Bez kategorii
Like

Czas Karłów odc. 20 – Ciężki oddech KGB …

15/02/2012
533 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

Tak młody człowiek nie mógł trafić tam przypadkiem, więc mógł być człowiekiem służb specjalnych. A potem doszedł ten incydent z nazwiskiem. Przestrzegałem więc delikatnie Czeczenów, że to może agent KGB….

0


Dzień czwarty – wieczór.

Coś pękło, coś się kończyło. Coś się zaczynało.
 
Zamykał się XX wiek, nawiązałem pierwsze osobiste kontakty z zagranicznymi politykami. Szybko przekonałem się, że na arenie międzynarodowej lepiej mi idzie, niż we własnym kraju, gdzie byle drobiazg stawał się problemem nie do rozwiązania dla naszych elit.
 
Doszedłem do wniosku, że warto przerzucić część swojej aktywności na relacje międzynarodowe.
I w 1999 roku podjąłem się próby budowy współpracy mojego nurtu politycznego z politykami zza granicy. Rozpoczęły się podróże poza granice Polski. Lubiłem podróżować.
Zwłaszcza, że często zabierałem ze sobą moją córkę Aleksandrę.
 
W roku 2000 spędziłem  tydzień w Bretanii we Francji. W rodzinnej miejscowości przywódcy Frontu NarodowegoJeana MariiLe Pena, który zaprosił mnie na otwarcie swojej kampanii prezydenckiej.
Pierwszą jego konferencję prasową otwierającą tę kampanię prowadziliśmy we dwóch – w ogródku, obok domu rodziców. Polak i Francuz, młodość i doświadczenie, a łączył nas patriotyzm i wspólne widzenie problemów Europy oraz świata.
 
Wspominam najpierw Francję, bo chyba najbardziej ją polubiłem właśnie poprzez częste wizyty w Paryżu. Poprzez uciechę Oli w „Disneylandzie” pod Paryżem, poprzez klimat Lazurowego Wybrzeża.
Dla mnie to był relaks, dla niej odkrywanie świata. Wyjazdy były czymś bardzo ważnym. Francja, zamki w Niemczech, Mediolan, Wenecja, Padwa we Włoszech, Chorwacja, Egipt, Chiny i rajd po Norwegii – każda podróż to jakieś ważne wydarzenia w tle. Bo ciągle jakby rzeczywistość czy życie mnie ścigały. Nie dawały zapomnieć czy uciec.
 
Rajd po Norwegii w 2007 roku przyniósł mi dopiero to, co gdzieś uleciało mi w biegu po drodze – odnalazłem na krótko i od nowa córkę, już wtedy prawie pełnoletnią. W ciągu całego jej dotychczasowego życia byłem ciągle gdzieś obok. Zajmowała mnie polityka, potem miałem inne problemy, a ona w tym czasie dorosła.
A ja nawet nie zauważyłem, kiedy zbliżyłem się do pięćdziesiątki.
Polityka odebrała mi moją młodość i niestety odebrała mi dom. Prawie odebrała ukochane dziecko.
Dlatego te ucieczki-wyjazdy były ważne, ponieważ pozwalały mi odnajdować sens. Tylko dlatego całkiem nie pochłonęła mnie do końca polityka i polskie piekiełko. Być może tylko z tych powodów miałem nieco dystansu do tego szaleństwa.
 
Podczas jednej z podróży w okolicach Padwy w serwisie radiowym padło słowo:Czeczenia.
Był to jednak już koniec komunikatu, nie zdążyłem poznać jego treści. Niemniej moja pamięć przywróciła rok 1993 roku, gdy wybuchł konflikt w Czeczenii. Czeczenia właśnie wybiła się na niepodległość i chciała do końca odciąć sowieckie wpływy i korzenie.Wtedy Czeczenię, a w szczególności stolicę Groźnym Armia Czerwona zrównała z ziemią. Dziesiątki tysięcy ofiar oraz wszechobecny terror. Obalono siłą legalne władze i powołano marionetkowy rząd oraz prezydenta.
 
Taki był skutek rosyjskiej interwencji zbrojnej w tym kaukaskim państwie. Legalne władze oraz Prezydent generał Dudajew schronili się w górach, skąd prowadzili działania partyzanckie.
Tysiące Czeczenów szukało schronienia na emigracji, a wtedy, w atmosferze entuzjazmu obalania resztek komunizmu, przyjmowano ich w całej Europie z otwartymi rękoma.
Pierwszy ośrodek Polska-Czeczenia powstał w Krakowie, poproszono mnie o pomoc w utworzeniu podobnego również w Katowicach.
 
Skontaktowałem się z prezydentem Katowic, pytając czy pomoże w kwestii lokalowej oraz czy gmina Katowice wesprze działalność ośrodka. Po uzyskaniu zapewnienia daleko idącej współpracy zaprosiłem delegację Czeczenów na czele z Ramzanem Ampukajewem – ministrem spraw zagranicznych przy legalnym Prezydencie Czeczeni Dudajewie. Przyjechało kilku Czeczenów, a z nimi Polak, który przedstawił się jako Joachimczyk.
Dostali lokal, dałem im obsługę sekretariatu, a miasto Katowice wspierało ich finansowo.
 
Pewnego dnia Joachimczyk poprosił mnie o pomoc w tym, aby prezydent Katowic nieco przyśpieszył procedurę załatwieniu Czeczenom konta bankowego na ośrodek. Poszedłem z nimi do banku, gdzie podpisywali stosowne dokumenty. Kątem oka dostrzegłem, że Joachimczyk posiada nowiutki dowód osobisty i co ciekawe zniknęła w jego nazwisku literka „o” i nazywa się teraz Jachimczyk. Nie byłem jednak absolutnie pewny, czy wcześniej dobrze zapamiętałem jego nazwisko, więc zapytałem go, dlaczego ma taki nowy dowód.
Odpowiedział, że zgubił stary, ale dowód był bardzo potrzebny i prezydent Krakowa był na tyle dobry, że wydał mu nowy w ciągu pół godziny. Pomyślałem, że w takich pośpiechu to i „o” w nazwisku mogło się zagubić lub zniknąć, ale sprawa mnie zaniepokoiła. Zacząłem baczniej mu się przyglądać i w kontaktach z nim byłem ostrożniejszym. Ośrodek po jakimś czasie zakończył działalność, a Jachimczyk zniknął.
 
Kilka miesięcy później zginął w górach Prezydent Czeczenii gen. Dudajew, trafiony rosyjską rakietą namierzoną na jego telefon satelitarny. I wtedy przypomniałem sobie wiele szczegółów z rozmów z Jachimczykiem; chwalił się, że ma właśnie telefon satelitarny, który chce przekazać Dudajewowi w prezencie; przechwalał się też, że w latach osiemdziesiątych mieszkał w Londynie i że ponadto był członkiem Rady Nadzorczej firmy „Universal”. Zacząłem porządkować fakty i zaniepokoiłem się.
 Tak młody człowiek nie mógł trafić tam przypadkiem, więc mógł być człowiekiem służb specjalnych. A potem doszedł ten incydent z nazwiskiem… Przestrzegałem więc delikatnie Czeczenów, że to może agent KGB….
 
Jakiś czas później prasa doniosła, że Jachimczyk chce kręcić w Hollywood film o Czeczenii i śmierci Dudajewa i pojawiły się też prasowe rewelacje, że to agent kilku wywiadów. Może zatem przestrzegając Czeczenów,
za delikatnie to czyniłem…
 
Nigdy do tej pory nie zetknąłem się wprost z taką kontrowersyjną sytuacją. Myślę teraz, że należy jednak być generalnie ostrożniejszym. Po jakimś czasie Jakimczyk zresztą do mnie zadzwonił i poinformował mnie, że jest w Dubaju w Emiratach Arabskich i że przeszedł na islam. A dzwonił ponieważ ma przyjechać do Polski i chce robić interesy węglowe. Chciał, żebym mu pomógł.  Spławiłem go oczywiście.
 
Do dziś pozostał jednak niesmak, a nawet wyrzuty sumienia. Nieraz pytam sam siebie, czy na pewno z tym „o” to nie była moja pomyłka, czy to możliwe, że Jachimczyk dał telefon satelitarny gen. Dudajewowi.
Jeśli moje wątpliwościnie są uzasadnione, to… śmierć przechodziła wtedy obok mnie.
 
Ciężki oddech KGB….
 

– ciąg dalszy nastąpi –

0

Tomasz Karwowski

35 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758