Bez kategorii
Like

Z mlekiem matki

30/06/2012
500 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
no-cover

Jak napisała KOSSOBOR: ” Pan Tadeusz to piękna polska forma. Nie należy jej jednak nadużywać.”

0


 

Nie bardzo lubię gdy ktoś przypisuje sobie, albo mu się przypisuje jakieś szczególne cechy argumentując, że wyssał to z mlekiem matki. Na przykład rzekomy antysemityzm. Albo umiejętność zachowania się przy stole.

Jest jednak wiele dziedzin w których przekaz rodzinny jest tak silny- biologowie nazywają to wdrukowaniem-  że pewne formy, (albo ich brak) stają się drugą naturą.

 

W jaki sposób powstaje taki wdrukowany przekaz.? Nie wszystko można odnaleźć w pamięci. Tworzy go podglądanie dorosłych w ich codziennym życiu, anegdoty rodzinne, celowe pouczenia. Podglądanie przede wszystkim- bo jak pisze Lorenz,  młoda gęś gęgawa zabrana z gniazda i wychowywana przez ludzi nie potrafi opiekować się potomstwem. To nie instynkt nią kieruje lecz wdrukowane wzorce postępowania.

 

Z wczesnego dzieciństwa pamiętam opowiadaną przez ojca autentyczną anegdotę. Międzynarodowy pociąg zatrzymuje się na małej stacji- być może była to Dębica. Napuszony konduktor wykrzykuje oczywiście z akcentem na „e”: „ panie i panowie proszę wsiadać do coupe.” Kilkunastu wyrostków, którzy codziennie specjalnie przychodzą żeby przywitać ten pociąg wykrzykuje, też z akcentem na „e” : „ pocałuj nas w d…”.

Pamiętam co sobie wówczas myślałam. Że życie w Dębicy musiało być dla tych chłopców bardzo nudne. Ale przede wszystkim, że napuszone formy nie są „ jak trzeba”, a raczej są  „jak nie trzeba”.

To samo przesłanie miał opowiadany przez ojca dowcip o eleganckiej paniusi, która mówiąc „ incognito woda ciecze” chciała poinformować hydraulika, że zepsuł się jej rezerwuar w WC.

 

W naszym domu nie chodziłyśmy z ksiązką na głowie i nie sadzano nas z linijką miedzy łokciami. Savoir vivre sprowadzał się do jednej prostej zasady-  nie wolno robić nikomu bez ważnej przyczyny przykrości. Wszystkie inne szczegółowe przepisy dały się do tej zasady sprowadzić.

A jednak pewne obyczajowe odruchy wdrukowano nam wyjątkowo mocno.

 

Takim niezwykle silnie wdrukowanym odruchem jest dla  mnie na przykład  fizyczna niemożność otworzenia cudzego listu. Przez całe swoje długie życie nie zrobiłam tego ani razu.

Nie jest to niczym odosobnionym. Zaprzyjaźniona dziennikarka, po dwóch fakultetach, pracowała w Niemczech w domu starców. Taką pracę jej zaoferowano i taką wykonywała z perfekcją i oddaniem. To też znamienna cecha. Pani Wolska, prawowita właścicielka Wilanowa, była na Syberii doskonałym wozakiem. Moja 12 letnia matka, w czasie ucieczki (po pierwszym wkroczeniu na kresy bolszewików) , pędziła konno i  doiła na ziemię kilkadziesiąt krów, żeby nie dostały zapalenia wymion. Resztę krów doiły jej nieletnie siostry. Matka jeździła konno od 3 roku życia.

Sole trzeźwiące i fumy to raczej rzeczywistość powieści Mniszkównej, a nie realia życia kresowego ziemiaństwa i arystokracji.

 

Wracając do znajomej. Opiekowała się pewnym bardzo  zamkniętym w sobie starcem. Gdy wielokrotnie wypytywała go o samopoczucie powiedział wreszcie: „ to naprawdę nieistotne, czy pani nie rozumie, że nie żyję od 45 roku, że jestem zombie?”. Okazało się, że dziadunio był skruszonym esesmanem. Zostawił pamiętniki. Znajoma je spaliła, nie zajrzawszy do nich.. Powiedziała, że próbowała je otworzyć, ale miała takie uczucie jakby jej usychała ręka. Zrobiła oczywiście ogromny błąd, ale dobrze ją rozumiem.

 

Można wdrukować nie tylko odruchy grzecznościowe. Z moimi rodzicami w bardzo bliskich relacjach spędziłam kilkadziesiąt lat. Słowo daję, że nie zmyślam- w ciągu tych kilkudziesięciu lat ani razu zdarzyło się żebyśmy mówili o ubraniach, ubiorze, modzie, czy o czyimś wyglądzie. Po prostu nikogo to nie obchodziło.

Mówiliśmy o historii, o sztuce, o podróżach. Pamiętam wieczorne opowieści ojca o klątwie faraonów, na które- małe dzieci-  czekałyśmy z niecierpliwością. Uświadomiłam sobie, że w tych czasach dorośli- przynajmniej z naszego środowiska- byli dla dzieci naturalnym autorytetem, bo wszystko wiedzieli. Czasy w których babcia musi dopraszać się u wnuczka o usługi komputerowe – to tego naturalnego autorytetu kres.

Rozmawialiśmy również  o zwierzętach, o poleskiej przyrodzie, o przygodach jeździeckich. Do dziś pamiętam imiona dworskich koni i krów-  mlecznych rekordzistek, których przecież nigdy nie widziałam.

 

Pamiętam straszliwy szok, kiedy podczas pierwszej wycieczki szkolnej w renomowanym liceum N. Żmichowskiej klasowa koleżanka- potem gwiazda opozycji kawiorowej, a dziś nobliwa dama prawicy- powiedziała o innej koleżance „ to hołota, nie stać jej na porządne  spodnie”. Zrozumiałam, że nigdy się z taka „elitą” nie porozumiem.

(Koleżanka jest spokrewniona z rodziną Natansonów. Ale to nie wszystko tłumaczy.)

 

Powiedzieć o kimkolwiek „hołota” w moim domu  byłoby to horrendum. Najcięższe słowo na czyjś temat było –  „ oryginał”. Tym słowem określało się wybryki najbardziej ekscentrycznych członków rodziny.

Co do brzydkich słów- raz nasza mama, po jakimś dziecinnej psocie powiedziała: „ psia kość”. Pamiętam szok jaki przeżyłyśmy,  jak wybuch bomby.

 

W moim domu nigdy nie mówiło się nieżyczliwie o ludziach. A przecież ojciec przeżył karną kampanię w Oświęcimiu. Nie mówiło się również  o pieniądzach, o chorobach i o kłopotach. A przecież rodzice przeżyli odnalezienie się po wojnie w komunistycznej rzeczywistości. I odnaleźli się- choć zostaliśmy obrabowani do gołej skóry.

 

Kresową serdeczność łączyło się w moim domu z pewną sztywnością. Wszyscy, rodzina ,goście, a nawet gosposia byli traktowani jak książęta. Nikomu jednak nie należało rzucać się bez potrzeby na szyję.

 

W wielu sprawach sprzeniewierzyłam się obyczajom rodzinnego domu. Na przykład w kwestii języka. Tu zaważył wieloletni staż na wyścigach. Przekonałam się tam, że ludzie i konie lepiej rozumieją słowa krótkie i treściwe.

 

Zupełnie nie do utrzymania jest również obecnie – słuszna lub nie- zasada nie zapraszania do domu nowych partnerów rozwiedzionych znajomych i  krewnych.

 

Wiele form kultywuję natomiast wyłącznie na zasadzie odruchu.

 

Takim wdrukowanym odruchem jest dla mnie sposób zwracania się do różnych osób oraz  sposób tytułowania listów i pism.

 

Mam wyjątkową alergię na zwracanie się „per wy”. To kwestia czasów w których dorastałam i otoczenia, którego nie wybierałam. Kierownik studium wojskowego mawiał do mnie: „wam Brodacka się wydaje, że zjedliście wszystkie rozumy”. Nieodmiennie odpowiadałam: ” nas jest raz” i nie była to oczekiwana odpowiedź. Podobnie alergicznie reaguję na zwrot „obywatelko” choć teoretycznie rzecz biorąc nie ma w nim nic złego, a  o zwrocie:„ towarzyszko” nie warto nawet mówić.

 

Nieznośną obecnie dla mnie  manierą jest zwracanie się do mnie  per „ pani Izabelo” przez sprzedawców usług telefonicznych, anonimowych ankieterów, lekarzy i urzędników państwowych. Studiowali oni zapewne sztukę wywierania wpływu na ludzi według Roberta Cialdiniego (na przyspieszonych kursach socjologii) i uważają, że familiarne zwracanie do osób obcych to sposób na ich rozbrojenie i wykorzystanie.

 

Pani Izabelo czy po prostu Iza mają prawo mówić i pisać do mnie ( poza znajomymi) wszyscy internauci, których sama sobie wybrałam jako specyficzną wspólnotę. Ale na pewno nie sprzedawcy odkurzaczy i agenci ubezpieczeniowi..

 

Jak napisała KOSSOBOR: „Pan Tadeusz to piękna polska forma”. Nie należy jej jednak nadużywać.

 

 

0

Iza

181 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758