Bez kategorii
Like

„Błędy i wypaczenia”, czy rezultat?

23/06/2012
340 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
no-cover

Komentarz do postu Ryszarda Opary

0


 

Jak wynika z publikacji autorstwa pana Ryszarda Opary, z dyskusji, jakie toczą się na Nowym Ekranie, wyłoniły sie dwa nurty reformy gospodarki naszego nieszczęśliwego kraju: zwolenników społecznej gospodarki rynkowej i wolnego rynku. Czy właściwie różni się społeczna gospodarka rynkowa od wolnego rynku? Społeczna gospodarka rynkowa zapisana jest w konstytucji III Rzeczypospolitej, według której ma polegać na swobodzie działalnosci gospodarczej, własności prywatnej, solidarności i dialogu partnerów społrecznych. Jak wiadomo, pisana konstytucja nie jest u nas specjalnie przestrzegana – o czym świadczy choćby stopień reglamentacji działalnosci gospodarczej. Jak pamiętamy, zmiana ustroju gospodarczego z socjalizmu realnego na wolnorynkowy, zapoczatkowana została uastawą o działalnosci gospodarczej autorstwa Mieczysława Wilczka. Mniejsza juz o przyczyny, dla których ta ustawa została w 1988 roku uchwalona i weszła w życie 1 stycznia 1989 roku, a więc na ponad miesiąc przed rozpoczęciem widowiska telewizyjnego dla ludowych mas, pod tytułem „Obrady Okrągłego Stołu” – ale niezależnie od tych przyczyn, zmieniała ona ustrój, podważając fundament socjalizmu realnego w postaci zasady, że o każdej działalnosci gospodarczej decyduje władza publiczna, czyli, praktycznie biorąc – urzędnicy rozmaitych szczebli. Socjalizm realny wprowadzony został w naszym nieszczęśliwym kraju w następstwie słynnych „bitew” stoczonych pod dowództwem Hilarego Minca – jednego z trójki wszechmogących Żydów, których Ojciec Narodów naznaczył nam by nasz mniej wartościowy naród tubylczy zainfekowali socjalizmem. Ustawa o działalności gospodarczej zrywała z zasadą, iż na działalność gospodarczą zezwala władza publiczna, pozostawiając jej koncesjonowanie w kilkunastu zaledwie przypadkach, których wspólnym mianownikiem było ryzyko sprowadzenia niebezpieczeństwa powszechnego (obrót bronią, materiałami wybuchowymi i amunicją, hurtowy obrót lekami itp.). Wkrótce jednak rząd premiera Mazowieckiego musiał zapoczątkować budowanie w naszym nieszczęśliwym kraju społecznej gospodarki rynkowej, bo liczba przypadków reglamentacji gospodarczej zaczęła narastać z każdą z licznych nowelizacji ustawy o działalnosci gospodarczej. Już w dwa lata po wejściu w zycie nowej konstytucji, która zasadę spolecznej gospodarki rynkowej uroczyście zadekretowała okazało się, że koncesje, licecne, zezwolenie i pozwolenia obowiązują w 202 obszarach działalności gospodarczej – a przecież nie było to ostatnie słowo.
   Czy mieliśmy do czynienia z kolejną serią „błędów i wypaczeń” proklamowanej przez konstytucję zasady społecznej gospodarki rynkowej, czy też przeciwnie – był to rezultat jej wprowadzenia? Formalnie społeczna gospodarka rynkowa ma sie opierać na „własności prywatnej”, ale charakterystyczne jest, iż owej „własności” towarzyszą dwie zagadkowe kategorie: „solidarności” oraz „dialogu partnerów społecznych” , które muszą ową „własność” w charakterystyczny dla siebie sposób modyfikować. Własność bowiem, w rozumieniu prawa rzymskiego oznacza pełnię władztwa nad rzeczą, które przysługuje właścicielowi z wyłączeniem innych osób. Zasada „solidarności” tę pełnię i ekskluzywny charakter władztwa podkopuje, podporządkowując wolę właściciela tak zwanemu „dobru wspólnemu”. Problem z „dobrem wspólnym” polega na tym, że – po pierwsze – nie bardzo wiadomo, co to jest, a po drugie – kto ma je definiować. Można by oczywiście przyjąć, ze dobrem wspólnym jest sprawiedliwość, a więc – zgodnie z definicją starożytnego prawnika Ulpiana Domicjusza – stała i niezłomna wola oddawania każdemu tego, co mu się należy – ale obawiam się, że praktyczne rozumienie „dobra wspólnego” sprowadza się do realizowania tego, czego chce większość. A czego chce większość? Jak zauważył laureat nagrody Nobla z ekonomii z roku 1992 Gary Stanley Becker, ludzie zachowuja się tak, jakby kalkulowali, tzn. – postępują według linii najmniejszego oporu. Dlatego większość może pragnąć życia na cudzy koszt – zwłaszcza w społecznościach, w których dominującą reakcją na nierówności społeczne jest pragnienie, by każdemu było tak źle, jak mnie. Pragnienie to wyraża się między innymi w żądaniu, by ludziom bogatym konfiskować jak najwięcej, a skonfiskowaną nadwyżkę rozdzielać między uboższych. Nazywane jest to „sprawiedliwością społeczną”, w której chodzi przede wszystkim o to, by nie było bogatych. Dlatego niezmiennym, a nawet rosnącym poparciem cieszy się progresja podatkowa – mimo oczywistej sprzeczności z zasadą ochrony własności prywatnej, ktorej przedmiotem jest przecież również dochód. W rezultacie wprowadzenia zasady solidarności, głównym organizatorem, a w każdym razie – nadzorcą życia gospodarczego musi być władza publiczna – bo tylko ona, legitymując się poparciem wynikającym z powszechnego głosowania, w praktyce decyduje, co jest dobrem wspólnym, a co nie. W takiej sytuacji bardzo trudno mówić o jakiejkolwiek swobodzie działalności gospodarczej, bo władza publiczna z reguły nie wysuwa propozycji, tylko przemawia językiem ustaw i rozporządzeń, za którymi stoi przemoc państwa. Ponieważ jednak władza publiczna, nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale również w innych krajach, jest zbiorowiskiem gangów preferujących charakterystyczne dla siebie metody eksploatowania obywateli pod pretekstem otaczania ich opieką, to ostatecznie „dobro wspólne” jest ustalane w następstwie „dialogu partnerów społecznych”, czyli kompromisu, między wspomnianymi gangami. Jest oczywiste, że gangi te mają na uwadze przede wszystkim własne interesy, wobec czego w praktyce treść „dobra wspólnego” prawie dokładnie pokrywa sie z interem gangu najsilniejszego. W naszym nieszczęśliwym kraju najsilniejszy gang tworzą tajne służby, za pośrednictwem swojej agentury penetrujace, a przez to osłabiające inne gangi, toteż nic dziwnego, że „społeczna gospodarka rynkowa” w naszym nieszczęśliwym kraju przybiera postać modelu, który nazywam kapitalizmem kompradorskim, w ramach którego bezpieczniackie watahy rabunkowo eksploatują zarówno zasoby kraju, jak i zasoby obywateli. Warto zwrócić uwagę, że chociaż w ciagu ostatnich 22 lat odbyło sie u nas wiele wyborów, to model kapitalizmu kompradorskiego ani drgnął. W tej sytuacji wyglada na to, że postulat wprowadzenia u nas społecznej gospodarki rynkowej oznacza podtrzymanie modelowego status quo, zaś ewentualne zmiany dotyczyłyby rozszerzenia przywileju na jakieś nowe środowisko, które też pragnęłoby „żyć godnie” to znaczy – na cudzy koszt.
   Tymczasem podstawowy postulat nurtu wolnorynkowego zmierza w kierunku ograniczenia wpływu władzy publicznej na gospodarkę, a przede wszystkim – w kierunku przywrócenia ludziom władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzają, a z której zostali w ciagu ostatnich 100 lat podstępnie wyzuci przez środowiska uzurpujące sobie prawo określania treści „dobra wspólnego”. Obawiam się, że kompromis między tymi dwoma nurtami nie jest ani możliwy, ani nawet potrzebny, bo skoro jest niemożliwy, to szkoda tracić energię na jego poszukiwanie. Dlatego dobrze sie stało, że taka dyskusja na łamach Nowego Ekranu się przetoczyła, bo dzięki niej można wyrobic sobie jaśniejszy pogląd na te sprawy i opowiedzieć się po tej lub tamtej stronie.
                                                             
Stanisław Michalkiewicz
0

St. Michalkiewicz

53 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758