Bez kategorii
Like

Por cuenta propia (3/6)

21/06/2012
337 Wyświetlenia
0 Komentarze
23 minut czytania
no-cover

Socjalizm przemija, ale sektor prywatny na Kubie przyjmuje się jak po grudzie. Nam w Polsce wiele to przypomina. Trzeci odcinek analizy: kulejąca gospodarka.

0


 

Najbardziej widoczną częścią reform wprowadzanych na Kubie przez Raula Castro jest rozwój sektora prywatnego. Podkreśla to para moich znajomych, Iza i Piotr M., którzy miesiąc temu byli tam wprawdzie turystycznie, ale jako ekonomiści na ten aspekt zwracali szczególną uwagę, a potwierdza to zaprzyjaźniony Kubańczyk, też Pedro zresztą, mieszkający w Polsce i żonaty z Polką, inteligentny i bystry obserwator, który prawie co roku na Kubę lata i z którym dużo o tym rozmawiałem przed zabraniem się za ten tekst.  

Małe prywatne biznesy rozkwitają na całej wyspie, chociaż nie jest to jeszcze biznes o dużej skali i przeważnie tylko handel detaliczny. Tu przydrożny stragan z owocami, tam podręczne stoisko z lodami, buda z ciuchami itp. Przeciętnie taki drobny przedsiębiorca płaci za licencję 200 pesos, a na ichni ZUS 87 pesos miesięcznie.  Wokół  Parque Central w Hawanie pełno jest sprzedawców różnych przekąsek i napojów, którzy w ten sposób zarabiają na turystach. Wielu z nich to byli nauczyciele, księgowi lub lekarze, którzy porzucili swe pierwsze zajęcie aby zarabiać więcej, chociaż za pracę dużo mniej ambitną.  

Swoboda prowadzenia interesów por cuenta propia (na własny rachunek) znaczy bardzo wiele, ale na Kubie nie ma jeszcze otoczenia i warunków, które by temu sprzyjały. Reklama jest wciąż zakazana, aczkolwiek wkrótce mają się zacząć ukazywać drobne ogłoszenia w gazetach i książce telefonicznej. Nie ma jeszcze hurtowni, więc całe zaopatrzenie musi pochodzić z państwowych magazynów lub być dowożone bezpośrednio z zagranicy, mając jednak na uwadze, że najbliższe i najprostsze źródła zaopatrzenia – USA i wszystkie państwa z nimi związane, są dla Kuby zamknięte embargiem. Paradoksalne, ale amerykańskie embargo to jedna z największych przeszkód w rozwoju właśnie prywatnej inicjatywy na wyspie.

Globalny kryzys finansowy z lat 2007-08 też zebrał swoje żniwo. Turyści nie przyjechali, ropa poszła w dół, a wraz z nią i wartość wenezuelskiej pomocy. Huragan i jego skutki oznaczał konieczność zwiększenia importu żywności i to w czasie, gdy jej ceny szły ostro w górę, a ceny niklu – od lat głównej pozycji w kubańskim eksporcie – mocno spadły. Do tego doszły ostre walki frakcyjne w kierownictwie (wtedy właśnie poleciał reformator Lage) i diabli wzięli całą finansową i budżetową dyscyplinę państwa. O kredyt zagraniczny jest bardzo trudno, bo Kuba mocno podpadła międzynarodowym bankom nie spłaciwszy wielu swoich dawnych długów. Żeby nie dewaluować CUC, bo to by spowodowało skokową inflację, rząd dokonał skoku na kasę co zasobniejszych przedsiębiorstw państwowych i nielicznych spółek joint venture, zabierając im dewizy na łączną sumę 1 miliarda $, których zresztą do grudnia 2011 jeszcze im w pełni nie spłacił.   

Zjazd partii w 2011 przyjął ważne wytyczne w celu zwiększenia produkcji i eksportu, zmniejszenia importu oraz uregulowania finansów państwa. Z grubsza biorąc skupiają się one na trzech głównych kierunkach: (1) oddanie odłogowanej ziemi prywatnym farmerom; (2) przeniesienie dużej liczby miejsc pracy do sektora prywatnego i spółdzielczego; (3) zniesienie wielu ograniczeń konsumpcyjnych i przyznanie większej autonomii przedsiębiorstwom państwowym, których na wyspie jest 3.700.

Największym problemem Kuby jest bardzo niska wydajność pracy, która jest klasyczną pułapką wszystkich socjalizmów. No bo skoro państwo jest opiekuńcze, a zatrudnienie gwarantowane, nikomu nie opłaca się specjalnie wysilać: wydajniejsi nie dostaną odpowiedniej nagrody, a obiboki nie poniosą należytych konsekwencji. Większość Kubańczyków nie wysila się specjalnie w pracy. Oparci o łopaty gadają godzinami, albo piłując sobie paznokcie plotkują za ladą czy biurkiem. Praca to także dobre miejsce skąd można za darmo porozmawiać ze znajomymi przez telefon, a także gdzie się korzysta ze stołówki i skąd wynosi się do domu wszystko, co ma użytkową wartość – od papieru, mydła i długopisów, po kawę, opatrunki i żarówki. 

W tej atmosferze trudno się dziwić, że kuleje i zmniejsza się produkcja. Statystyki kubańskie są niespójne, niepełne i mało wiarygodne, ale Carmelo Mesa Lago, Kubańczyk z Uniwersytetu w Pittsburgu w swych żmudnych poszukiwaniach i obliczeniach dowiódł, że spośród 22 zbadanych podstawowych dla gospodarki produktów rolnych i przemysłowych, w przypadku 15 z nich produkcja na głowę była o wiele niższa w roku 2007 niż w 1958. Stosunkowo największy wzrost nastąpił dla ropy i gazu oraz niklu, a to za sprawa inwestycji jakie od lat 1990-tych poczyniła w tym sektorze kanadyjska firma Sherritt. Ale już taki sztandarowy dla Kuby produkt jak cukier (trzcinowy, rzecz jasna) to dziś w przeliczeniu na głowę już tylko 1/8 tego, co produkowano w 1958 i w 1989. Kubańskie rolnictwo w ogóle wygląda żałośnie, tak jak żałośnie brzmią skargi Raula Castro, że Kuba importuje aż 80% zjadanej żywności wydając na to co roku 1,7 mld $.  

Państwowa kontrola nad ziemią okazała się klęską. Różne formy państwowych gospodarstw rolnych zajmują jakieś 75% z 6,7 milionów hektarów użytków rolnych na Kubie. W roku 2007 około 45% z nich leżało odłogiem, w większości opadnięte przez rozrastające się jak uporczywy chwast krzewy marabu (Dichrostachys cinerea), tj. afrykańskiej odmiany mimozy zawleczonej na Antyle w XIX wieku, z której dopiero ostatnio okazało się, że można robić rewelacyjnie wydajny, tani węgiel aktywowany do najlepszych filtrów i baterii. Jak wszystkie strączkowe (Fabaceae), do których roślina ta należy, może ona też być dobrą paszą dla bydła (liście, strąki), użyźnia glebę i jest bardzo miododajna.  Na razie jednak tylko wszystkim przeszkadza.

Kuba jest jedynym krajem w Ameryce Łacińskiej, gdzie zabicie krowy jest przestępstwem niczym w Indiach, i gdzie wołowina jest rzadkim luksusem spożywczym. To jednak nie przeszkodziło, by pogłowie bydła spadło z 7mln sztuk w roku 1967 do 4 mln w 2011. Cielęciny nie ma w ogóle. Na Kubie, gdzie idee samowystarczalności i produkcji organicznej przynajmniej w teorii cieszą się dużą popularnością i gdzie importowane paliwo zawsze było problemem, tradycyjnie promuje się nadal odchów cieląt na woły i promuje sprzężaj woli, co zresztą według kilku badań w całym rachunku ekonomicznym okazuje się nie być wcale takie głupie. Zaprzęgi z pary wołów pod jarzmem to nadal powszechny na wyspie widok. W tym kontekście bardzo ciekawy i stosunkowo udany jest także kubański program rozwoju miejskiego rolnictwa organicznego, zapoczątkowany w latach 1990-tych. Mam do niego oryginalne i pełne szczegółów materiały filmowe i myślę, że warto będzie kiedyś więcej o tym napisać, gdy tylko znajdę czas na tłumaczenie.

W  roku 2008 Raul zezwolił, aby prywatni rolnicy oraz spółdzielnie rolnicze brały od państwa ziemie leżącą odłogiem w dzierżawę na 10 lat. Do grudnia 2011 roku rozdysponowano w ten sposób 1,4 mln hektarów. Ostatnio rząd zezwolił na wydłużenie okresu dzierżawy do 25 lat, zgodził się, aby takich gruntach stawiano budynki i obiecał, że jeśli dzierżawa nie zostanie przedłużona, dzierżawcy dostaną rekompensatę za poczynione inwestycje.

Podobnie jak w innych dziedzinach gospodarki, na Kubie szwankuje kredyt, rynek hurtowy i całe otoczenie organizacyjno-infrastrukturalne rolnictwa. Dużo jeszcze czasu upłynie, zanim prywatni farmerzy wyzwolą się z biurokratycznego uścisku Acopio, państwowego molocha, który ma monopol na całe zaopatrzenie rolnictwa i skup jego produkcji. Ale pierwsze oznaki wolności i tu już są: farmerom wolno dziś sprzedawać nadwyżki produktów rolnych oprócz 17 wymienionych na liście pozycji podstawowych. W podhawańskich prowincjach Mayabeque i Artemisa wdrożono program pilotażowy, w którym nowe spółdzielnie przejmą wiele z dotychczasowych funkcji Acopio.     

Reformatorzy w Hawanie najchętniej pozbyliby się Acopio w ogóle. Chce tego nawet Joaquin Infante Ugarte, szef ANEC, czyli Krajowego Stowarzyszenia Ekonomistów i Ksiegowych: „Acopio to porażka. Powinniśmy podłożyć pod to bombę i wysadzić je w  cholerę”. Ale dla większości gmin na Kubie (przynajmniej 100 ze 168 ogółem) rolnictwo stanowi podstawę gospodarki, a więc Acopio to ważna twierdza władzy  i źródło wpływów dla partyjnych bonzów w terenie. Jego przyszłość to przedmiot zażartej walki politycznej. Rolnicy mogą poczekać, tym bardziej, że wprowadzane w rolnictwie zmiany nie przynoszą jednak spodziewanych rezultatów. Według oficjalnych danych w ubiegłym roku produkcja wielu artykułów rolnych wręcz spadła znacząco, a ich ceny wzrosły średnio o 20%. Może to jednak być i najpewnej jest wynikiem procesu omijania oficjalnych kanałów skupu, przez co takie dane omijają statystyki. Granma, oficjalny i nadal jedyny dziennik na Kubie (który wziął swą nazwę od jachtu jaki w 1956 roku przywiózł 82 rewolucjonistów Fidela z Meksyku na Kubę, aby zrobili tam rewolucję), podała już kilka razy, że w Hawanie pojawił się spontaniczny rolny rynek hurtowy z własnym samorządem i regulacjami. Czyżby o to właśnie chodziło? 

Zamierzone zmniejszanie udziału państwa w gospodarce napotyka na spore opory. Pierwotnie Raul zapowiedział, że zamiarem rządu jest zmniejszenie zatrudnienia w sektorze państwowym o pół miliona do marca 2011 i o 1,1 mln osób do roku 2014. Cele te zostały już przesunięte o kilka lat, bo rząd nie potrafi zapewnić odpowiednio atrakcyjnej alternatywy, aby pracownicy chcieli porzucać bezpieczne zatrudnienie na państwowym i możliwość skubania państwowego majątku tamże. Jeśli jednak uwzględnić coraz częstsze odejścia dobrowolne, przechodzenia na emeryturę i plany przekształcenia państwowych zakładów usługowych w spółdzielnie, tak jak to już zrobiono z zakładami fryzjerskimi i kosmetycznymi oraz częścią taksówkarzy, to do roku 2015 około 35-40% zatrudnionych, z obecnej liczby 4,1 mln osób, powinno znaleźć się poza sektorem państwowym.

Do końca 2011 roku około 338 tysięcy Kubańczyków wystąpiło do państwa o licencje na prowadzenie prywatnego biznesu. 60% z nich nie rezygnuje jednak z pracy na państwowym twierdząc, że chce po prostu zalegalizować działalność wcześniej prowadzoną nieformalnie. I tak, jak to dzieje się z małymi biznesami na całym świecie, wiele z nich pada już w pierwszym roku. Mało kto na Kubie ma doświadczenie w pracy na swoim, a wiele osób po prostu nie odróżnia wpływów kasowych od zysku. Wspomniany ANEC organizuje kursy szkoleniowe dla początkujących adeptów inicjatywy prywatnej. Jednakże kiedy kubański Kościół katolicki nieśmiało wystąpił z inicjatywą powołania pierwszej na wyspie szkoły biznesu, rząd natychmiast i stanowczo odmówił .

Jeżeli więc praca na własny rachunek ma nie być kolejną receptą na klepanie biedy, tyle że inaczej, rząd musi jeszcze bardziej poluzować śrubę. Zaangażowany w program zmian reformistyczny ekonomista reżimowy Omar Everleny, zabiega o utworzenie modelu, w którym własne biznesy mogliby zakładać ludzie wolnych profesji: architekci, inżynierowie, prawnicy, artyści, lekarze… Obniżono już podatki i wprowadzono ulgi na rozruch dla nowych przedsiębiorstw, ale są one – jak twierdzi dysydencki dla odmiany ekonomista Oscar Espinosa Chepe – pomyślane tylko na tworzenie firm rosnących „jak drzewka bonsai”.   

Kolejną przeszkodą jest brak kredytu. Pieniądze na rozruch nowych inicjatyw i biznesów prywatnych pochodzą prawie w całości z przekazów dewizowych zza granicy. W styczniu br. rząd uruchomił pierwszy pilotażowy program przeznaczając 3,6 mln $ na kredyty, prawie w całości na remonty budynków. W ramach deregulacji Raul wprowadził także kilka prostych i bardzo popularnych zmian, np. znosząc dotychczasowy zakaz korzystania przez Kubańczyków z hoteli turystycznych oraz zakaz posiadania telefonów komórkowych i komputerów. W zeszłym roku pozwolił także na wolny prywatny obrót domami i samochodami. Dla nas to już egzotyka, już prawie nie pamiętamy, że mogło być inaczej, ale na Kubie to kolejna rewolucja.

O wiele bardziej skomplikowane jest jednak reformowanie przedsiębiorstw państwowych. Dostały one polecenie, aby płace wiązać z wydajnością. Przedsiębiorstwa, które przynoszą straty będą łączone z innymi albo przekształcane w spółdzielnie pracy swoich załóg. Nie wprowadza się jednak ustawy o bankructwach, chociaż się o niej mówi. Podobnie zawieszone są decyzje o zaniechaniu subsydiowania i wprowadzenia cen rynkowych. Dużych zmian  oczekuje się jeszcze w tym roku wraz z wprowadzeniem podatku od przedsiębiorstw. Tempo przemian uległo przyspieszeniu odkąd ostatni zjazd partii ustanowił specjalną komisję nadzoru reform złożoną z 90 osób, na czele której stanął Marino Murillo, członek Biura Politycznego PCC i b. minister gospodarki.

Władze są jednak nadal niezdecydowane w bardzo ważnej  sprawie dopuszczenia inwestycji zagranicznych, które były przecież kluczowym elementem przyspieszenia rozwoju np. Chin albo Wietnamu. W Okresie Specjalnym rząd w Hawanie zlikwidował kilka wcześniejszych spółek typu joint venture i wycofał się z tego programu. Te, które zawiązują się obecnie to prawie wyłącznie spółki z kapitałem pochodzącym z Wenezueli (bo Chavez), Brazylii (bo Lula) lub Chin (bo KPCh). Dla przykładu: duża brazylijska firma Odebracht zawarła ostatnio kontrakt na prowadzenie przez 10 lat wielkiej cukrowni w Cienfuegos. Wiele obcych firm zdradza zainteresowanie rynkiem kubańskim, ale od wchodzenia tam w spółki odstrasza ich oczekiwanie władz, że rząd zachowa w nich pakiet większościowy, no i mają uzasadnione obawy znając historię wcześniejszych zmian strategicznych decyzji i programów.  

Władze obawiają się głównie tego, że wraz z obcymi inwestycjami na Kubę wejdzie  korupcja. Raul uruchomił właśnie wielki i priorytetowy program walki z korupcją i ustanowił urząd generalnego audytora o bardzo dużych kompetencjach. Do więzienia za korupcję trafiło już kilkuset urzędników i funkcjonariuszy partii, w tym wielu wysokiego szczebla, a także trzech biznesmenów-cudzoziemców. W obliczu rosnących nierówności społecznych, o których szerzej pisałem w poprzednim odcinku, Raul słusznie postrzega korupcję jako zjawisko szczególnie jątrzące, wywołujące społeczne niezadowolenie i nieufność. Mimo to, walka z korupcją z konieczności dotyka tylko przejawów, a nie istoty problemu, który najkrócej da się streścić tak: ludzie, którzy zarabiają po 20$ miesięcznie negocjują kontrakty o wartości 10 mln $. Jak mają nie ulec pokusie?

Wytyczne do zmian obejmują tylko reformy mikroekonomiczne. Recepta Raula dotycząca makroekonomii jak na razie sprowadza się do zaciskania pasa. Udało mu się ograniczyć deficyt rachunków bieżących i fiskalny, a także trochę przyciął rozbuchaną biurokrację, np. likwidując ministerstwo cukru. Najtrudniejszą z czekających go reform będzie zapewne unifikacja obu kubańskich walut poprzez dewaluację CUC i aprecjację zwykłego peso. Ponieważ Kuba nie należy do MFW ani Banku Światowego i jak na razie nie zamierza się z nimi zadawać (co chyba warto pochwalić), taka operacja nie będzie szybka. Wszelakoż znający temat ekonomiści wskazują, że po to aby dewaluacja stała się bodźcem, a nie tylko wywołała inflację, gospodarka musi stać się systemem o wiele bardziej elastycznym. A to zapowiada dużą i jeszcze długą walkę polityczną. (cdn.)   

 

Bogusław Jeznach

 

 

Dodatek muzy:

Ibrahim Ferrer i Buena Vista Social Club śpiewają frywolną ludową piosenkę “Candela” (Świeca), czyli o tym jak gorące pożądanie może wywołać pożar. 

  

0

Bogus

Dzielic sie wiedza, zarazac ciekawoscia.

452 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758