęboko i dopiero namaca się złoto. Ale w piwnicy było ciemno. Gdy dochodziłem do tego miejsca to zauważyłem, że od strony drzwi w ogóle go nie widać bez oświetlenia. Odwracając się w kierunku drzwi, widać nato­miast na tle otworu drzwiowego postacie obu Żydów. Gdy powiedziałem, żeby je­den z nich poszukał czegoś do oświetlenia, to obaj głośno zaprotestowali: „Jeden z tobą nie zostanie. Szukaj, trochę widać". Zauważyłem, że na końcu korytarza jest wnęka. To dobrze, będzie się gdzie schować – pomyślałem. Kamień rzeczywiście dał się usunąć, położyłem go w tej wnęce.
Wsadziłem rękę i wyczułem rękojeść rewolweru. Ostrożnie obmacałem go i sprawdziłem. Młynarz, mówiąc mi, że jest nabity, miał na myśli, że jest w nim magazynek z nabojami, ale trzeba przecież wprowadzić nabój i odbezpieczyć. Nie mogę tego robić jak wyjmę rewolwer, muszę strzelać od razu, bo oni mogą strzelić pierwsi. Ostrożnie oparłem rękojeść o coś stałego i naciągnąłem, wprowadzając do komory pierwszy nabój. Teraz jeszcze bezpiecznik. „No, co ty tam tak długo nie wyjmujesz?" – spytał mnie jeden.
„Właśnie wyjmuję" – odpowiedziałem i strzeliłem kilka razy do postaci na tle otwartych drzwi. Obaj padli bez życia. Zabrałem obie pepesze, sprawdziłem, czy mają pełne magazynki i zatkałem kamieniem otwór, gdzie była broń. Nawet nie sprawdzałem, czy jest tam jakieś złoto czynie. Obu zabitych zaniosłem i wrzuciłem pod turbinę wodną. Rowery utopiłem w wodzie obok turbiny i z dwoma pepeszami i rewolwerem wracałem do olejarni. Pół kilometra przed olejarnią po cichutku, czoł­gając się w krzakach, zbliżyłem się do olejarni.
Księża już nie żyli, ale nie zmarli z powodu przybicia do ściany, widać znęcali się nad nimi, bo ich twarze były zmasakrowane. Ale młynarza i dziewczyn nie widzę, czterech milicjantów też nie. Co się stało, przecież mieli czekać i uwolnić młynarza i dziewczyny. Taka była umowa. Ale czy z Żydem można robić umowę? Usłyszałem jakieś głosy w stodole, więc cichutko podczołguję się i patrzę.
Młynarz wisi na lince bez spodni, krew mu cieknie z miejsca jego genitaliów, widać, że mu je ucięli. Przyglądam się lepiej i spostrzegam obie dziewczyny – ro­zebrane do naga, z rozszerzonymi nogami i butelkami wepchniętymi w pochwy. Widać też, że i one nie żyją. Czyli byli pewni swego, nie czekali na swoich towa­rzyszy, tylko zrobili to co zaplanowali. Moja Krysia leży martwa, i zgwałcona, spo­niewierana przez ludzi, z którymi przed wojną chodziłem do szkoły i przyjaźniłem się. Przez jakiś czas z tych nerw nic nie widziałem. Migały mi przed oczami tylko czerwone latarnie.
Oprawcy stali nad dziewczyną i sikali na jej martwe ciało. Nie mieli w ręku żad­nej broni, po prostu niczego się nie obawiali. Broń stała oparta o sąsiednią ścianę. Wstałem i dopiero teraz mnie zauważyli, ale do pepesz mieli kilka metrów, a ja go­tową do strzelania. Jakub miał przy pasie nagan i chciał po niego sięgnąć, ale za późno. Płacę ci za moje palce, pobicia i za wszystkich tych co zamordowałeś – myślę. Już wyciągał z kabury nagan, gdy skosiła go moja seria z paru metrów. Pozostałych trzech też zabiłem.
Wróciłem rowerem do miasteczka i powiedziałem ludziom, że trzeba pocho­wać tych co leżą w lesie w olejarni. Ale przecież niektórzy widzieli, że i ja tam by­łem wieziony, a wśród zabitych mnie nie ma. Prosiłem rodziców, żeby uciekali do Rohatynia, Żydzi dojdą do tego, że to ja ich pozabijałem i zemszczą się. Tylko że każde przemieszczanie się z miasteczka do miasteczka wymagało zgody milicji, z wioski do wioski można było chodzić, ale też jak złapali to pobili. Jak więc uciec? Ojciec miał pod Równem w miasteczku Zdołbunow brata, który też był kowalem. Nie było na co czekać, więc uciekając dotarłem do stryja, który od razu powiedział: „Jeśli brat z żoną nie uciekną to zginą. Za mniejsze winy oni zabijają, cóż dopiero za swoich sześciu ludzi".
Ukrył mnie dobrze w ziemiance, na którą wyrzucił obornik od krowy hodo­wanej dla własnych potrzeb, przez wsuniętą rurę dochodziło powietrze i mogliśmy przez nią rozmawiać. Dwa tygodnie było spokojnie, ale jednego dnia usłyszałem krzyki i strzały. Siedziałem jeszcze dwa dni w tej ziemiance, a nikt mi nie dawał jeść ani pić… Pewnie ich zabili – myślałem i w nocy wygrzebałem się z tego gnoju. Stryjek z żoną od dwóch dni leżeli zabici na podwórku. W ogródku wykopałem dół i zakopałem oba ciała. Zadawałem sobie pytanie, co teraz robić.
Widać Żydzi doszli do tego, że to brat ojca i przypuszczali, że ja mogę się u niego ukrywać. Tuż pod Równem, na wsi miałem kolegę z wojska. Przeczekałem dzień schowany, a wieczorem lasami poszedłem do tego kolegi. Zapukałem nad ranem do okna, ale nikt się nie odzywał. Czyżby ich nie było w domu? Zacząłem mocniej walić w okno i ktoś, nie zapalając światła, zbliżył się do okna. „Kto tam?" – spytał i zrozumiałem, że to chyba ojciec mego kolegi Stacha. „Panie jestem kolega pana syna z wojska, Heniek Śląski, a pan to chyba Krynio, ojciec Stacha" – mówię. Teraz dopiero człowiek zbliżył się dookna i powiedział: „Stacha nie ma w domu, ale pan chodź to pogadamy". Otworzył drzwi i podał mi rękę na przywitanie, mówiąc: „Nie będę zapalał światła, bo zaraz zauważą, że ktoś obcy i przyjdą".
Mówię mu, że musiałem uciekać od rodziców z Rohatynia, ale i od stryja z Dolbunowa, bo przyszli i zabili oboje, stryja i jego żonę. Okazuje się, że tu jest też bardzo niebezpiecznie.
„Wyciągają w nocy tak Polaków, jak i Ukraińców. Całe posterunki milicji i służ­by NKWD to prawie sami Żydzi. Rzadko się zdarza, żeby wśród nich był Rosjanin.
Jak pędzili przez Równe polskich jeńców, to Żydzi wyciągali polskich żołnierzy z kolumny i bili. A co przy tym krzyczeli, żebyś słyszał" – opowiadał.
„Panie Krynio! – mówię. – U nas wszystkich bogatszych ludzi obrabowali i po­zabijali. Tak samo robią to i Ukraińcom". „Posiedź trochę sam, to ja zrobię coś do zjedzenia, bo pewnie jesteś głodny" – rzekł i za chwilę wrócił z bochenkiem chleba i kiełbasą. Byłem bardzo głodny i pochłonąłem wszystko co on przyniósł. Gdy za­uważył, że tyle zjadłem, spytał: „Od kiedy nie jadłeś?" „Dwa dni tylko wodę piłem, bo od stryja wszystko zabrali co było do zjedzenia, a po drodze bałem się wejść do ludzi". „Słusznie, bo jedni na drugich donoszą. Wystarczy, żebyś powiedział im, że ktoś obcy u ciebie był, to zaraz przyjdą i zabiorą takiego gospodarza. Boże, co za czasy" – westchnął człowiek.
„A pana syn, Stacho gdzie jest?" – pytam. „Tego to ci nie powiem. On mnie nie mówi co robi i gdzie jest. Powiedział mi tylko, że lepiej żebym nie wiedział". „A jak ja mogę się z nim spotkać?" – dociekam. „Tego też ci nie powiem. Najlepiej będzie jak będziesz czekał na niego u nas. Jest tu dobra kryjówka Stacha. Mądrze zrobio­na, tak że trudno ją znaleźć i w niej cię umieszczę, tam czekaj na niego" – mówi. Zaprowadził mnie do piwnicy i szuflą odrzucał kartofle na inną kupę. Odsunął właz i powiedział: „Wchodź, nie bój się. Tam jest powietrze i woda do picia. Będę ci raz dziennie podawał jedzenie, a ty mi wiadro z odchodami" – zarządził.
Kryjówka była dobrze urządzona: niskie łóżko, ale z siennikiem pełnym sło­my, latarka naftowa i szkopek z wodą, był też mały niski stolik, a na nim trochę papierów. Zacząłem je czytać przy latarce i widzę, że to spisy milicji i funkcjona­riuszy NKWD. Spisy dotyczą okolicznych miejscowości, na liście zaznaczono kto Rosjanin, a kto Żyd. Domyśliłem się, że Stacho chyba jest w jakiejś partyzantce lub grupie obrony ludności, słyszałem, że takie istnieją na tym terenie.
Przesiedziałem w kryjówce cały tydzień i jednej nocy słyszę, że ktoś odwala kartofle szuflą. Otwiera się klapa i słyszę głos Stacha, który mówi: „Wyłaź, stary koniu. Ty tu siedzisz, a roboty mamy pełne ręce i brakuje ludzi zaufanych i doświad­czonych". Ale jak wyszedłem i się przywitał, to krzyknął: „O Boże, co zrobiłeś z ręką?" Opowiedziałem Stachowi całą historię z milicją Jakuba i mord w olejarni. „No to nie muszę cię przekonywać, jakie to są kanalie" – odparł. Przegadaliśmy cały dzień. Ojciec i matka Stacha czuwali, czy nikt nie idzie albo nie jedzie.
Wieczorem Stacho wręczył mi porządny rewolwer. „Ja żywy nie dam się wziąć. Radzę i tobie, w razie czego lepiej samemu sobie strzelić w łeb niż wpaść w ich ręce. Może mało widziałeś, co oni robią tym co złapią. Myśmy widzieli takich poprzybijanych do ścian i drzew gwoździami, z obciętymi genitaliami i językami, z wydłu­banymi oczami. To nie ludzie, to dzikie bestie. Będziesz miał okazję to zobaczyć" – podkreślał Stacho.
Szliśmy całą noc. Minęliśmy z daleka miasto Kostopol i nad ranem w lesie nie­daleko miasteczka Sarny zatrzymał nas pierwszy patrol. Szybko poznali Stacha i tyl­ko się spytali kim ja jestem, po czym puścili nas dalej. Za pół godziny byliśmy w ziemiance u dowódcy tej grupy. Stacho za mnie poręczył i znalazłem się w oddziale który bronił ludność przed milicją, ale i przed NKWD, a także ludźmi, którzy zdo­byli broń i teraz chodzą, rabują i zabijają. W oddziale byli sami Polacy, ale bronili­śmy przed rabunkami i śmiercią też Ukraińców.
Jednej nocy zrobiono alarm i cały oddział biegiem ruszył w stronę Łucka Podobno z paru wiosek prowadzą Polaków na stację kolejową do Łucka, żeby wy­wieść na Wschód. Poganiano nas, bo zachodziła obawa, że jeżeli dojdą do Łucka to nie odbijemy ich, bo tam stacjonuje Armia Czerwona, a milicja zawsze może we­zwać ją na pomoc. Dobiegliśmy do bitej drogi, tak nazywano szosę z kamieni, czyli kocich łbów. Wywiadowcy powiedzieli, że jeszcze nie przeszli tędy, a więc należy się dobrze ukryć i zamaskować.
Wybraliśmy miejsce, gdzie szosa szła wykopem, z obu stron drogi były wyso­kie burty ziemi i las. Gdyby chcieli nas zaatakować, musieliby wspinać się po zbo­czach do góry, ale wtedy każdy z nas miałby doskonały cel na tego, który by chciał tu wejść. Czekaliśmy ponad godzinę zanim na szosie pojawiła się długa kolumna ludzi i idący z boku konwojenci. Za kolumną jechało kilka furmanek, na których konwojenci zabawiali się z pannami wyciąganymi z kolumny.
Często na wozie jechała staruszka lub chory człowiek i furman, ale ich obec­ność nie przeszkadzała konwojentom gwałcić kobiet. Gdy kolumna weszła w wą­wóz, dostaliśmy rozkaz strzelania do konwojentów. Dla nich było to całkowite zaskoczenie. Ponad połowa konwojentów padła od pierwszych strzałów, ale pozo­stali, gdy się zorientowali co się dzieje, zaczęli wchodzić w kolumnę i strzelać do nas spośród ludzi. Z wozu, bez spodni wyskoczył chyba ich dowódca i zaczął krzyczeć do swoich:
„Zasłaniać się Polakami!" po czym sam złapał dziewczynę i szedł koło konia. Zwierzę zasłaniało go z jednej strony, a dziewczynę trzymał tak, żeby kule z drugiej trafiły w nią. Leżałem obok Stacha, a on wstał i stanął za drzewem obok mnie.
„Ej, ty, Rochacki! Ja ciebie znam, cholerny Żydzie! – zaczął krzyczeć. – Puść tą dziewczynę, tchórzu, bo nie masz szansy na ucieczkę". Ale on zamiast puścić ją, za­czął odkrzykiwać do Stacha: „To ty za drzewem, a ja mam się odkryć? Jak jesteś taki bohater to wyjdź zza tego drzewa i zobaczymy kto jest lepszy". Stacho zwrócił się do mnie:
„Powinieneś, Heniu, znać tego łotra. Służył w wojsku z nami i zdezerterował. To Żyd Rochacki, przypomnij sobie, Heniu".
Rzeczywiście był taki, który zaraz jak tylko wojna wybuchła uciekł z wojska. Stacho krzyknął ponownie do Rochackiego: „Ja wyjdę zza drzewa, ale ty puść dziewczynę i też wyjdź". Stacho wyszedł zza drzewa, a Rochacki zaczął strzelać zza dziewczyny. Z pnia, za którym wcześniej stał Stacho, odskakiwała kora. Nagle ten padł na ziemię, a ja za nogi wciągnąłem go za nasyp. „Dostałeś Stachu?" – spytałem. „Nie, nawet mnie nie zranił. Ja go zaraz urządzę. Powiedzcie – krzyknął do ludzi -żeby Wypych przyszedł do mnie. Podajcie to po linii" – komenderował.
Za chwilę obok nas położył się młody chłopak z karabinem, na którym była lunetka. „Mam go sprzątnąć, panie Stachu?" – spytał. „Nie, masz mi dać na chwilę swój karabin" – odrzekł Stach. Ułożył się lepiej i zaczął celować. Padł strzał i za dziewczyną upadł ten Rochacki. Strzelaliśmy jeszcze parę minut i kolumna była już bez konwojentów. Nagle padł strzał. Jeden z wozów miał plandekę na pałąkach i z niego właśnie strzelono. W pobliżu jęknął chłopak i wypuścił z rąk karabin. Stacho, wskazując wóz chłopakowi z lunetką, zapytał: „Widzisz, gdzie on lufę wysadził z plandeki?" „Widzę panie Stachu" – odpowiada. „To przyłóż mu dobrze!" – rozka­zuje Stacho. Chłopak przez chwilę celował i strzelił. Ktoś upadł na plandekę, która w tym miejscu się wybrzuszyła. „Dostał, panie Stachu" – powiedział chłopak. Zatrzymaliśmy wszystkie wozy, a ludzi puściliśmy, by uciekali. Wszystkich zabi­tych konwojentów władowaliśmy na wozy, a właścicielom koni powiedzieliśmy, że wozy z końmi będą na nich czekać jutro w lesie przy szosie Łuckiej. Musieliśmy bowiem sprzątnąć zabitych, tak żeby nie posądzili o to ludności z pobliskich wio­sek i nie zemścili się. Później jednak, gdy pędzili ludzi do pociągu, wystawiono silną grupę konwojentów. Nie było sensu już napadać i odbijać, bo przeciwnik dysponował dużą siłą. Ale za to bali się bardzo rabować i zabijać na wioskach lub pędzić do Łucka. Już niejedna grupa zginęła im bez wieści, więc robili to rzadziej, ale większą siłą.
W1941 roku, 22 czerwca radio podało, że Niemcy napadli na Związek Radziecki. Okazało się, że ta wielka Armia Czerwona w ogóle nie była przygotowana do wojny z Niemcami. Ich cofanie się można określić ucieczką w panice. Tysiące żołnierzy co­dziennie się poddawało. Żal było teraz patrzeć jak Niemcy pędzą na zachód bosych i oberwanych żołnierzy. Dowódca nam kazał rozejść się do domów, dobrze schować broń i czekać.
Gdy po paru dniach dotarłem do rodzinnego Rohatynia, ujrzałem obraz rozpa­czy: nasz dom po mojej ucieczce był spalony, a rodziców Żydzi powiesili na rynku, dla przykładu jak mówili. Nawet nie odnalazłem miejsca, gdzie ich pochowano. Może ocalały budynki mego stryja w Zdołbunowie – pomyślałem. Poszedłem tam i o dziwo budynki były całe. Miałem więc dach nad głową. Dostałem na kolei pracę przy sczepianiu pociągów i papiery, że pracuję dla Niemców, co ułatwiło mi życie i zabezpieczało przed wywózką do Niemiec na roboty. Ale teraz zaczęło się nowe ludobójstwo! Nie ze strony Niemców, Ukraińcy dostali od nich przyzwolenie na mordowanie Polaków i Rosjan. Żydzi byli bezwzględni i stosowali okrutne metody zabijania, ale Ukraińcy pokazali, że też potrafią bestialsko mordować. Całe dobrze uzbrojone oddziały paliły polskie gospodarstwa i wybijały polskie rodziny. Powstała UPA i nacjonaliści ukraińscy oficjalnie urządzali rzezie na ludności polskiej, a także ruskiej, jaka znaj dowala się na tych terenach (chociaż o wiele mniej było Rosjan jak Polaków)
Po głośnej rzezi Wołyńskiej, gdzie Ukraińcy wymordowali 60 000 ludności polskiej zaczęły powstawać oddziały samoobrony przed bandami UPA. Miały one wyjątkowo ciężką sytuację, gdyż zwalczały je dobrze uzbrojone przez Niemców i działające oficjalnie oddziały ukraińskie. No i Niemcy ścigali zawzięcie – jak mó­wili – polskich bandytów.
W 1943 roku Stacho, z którym służyłem w kawalerii, a później byłem w oddzia­le, żeby bronić ludność przed żydowską milicją, odnalazł mnie teraz w Zdołbunowie i powiedział: „Organizujemy oddziały samoobrony, bo jak nie będziemy się bronić to wybiją Polaków". Odkopaliśmy więc broń, zdobyliśmy też trochę na Ukraińcach i zaczęliśmy przeszkadzać im mordować. Powierzono mi oddział liczący czterdzie­stu ludzi. Byli zdeterminowani i odważni, prawie każdy z nich stracił kogoś bli­skiego. Byłem najstarszy i chyba najbardziej doświadczony. Podhajce, Trembowla, Kopyczyńce, Czortków, Horodeńka i Zaleszczyki – to teren, na którym zaczęliśmy działać. Często zastawaliśmy tam zgliszcza całych wiosek, gdzie wszystkich bez litości wymordowano. Ukraińcy lubili posługiwać się toporami i nimi mordować ludność. Złapaliśmy raz dwóch młodych Ukraińców, którzy brali udział w takim mordzie. Pytam się ich:
„Dlaczego mordujecie toporami?" „Bo baciuszka pop poświęcił je nam i powie­dział, na chwalę Bożą zabijajcie Polaków. Tak więc nawet nie ma grzechu" – tłuma­czyli obaj bandyci. „A który to pop tak mówił?" – pytam ich. „No, pop z Pohajec święcił nasze topory i błogosławił" – odpowiedzieli.
Kazałem dobrze pilnować obu zbójów, żeby nie uciekli, bo miałem pewien plan. W nocy, dzięki tym dwóm Ukraińcom, weszliśmy do domu popa. Oni prosili, by otworzył, a że ich znał to zrobił to. Nie spodziewał się, że za nimi są Polacy. Gdy się zorientował, chciał wyskoczyć oknem, ale tam czekał na niego jeden z naszych z kolbą karabinu. Cofnął się więc z powrotem do domu.
„To ten pop święcił wam topory i błogosławił?" – pytam. „Tak, panoczku, to ten" – potwierdzili obaj Ukraińcy. „Ty każesz zabijać Polaków i mówisz, że to nie grzech?" – zwracam się do popa. „Jak ktoś zabiera ci dom to należy go zabić" – powie­dział pop. „A dziesięć przykazań ty znasz czy nie?" „Znam, ale one w tej sytuacji nie zobowiązują" – powiedział pop. „To Pan Bóg, według ciebie, tak napisał na tablicz­kach, które dał Mojżeszowi?" – drążę. „No, tak nie napisał, ale to się rozumie, że tak należy postąpić z wrogiem. My chcemy być samoistni i niezależni, a wy Polacy nie dajecie nam mieć swojej ojczyzny wolnej". „A Niemcy wam dadzą?" – pytam. „Tak, Niemcy przyrzekli nam wolną Ukrainę" – mówi pop.
„To ten topór, który poświęciłeś im?" „Może i ten, bo było dużo i nie sposób zapamiętać czy ten". „To teraz tym poświęconym toporem zostanie obcięta twoja głupia głowa. Kładź ją na lawie" – rozkazuję. Ale nie chciał, więc przywiązaliśmy go do ławy i mówię do Ukraińców: „To który obetnie mu łeb? Tego, co to zrobi, puszczę wolno. Ten, który odmówi, zostanie zaraz rozstrzelany". Obaj mówią, że to zrobią. „No, obaj to nie, ale losujcie". Podałem dwie zapałki i mówię: „Ten, który wyciągnie z łebkiem, ścina popa. Bez łebka idzie pod ścianę". Pop zaczął przeklinać obu Ukraińców, ale ten, któremu przypadło zabicie go, już się zamachnął i widać miał doświadczenie, bo nie poprawiał drugi raz.
„Panoczku, nie zabijaj mnie – prosił ten, co wylosował zapałkę bez łebka. – Ja to­bie powiem, gdzie przebywa nasz cały oddział i co jeszcze mają zrobić". Zaciekawiło mnie to, więc kazałem obu związać i pilnować. Później ich przesłuchałem, rzeczy­wiście dużo wiedzieli. Pomogło to zastawić pułapkę na Ukraińców w najmniej spo­dziewanym przez nich miejscu.
Jednego razu staliśmy w lesie pod Horodeńko, kiedy usłyszeliśmy strzelaninę w wiosce i za chwilę ujrzeliśmy jak Ukraińcy gonią na koniach uciekających po polach ludzi. Doganiali ich szybko i zabijali szablą. Tak się zacietrzewili tą gonitwą i ścinaniem ludzi, że zapędzili się pod sam las. My wtedy otoczyliśmy ośmiu kon­nych i zmusiliśmy do zejścia z koni, zabraliśmy im wszystką broń i powinniśmy teraz ukarać. Ci, którzy buszowali po wsi, kiedy się zorientowali, że stracili kompanów, szybko pogonili konie batem i uciekli. Okazało się, że mało kto ocalał we wsi.
Na każdym podwórku leżeli zabici całymi rodzinami. Moi ludzie naliczyli po­nad pięćdziesiąt osób zabitych we wsi i dziewiętnaście na polach zadźganych szablą.
Moja dusza i serce kawalerzysty podpowiadały, że jest szansa sprawdzić, czy lewa ręka jest tak samo sprawna jak prawa. Bez palców w prawej dłoni nie mogłem bowiem przerzucać w czasie boju szabli z ręki do ręki, zdany byłem tylko na jed­ną. „Chłopcy dajcie tu tych chojraków, co pozabijali ludzi szablą" – mówię. Ośmiu młodych chłopaków ubranych było pól po niemiecku i częściowo po cywilnemu. Ustawili ich pod lasem, trzymając na muszce, a ja wygłosiłem im mowę: „Daję wam szansę na życie. Będziecie po kolei walczyć ze mną konno na szable. Jeśli mnie któ­ryś zabije, to moi puszczą was wolno. Jeśli odmówicie walki, każę was rozstrzelać". Zauważyli moją rękę bez palców i szybko zgodzili się.
Przyniesiono ich szable i przyprowadzono konie. My, Polacy mieliśmy inne szable, ale co zrobić, wybrałem jedną i mówię, że czekam na pierwszego. Wcześniej wysłałem paru chłopaków do pobliskich krzaków, mówiąc im, że jeśli któryś z Ukraińców nie zakręci koniem do mnie i zacznie uciekać, mają do niego strzelać Jeden dosiadł konia i wziął szablę do ręki. „Ja będę jechał od tego lasu, a ty od tych tam krzaków" – pokazałem mu ręką. Jak już ruszył, wiedziałem, że będzie uciekał. W pełnym galopie dojechał do krzaków i chciał przez nie przeskoczyć. Kule dosięgły go, gdy koń był już w powietrzu nad krzakami.
Przyprowadzono znów konia i dosiadł go kolejny jeździec. W stronę krzaków jechał stępa. Nawrócił konia i pełnym galopem ruszył na mnie. Brałem go po swojej lewej stronie, co dla praworęcznego było utrudnione. Dojeżdżał do mnie, wyma­chując szablą i krzycząc. Zrobiłem szablą młynka i za chwilę jeździec leżał na ziemi. Konia dosiadł kolejny jeździec. Zakręcił przy krzakach i co koń wyskoczy jechał na mnie i krzyczał. Gdy się zrównaliśmy, wybiłem mu szablę z ręki i został bez oręża. Kazałem zabrać jego szablę i konia. Zdziwiony zaczął krzyczeć, że to nie honorowo. „A ci ludzie, coś ich pozabijał, mieli szable i konie?" – mówię. Rozkazałem go odpro­wadzić w pole, rozpędziłem konia, a on obiema rękami zakrył głowę. Ciąłem tak, że spadła ręka i głowa, po czym zszedłem z konia i mówię: „To podobne do waszej mściwości, co ja robię". Oświadczam, że nie będę dalej walczył. To był czas, że wszy­scy żyliśmy zemstą – opowiada Henryk. – Nienawiść rodzi nienawiść, jedna śmierć inną śmierć. Wtedy trudno było myśleć racjonalnie i w kategoriach na przykład re­ligii, że to zbrodnia i grzech. Zabraliśmy z sobą sześciu Ukraińców i tych dwóch co ścinali popa, trzymaliśmy ich na wymianę. Często wcześniej tak robiliśmy, żeby uwolnić Polaków z ich niewoli. Ale popełniliśmy błąd, wsadziliśmy całą ósemkę do jednej ziemianki na noc, nie podejrzewając, że wszyscy się znają. Rano oświadczyli nam, że ci dwaj – mowa o tych od popa – mieli chyba atak serca, bo nie żyją.
Walczyliśmy aż do przyjścia ponownie Armii Czerwonej. Rosjanie, którzy oca­leli na tych terenach, i my Polacy zwróciliśmy się do władz radzieckich, żeby po­zwolili nam utworzyć oddziały w celu obrony ludzi na wsiach, gdyż Ukraińcy dalej mordowali ludzi.
Armia Czerwona parła na zachód i nie zajmowała się bandami, a Rosjanie pałali wielką złością do Ukraińców, bo część z nich zdradziła Rosję i poszła z Niemcami bić Rosjan. Dlatego Rosjanie chętnie pozwolili na zorganizowanie legalnej formacji zbrojnej w celu obrony ludności, ale postawili jeden warunek – do formacji mogą na­leżeć tylko młodzi do siedemnastego roku życia i starzy po sześćdziesiątce, wszyst­kich innych powołano do Armii Czerwonej albo do pierwszej dywizji Wojska Polskiego, jeśli to byli Polacy. – Mnie – mówił Henryk – armia odrzuciła ze względu na brak tych trzech palców. Zaczęły się jednak inne nieszczęścia na naszym terenie. Teraz już nie było rabunków i gwałtów, ale były polityczne aresztowania i wywózki Polaków w głąb Rosji. Albin, nie wyobrażasz sobie, ile krwi i łez spłynęło na tę ziemię, jakimi metodami Żydzi mordowali ludność, której jedyną winą było to, że byli Polakami – mówił. – Bezpowrotnie wyginęły całe rody, bo mordowano tak niemowlęta, jak i starców.
A co pamiętają ci, którzy przeżyli? Jak Żydzi witali Armię Czerwoną w 1939 roku, jakie bramy triumfalne budowali na ich wejście, jak później witali znów hit­lerowców z kwiatami i pozdrowieniami „Hail Hitler!" I znów, gdy wracała Armia Czerwona, ci co ocaleli i nie uciekł wyłazili z ukrycia i zaraz wstępowali do milicji i formacji sil bezpieczeństwa A mieli w Moskwie swoich ważnych ludzi, to Beria i Kaganowicz zalecali przyjmowanie Żydów do milicji NKWD.
Brali więc Żydzi władzę w swoje ręce a Rosjan uważali za głupich gojów, tak jak nas Polaków. Kiedy nadarzyła się okazja, przyłączyłem się do repatriantów i przyje­chałem do Polski. Odnalazłem brata, ale muszę żyć z pamięcią, kogo i jak utraciłem na Wschodzie. I z pamięcią ludobójstwa i zdrady Polski przez Żydów.
Z początku myślałem, że to Związek Radziecki zgotował nam ten los. Szybko zrozumiałem, że i oni są ofiarami tych samych ludzi i tej samej polityki. Najgorsze, że prawie wszyscy podoficerowie i oficerowie różnych stopni to byli Żydzi. Często zdarzało się, że Rosjanin ulitował się i nie bił, że puścił i kazał uciekać. Ale byli też tacy, którzy chcieli zasłużyć na awans lub medal. Ci, mimo że byli Rosjanami, wy­konywał polecenia przełożonych z nawiązką.
Po kilku latach kończyliśmy Starówkę. Paru kolegów z brygady otrzymało przy Brzozowej ładne nowe mieszkania, z pięknym widokiem na Wisłę i Pragę z okien. Kierownik budowy, brat Henia, też otrzymał mieszkanie i to na pięknej Kanonii. Mam z nią związanych wiele wspomnień, ale najważniejsze dotyczy Henia. Najpierw jeden z członków brygady, który okradł kolegów z drobniaków w pakamerze i kana­pek, został złapany za wyciąganie magnesem bilom z puszek, gdzie ludzie składają ofiary. Później ten łobuz uwziął się na dozorcę i parę razy dziennie przezywał go „cieć", aż któregoś dnia zdenerwowany dozorca rzucił w tego złodziejaszka połów­ką cegły i zabił. Bronił tego biedaka dozorcę słynny w tych latach sam Maślanka i paroma słowami doprowadził do tego, że sąd zawiesił krótką karę. Nawet jednej złotówki nie wziął za tą obronę.
Dzwon, który stoi na placu Kanonii, tablicę upamiętniającą bitwę pod Grunwaldem i gołębicę, która była nad chrzcielnicą wydobyliśmy z gruzów w tym miejscu. Miałem wtedy dobre stosunki z księżmi na Kanonii, którzy cały czas coś remontowali u siebie, a my dawaliśmy im po cichu cement i wapno. Kanonia to również powołanie do kapłaństwa jednego z członków brygady, który w czasie przerwy na posiłek spędzał czas w środku katedry. Starówka i barbakan to wysta­wa i sprzedaż wszelkiej sztuki, w tym obrazów. W brygadzie był taki młody chło­pak z gór, co godzinami mógł przyglądać się pracy malarzy. I szczęśliwy zbieg oko­liczności, że profesor Rudzki, który mieszkał na Kanonii zwrócił na chłopaka uwagę i pomógł mu dostać się do akademii sztuk pięknych. Dlaczego piszę, że to naj­ważniejsze wspomnienie dotyczy Henia? Wszystkie te wydarzenia, opisane szcze­gółowo w książce„Trwałe ślady",są ważne. Uważam, że to z Heniem ma szczegól­ne znaczenie.
Po pierwsze, Henio stał mi się bliski nie tylko przez pracę, ale przez te wszyst­kie przeżycia, jakie mi opowiedział, i przez pomoc, jakiej mi bezinteresownie udzie­lił. Ja byłem już wtedy żonaty, a Henio – mimo że był starszy ode mnie – nawet nie chciał rozmawiać na temat dziewcząt.
Jednego dnia, w czasie gdy jedliśmy posiłek, przyszedł do pakamery ksiądz i mówi: „Panowie, tyle pomagacie nam, że wstydzę się prosić o jeszcze, ale jest taki mały problem. Ułożone rok temu płyty granitowe obluzowały się i jak się na nie wchodzi to klawiszują pod nogami. A tu jutro Boże Ciało i procesja, w której będzie brał udział ksiądz biskup i nieładnie, żeby szedł po ruszających się płytach. Dajcie tylko trochę cementu to my księża sami to zalejemy". „A robił już ksiądz coś takie­go?" – pytamy. „Nie robiłem, ale widziałem jak to się robi i myślę, że potrafię to zro­bić". Mówię księdzu, że zaraz po posiłku przyjdzie jeden i obejrzy co trzeba i zrobi jeszcze dziś.
Henio zgodził się pierwszy, więc poszedł z księdzem i gdy wrócił tłumaczył, że ksiądz ma rację. „To nie wypada, żeby pod nogami coś się ruszało. Wezmę po pracy worek cementu i zrobię to jak należy" – powiedział. Na trzeci dzień pytam się Henia, czy zrobił. „Zrobiłem i byłem wczoraj na uroczystościach i w procesji na mieście" -opowiada. Za parę dni mówi, że znów był w katedrze na mszy świętej. „A coś ty się zrobił taki religijny raptem?" – dociekam. „Przecież jestem wierzący i praktykujący, więc co cię tak dziwi?" – spytał mnie. „No, bo do tej pory tu do katedry nigdy nie przyjeżdżałeś w niedzielę" – odpowiadam. Henio nie chciał więcej mówić na ten temat. Ale parę dni jak usłyszał śpiew dzieci to kręcił się i znikał. Myślę sobie, muszę zobaczyć gdzie i po co on chodzi.
 
W katedrze, jeśli nie palą się światła, panuje półmrok, więc gdy Henio wszedł do katedry to długo nie mogłem go znaleźć. A nie będę chodził i zaglądał po kątach, bo to nie wypada. Przy ołtarzu wysoka kobieta dyrygowała dziećmi i uczyła je śpie­wać. Stała tyłem do mnie, więc nie widziałem, czy to osoba młoda czy starsza. Już miałem wyjść, w tym półmroku zauważyłem Henia jak stał za filarem i obserwował tę panią. Wyszedłem nie zauważony i nie zdradzałem się przed Heniem, że go tam widziałem. Ale to jego znikanie dalej miało miejsce, ilekroć rozlegał się śpiew dzieci
 
####################################################################################
Str. 308  Tom I
Bez strachu. Wspomnienia stare i nowe
 
Druskienniki
Pozwalano im uciekać na wszelkie sposoby, nawet pomagając im w tzw. po­wietrznym moście do Izraela. Wy, Polacy, przyjęliście ponad 300 tysięcy naszych Żydów. Niemałe znaczenie przy podejmowaniu tej decyzji miał fakt, że nasze nowe władze nie chciały zaogniać sytuacji na Zachodzie, gdzie, jak wiemy, Żydzi odgry­wają bardzo ważną rolę w polityce.
Wszystko odbyło się więc bezboleśnie dla Żydów. Teraz natomiast musimy im uważnie patrzeć na ręce, żeby nie sięgnęli po naszą ropę i gaz.
Sam widzisz, jak urabiają opinię o Białorusi, gdzie Łukaszenka nie pozwolił ni­czego Żydom sprzedać. U was, w Polsce, telewizja i prasa robią oczywiście z tego Łukaszenki łotra, a ludzie na Białorusi oceniają to całkiem inaczej. Protestujących zawsze się znajdzie, tym bardziej, że są na Zachodzie i w Polsce instytucje, np. żony Balcerowicza, które finansują tych, co protestują. Zawsze znajdą się ludzie, którzy zamiast pracy wybiorą dobrze opłaconą opozycję. Zachodowi na rękę jest dawać pieniądze na opozycję, żeby móc krzyczeć na cały świat, że łamie się prawo. Ale jak faktycznie oni sami je łamią, ludzie mogą od czasu do czasu zobaczyć na filmach" -wyjaśniał Alosza.
Pamiętam, w jakich służbach pracował Alosza. Maszerow nie raz mi mówił: „Masz okazję, więc ją wykorzystaj. Pytaj go, a on – jeśli może – to odpowie". Teraz tu nad Niemnem po dwudziestu siedmiu latach od tych dni u Maszerowa zadałem mu pytanie:
„Co możesz teraz powiedzieć mi o wymordowaniu polskich oficerów w Katy­niu?" „Mogę, i to dużo, ale ty i twoi rodacy możecie w to nie uwierzyć."
„Mimo że tak myślisz, to jednak powiedz mi" – poprosiłem.
„Katyń miał odegrać i na pewno by odegrał swoją rolę, gdyby nie atak Żukowa na NKWD. To był mistrzowski plan Berii i jego ludzi.
Po pierwsze. W Katyniu nie zginął ani jeden Żyd z polskiego wojska.
Za kadencji Chruszczowa kontrwywiad otrzymał pilne zadanie przesłuchania wszystkich funkcjonariuszy NKWD, którzy wykonywali egzekucje polskich ofice­rów. Oni pod groźbą prawnych i karnych sankcji zeznawali nam prawdę. Ja przecież nadzorowałem te przesłuchania i wszystkie protokoły czytałem.
Gdy wzięliśmy do niewoli wasze wojsko, to wśród Polaków byli też Żydzi. Ale w Ostaszkowie, Kozielsku i Starobielsku zgodnie z dyrektywą Berii, przeprowadzono selekcje i każdy Żyd natychmiast był zabrany. Umundurowany i uzbrojony wciela­ny był do NKWD.
Teraz posłuchaj uważnie – poprosił mnie Alosza – przecież były w pobliżu inne obozy z polskimi oficerami. Podlegali pod to samo dowództwo NKWD, które w po­bliżu w domach wypoczynkowych miało swój sztab.
Ten sam komendant NKWD, który miał nadzór nad oficerami i miał ich ewi­dencje, dostał polecenie, żeby wypuścić i dać prowiant na drogę dla 9000 oficerów, którzy zasilili armię generała Sikorskiego tworzoną w 1942 roku. Wśród wypusz­czonych i ocalałych był gen. Władysław Anders. Dlaczego te 9000 oficerów ocalało?
Uzbrojono ich i dano możliwość wyjścia z ZSRR? Bo do planów Berii potrzeb­na była konkretna ilość osób do konkretnego celu. Obecnie masowe ekshumacje potwierdzają, że wszyscy oficerowie mieli na sobie pełne kompletne umundurowa­nie, dystynkcje oficerskie i medale. Pozostawiono wszystkim pomordowanym ich zdjęcia rodzinne, listy, a nawet pamiętniki.
W okresie, gdy Armia Czerwona chodziła prawie boso, nie zdjęto ani jednej pary butów. Bo Beria i jego ludzie zakładali, że może być taka sytuacja, że pań­stwa zachodnie odnajdą pomordowanych, że zidentyfikowani będą stanowić do­wód zbrodni Stalina i w tej sytuacji musiałby odejść od władzy. Usiądź." – poprosił Alosza. „Jestem roztrzęsiony tym, co mówię."
„Powiedz mi – zwróciłem się do Aloszy – mówisz, że w Katyniu nie zginął ani jeden Żyd. A obecnie wśród krzyży są też gwiazdy Dawida."
„W tej sprawie była bardzo konkretna dyrektywa z Moskwy do komendan­tów obozów. W czasie egzekucji polskich oficerów enkawudziści Żydzi wkłada­li do ubrań zabitych swoje dokumenty, a zabierali polskie i komisyjnie niszczyli. Otrzymywali zaraz inne papiery na inne niż ich nazwiska. Takie operacje zostały potwierdzone w czasie przesłuchań w Moskwie i są udokumentowane w naszych archiwach."
„Powiedz mi Alosza, czy ci, co przeprowadzali egzekucje to byli wyłącznie Żydzi?"
„Nie, byli też Rosjanie. A więc wasi oficerowie byli elementem walki o władzę na Kremlu, tylko że Żuków w 1953 roku zastrzelił Berię na posiedzeniu biura."
Milczeliśmy obaj długo patrząc jak Niemen wije się w lesie i płynie. „Co? Nie wierzysz mi?" – spytał Alosza? Wszystko, co powiedziałeś mi dwadzieścia siedem lat temu u Maszerowa sprawdziło się. Myślę, że musi nadejść taki czas, że uczciwi i obiektywni historycy napiszą prawdę bez strachu o życie.
Obecnie ta prawda jest dobrze ukrywana i jeśli byś z nią wyszedł do ludzi, to zrobią z ciebie wariata. Ironią losu był fakt, że pierwsza bitwa pierwszej polskiej dy­wizji pod Lenino miała miejsce w prostej linii przez las 20-30 km od miejsca, gdzie spoczywają pomordowani Polacy.
Nasi żołnierze nawet nie wiedzieli, że idąc do ataku na Niemców, idąc bojem do Polski przeszli po zbiorowych mogiłach swoich kolegów. Spotykaliśmy się z Aloszą jeszcze kilka razy. Wiedział, co Brzeziński napisał w swoich książkach, o tym jak rozczłonkowywać Rosję na małe rejony, znał wypowiedzi amerykańskiej sekretarz stanu Madeleine Albraight.
„To się nie uda, bo oni nie znają narodu rosyjskiego, tego, do jakich ofiar jest zdolny, gdy coś mu zagraża. A i z nowymi typami broni jest u nas dobrze. Jest teraz podobnie jak za czasów Związku Radzieckiego, to znaczy: może brakować pienię­dzy na wiele rzeczy, ale nie na nowoczesną broń.
U nas Żydzi – mówił Alosza – oczywiście mogą żyć, będą jednak obserwowani i już nigdy nie osiągną tego, co zamierzali. Natomiast wy, w Polsce macie ich u siebie sporo i to w każdej partii politycznej. Ktokolwiek nie wygrałby w Polsce, Żydzi i tak będą mieli ogromny wpływ na waszą politykę" – powiedział wtedy.
Dowiedziałem się od Aloszy wielu bardzo ciekawych historii. Kilka miesięcy później obejrzałem w telewizji film dokumentalny, w którym radzieccy Żydzi mó­wili o tym samym, co Alosza, tyle że oni robili to ze swojego punktu widzenia – opo­wiadali, że to Stalin dokonywał zbrodni na Żydach, a nie oni na Rosjanach. 
 
 
Rozdział XXI
Kto mieczem wojuje od miecza zginie
 
Mądre przysłowie: „Kto mieczem wojuje od miecza zginie" sprawdziło się set­ki razy w polskiej historii, odkąd ją spisano. Możemy je odnieść także do ostatniej dekady polskich problemów i będzie pasowało jak ulał. Chociażby głośne odejście z SLD Leszka Millera, który 18 września 2007 roku oficjalnie oddał legitymację partyjną. Powód? Urażona duma i wielka ambicja. Kierownictwo SLD i osobiście Kwaśniewski zadecydowali, że nie może on figurować zarówno na liście wyborczej do Sejmu, jak i do Senatu. I słusznie! Zwłaszcza, że to właśnie Miller zadał niemal śmiertelny cios polskiej lewicy. To on, sprawując niepodzielną władzę, przymykał oczy na niewłaściwych ludzi w swoim otoczeniu. Na swoje nieszczęście dobrał so­bie prawie samych łotrów, którzy bez skrupułów realizowali prywatne cele, nie li­cząc się w ogóle ze statutem partii i prawem.
W jego najbliższym otoczeniu byli tacy ludzie jak Wiatrowie, ojciec i syn, któ­rzy mieli za sobą liczne nieuczciwe interesy i łamanie prawa. Tacy jak Piłat, który był specjalistą od wyborów. Wieteska, który uratował się od sądu, gdy nastąpiło za­łamanie się ustroju, a jako prawnik na zebraniu wyborczym przy Rozbrat publicznie stwierdził: „W dupie mam prawo". I cała plejada bufoniarzy i kolesi, których stać było na wszystko, byleby utrzymać się na stanowiskach.
Opisałem w„Trwałych śladach"jak Piłat kierował wyborami, żeby wybrać Wieteskę na sekretarza Warszawy. Wręczano delegatom kartki, kogo należy skre­ślić, a komu dać głos. Nie dopuszczano do zabrania głosu tych, którzy chcieli skry­tykować takie obyczaje, głos mogli zabrać wyłącznie koledzy życzliwi tej grupie. Tępiono z całych sił tych, co mieli inny pogląd i chcieli mówić, że dzieje się źle. Wpływ na decyzje Millera miała wąska grupa kolesi, którzy dbali o los swój i swo­ich bliskich.
Miller dobrze wiedział co robili Wieteska i Piłat. Ja z przyjaciółmi nieraz cho­dziłem do niego i prosto w oczy mówiłem, że źle skończy i on, i cała lewica, jeśli nie oddali od siebie ludzi, którzy już po wielokroć pokazali, że są nieuczciwi.
Autor: Albin Siwak; Bez strachu. WSPOMNIENIA STARE I NOWE; Warszawa 2009
Recenzent Prof. dr hab. Andrzej Jezierski
Książkę można zamawiać: danuta.siwak@poczta.onet.pl
 
Uwagi Autora do wydania II
Żeby podjąć walkę z zagrożeniami jakie nas Polaków czekają, należy dobrze poznać przyczyny, sposoby i ludzi, którzy za wszelką cenę próbują ujarz­mić Polskę i Polaków. A tę walkę o Niepodległą Polskę musi podjąć cały Naród, gdyż już w tej chwili Polska nie jest niepodległa i nie jest niezależna!
Międzynarodowe żydostwo przy pomocy otumanionych Polaków już dokonało i cały czas dokonuje ubezwłasnowolnienia nas Polaków. Walkę o Niepodległą Polskę należy podjąć w trybie pokojowym wykorzy­stując wszystkie istniejące narzędzia, istniejące w obecnym systemie politycznym. Takie możliwości i szanse są, ale zależą one przede wszystkim od poziomu wiedzy, od naszej znajomości faktów historycznych oraz od naszej wiedzy – o tym, kto i dlaczego dzień po dniu uzależnia Ojczyznę Polaków – Polskę, a także polską rację stanu od międzynarodowej mafii żydowskiej, która w celu zdobycia zaufania i okłamywania Polaków przyoblekła się w maskę przyjaźni i pomocy.
Książkę jaką Państwo mają napisałem w celu przedstawienia prawdy i niezniekształconych faktów, które obecnie pomijane są w imię tak zwanej po­prawności politycznej, tej prawdy mówiącej o zabiegach żydowskich jakie robili w XX wieku, żeby zdobyć władzę nad światem ujarzmiając stopniowo poszczególne kraje oszukańczymi hasłami demokracji. Ujarzmiali bezwzględnie i krwawo zwłaszcza kraje chrześcijańskie, takie jak np. Rosję i Polskę. W XXI wieku żydowskie dążenia zmierzające do opanowania świata nie uległy zmianie ani na jotę, dlatego również ta prawda, którą opisuję stanie się pomocna do rozszyfrowania ich celów, do których w sposób bezwzględny dążą obecnie, tj. w XXI wieku.
 
ALBIN SIWAK o sobie
Urodziłem się 27.1.1933 roku w Wołominie. Ojciec Józef był mistrzem budow­lanym, matka gospodyni domowa Czesława z domu Mielczarek. W 1935 roku rodzice przeprowadzili się na Pragę, gdzie mieszkaliśmy do 1945 roku. W 1944 na Pradze, podczas ucieczki ze strefy ostrzeliwanej przez Niemców, granat rozerwał się przed moją głową raniąc mnie ciężko i okaleczając na całe życie. Straciłem jedno oko, trzy palce u prawej ręki, a odłamek tkwiący w oku lewym, spo­wodował, że nie widziałem całkowicie ponad rok. Po operacji w radzieckim szpitalu wojskowym, usunięto ten odłamek i to pozwoliło mi odzyskać wzrok w jednym oku.
W 1945 roku w czasie działań wojennych nasz dom został zburzony przez Niemców, co zmusiło rodziców do szukania innego mieszkania. Od 1945 roku mieszkam w Rembertowie, Sześć klas szkoły podstawowej skończyłem na Grochowie, siódmą, jako pełno­letni dla dorosłych w Warszawie. W 1945 roku ojciec mój jako członek PPS otrzymał stanowisko wójta na Ziemiach Odzyskanych w gminie Lutry, w pow. Reszelskim. Wyjechałem razem z ojcem i przebywałem tam do 1950 roku.
W 1950 roku wróciłem do matki i siostry Lucyny do Rembertowa i zacząłem pracować w budownictwie M.D.M. Tak nazywało się przedsiębiorstwo budow­lane, które budowało właśnie centrum Warszawy i „Marszałkowską Dzielnicę Mieszkaniową". Miałem wtedy 17 lat i naprawdę kochałem Warszawę i praca przy odbudowie Stolicy była moją pasją. Później pracowałem, jako brygadzista przy odbudowie Starówki i w wielu innych miejscach w Warszawie i na Pradze. W sumie w budow­nictwie przepracowałem zawodowo 31 lat i te lata uważam za najszczęśliwsze lata mojego życia. Od 1950 roku byłem społecznym działaczem związków zawodowych i poczynając od „męża zaufania" na budowie, przez 31 lat przeszedłem wszystkie stanowiska w Związkach Zawodowych, aż do wiceprzewodniczącego Zarządu Głównego Związku Zawodowego (ZZ) Budowlanych w 1979 roku. Wszystkie te funkcje pełniłem społecznie, pracując zawodowe na budowach jako brygadzista.
W 1979 roku Kongres Związków Zawodowych wybrał mnie na członka Światowej Federacji Związków Zawodowych. W 1968 roku wstąpiłem do PZPR, z której po niecałym roku zostałem usunięty, za głoszenie prawdy o warunkach życia Polaków w Polsce. W 1969 roku przywró­cono mi ponownie członkostwo w partii. Pełniłem społecznie funkcje pierwszego sekretarza w Kombinacie Wschód w Zakładzie Montażowym. Przez jedenaście lat pełniłem również funkcję Przewodniczącego Komisji Mieszkaniowej. W partii byłem członkiem Plenum Komitetu Warszawskiego, następnie człon­kiem Egzekutywy Warszawskiej. W 1979 r. zostałem wybrany na z-cę członka KC PZPR, a w roku 1981 zostałem członkiem KC PZPR i członkiem Biura Politycznego KC PZPR.
W latach 1981-1986 pełniłem funkcję przewodniczącego Komisji Skarg i Interwencji w KC PZPR i równolegle funkcję wiceprzewodniczącego Zarządu Głównego ZZ Budowlanych będąc jednocześnie członkiem Światowej Federacji Związków Zawodowych. O mojej 5-cio letniej pracy w Komisji Skarg i Interwencji w KC tak napisano w dokumentach X Zjazdu PZPR; początek cytatu: „Komisja Skarg i Interwencji w KC, za okres pięciu lat przyjęła i załatwiła sześć i pół miliona spraw z całego kraju. Z tego sam przewodniczący przyjął osobiście siedem tysięcy sześćset osób. Spraw, które zostały załatwione pozytywnie dla ludzi, było 68%. Większość z tych spraw była załatwiana w Komisjach Wojewódzkich, do KC trafiały sprawy, których w województwie nie załatwiono. "
W 1986 skierowano mnie na placówkę dyplomatyczną do Libii, gdzie pełniłem funkcję ministra – radcy ambasady PRL w Trypolisie. Tam właśnie w 1987 roku zostałem wybrany przewodniczącym komitetu ds. trwałego upamiętnienia Polaków poległych w II wojnie światowej w obronie Tobruku i okolicznych miejscach. Na Cmentarzu Wojennym żołnierzy polskich w Tobruku postawiono 5 tablic odlanych w Polsce, które zawierały nazwiska ponad 100 poległych tam żołnierzy Wojska Polskiego. W 1990 roku zostałem odwołany z tego stanowiska i wróciłem do Polski. W 1990 roku miałem pełne czterdzieści lat pracy i zgodnie z ustawą sejmową przeszedłem na emeryturę. Po rozwiązaniu PZPR, byłem członkiem SLD, z które­go to wyrzucono mnie za kadencji L. Millera i z jego inspiracji. Po roku próbowano zwrócić mi legitymację partyjną wraz z przeprosinami, ale odmówiłem.
Za prace w budownictwie warszawskim otrzymałem następujące odznaczenia: Brązowy Krzyż Zasługi w 1957 r., Srebrny Krzyż Zasługi w 1969 r., Złoty Krzyż Zasługi w 1974 r., Krzyż Kawalerski w 1980 r., Krzyż Oficerski w 1984 r., Złota Syrenka za Odbudowę Stolicy 1971 r., Medal za Wychowanie Młodzieży w 1980r., Medale Międzynarodowe Związkowe. Tytuł Człowieka Roku w 1979 roku oraz liczne medale resortowe. W 1987 r. Rada Ochrony Pomników nadała mi Medal Złoty „Za Obronę Miejsc Pamięci Narodowej".
Będąc na emeryturze napisałem i opublikowałem książki:
1. Od łopaty do dyplomaty, T. I, wyd. Toruń, 2000 r.
2. Od łopaty do dyplomaty, T. II, wyd. Zakład Poligraficzny „Libella", 2003 r.
3. Rozdarte życie. Warszawa, wyd.„Projekt", 2000.
4. Trwałe ślady „ Żywe kamienie „, wyd. Toruń, 2002.
5. Bez strachu, T. I, wyd. Printed by Europa 2008 r.
6. Historie niewiarygodnie prawdziwe, wyd. Regionalista, Olsztyn 2009 r.
Książki wydaję z własnych funduszy i emerytury, którą pobieram w wysoko­ści 1864 zł z dodatkiem pielęgnacyjnym który przysługuje osobom po ukończeniu 75 roku życia.
 
W październiku 2004 roku ówczesny marszałek Sejmu RP Marek Borowski (Berman) zaproponował mi wydanie książki Trwałe ślady w ilości 50. tysięcy egzemplarzy i 2 zł od sztuki, ale pod warunkiem, że usunę z niej wszystkie niekorzystne opisy o Żydach (o obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego). Odmówiłem. Bardziej szczegółowo opisałem tę sprawę w rozdziale pt. W sejmie i w życiu. (str. 284)
Wśród setek listów i dedykacji od czytelników moich książek są słowa podziękowania za to, że udało mi się ocalić od zapomnienia liczne fakty, decyzje i zdarzenia, które tworzą historię Polski, dzięki którym prawda – mimo ukrywania jej – ujrzy światło dzienne i dotrze do ludzi, że w każdym polskim domu powinna być moja książka.
 
Spośród wielu setek listów i dedykacji wybrałem jedną, napisaną przez pana Józefa Wiśniewskiego w książce jego autorstwa pt. „Po różach, ale boso". Jakże trafnie ocenił on, nie wiedząc, że liczni czytelnicy, a wśród nich arcybiskup Ignacy Tokarczuk i ksiądz Józef Kluz oceniali tak samo to, co piszę.
„Czytając książki Albina Siwaka, doznaje się przedziwnego uczucia podziwu dla człowieka, który rozumiał potrzebę opisania tego, co robił, w czym uczestniczył i co o tym myślał. Napisać świat, który by schlebiał oczekiwaniom jest łatwiej niż opisać ten, który jest. Napisać prawdę i to wystarczy, by ci nie uwierzono. Mamy tego świado­mość. Ale czy można inaczej? Tobie mój Przyjacielu, w podziwie za piękną postawę.” – Józef Wiśniewski
Wszystkim moim przyjaciołom dziękuję z całego serca za umożliwienie mi dotarcia i skorzystania z zapisów kronik historycznych, encyklopedii i książek oraz wycinków z prasy światowej i polskiej. Dziękuję również osobom, które rejestrowały wybrane audycje telewizyjne oraz radiowe i przekazywały mi w celu wykorzystania w tej książce.
Albin Siwak
 
Rozdział I
Szanowny Czytelniku!
Większość ludzi, otwierając nową książkę, pomija przedmowę. Uważają, że czytanie wstępu to strata czasu, bo i tak z książki dowiedzą się, co autor chciał czy­telnikowi przekazać. Myślę jednak, że jeśli idzie o tę właśnie książkę, przedmowa jest w niej najważniejsza i wyjaśnia, dlaczego w ogóle została ona napisana. Pokazuje, jakie argumenty i zdarzenia, jakie decyzje różnych ludzi i formacji politycznych stały się przyczyną napisania tej książki. A jest tych wydarzeń bardzo dużo i szkodą dla ludzi, szczególnie dla młodych pokoleń, byłoby gdyby nie poznali historii, w dodatku niezbyt odległej. Uważny czytelnik powie, że autor nie powinien zajmować się historią, że są od tego ludzie z tytularni: doktorzy nauk, profesorowie, historycy. Teoretycznie tak. Oni właśnie powinni zająć się historią i obiektywnie, bez naginania faktów dla potrzeb jednego czy drugiego ustroju, pisać tę historię i przekazywać młodzieży. Ale tak nie jest. Każda formacja polityczna ma swoich historyków i oni, na potrzeby tej formacji, napiszą taką historię, która danym politykom odpowiada. W dodatku ponad tymi formacjami politycznymi są pracujący dla nich ludzie, którzy pilnują, by tak kształtować historię, żeby ich ideologia, racja stanu, bohaterowie i hasła znalazły się na sztandarach.
W oparciu o moje liczne spotkania z ludźmi, organizowane przez różne kluby, związki i domy kultury, śmiało mogę powiedzieć: całe pokolenia młodych Polaków nie znają historii swego kraju. I nie dlatego, że nie chcieli się jej nauczyć lub nie po­siadają odpowiedniego wykształcenia. Chcieli się uczyć, mają wykształcenie, często tytuły naukowe, ale od zakończenia II wojny światowej do tej pory żadne szkoły, ani uczelnie wyższe nie uczyły i nie uczą prawdziwej, rzetelnej historii.
Zdarza się, że w domach dziadkowie mówią o tej historii i przekazują ją wnukom, ale to rzadkość. To wyjątkowi ludzie, którzy zapamiętali fakty i potrafią je przekazać. Zdarza się, że spotykam ludzi, którzy różnymi sposobami i drogami zdobyli dobrą historyczną literaturę, posiadają prawdziwą wiedzę o ostatnim stuleciu, ale jest ich mało i są za tę wiedzę tępieni.
Moje życie było bardzo bogate w wydarzenia i decyzje, gdy znajdowałem się na wysokich szczeblach władzy. Znałem wielu ludzi, do których zwykły człowiek nie miał dostępu. Sposób życia i prostolinijność oraz szczerość potrafiły mi ich zjednać. Pozyskiwałem ich zaufanie i mogłem prowadzić z nimi szczere rozmowy. A był to czas, gdy również najwyżsi rangą działacze bali się mówić prawdę. Dziś mógłbym nie pisać o wielu z nich, gdyż moi przeciwnicy zaraz dorobią do tego hi­storię, że była to zdrada i że przyznawanie się do tych znajomości to hańba, bo to byli nasi najeźdźcy i ciemiężyciele. Ale i oni właśnie, gdy zaufali mi i gdy szczerze rozmawialiśmy, to mówili:
„Nam, Rosjanom jest przykro, że oceniacie nas tak źle. To nie my nadaliśmy rewolucji te hasła i nie my ustanowiliśmy prawa i represje. Jesteśmy tak jak wy Słowianami i powinniśmy żyć w zgodzie".
Ale to nie Słowianie zrobili rewolucję i nie Słowianie milionami mordują Rosjan. W gułagach i na zsyłkach Żydzi nie siedzą. Oni nas wsadzają i wydają wyro­ki. Gdy mówiłem, że sam widziałem Rosjan w NKWD i nie sami Żydzi są odpowie­dzialni za te represje, odpowiadali mi:
„Tak, masz rację. Zawsze znajdą się ludzie, którzy dla kariery zdecydują się na współpracę. Ale czy wy, Polacy, w czasie okupacji hitlerowskiej nie mieliście zdraj­ców na służbie u Niemców? Było ich wiele tysięcy, bo po wojnie dokładnie ich liczono. A jak carska Rosja wami rządziła i okupowała wasz kraj to nie było wielu tysięcy zdrajców, którzy pracowali dla cara? Nawet wasi biskupi, po odzyskaniu niepodle­głości, byli sądzeni za zdradę, a nawet wykonywano na nich wyroki śmierci. Sami Żydzi dzielili się na tych co idą do gazu i tych, co ich dozorowali i bili. Przykładem jest getto łódzkie, gdzie policja była formacją żydowską. W każdym narodzie byli zdrajcy i zawsze będą. U nas, Rosjan, też byli w cza­sie wojny zdrajcy, mimo że w każdej chwili groziła im śmierć z rąk partyzantów. A w czasie, gdy władzę zdobyli Żydzi, to zdrajcy nie tylko niczego się nie obawiali, ale to oni ferowali wyroki śmierci i żyli jak władcy niezagrożeni, a odwrotnie: nagradzani".
„Myślisz, że nie chciałbym żyć w kraju, gdzie sami sobą rządzimy?" – mówił mi wiele razy Maszerow. Podobne rozmowy prowadziłem z marszałkiem Kulikowem i Piotrem Kostikowem. Trzeba by robić teraz nową, rosyjską rewolucję i obalić rządy Żydów, mówili, ale zaraz dodawali: „To obecnie niemożliwe, czuwają nad tym do­brze, mają we wszystkich strukturach władzy swoich ludzi, za samą taką rozmowę stracisz głowę". „Przecież – mówił Maszerow – w czasie rewolucji państwa zachod­nie, a szczególnie USA, miały dobrą wiedzę kto robi u nas rewolucję. Prezydent USA Woodrow Wilson powiedział w swoim orędziu w 1919 roku, że rewolucja w Rosji to czysto żydowska rewolucja. Opanują całą władzę i zemszczą się na cerkwi rosyjskiej oraz inteligencji". I tak właśnie się stało.
Ja, Albin Siwak, mam ważne powody, żeby nie zabrać do grobu tego, co wiem i co usłyszałem od wielu mądrych ludzi pełniących różne funkcje partyjne i woj­skowe. Wiem, że czytelnik może to potraktować, za chwalenie się znajomościami i układami, ale ja nie zabiegałem o te znajomości i układy. Wiem, że moi przeciwnicy wykorzystają to, żeby zrobić ze mnie zdrajcę i osobę zhańbioną takimi znajomoś­ciami. Przecież mógłbym o tym nie pisać, nie ściągać na swą głowę słów pogardy, ale uważam, że należy dać świadectwo prawdzie. Jeśli tacy ludzie jak ja nie napiszą, to napiszą to inni, pod dyktando Żydów. Ważne powody, które skłaniają mnie, by o tym napisać, to przede wszystkim fakt, że mało jest ludzi lub nie ma ich wcale, któ­rzy by swą wiedzę posiadali od ludzi wiarygodnych. A przecież ojciec mój nie miał powodów, by kłamać, gdy wiele razy opowiadał mi o różnych ważnych wydarze­niach. Jego dwaj rodzeni bracia też nie. Wierzę im, gdyż potwierdziły to inne źródła.
Ojciec mój służył dwadzieścia jeden lat w carskiej armii. Jego bracia też (jeden dziewiętnaście, drugi szesnaście). Służyli przed, w czasie i po rewolucji. Byli świad­kami wielu wydarzeń historycznych, które były i są przekręcane na potrzeby różnej maści polityków i formacji politycznych.
Ponadto życie i moja funkcja pozwoliły mi poznać wielu Polaków, których ro­dziców car zesłał z Polski na Sybir, a ich dzieci później były rozwożone po całym Związku Radzieckim, zgodnie z potrzebami gospodarki i wojska. Ludzie ci przeżyli wiele tragedii i byli świadkami wielu zbrodni, a także ludobójstwa. Obok nich likwi­dowano tak zwanych wrogów Związku Radzieckiego, podciągając pod ten zarzut inteligencję rosyjską i każdego, kto miał odwagę mówić prawdę.
Piszę to jako Polak i patriota. Nie mogę obojętnie patrzeć jak Żydzi przekręcają historię Polski Ludowej, ustroju, który sami stworzyli i w którym rządzili, sądzili i skazywali na śmierć. Jak z katów robią ofiary, jak z katów robią zasłużonych i pra­wych obywateli, kryształowych i uczciwych. A tak nie było, ani w czasie rewolucji październikowej, ani przez cały czas do śmierci Stalina.
To nie tysiące Rosjan zostało zesłanych na ciężkie roboty, to miliony, jak obec­nie szacują Rosjanie. W Polsce też nie chodzi o tysiące. Sama wschodnia Polska, czyli Kresy, to setki tysięcy Polaków wywiezionych w głąb Rosji. Okres Polski Ludowej to również czas zbrodni na polskich patriotach. Nawet samego Gomułkę uwięzili i szykowali mu proces o zdradę. A ilu przyjaciół Gomułki siedziało, ilu miało zasądzo­ne wyroki śmierci. Cóż więc mówić o zwykłym akowcu. Dziś nagłaśnia się to, a polscy działacze partii prawicowych naśladują i pochlebiając żydowskim kolegom mówią: „To komuna mordowała naszych ludzi".
Nie zająkną się, że sędziowie i kaci to byli Żydzi. MSW było całkowicie w ich rękach. Teraz odwraca się kota ogonem. Tak samo jest z mordowaniem Żydów w czasie wojny. Ileż to artykułów dotyczyło tego, że to Polacy i polskie obozy, i że to właś­nie tam ginęli Żydzi. Tomasz Gros opisał w „Sąsiadach", że to Polacy wymordowa­li Żydów w Jedwabnem. A jeszcze przecież żyją świadkowie. Cóż będzie, gdy ich zabraknie? Okaże się, że to Polska wywołała II wojnę światową, że Polacy mordo­wali Żydów. Nie można patrzeć i milczeć, jak dobrze rozmieszczeni Żydzi znajdujący się w różnych formacjach politycznych i zajmujący odpowiedzialne stanowiska robią wszystko, żeby skłócić polskie społeczeństwo. I to im się dobrze, udaje. Żadna formacja polityczna, żadna ekipa rządząca, jakie do tej pory znajdowały się u władzy nawet nie próbowała budować zgody narodowej. Cały ich wysiłek idzie na to, żeby skłócić polskie społeczeństwo, żeby podzielić i poustawiać Polaków po różnych stronach barykady politycznej. Wiedzą dobrze, że takim skłóconym i po­dzielonym społeczeństwem łatwo jest rządzić. I ten fakt jest bardzo groźny, bo sy­tuacja w Polsce wymaga już od bardzo dawna zgody narodowej.
Żydzi po mistrzowsku doprowadzili do tego, że w społeczeństwie brak jest instynktu samozachowawczego. Całymi latami wtłaczają do głów Polaków takie filmy i wiadomości, żeby otumanić społeczeństwo. Proszę tylko pomyśleć, jak na­głaśnia się wiele razy na wszystkich kanałach parady gejów i lesbijek. Idą w tych pochodach przywódcy partyjni i popierają manifestacje i żądania „kochających inaczej". Głośno jest na ulicy w sprawie nienarodzonych, a w Sejmie inne ustawy są mniej ważne niż ta. Na potwierdzenie tego, co piszę: Polskie Radio Program I, w dniu 5 maja 2007 roku o godzinie 9.00 w wiadomościach nadaje apel do posłów i polityków. „Połączcie swe siły i nie patrzcie na podziały polityczne. Sprawa jest najpilniejsza i najbardziej potrzebna w Polsce."
O co chodzi? Oto do sądu wpłynęło 170 spraw o odzyskanie majątków. Są to spadkobiercy Niemców, którzy do II wojny światowej byli właścicielami tych gospodarstw, ale nie osiedlają się na nich, tylko je sprzedają i to nie Polakom, za duże pieniądze. Przypominam, mówi dziennikarz, że już ponad tysiąc gospodarstw spadkobiercy ci odzyskali i sprzedali na Warmii i Mazurach, ale naszym posłom, jak wielu ludzi mówi, ta sprawa jest obojętna. Mają oni własne, pilniejsze problemy. Problemy sprowadzające się do tego jak unurzać przeciwnika w błocie i skompromitować go w oczach ludzi, jak odebrać emerytury komuchom z MSW. Ale komu je odbiorą, jeśli propozycja ich przejdzie w Sejmie? Odbiorą nielicznym Polakom, którzy zostali w Polsce, bo 90% oprawców bierze wysokie emerytury, siedzi w Izraelu i śmieje się z tych zabiegów. Śmieją się, bo nasi przywódcy nie zrobią krzywdy swym braciom rozrzuconym po Zachodzie. Odebrać oczywiście należy, ale oprawcom i katom Polaków, a nie nielicznym uczciwym ludziom, bo tacy też tam pracowali. Wolińska, Michnik oraz cała masa funkcjonariuszy SB wiedzą, że mają w Polsce dobrą obronę, a na państwo Izrael nikt ręki nie podniesie. Nasza polska prasa pisała, że Żydzi zażądali 15% wartości tego, co utracili, a nasi przywódcy oświadczyli, że należy im się nie 15%, a 50% wartości utraconych majątków.
Trybunał w Brukseli 2 i 3 maja 2007 roku nagłaśnia, że upomina rząd polski, który łamie prawa człowieka, bo nie pozwolił manifestować gejom i lesbijkom. Ale o najważniejszej dla Polaków sprawie cicho. Żaden polityk, żadna grupa społeczna nie wyszła na ulicę, żeby wymusić na Sejmie i rządzie uregulowanie własności na tzw. Ziemiach Odzyskanych.
Polska telewizja pokazała w marcu 2007 roku, że tysiąc polskich rodzin na Mazurach zostaje wyrzuconych z gospodarstw rolnych. Co tragedia polskich rodzin obchodzi Żydów i ich popleczników? NIC.
Ale tu nasuwa się pytanie, czy polskie społeczeństwo całkiem zgłupiało? Idą na ulice w sprawach, w których porządny człowiek spaliłby się ze wstydu, a w sprawach wagi państwowej nie reagują. Tak właśnie prowadzi się barany na rzeź. Każdy polski rząd ma obowiązek budować zgodę narodową, a celowo tego nie robi. Taka jest brutalna prawda. I w tym miejscu mam prawo i obowiązek bić na alarm, pisać o tym, że to właśnie Żydzi nie szanują polskiego narodu. Wiedzą, że można Polakami manipulować, bo jesteśmy naiwnym narodem, i robią to po mi­strzowsku. Dowodem na to co piszę są fakty:
Potomkowie Żydów cały czas odzyskują dawne domy, chociaż odbudowali je Polacy. Ile razy będą żądać odszkodowań? A polscy dziennikarze prześcigają się, pisząc jak bardzo pilna to sprawa, że trzeba szybko wynagrodzić straty Żydom. O Polakach, którzy zostawili swoje mienie i domy za Bugiem nie napiszą ani słowa, że może trzeba by wynagrodzić tę stratę. Tu muszę z podziwem odnieść się do kunsztu i pomysłowości Żydów. Oni to potrafią zrobić doskonale. To jest jak dobrze rozpisana partytura dla orkiestry. Nikt nie gra dla siebie. Wszyscy w tej samej sprawie, chociaż każdy w innej części świata. Wywołają taką presję, żeby załatwić sprawę po swojej myśli. A polscy dziennikarze występują w tej haniebnej sprawie po stronie Żydów. Nie bronią Polaków i ojczyzny. To jest tragiczne. Często w mediach pojawiają się artykuły i filmy dokumentalne o Piłsudskim. Polska prawica lubi posłużyć się osobą Piłsudskiego. Cytuję go, jak również papieża Polaka. To uwiarygodnia w oczach społeczeństwa takiego polityka, który szafuje słowami tych osób. Żaden polityk nie zacytował i nie zacytuje słów marszałka Piłsudskiego, gdy przyjechał do Wilna po tym jak zajął je gen. Żeligowski. A mówił wtedy:
„Gdy zajechałem do Wilna, parę dni po zajęciu go przez generała Żeligowskiego, widziałem ja i moi oficerowie, jak w całym mieście ludzie płakali ze wzruszenia i radości, oddawali żołnierzom cokolwiek mieli do zjedzenia. Pokazano mi kilkaset osób zabitych i nie pochowanych. Były dzieci i kobiety, starcy i żołnierze. To Żydzi strzelali z ukrycia i zabijali Polaków. Żydzi byli tu warstwą rządzącą, skazywali na śmierć i na wywózkę na Wschód Polaków. I to też ludność pamiętała. Teraz z ogromną trudnością polskie wojsko musi bronić Żydów przed samosądem i zemstą Polaków. Musiałem uspokajać ludność i żołnierzy, żeby nie doszło do samosądu". Ta notatka znajduje się w książce pt. „Sejm i Senat w 1922 i 1927 roku", której autorami są T. W. Rzepeccy, wydanej w Poznaniu w 1927 roku. To też antysemityzm?
Tak samo, jak z cytowaniem papieża Polaka. Powtarza się to, co potrzebne w danej chwili i sytuacji. A papież ostrzegał również przed przystąpieniem do Unii Europejskiej. Był zwolennikiem wejścia, ale mówił o warunkach, na jakich po­winniśmy wejść: „Nie możemy wejść do Unii jako naród w zasadniczą zależność od tych, którzy bezczelnie zgłaszają pretensje do naszych ziem historycznych, do odszkodowań za skutki wojenne. Ludzie, którzy tego nie wiedzą są naiwni albo są zdrajcami". (L’Osservatore Romano, styczeń 2005).
Ale tego Polakom nie przekazywano i tego się nie cytuje. Ci, którzy powołują się na papieża niech sobie przypomną to, co pisano w polskich gazetach. Papież mówił, że Polska jest w sidłach materializmu i liberalnego ateizmu. Mówił o prawach narodów, o prawie do tożsamości, kultury, suwerenności, o prawie do godności, wolności religijnej i poszanowania tradycji. Co z tego realizują polscy pseudo-politycy? Może prawo do kultury? Spytajcie polskich reżyserów, czy mogą zrobić film o polskiej kulturze? Może do wolności religijnej?
Polacy wiedzą, że religia chrześcijańska jest częścią polskiej kultury i to mocno zakorzenionej. Dlatego tak zwalcza się katolicką kulturę, tak kpi się z niej i ośmie­sza ją w filmach, sztukach i książkach. Proponuje się rozwiązłość w małżeństwie. W filmach pokazuje się i gloryfikuje modę, że można swobodnie zmieniać partne­rów. Może realizuje się prawo do tożsamości narodowej, o której mówił papież? Przecież na siłę zmierza się do globalizacji. Co to znaczy? Globalizacja państw, a później kontynentów. To znaczy, że wszyscy będziemy obywatelami świata, a nie Polakami czy Żydami.
Chodzi o to, żeby zatracić narodowość i nie kłuć w oczy, że się jest Żydem. Może realizuje się prawo do wolności słowa? To pytam się Polaków, kto przeczy­ta! w polskiej prasie, że Komisja Europejska zleciła badanie opinii społecznej na świecie, kto i co jest największym zagrożeniem pokoju na świecie? 1 kto przeczytał wyniki tego badania opinii światowej? Równoległe inna instytucja badała ten sam temat. Zadano to samo pytanie w piętnastu państwach Unii Europejskiej. Z badania opinii światowej, w tym unijnej, wynika, że państwa okrzyknięte zagrożeniem dla świata wcale nie są na czele tej listy. Tak Iran i Korea Północna ze swoimi pociskami atomowymi, jak również Afganistan są na tej liście dalej. Pierwsze miejsce w obu badaniach zajął Izrael. Szczególnie Holendrzy i Austriacy podkreślali, że Izrael zagraża, swoją polityką i sztuczkami, pokojowi na świecie. Oba badania miały zbliżony wynik. W badaniu światowym 68% osób uznało, że Izrael stwarza niebezpieczeństwo, a w europejskim także 63% wskaza­ło Izrael.
 
Oburzyło to ministra Natona Szarońskiego w Izraelu, który publicznie stwierdził, że to czysty antysemityzm. Środowiska żydowskie w USA zareagowały histe­rycznie na ogłoszone wyniki. Z wielu odpowiedzi prasy światowej jasno wynikało, że Izrael zachowuje się jak rozbestwiony i rozpuszczony bachor, roszczący sobie prawo do chuligaństwa światowego i nie liczący się z konsekwencjami tych czynów, a do tego udający pokrzywdzonego i niewiniątko. Ja uważam, że antysemita to człowiek, który nie lubi Żydów. A tu nagle jest inaczej. Antysemita to ten, kogo Żydzi nie lubią. Ale nie jest tak, że jeśli jakiś naród zrobił narodowi żydowskiemu wielką krzyw­dę, np. holocaust, w czasie którego miliony ginęły w komorach gazowych, jest obec­nie zgodnie z prawdą historyczną potępiony. Nie przypomina się światu, że zrobiły to Niemcy hitlerowskie. O tym jak najmniej, bo nie można z Niemców robić sobie wroga. Przecież po wojnie kilka razy Żydzi dostali duże odszkodowania. Nie bije się krowy, która daje tyle dobrego mleka.
Ale o Polsce i Polakach mówić można, że to my jesteśmy odpowiedzialni za tę zagładę. Takie żydowskie odwracanie kota ogonem. A kto spróbuje mieć inne zdanie, ten jest antysemitą. Jeśli Żydzi są tak inteligentni i mądrzy, to dlaczego nie wyciągnęli wniosków ze swej historii? Nikt nie wyrzuca ze swego domu przyjaciół, którzy są pracowici, uczciwi i lojalni wobec gospodarza. Czyżby wszystkie państwa, które usunęły ten naród, myliły się w ocenie Żydów? Działo się to na przestrzeni wieków, a nie znienacka i bez uzasadnienia.
Należy pamiętać, że wciągu wieków wszystkie narody pozbywały się Żydów. W Hiszpanii w 612 roku, w Anglii w 1211 oraz ponownie w 1290 roku. Francuzi wyrzucili Żydów, konfiskując im całe mienie, gdyż dekret o wyrzuceniu mówił, że dorobili się lichwą i oszustwem, a nie pracą. Hiszpania w 1492 roku edyktem królewskim zmusiła Żydów do opuszczenia całego terytorium kraju. Portugalia w 1496 roku siłą wyrzuciła poza swe granice Żydów. Niemcy kilkakrotnie wyganiali Żydów, którzy jak zaraza rozprzestrzeniali się i mnożyli, jak piszą niemieccy histo­rycy. Czechy dokonały pogromu w Pradze w 1097 roku, gdyż, jak piszą historycy, dalej nie można było z Żydami wytrzymać.
W obronie ludności polskiej stanęło najpierw duchowieństwo polskie. W 1267 roku na synodzie pod przewodnictwem kardynała Gwidona i na synodzie we Wrocławiu stwierdzono, że ludność polska jest na wszelkie niecne sposoby niszczona i wykorzystywana przez Żydów, którzy kpią sobie z religii katolickiej i samego Jezusa.
Ale był też taki arcybiskup, który przypomina obecne postacie kilku biskupów. Był to arcybiskup Kohn, który otoczył się Żydami i cała jego polityka była skierowa­na przeciw Kościołowi katolickiemu. Narobił tyle zła w Kościele, że Pius X nie mógł już dalej tolerować jego antypolskich i antykościelnych wypowiedzi i decyzji, został usunięty z Kościoła całkowicie w 1903 roku. Historycy to opisali. Arcybiskup ten zgromadził majątek, na który składały się nieruchomości i pieniądze. Przed śmiercią zapisał to wszystko gminie żydowskiej. Jego nazwisko Żydzi obecnie umieszczają wśród wybitnych postaci zasłużonych dla Żydów. Na nagrobku napisali mu tak: „Arcybiskup Ołomuniecki Kohn, zasłużony Żyd polski dla swego narodu."
I tu nasuwa mi się pytanie. Jak ocenią kiedyś historycy paru polskich biskupów, którzy rację stanu Polski mają w głębokim poważaniu? W jaki sposób doszli do godności biskupa? Przecież arcybiskup Kohn też do tego urzędu doszedł i ktoś mu w tym pomógł.
 
Ciekawą treść znalazłem w Statucie Krakowskim z 1420 roku. Ówczesne władze napisały w tym statucie, że: „przewrotna perfidia żydowska zawsze była, jest i będzie wrogiem chrześcijaństwa. I nie tylko w stosunku do wiary, ale również do ciała i majętności. Przywłaszczaliby sobie wszystko co jest własnością Słowian w oszukańczy i sprytny sposób".
W tym statucie czarno na białym stoi, że liczne władze miast w Polsce zwracają się w pilnej potrzebie do króla Polski, by położył kres wyzyskowi Polaków przez Żydów. Król Zygmunt I dekretem wypędził Żydów z przyszłej stolicy Polski – Warszawy. Miało to miejsce jeszcze przed przeniesieniem stolicy z Krakowa. Dekret ten był ważny do czasu rozbiorów Polski.
Niezależnie od petycji ludności do króla ludzie urządzali pogromy, gdy nie dało się już wytrzymać z Żydami, jak pisze kronikarz. Do pierwszego pogromu Żydów w Polsce doszło w 1373 roku w Poznaniu. Dwa lata później w Krakowie. W 1399 roku pogrom w Poznaniu był duży bo i nagromadziło się dużo niegodziwości, jak pisze kronika. W Głogowie w 1401 roku doszło do krwawego pogromu, gdyż przejmowanie domów i ziemi przez Żydów było tak duże, że obawiano się, iż Żydzi szybko przejmą wszystko co ma jakąś wartość. Wszystko robiono niezwykle sprytnie, udzielając pożyczek, a następnie przejmując mienie tego, kto był niewypłacalny. To samo podłoże miał pogrom w Wiślicy w 1407 roku. Trzy czwarte majątku było już w rękach żydowskich. Nic dziwnego, że za czasów carów rosyjskich wydawano liczne „ukazy", które to zmuszały Żydów do opuszczenia wielu miast i przesiedlenia na polskie Kresy. Car rosyjski Mikołaj II co roku wydawał dekret o przymusowym przesiedle­niu Żydów z miast rosyjskich. Gdy wybuchła wojna, na Kresach odnotowano naj­większe zagęszczenie ludnością żydowską w Europie. Mimo pogromów za czasów carskich wielu Żydów przeżyło w Rosji, co miało olbrzymi wpływ na rozwój i charakter rewolucji w 1917 roku.
Do końca XV wieku Żydzi zostali wydaleni ze wszystkich krajów zachodnich. Jeszcze w maju 1942 roku z Hiszpanii wyrzucono na siłę 160 000 Żydów. Do czasów Aleksandra II w Rosji na Żydów nałożono obowiązek odbywania 25-letniej służby w wojsku. Tenże car Aleksander skrócił im tę służbę z 25 do 5 lat. Mimo to Żydzi zabili go w zamachu. W wielu encyklopediach i rocznikach statystycznych pisze się, że Żydzi w Związku Radzieckim w latach 1916-2004 stanowili połowę żyjących Żydów na świecie. Po zmianie ustroju w Rosji ludność oficjalnie dowiedziała się, kto zrobił rewolucję i dlaczego, a ofiary, jakie naród rosyjski poniósł za czasów radzieckich, były i są bolesne.
W telewizji kablowej jest program rosyjski, który często oglądam. U nich na temat Żydów mówi się więcej i śmielej. 17 sierpnia 2002 roku telewizja rosyjska nadała na prośbę ludności pewien program. Był on zapowiadany wiele wcześniej, bo zainteresowanie nim było bardzo duże. Wzięli w nim udział znani politycy oraz publiczność w studio.
Temat audycji był aktualny, a dotyczył tego, czy ci, którzy mają mieszkania, domy, mienie, które przed wojną były własnością Żydów, teraz muszą je zwracać? Prowadzący program zwrócił się do obecnego w studio ministra spraw zagranicznych Igora Iwanowa z pytaniem jak to jest w świetle prawa rosyjskiego i światowego? Minister Iwanów odpowiedział:
„Ze wszystkich krajów, do których Żydzi wysuwają żądania zwrotu majątków po rodzicach lub dziadkach, tylko Polska uznaje te żądania i zwraca, ale nie ma to nic wspólnego ani z prawem międzynarodowym, ani polskim. Nie ma też nic wspólnego z przyjętymi zasadami i prawem na świecie. Prawo wszystkich państw stanowi jasno, że rodzice mają prawo przekazać swój majątek swym najbliższym. I nie chodzi tu o Żydów czy inne narodowości. Chodzi o wszystkich ludzi.
Prawo w Rosji – mówił minister – tak, jak prawo na świecie stanowi, że jeśli żyli u nas przed wojną Żydzi, to w czasie wojny wyemigrowali, bądź zginęli w obozach i nie zostawili spadkobierców. Dopiero po upływie wielu lat ich potomkowie wnoszą skargi i żądania zwrotu i chcą odzyskać majątek. Taki majątek nie jest zwracany ani w Rosji, ani na świecie. Z wyjątkiem Polski. Majątek ten zgodnie z prawem dawno stał się własnością skarbu państwa. Tylko w Polsce – mówił minister Iwanów – od czasu zakończenia II wojny światowej Żydzi będący cały czas przy władzy pilno­wali, by te prawa uzyskać i, co gorsza, egzekwować je od państwa, czyli podatnika. U nas, w Rosji, jest takie samo prawo jak w Ameryce i na świecie. Żadnych mająt­ków nie zwracaliśmy i nie będziemy zwracać.
Oczywiście, że były liczne próby nacisku na rząd rosyjski, a nawet próby szan­tażu politycznego, ale myśmy się nie ugięli i, zgodnie z prawem, majątek przeszedł na skarb państwa" – zakończył minister.
A u nas? Zwraca się oficjalnie i nieoficjalnie. Podstawia się ludzi żydowskiego pochodzenia, którzy nie byli rodziną tych Żydów, którzy posiadali majątek i zginęli w czasie wojny. A przy tym jakie poparcie uzyskuje taki problem wśród naszych po­lityków i dziennikarzy!
W stosunku do Polski Żydzi żądają zwrotu majątku, nawet jeśli dawno zmar­li właściciele w ogóle nie mieli potomstwa ani krewnych. Uzasadniają te żądania tym, że ten majątek nawet w przypadku całkowitego braku spadkobierców, musi być przekazany państwu żydowskiemu. Takie kuriozum mogli wymyślić tylko oni. Nikt nigdzie na świecie nie wpadł na taki pomysł.
Ja, wstępując do partii w 1968 roku, myślałem i wierzyłem, że partię i jej pro­gram kształtują jej członkowie i to nie tylko ci na samej górze, ale przede wszystkim szeregowi, którzy na co dzień borykają się z różnymi problemami. Tak bowiem wy­nikało ze statutu i haseł partii. Szybko przekonałem się, że tak nie jest.
Nieszczęściem i tragedią dla partii lewicowych jest fakt, iż od samego począt­ku tworzenia tych partii, a szczególnie PPR, a później PZPR, weszli do niej Żydzi. Dokonali tego swoim sprytem i chytrością oraz faktem, że mieli w Moskwie mocnego pobratymcę Berię i całe żydostwo. Wysuwali się i mianowali na różne sposoby na przywódców i silę kierującą, nadającą kierunek polityczny państwu.
To oni mieli patent na wybór ideologii, drogi, na program partii. Nieszczęściem dla partii był fakt, że na plan pierwszy zawsze wprowadzali do programu walkę z Kościołem. Wszystkie formy tej walki objawiały się w różnych stanowiskach partii. To, co Kościół słusznie uważał i uważa za kanon, i nie podlega to zmianom, oni nie tylko podważali, ale uznawali, że trzeba z tym walczyć. Obdarzali gejów i lesbijki, „kochających inaczej", prawami i przywilejami.
Cała ta walka z Kościołem nie tylko nie podobała się wielu członkom partii, ale stawiała ich w miejscu zamieszkania bądź pracy w bardzo złym świetle. Bo opinia społeczna, ta szeroko rozumiana, nigdy nie była po stronie tych, którzy podejmowali walkę z Kościołem. Siłą rzeczy partia w okresie PRL traciła w oczach ludzi opinię partii uczciwej i z dobrym programem.
 
W latach ‘50 prasa, radio i telewizja głosiły, że AK to zdrajcy i sługusy Zachodu. A opinia społeczna była inna. W ten sam sposób prawica obecnie głosi, że lewica to wroga organizacja i trzeba połączyć siły i zniszczyć ją, by nigdy nie doszła do władzy. Ludzie mają jednak inne zdanie. Świadczy o tym program Ewy Drzyzgi na temat Polski Ludowej. To ona w programie mówiła, że 72% ludzi jest za okresem PRL i lewicą. Świadczą o tym rozmowy z ludźmi i ich zdanie. A więc prawie nigdy nie zgadzało się to, co mówią rządy i partie, z tym, co myślą i jak czują ludzie.
Wprowadzenie w statucie partii zapisu, a szczególnie podkreślenie tego przez przywódców partii, że w Boga nie należy wierzyć, gdyż Go nie ma, postawiło partię po drugiej stronie barykady. Szeroko pojęte społeczeństwo myślało i wierzyło ina­czej; ba, nawet ogromna część członków partii i kierownictwa po kryjomu jeździła do innych parafii i tam brała śluby, chrzciła dzieci i modliła się.
Na każdym kroku czuło się nielogiczność i głupotę tej decyzji, ale takich, którzy by oficjalnie powiedzieli, że jest to głupie i niepotrzebne, nie było. Takie rozmowy były prowadzone po cichu. I tu znów jest problem, bo inaczej rozumiały i oceniały to masy partyjne, a inaczej kierownictwo partii. Ja, mimo upływu czasu i istotnych przemian, czułem się i czuję lewicowcem. Dawałem temu liczne dowody w postaci artykułów w prasie i wywiadów w radio i telewizji. Wyrzucono mnie z PZPR, wyrzucono z SLD za przekonania i krytykę, która potwierdziła się w stu procentach. I dziś, z pozycji starego i doświadczonego dzia­łacza, chcę podkreślić, że partia lewicowa jest koniecznością życiową! Zawsze było tak i będzie, że byli pracodawcy i pracownicy. Bez względu na to, czy to państwo­wa firma czy prywatna (w prywatnej szczególnie jest ważne, że gdy pracodawca nie czuł nad sobą bata, czyli dobrze zorganizowanych związków i partii, następowało upodlenie pracowników). W interesie ludzi pracy jest to, by istniała dobrze zor­ganizowana partia lewicowa i związki zawodowe. Powiem więcej. W interesie partii prawicowych jest, by partia lewicowa istniała z bardzo wielu powodów. Inaczej szybko znajdą się w ślepej uliczce, gdzie wyjściem będzie bunt obywateli. Problem jednak polega na tym, jaka ta lewica ma być? Prawica głosi, żeby lewica pozbyła się tych starych, z PRL. A ja głoszę, że lewica powinna otaczać szacunkiem tych, którzy stworzyli historię walki o prawa ludzi pracy, tych, których lewicowość to obrona słabszych, tych, dla których racja stanu to kanon. A pozbywać się nie tylko starych, bo skażeni PRL-em, ale i tych młodych, którzy nic wspólnego z lewicowością nie mają, a głoszą programy, które dzielą naród i wprowadzają zamiast pokoju i zgody wojnę w imię niepolskiej racji stanu.
Znów posłużę się tezą, że inaczej te same problemy widzi rząd i poszczegól­ne partie, a inaczej społeczeństwo. Wszystkie ekipy, jakie były i są uważają, że są najlepszymi z najlepszych do tego, by sprawować władzę. Życie pokazuje, że jest inaczej, ale oni dalej mówią i robią swoje.
Tak sformułowali przepisy, a szczególnie ordynację wyborczą, żeby ich chro­niła po wszystkie czasy. Przecież są Polacy znani i wybitni, którzy mogą stworzyć rząd, mogliby być posłami i tworzyć nie buble prawne, które regularnie odrzuca Trybunał Stanu, lecz niezbędne ustawodawstwo, które zamieniłoby obecne, ochra­niające złodziei i gangsterów. Mogliby, ale nie mogą, gdyż ordynacja wyborcza i zmienione przez PiS ordynacje wyborcze wciąż zapewniają na listach wyborczych miejsca dla tych samych ludzi. A oni dali już dowody, co potrafią, posłując przez kilka kadencji. Na pierwszych miejscach zawsze będą ci sami działacze, a ci młodzi i nowi na końcu listy. I będzie tak, że jeśli nawet bardzo mała liczba ludzi pójdzie głosować, to skreśleni będą ci na końcu listy.
Gdyby ludzie nie głosowali, to i tak wejdą do Sejmu ci sami. To mi przypomina zdarzenie w jednej z rodzin małorolnych chłopów. Ojciec i matka robili wszystko, żeby najstarszego syna wykształcić. Oszczędzali na wszystkim, byleby syn miał w mieście gdzie mieszkać i co jeść. Po kilku latach syn wrócił do domu z dyplomem magistra. Matka gotuje obiad i podkłada drewno na ogień, ale drewna zabrakło. „Hej chłopy – krzyczy do męża i syna – narąbać drewna, bo nie dogotuję obiadu". Ale okazało się drewna w domu nie ma, że trzeba jechać do lasu. I tu syn popisał się i po­kazał co to jest wykształcenie. Mówi do ojca: „Jest przecież demokracja i możemy wybierać, co kto chce, więc albo wy ojciec do boru po drewno, a ja w domu albo ja w domu, a wy do boru". Ojciec myśli i myśli, ale co by nie wybrał to zawsze wypadnie, że to on musi po drewno jechać do boru.
Ci, którzy byli, już niczego nie zmienią. Ubarwią najwyżej nasze życie aferami rozporkowymi, kabaretem i farsą. Więc gdzie jest zagrożenie dla Polski i Polaków? W nas samych! Nie chcemy, czy też nie umiemy, wyjść z tego zaczarowanego kręgu, w którym jak gówna w przerębli pływają ci sami hochsztaplerzy i cwaniacy. Wielu wybitnych Polaków w rozmowach na te tematy mówi tak: „Nie mogę i nie chcę kandydować na żadne stanowisko i funkcję. Nie wytrzymam presji walki z gangsterami politycznymi. Stosują wredne metody zniszczenia każdego potencjalnego kandydata na każde stanowisko". Dobrzy i mądrzy ludzie uciekają od polityki, uciekają kompetentni i wykształceni, którzy słusznie uważają politykę za bagno.
Nam, Polakom nie zagraża żaden sąsiad, żadna Rosja, mimo że ciągle ją irytujemy swoją arcygłupią polityką zagraniczną. My zagrażamy sami sobie, gdyż niska świadomość polityczna i ucieczka od brania losów kraju w swoje ręce, nie głosowanie w wyborach powoduje, że różni cwaniacy i nawiedzeni wykorzystują tę sytuację i przy minimalnej liczbie oddanych głosów obejmują władzę, twierdząc, że naród ich wybrał.
Słyszę nieraz, że Prawo i Sprawiedliwość to dyktat większości. Nic bardziej błędnego. Proszę wziąć kalkulator i policzyć oficjalne wyniki poprzednich wyborów. Otóż PiS zdobyło 155 mandatów, to jest 33,69% foteli sejmowych, w wyborach otrzymało 26,99% oddanych głosów przy frekwencji 40,57% – co oznacza, że na PiS zagłosowało 10,94% uprawnionych do głosowania, czyli głosy co dziesiątego wyborcy dały im trzecie miejsce w sejmie. Jeśli dalej będzie tak, że ludzie będą re­zygnować z głosowania, to może się zdarzyć, że co piętnasty lub co dwudziesty wy­borca da władzę oszołomom, a później będzie biadolił: „Kto to nami rządzi!"
Jest też dużym problemem politycznym fakt ogromnego wpływu części Kościoła na politykę. W starzejącym się polskim społeczeństwie dość duży procent to ludzie starsi, często wierzący bardzo mocno w Boga. Oni nie chcą być w konflik­cie z księdzem i robią to, co proboszcz im powie. Jeszcze większy wpływ na wyborców ma Radio Maryja i telewizja Trwam. A tu już obserwujemy układy i układziki. Wielkie afery to np. cegiełki sprzedawane na odbudowę stoczni, które zostały nierozliczone, a nieprzyjemny rząd mógłby swemu prokuratorowi zlecić śledztwo. Lepsza dla obu stron jest taka firma, która pozytyw­nie mówi o przyszłym rządzie. Z tego obie strony odniosą korzyść. Wspomniane wyżej radio i telewizja spełniają oczywiście pozytywną rolę, gdyż ta instytucja znaj­duje się wyłącznie w polskich rękach i przekazuje obywatelom wiele prawdy.
Reszta prasy i telewizji jest tylko polskojęzyczna, bo żeby dbali o polską rację stanu, to, tak jak powiedział Ryszard Filipski: „Trzeba by ich wpierw ewangelizować, ale i to nie dałoby gwarancji, że zatroszczą się o nasze, polskie interesy".
Osobiście uważnie obserwuję działalność ojca Rydzyka. Mogę stwierdzić, że ojcu Rydzykowi brakuje doświadczenia politycznego, a działa na tym właśnie polu. Brakuje mu doświadczenia, gdyż nie był w żadnej partii (nie mógł jako kapłan). Nie miał gdzie i jak zdobyć doświadczenia. Wobec tego powinien mieć obok siebie radę konsultacyjną, złożoną z doświadczonych ludzi. Ta rada powinna go wspierać swoimi doświadczeniami i wiedzą. Media księdza Rydzyka dają dużą nadzieję narodowi polskiemu na odrodzenie. Nie może być tak, że daje się czas antenowy ludziom, którzy doprowadzają kolejne rządy do upadku i kompromitacji, a naród do braku wiary w odrodzenie. Przecież wszystkie kolejne ekipy rządowe, jakie były do tej pory, poza lewicą, miały poparcie ojca Rydzyka i wiadomo jak kończyły.
Wściekłość przeciwników Kościoła jest najlepszym świadectwem tego, że oj­ciec Rydzyk ma rację. I ta wściekłość przekłada się na walkę o polską rację stanu. Przeciwnicy ojca Rydzyka wiedzą dobrze, że najpierw trzeba uderzyć w Kościół, żeby całkowicie opanować władzę.
Mam sporo przyjaciół księży rozrzuconych po całej Polsce. Prowadzę z nimi dialog poprzez korespondencję, czasem się z niektórymi spotykam. Z tej korespon­dencji i rozmów można wyciągnąć ważny wniosek i ocenę tego, jacy są nasi księża. Pierwsze spostrzeżenie to fakt, że niemała ilość księży angażujących się w po­litykę tuż po roku 1989, silnie popierających Solidarność, zawiodła się i doszli do wniosku, że nie powinni włączać się po żadnej stronie. I ci obecnie nie występują w polityce, i to dobrze. Część księży nie unika jednak polityki i chce mieć wpływ na to, co się dzieje. Tych parafianie niezbyt lubią i powtarzają, że powinni zająć się całkowicie opieką duchową. Ale ksiądz to też człowiek i Polak i ma prawo do dyskusji na temat swej ojczyzny. „Tak, panie Siwak, ma prawo, ale pogadać z nami poza Kościołem, a nie z ambony" – myślę, że mają rację ci, którzy tak mówią o swych proboszczach. Oceniać jednak nie będę, gdyż są tacy, którzy są bardzo oddani służbie Bogu i ludziom oraz tacy, którzy dla chleba poszli do seminarium. Widzi się i słyszy również o takich, którzy największą wagę przykładają do finansów. I ta część księży i biskupów zapomniała o nauce Chrystusa, o tym że droga do zbawienia nie prowadzi przez złocone świątynie, luksusowe samochody i bogate plebanie. Chrystus szerzył wśród ludzi i apostołów naukę i przypowieści i mówił o skromności oraz służebnej roli wobec człowieka. Wskrzeszał zmarłych, uzdrawiał chorych, pocieszał przygnębionych, ale nie brał od nich zapłaty, bo jak mówił: Mój Ojciec ode Mnie jej nie brał i wy nie bierzcie. Co do wielu duchownych odnosi się jednak inne wrażenie. Są wyznawcami finansów i luksusów.
Oto polski ksiądz, z zamiłowania amator lekarz, od 43 lat pracuje w Ugandzie. Niesłychanie skromne warunki oraz od lat panujący trąd sprawiają, że obok umie­rają ludzie, których on ratuje fizycznie i wzmacnia duchowo. Przy tym wszystkim bandy nocami zabijają zakonnice i księży. On poszedł całkowicie służyć ludziom i Bogu. 13 grudnia 2006 roku TVP pokazała to w programie pierwszym. To jest kapłan z powołania, ale są przypadki, o których pisała prasa, że ksiądz nie chciał pochować zmarłego, bo rodzina nie miała pieniędzy. Są znane polskiemu społeczeństwu fakty, że wielu znanych duchownych w większej części jest biznesmenami i finansistami niż kapłanami. Kościół musi brać od wiernych pieniądze, bo utrzymanie kościoła kosztuje, ale powinno to być w granicach przyzwoitości i możliwości ludzi. Często tak nie jest i takie fakty dają argumenty różnym ludziom i sektom do ataku na Kościół. A w opinii wiernych traci na tym Kościół.
 
Dlaczego poruszyłem ten drażliwy temat? Z bardzo prostej przyczyny. W okresie PRL opinia społeczna i ocena tego, co mówiło kierownictwo partii i rząd to były dwa krańcowe bieguny. Rząd swoje, a ludność swoje. Oczywiście nie biorę pod ocenę i uwagę pojedynczych osób z różnymi odchyleniami. I wtedy, i teraz pod uwagę biorę szerokie społeczeństwo.
Obecnie kolejne rządy głoszą swoją prawdę, a społeczeństwo swoją. Podobnie w paru ważnych sprawach Kościół mówi swoją prawdę, a ludność swoją. Gdyby wsłuchiwano się w sumienie i głos ludu, to i w PRL-u mogłoby być lepiej i inaczej. I za ostatni okres nowych formacji politycznych, a także inną lepszą opinią cieszyłby się Kościół. Wracam jednak do źródła zła, bo to już przeżyliśmy w ostatnim stuleciu. Ten okres ma jednak wpływ na obecny rozwój spraw i politykę, gdyż nie zniknęli ci, którzy bezpośrednio narzucali nam swoje prawa i kierunki rządzenia, ani też nie opuściły Polski ich dzieci i wnuki.
Przeciwnie, ci co już byli w Polsce i są, ściągają swych krewnych ze świata (m.in. z Izraela). Władza skrzętnie zataja ilu Żydom przywraca obywatelstwo, żeby nie irytować Polaków. Przewodniczący Kongresu Żydów na świecie stwierdził, iż władze w Polsce zbyt mało i zbyt wolno dają Żydom chcącym wrócić do Polski zezwolenia i obywatelstwa. Jeśli dalej tak pójdzie to zrobimy Polsce wielki wstyd na świecie. Dla nich są mieszkania i praca, gdyż bracia zadbali o to wcześniej. Umacnia się żydostwo we wszystkich strukturach życia i władzy. A Polacy nie tylko przymykają oko na coraz więcej Żydów obok nas, ale chętnie pomagają im z powrotem zapuścić korzenie w słowiańskiej ziemi. Miał rację prezydent USA, gdy w orędziu do narodu w 1919 roku mówił: „W Rosji była rewolucja, ale to czysto żydowska rewolucja. Szykowali się do niej Żydzi na całym świecie. Jeszcze przed re­wolucją dawali duże pieniądze Japonii na wojnę z Rosją, by osłabić ją i mieć słabszą władzę i wojsko do pokonania. Szkolili ponad tysiąc zamachowców, którzy zabili ponad tysiąc osób z otoczenia cara i urzędników sprawujących władzę. Najbogatszy bankier w USA Jakub Schiff zjednoczył wszystkich najbogatszych Żydów Ameryki, brał od nich duże pieniądze, które przeznaczał na obalenie władzy w Rosji". To mówił prezydent USA Woodrow Wilson w 1919 roku.
Wspomniany wyżej Jakub Schiff trzykrotnie zwracał się do cara Mikołaja II z żądaniem, żeby Żydom zamieszkującym Rosję dał takie same prawa, jakie mają Rosjanie. Car za każdym razem odmawiał. Wtedy to Jakub Schiff napisał do cara oświadczenie:
„W takim razie władzę weźmiemy w swoje ręce i to niedługo. Zrobimy w Rosji nowożytną Apokalipsę, a z Rosjan białych negrów. Wprowadzimy taką tyranię, że nie śniło się to największym despotom tego świata. Doprowadzimy rosyjską inteligencję do całkowitego wytępienia. Wychowamy nowe pokolenie w duchu nowoczesnego komunizmu, posłuszne na­szej idei. Zniszczymy cerkiew, żeby śladu po niej i popach nie było".
Jak się później okazało nie były to słowa puszczone na wiatr. Wydano specjalną książkę, w której Żyd Wilhelm Marr napisał: „Przepowiadam i nakazuję wszystkim Żydom na świecie. Mają bezdyskusyjnie słuchać tego, co przywódcy żydowscy nakażą. Judaizm zwycięży na świecie, ale przedtem cala Rosja ma spłynąć krwią za wielowiekowe pogromy Żydów i ograniczenie swobód. To będzie rewolucja, jakiej świat jeszcze nie widział."
W dniu Święta Wojska Polskiego 15 sierpnia 2007 r. Telewizja Polska w pierwszym programie nadała specjalny program poświęcony „cudowi nad Wisłą". Następnie całą godzinę (od 8 do 9) nadawano program poświęcony Matce Bożej Fatimskiej i polskiemu papieżowi. W programie udział wzięli liczni kardynałowie i biskupi z całego świata, którzy omawiali proroctwa fatimskie w Rzymie. To duże grono wyżej wymienionych dostojników Kościoła stwierdziło:
„Dziś już można stwierdzić niezbicie, że zamordowanie w okrutny sposób Rosjan, poczynając od Rewolucji Październikowej, a kończąc na upadku muru berlińskiego było największym męczeństwem wierzących od śmierci Chrystusa. Cały okres dziewiętnastu wieków, łącznie z ofiarami drugiej wojny światowej, nie pochłonął tylu istnień ludzkich, co rewolucja w Rosji". Jeśli tak kompetentne gro­no ludzi mówi, że można powyższe stwierdzić niezbicie, to warto zastanowić się kto i dlaczego przyczynił się do tej apokalipsy naszych czasów oraz wyciągnąć z tej tragedii wnioski. Nie ma powodu, żeby temu gronu, na czele z papieżem, nie wierzyć.
Nasuwa się proste pytanie:
Dlaczego oprawcy odpowiedzialni za II wojnę światową (uznaje się, że ofiar wojny było mniej niż ofiar prześladowań w Rosji) zostali osądzeni i skazani w Norymberdze (część z nich skazano na śmierć, a wyroki wykonano), tymczasem osoby odpowiedzialne za kierowanie, nadzorowanie i udział w zbrodniach na tere­nie ZSRR do dziś nie poniosły z tego tytułu odpowiedzialności?
Czemu od lat za zbrodnie wobec narodu rosyjskiego obwinia się system, a nie konkretne osoby? We wspomnianej dyskusji prowadzonej w Rzymie padła liczba 60-70 milionów zamordowanych Rosjan. Na drugim wszechświatowym syjonistycznym kongresie w Bazylei tuż przed rewolucją przewodniczący tego kongresu mówił:
„Odrzucamy świadomie i kategorycznie jakąkolwiek asymilację, jaką nam nie­które narody proponują. Żydzi pozostaną wierni swojej historycznej nadziei, że zbu­dują światowe imperium, którym będą kierować, bez względu na ofiary i środki".
Nie były to słowa rzucone na wiatr. Przeszkoleni zamachowcy żydowscy, w liczbie ponad tysiąca, przyjechali do Rosji. Pierwsza ofiara to minister szkolnictwa, który nie przyjmował do szkól i uczelni dzieci żydowskich. Tej egzekucji doko­nał Żyd Piotr Karpowicz. Następnie Żyd Stetan Bałaszew zastrzelił Ministra Spraw Wewnętrznych za realizację dekretów cara o pogromie Żydów. Następny minister tego resortu W. Plewa został zabity za to samo co poprzednik przez Żyda E. Sasanosa. Kolejna ofiara to generał gubernator Wielki Książę Sergiej Aleksandrowicz – gubernator Moskwy. Zabił go Żyd Iwan Katajew, jak głosili Żydzi za to, że nie zezwala na zamieszkanie Żydów w Moskwie.
W tym czasie Rosja toczyła wojnę z Japonią i osławiony Jakub Schiff dał Japonii 30 milionów dolarów w celu osłabienia potencjału Rosji. Car Aleksander II był najbardziej zagrożony przez zamachowców za ukazy, dekrety, pogromy. Żydzi rozpoczęli formalne polowanie na cara. Było aż pięć zama­chów, z których cudem wychodził cało. Szósty zamach był już skuteczny. Pierwszy strzelał do cara Żyd Dymitrii Karakuzo, w drugim zamachu było kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych. Żyd A. Solowiow skonstruował potężną bombę, ale pomylił karety. Bomba rozniosła ją na strzępy, ale car jechał w innej karecie. Kolejny za­mach przeprowadził Żyd, brat A. Solowiowa, który przebrał się w mundur oficera ochrony, myląc obstawę i podszedł do cara. Zasalutował mu, a następnie sięgnął po broń i strzelił, ale nie trafił. Strzelał do uciekającego cara parę razy, ale też nie trafił. Ochrona zabiła go na miejscu. Potężną bombę udało się wnieść zamachowcowi do Pałacu Zimowego. Był to Żyd Stiepan Chałturin. Wybuch zniszczył aż dwa piętra i zabił ponad trzydzieści osób z otoczenia cara, ale car spóźnił się na obiad i ocalał. Setki zamachów przeprowadzono na ludziach pracujących z carem. Zginął szef policji zasztyletowany przez Żyda Siergieja Krawczyńskiego. Ten sam Żyd zaszty­letował szefa żandarmerii Miesieńcewa. Złapano go na gorącym uczynku i zabito. Pierwszego marca 1881 r. kolejny zamach na cara Aleksandra II był skuteczny.
Jednym z zamachowców na cara Mikołaja II był młodszy brat W. Lenina, ale zamach się nie udał. Jak widać z tego Żydzi z determinacją przeprowadzali zamachy i dokładnie realizowali wolę Jakuba Schiifa, swego sponsora i nauczyciela.
Przed rewolucją w carskiej Rosji były niecałe 4 miliony Żydów. To jak na taki kraj niewiele. Gdy rewolucja zwyciężyła i do nowego Związku Radzieckiego przyłą­czony szereg państw ościennych, Żydzi stanowili 3 procent ludności. Te 3% więcej było warte pod względem dyscypliny przy realizacji swoich celów niż reszta ludności. Szybko dobrali sobie różnej maści kretynów i ludzi oszukanych hasłami. Bezwzględność w realizacji celów objawiała się tym, że nikogo nie sądzono, tylko rozstrzeliwano. Stąd też strach paraliżował tych, którzy się zorientowali do czego Żydzi dążą. Ustanawiając pierwszą władzę nowego imperium zadbali, żeby Słowian nie dopusz­czać do tej władzy.
W innych rozdziałach opisuję dokładnie skład narodowy różnych szczebli władzy. Gdy już mieli władzę w swych rękach, zaczęli największą grabież skarbów narodowych w historii. Burząc cerkwie zabierali z nich dzieła sztuki, bezcenne przed­mioty, które wiele pokoleń Rosjan gromadziło. To samo działo się z muzeami, bo­gatymi dworami i pałacami. Ograbiano je w celu sprzedaży skarbów na Zachodzie.
Powstały i działały wielkie hurtownie we Włoszech, Francji, Anglii, Niemczech i Szwecji. Formalne giełdy handlowały bezcenną sztuką sakralną. Do dziś w tej sprawie znajdują się w tych krajach dokumenty mówiące o sprzedaży skarbów. Wiatach 1920-1925 główny rabin Wielkiej Brytanii modlił się wraz z Żydami we wszystkich synagogach w sprawie umocnienia władzy Żydów w Rosji. My, Polacy, po 1989 roku zaczęliśmy, korzystając z wolności słowa, obwiniać Rosję za nasz okres powojenny. Rzadko zdarza się, żeby uczciwie oceniano ten czas. Znam nawet wielu takich, którzy porównują PRL do lat okupacji hitlerowskiej. Z takimi nawet nie warto dyskutować. Rozsądnie myślący człowiek powinien rozróżniać fakty i wydarzenia histo­ryczne i je uczciwie oceniać.
Po pierwsze – to, że w czasie okupacji Polski naziści niemieccy chcieli i realizo­wali konsekwentnie plan eksterminacji Polaków i innych narodów Słowian. Po drugie – to, że ZSRR chciał zmienić i zmienił u nas ustrój społeczny.
Oceniając te dwa fakty K. Bielecki mówi, że ten ustrój byl gorszy niż okupacja hitlerowska. Taka ocena nie jest uczciwa, bo gdyby ten „gorszy ustrój niż okupacja hitlerowska" nie przyszedł w porę, to dziś ja bym nie pisał, a K. Bielecki nie opowiadałby w Szwajcarii takich bzdur o Polsce Ludowej, bo by nas nie było.
Nie bronię Rosji i Rosjan bez przyczyny. Otóż Rosjanie byli podobną ofiarą ludobójstwa jak my, Polacy. Tylko, że oni tak w skali ofiar, okrucieństwie, jak i czasie o wiele większą apokalipsę przeżyli, bo trwała ona od początku rewolucji, aż do upadku ustroju. Degradacja cywilizacyjna dokuczała Rosji dłużej i mocniej. Zemsta Żydów za wieki pogromów była okrutna. Ja w oparciu o wiedzę ludzi, którzy przeżyli ten okres w ZSRR, opisuję zaledwie ułamek procenta tego, co tam się stało, a i to jest straszne. Przecież ludzie to przeżyli i pamiętają. Uczciwy człowiek powinien ocenić to, co miało miejsce u nich i u nas.
Gdyby polskie żydostwo nie miało oparcia w Żydach z Kremla, na pewno nie byłoby tylu ofiar. Ale żydostwo było związane przykazaniami głównego kahału światowego do takiej realizacji polityki, żeby umacniać władzę Żydów. Lew Bronstein „Trocki" mówił to na posiedzeniach loży masońskiej. Pisał we wspomnieniach oraz wygłaszał na międzynarodowych zamkniętych zjazdach Żydów takie słowa:
„Żaden Żyd na świecie nie może spocząć, dopóki nie podporządkujemy sobie gojów. Wierzymy, że osiągniemy ten cel nie przebierając w środkach."
I nie przebierali. Jaki jest ostateczny cel Żydów, czyli Syjonistów? Żydzi na całym świecie przyjęli jednomyślnie za ten cel słowa Dawida Ben Guriona, uznanego za największego w historii Żydów przywódcę Syjonistów:
„Wszystkie kontynenty zostaną złączone, zjednoczone w jedno światowe przymierze, które będzie miało do dyspozycji jedną międzynarodową władzę polityczną w Jerozolimie. Narody zjednoczone utworzą relikwiarz proroków, żeby lepiej służyć Unii wszystkich kontynentów. Tam będzie siedziba najwyższego sądu, który będzie rozstrzygał wszystkie spory między połączonymi kontynentami".
Mordowali tak, jak ich sponsor i nauczyciel kazał. Zafundowali Rosji nowożytną apokalipsę, zrobili ze Słowian białych „negrów". Była to taka tyrania, jaka największemu despocie świata się nie śniła. Zniszczyli inteligencję i cerkiew. U nas, w Polsce, ludobójstwo miało inny wymiar. Myśmy znajdowali się na pograniczu z Zachodem i Polacy mieli z nim kontakty. Oni byli odizolowani całkowicie i zdani na łaskę formacji politycznych, w których nie Rosjanie dowodzili, a Żydzi.
Obecnie nowy porządek budowany jest przy hegemonii USA, ale sterem są Żydzi amerykańscy, których najwyższy sanhedryn i kahal obowiązuje do realizacji interesów Izraela. Ostrze tej polityki skierowane jest przeciwko Rosji na jej rozpad. Wszystko, co działo się w Jugosławii i innych krajach ościennych, obliczone jest na rozszarpanie Rosji na kilka państw. Jeszcze nigdy w historii przeciwnicy Rosji nie byli tak blisko jej granic. Przecież politycy Zachodu wcale się nie kryją ze swoimi zamiarami. Oficjalnie na posiedzeniu rosyjsko-amerykańskiej rady gospodarczej 2 października 1998 roku Sekretarz Stanu, czeska Żydówka M. Albright powiedziała, że wśród najważniejszych zadań USA jest kierowanie rozpadem Rosji. A na zebraniu Rady Związków Globalistycznych pod nazwą Bilderberg Group w Wielkiej Brytanii w dniach 14-17 maja 1998 roku obrady zdominował jeden temat:
Rosję trzeba rozedrzeć na kilka kontrolowanych rejonów, nawet bez zachowania pozorów ich suwerenności. Obecny tam Brzeziński zaproponował to i napisał w swojej książce pod tytułem: „Wielka szansa – o podzieleniu Rosji na 22 rejony". Pięć lat później Brzeziński zrobił korektę tego projektu i podzielił Rosję na 6 rejonów:
1. Rosja Zachodnia, 2. Ural, 3. Zachodnia Syberia, 4. Wschodnia Syberia, 5. Daleki Wschód, 6. Północne terytorium.
I ten pomysł zmienił parę lat później. Zaproponował, żeby Rosję podzielić na Rosję europejską, Republikę Syberyjską i Republikę Dalekowschodnią. Rosjanie po zmianie ustroju dowiedzieli się komu zawdzięczają, że inne narody mówią na nich okupanci. Dowiedzieli się kto i jak mordował Rosjan. Dlatego Żydzi widząc, że zanosi się na rozliczenie za zbrodnie, szybko zaczęli uciekać z Rosji. Samych oficerów KGB, Żydów uciekło ponad 50 tysięcy do Izraela, a do Niemiec 200 tysięcy. Zdążyli jednak przed tym wywieźć duży majątek, gdyż jeszcze mieli częściową władzę. Nasze polskie lotnisko było bazą przerzutową na Zachód. Trwało to kilka lat i Żydzi zadbali, żeby w Polsce nikt się ich nie czepiał. Odpowiedzialny za całą operację w Polsce był Dziewulski. W sumie aż 2 miliony Żydów przetoczyło się przez polskie Okęcie, a koszt od jednej osoby wynosił 300 dolarów. Rabin Yechedel Eckstein stworzył na Zachodzie specjalny fundusz, żeby pomóc jak najszybciej uciec od kary swoim ziomkom. Te dwa miliony to tylko część, gdyż była umowa między Rosją a Izraelem o tzw. moście powietrznym, którym bezpośrednio przerzucano Żydów do Izraela. Nasi Żydzi ściągnęli około 300 tysięcy Żydów radzieckich, których dobrze zabezpieczono emerytalnie i mieszkaniowo.
Obecnie obrzydza się przed światem Rosję, gdyż pozostali Żydzi, którzy wyciągnęli ręce po ropę i gaz, dostali po rękach. Nie dopuszcza się ich do awansów i stanowisk, dlatego robią wszystko na świecie, żeby zemścić się i zrealizować pomysł rozszarpania Rosji na części. Gdyby te wszystkie zbrodnie zrobił inny naród, to świat teraz i jeszcze długo żyłby pamięcią o tym, ale to zrobili Żydzi więc: cicho sza!
A my Polacy słuchamy jak poplecznicy Żydów mówią o zbrodniach komuny. Powielają to kłamstwo nasi dziennikarze, bo awans zależny jest od szefa, a szefem jest Żyd. Obecnie sami Rosjanie przyznają w rozmowach, że oczywiście Żydzi pozyskali i Rosjan do tej zbrodni. Tak jak pozyskali i Polaków do realizacji kiedyś i obecnie swoich celów. Na świecie nigdy nie brakowało ludzi wykolejonych, bez zasad i sumienia. Sami by tego nie zrealizowali kiedyś, a i obecnie jest ich za mało na świecie, żeby samemu realizować swe dalekosiężne, chore cele.
I tu dochodzimy do najważniejszych problemów.
Czy uda się Żydom pozyskać opinię światową, by zrealizować swoje globalistyczne plany kierowania światem przy pomocy jednego parlamentu i rządu? Bo te krajowe rządy i parlamenty niewiele będą miały do powiedzenia lub w ogóle nic w dalszej przyszłości. Może jednak zwycięży prawda, której Żydzi najbardziej się boją i narody na świecie dowiedzą się co już ludzkości uczynili i co zamierzają w przyszłości zrobić. A jak my, Polacy, rozwiążemy nasz problem? Czy udamy, że nie ma problemu? Czy też z tego marszu do rzeźni wyrwiemy się i powiemy im: „Stop! Dość już przelaliście krwi i dosyć waszych rządów". A może jeszcze za mało boleśnie odczuwamy ich patronat nad sobą? Może Polacy są cierpliwi i zniosą jeszcze wiele upokorzeń, i dopiero jeśli coś tragicznego i bolesnego się stanie, to zaczniemy na naszą polską rzeczywistość inaczej patrzeć i rozumieć. Tylko że czas pracuje dla nich, a nie dla nas. I tego szkoda.
Bardzo często w rozmowach z ludźmi słyszę taką opinię, że my, Polacy, jesteśmy uczynni i dobrzy względem siebie nawzajem. W określonych warunkach nawet za cenę własnego życia udzielimy pomocy zagrożonej osobie, ale nie w czasach pokoju. Wojna nas mobilizuje – tak było na przykład w czasie II wojny światowej, którą to przecież wielu Polaków pamięta, podczas której na każdym kroku groziła nam śmierć. Natomiast w czasie pokoju nie podamy ręki człowiekowi, który o to prosi.
Od bardzo dawna, od dziecka słyszę, że Polacy posiadają instynkt, który to w ostatniej chwili ostrzeże ich i uratuje. Coś w rodzaju instynktu chroniącego zwierzęta przed zagładą. Ludzie zostali obdarzeni inteligencją i rozumem, który podobno cały czas rozwijają i wzbogacają wiedzą i doświadczeniem poprzednich pokoleń. Piłsudski dobrze poznał Polaków i pisał o nich tak:
„W czasie wojny Polacy rzucą na szalę zdrowie i życie, nie zawahają podjąć się niebezpiecznego zadania i zginąć. Polak nie pożałuje krwi i życia, gotów jest na każdą ofiarę. W czasie pokoju Polacy zagryzą się jak dwa wściekłe psy, a gdy ktoś ich napuści na siebie i podjudzi, to dopiero jest widowisko".
A do podjudzania i podpuszczania zawsze i wszędzie znajdą się chętni. Świeża sprawa – teraz w czasie pokoju we Włoszech stworzono obozy pracy. Znęcano się i mordowano tam ludzi, którzy pojechali za pracą. I kto to robi? Nadzorcami, czyli kapo, byli też Polacy. Zabito w okrutny sposób ponad stu ludzi. Mogliśmy to oglądać w naszej telewizji. I jaki z tego wniosek? Taki, że w każdym okresie i przy każdym ustroju, gdzie nie sięga prawo znajdą się zbrodniarze i ofiary. Jeśli wybrańcy narodu mają w sobie takie cechy charakteru, że są żądni krwi i zemsty, to błyskawicznie znajdą całe pułki kretynów i kryminalistów, którzy chętni będą im służyć i spełniać ich polecenia. I tak trzeba patrzeć na każdą rewolucję, a szczególnie na tę październikową, gdyż od dawna przygotowywano ją z myślą, że Rosja spłynie krwią, a Rosjanie w tym cza­sie byli wyjątkowo podatni na zbrodnie, bo toczyli od dziesiątek lat wojny, a więc krew i morderstwo były tam na porządku dziennym. Fakt, że z prawdą nie można się obronić publicznie, bo cię zniszczą. Przecież, gdy Leszek Miller był szefem partii, to wielokrotnie chodziłem do niego i to nie sam. Mówiliśmy, że otoczył się złodziejami i oszustami, że ci ludzie siedzieliby już za czasów PRL w kryminale, gdyby nie zmiana ustroju, ale on ufał Wiatrom i Piłatom, Wieteskom i całej plejadzie ludzi, których celem było nie dobro Polski, a ich własne interesy. Jaka była reakcja kierownictwa SLD? Wyrzucić z partii Siwaka i będzie spokój. Tak jak dzieci. Pali się! Ale zasłonimy rękoma oczy i już się nie pali.
Lewica, która jak powietrze jest niezbędna w Polsce, została na życzenie kierownictwa zniszczona. Popełniła harakiri, ale wyrządziła krzywdę nie tylko sobie. Oni zrobili to całemu społeczeństwu na złość, bo w narodzie jest i będzie zapotrzebowanie na uczciwą, mądrą lewicę z dobrym programem. Sami obecnie widzimy jak bardzo brakuje lewicy w Sejmie i rządzie. Moi przy­jaciele, którzy są obecnie w lewicy twierdzą, że w lewicy są dwa polityczne nurty.
Jeden to nurt zainteresowany budową ustroju sprawiedliwości społecznej i szacunku dla człowieka wszelkiej pracy, nurt spadkobierców ponad stuletniej tradycji ludzi pracy i walki z wyzyskiem człowieka. Podejmujący walkę z zagrożeniami współczesnymi dla człowieka. I drugi nurt. To spadkobiercy żydo-komuny. Najważniejszym celem tego nurtu jest ochrona i promocja swoich ludzi, gdzie tylko można. Ich cele to walka z kościołem i filosemityzm. Ostatnio wpisali sobie za cel promocję różnej maści mniejszości seksualnych. Smutne to, ale ten drugi nurt zagłusza ten pierwszy.
Rozdział II
Konie, ludzie i rewolucja
Jeśli chodzi o mojego ojca i jego braci, to uważam, że warto o nich napisać, gdyż mieli niezwykle ciekawe życie. Młodzi ludzie, którzy będą to czytać, mogą nie wierzyć, że kiedyś służyło się w wojsku dwadzieścia lat, a czasem nawet dłużej.
 
Często zdarzało się tak, że idąc do wojska młody człowiek pozostawiał żonę w ciąży, a gdy wracał z wojska to dziecko, którego nigdy nie widział, wyrastało na dorosłą pannę lub kawalera, zakładało rodzinę i miało własne dzieci. Wielu spośród rówieśników mojego ojca doświadczyło tego. Każdy był szczęśliwy, jeśli w ogóle wrócił i nie zginął na wojnie prowadzonej przez cara. Ale nikt już nie mógł im oddać najlepszych lat życia, które spędzili z dala od najbliższych. Nikt nie wynagradzał im dwudziestu lat ciężkiej służby.
W tamtych czasach nie było rzecznika praw obywatelskich lub innego urzę­du, który by wziął w obronę takiego człowieka. Żołnierz armii carskiej miał wiel­kie szczęście, jeśli jego jednostka stacjonowała w Guberni Warszawskiej lub blisko dawnych granic Polski. Wtedy mógł prosić chociaż o jeden urlop, żeby zobaczyć swoich bliskich. Jeśli jednak ktoś służył w głębokiej Rosji, nie miał na urlop żadnych szans.
Mój ojciec szedł do wojska tego samego dnia co jego dwaj bracia. Któregoś dnia do wsi przyjechali Kozacy na koniach i spędzili całą męską młodzież do urzędu gminy. Tu lekarze robili pierwszy przegląd, który decydował o tym, czy młody czło­wiek nadaje się do wojska. Następnie gmina udostępniała wojsku furmanki i pod konwojem Kozaków wieziono młodzież do stacji kolejowej, a potem pociągiem do Warszawy. Tu już inna komisja lekarska dokładnie badała poborowych i przydzie­lała do różnych formacji. Brata ojca, Antoniego, lekarze uznali za bardzo rzadki wypadek. Miał zrośnięte żebra na brzuchu i był wyjątkowo mocny. Ta jego siła znana była najpierw w rodzinie, a następnie w okolicy. W domu przejawiało się to tym, iż worki ze zbożem ważące po sto kilogramów sam sobie zarzucał na plecy. Kiedy na wiosnę wyrzucano …
„Bez strachujest książką o dużych brakach edytorskich, ale stanowi zbiór faktów o unikalnej wartości dla naszej wiedzy i świadomości narodowej i religijnej. Te 40-50 zł to nie jest wielki majątek, a autor musi mieć środki ekonomiczne, bo wydaje własnym nakładem.
Książkę można zamawiać: danuta.siwak@poczta.onet.pl
0

Demaskator.

Maciej P. Krzystek, socjolog niezalezny. Absolwent Uniwersytetu Szczecinskiego. Studiowal równiez prawo, ekonomie oraz systemy automatyczne. Polski dysydent kulturowy, potomek rycerzy radwanitów herbu choragwie.

86 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758