Bez kategorii
Like

Cosi fan tutti

14/12/2011
314 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Powszechnie pozwalamy na to by nas ładnie mamiono: w reklamach, w wyborach, w pracy…

0


 

Oddziaływanie na masy jest przedmiotem dopracowanych reguł socjotechniki. Jednym z nich jest tzw. społeczny dowód słusznościpolegający na wytworzeniu w ludziach wrażenia, określanego czasem włoskim powiedzeniem cosi fan tutti (tak robią wszyscy). Mechanizm jest tak silny, że manipulacja może być i od dawna jest bezwstydnie jawna. I działa! 

Manipulacyjne wykorzystywanie reguły nazywanej społecznym dowodem słuszności znajduje swój klasyczny wyraz w postaci tzw. klaki. Po raz pierwszy do historii opery wprowadzili ją w roku 1820 niejacy Sauton i Porcher. Obaj ci dżentelmeni byli bywalcami opery, ale nie tyle jej bezinteresownymi miłośnikami, co raczej biznesmenami oferującymi na sprzedaż osobliwą usługę: owację o dowolnej, zamówionej intensywności po występie.

             Panowie ci, zorganizowani pod szyldem L’Assurance des Succes Dramatiques (zapewnienie sukcesów scenicznych!) wynajmowali siebie i swoich pracowników artystom i impresariom koncertów pragnącym zapewnić sobie gorące przyjęcie przez publiczność. Wkrótce okazali się tak skuteczni w stymulowaniu prawdziwego aplauzu publiczności, a co za tym idzie, także przypisywaniu przez krytyków powodzenia poszczególnym występom, że klaka szybko stała się uświęconą w świecie opery tradycją, a nawet częścią jej atrakcji. Składała się zwykle z prowodyra, zwanego chef de claqueoraz zwykłych klaskaczy, zwanych claqueurs. Historyk muzyki Robert Sabin tak pisał w roku 1964: „W roku 1830 klaka była już kwitnącą instytucją, pobierającą pieniądze w dzień i klaszczącą wieczorem, a wszystko to czyniono w sposób całkowicie jawny… I jest całkiem możliwe, ze ani Sauton, ani jego partner Porcher nie zdawali sobie sprawy ze stopnia i częstości, z jakimi ich pomysł płatnych oklasków będzie wykorzystywany wszędzie, gdzie tylko śpiewa się operę”.

        W miarę rozpowszechniania się i rozwoju klaki, jej organizatorzy zaczęli oferować coraz bardziej zróżnicowany zakres usług i klakierzy rozwinęli szereg specjalności. Pleureuse to specjalistka od zarażania innych płaczem na zawołanie. Bisseur to ekspert od ekstatycznego wykrzykiwania ‘bis! bis!’, a rieurangażowany dla swego zaraźliwego śmiechu, to bezpośredni przodek dzisiejszych specjalistów od tzw. „śmiechu z puszki”, jaki słyszymy w telewizji w tle programów rozrywkowych, i to już nie tylko amerykańskich. Tu zauważmy, że również osoby nagrywające śmiech z puszki prezentują różne rodzaje zawodowego śmiechu – od piskliwego chichotu po rubaszne rechotanie z głębi brzucha.

         Najważniejszym podobieństwem klaki i puszkowanego śmiechu jest ich uderzająca nieprawdziwość. Nikt nawet nie zadał sobie najmniejszego trudu, aby ukrywać czy zmieniać zachowanie klakierów, zwykle zresztą siedzących na tych samych miejscach, z przedstawienia na przedstawienia i przez 20 lat kierowanych przez tego samego chef de clacque. Przed publicznością nie ukrywano nawet pieniężnej strony tego przedsięwzięcia! Przeciwnie, w 100 lat po narodzinach klaki czytelnik londyńskiego Musical Timesa mógł szczegółowo zapoznać się z cennikiem włoskich klakierów, który Robert Cialdini przytacza w swej książce pt. Wywieranie wpływu na ludzi  wyd. Gdańsk 1995, str. 147. Od „zwyczajnego aplauzu” (10 lirów za sztukę) aż po „bisowanie za wszelką cenę” i „dziki entuzjazm” (cena do ustalenia) usługi klakierów były reklamowane z bezwstydną jawnością wobec tych, którymi mieli manipulować, a którzy zapewne uważali się nadal za wolnych koneserów sztuki, kierujących się wyłącznie własnymi gustami i wyborem.

        Mechaniczność, z jaką ulegamy społecznym dowodom słuszności, tak dobrze rozumiana przez Sautona i Porchera, jest w pełni doceniana także przez współczesnych wyzyskiwaczy. Nadal nie czują oni żadnej potrzeby ukrywania procederu fałszowania dowodów lub choćby ich nieautentyczności, o czym można przekonać się np. oglądając reklamy z udziałem popularnych aktorów lub osób o znanych twarzach. Mimo, iż każdy wie, że Sophia Loren mogła nawet nie próbować makaronu Malma, że Gajos wcale nie musiał pić kawy Petros, albo, że Rafał Olbrychski i Maryla Rodowicz tylko udawali, że jedzą lody, bo wszyscy są zawodowymi aktorami i żyją z tego, że dobrze udają różne wcześniej umówione i wyreżyserowane sceny, to reklamy takie są chętniej oglądane i zapamiętywane, a co za tym idzie, lepiej oddziaływają na szeroką publiczność i podnoszą zyski producentom. Ludziom wcale nie przeszkadza to, że zachwyt jest udawany, a sceny są nieprawdziwe. Ludzie lubią, gdy się ich elegancko oszukuje, nawet, gdy mają tego pełną świadomość. Podobny mechanizm bardzo silnie wystąpił np. przed referendum unijnym, kiedy na bilboardach pojawiły się płatne twarze Żebrowskiego, Adama Małysza, Edyty Górniak lub Hołowczyca, a w telewizji, za grube pieniądze przekonywał nas do podróży po zjednoczonej Europie Bogusław Wołoszański. 

Jeszcze łatwiej oszukiwać jest wtedy, gdy stawka wydaje się mniejsza i ewentualne straty – jak się często mylnie sądzi – bedą mniej bolesne. Np. w kampaniach wyborczych wręcz oczekujemy, aby nas ładnie oszukiwano. Nikogo nie razi to, że niejaki Tymochowicz, sojotechnik od wizerunku politycznego jawnie szkoli i ustawia kolejnych kandydatów twierdząc cynicznie, że ludzie są tak głupi, iż z jego ręki wybiorą nawet krowę. OdruchWalikonia, który w ostatnich wyborach tak elegancko rozwalił i prawie już zastąpił partię Napierniczaka, był właśnie w taki sposób przez Tymochowicza przygotowany. Lud łyknął to i aż mlasnął z ukontentowania. Wygląda na to, że tacy po prostu jesteśmy i tzw. demokracja znalazła w tym na nas sposób. Już bowiem starożytni zauważyli, że mundus vult decipi (świat chce być oszukiwany). No to jest.

         

Bogusław Jeznach

0

Bogus

Dzielic sie wiedza, zarazac ciekawoscia.

452 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758