Bez kategorii
Like

Polski bastion GRU i STASI

27/03/2012
478 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
no-cover

Dolny Śląsk był i jest przesycony agenturą peerelowskiego kontrwywiadu, enerdowskiej STASI i radzieckiego GRU. Dlatego tam grzęzną kluczowe, polityczne śledztwa a emerytowani funkcjonariusze służb specjalnych lokują swoje interesy we Wrocławiu.

0


 

Obszar dzisiejszego województwa dolnośląskiego, przez propagandę nazywany Ziemiami Odzyskanymi, został włączony do Polski po II wojnie światowej kosztem terytorium III Rzeszy. Miasta „odniemczano” zmieniając ich architekturę oraz zasiedlając mieszkańcami Kresów Wschodnich i centralnej Polski, a najbardziej wysunięte na Zachód stały się strategicznym zapleczem dla polskich i innych komunistycznych służb wywiadowczych oraz wojskowych. Z uwagi na zachowaną w dobrym stanie infrastrukturę poniemieckich obiektów militarnych aż do 1993 roku w Legnicy stacjonowały jednostki Armii Czerwonej. Północna Grupa Wojsk zajęła 1/3 miasta, w nim też znajdował się przez większość czasu jej sztab główny, a od 1984 roku Naczelne Dowództwo Wojsk Kierunku Zachodniego Sił Zbrojnych ZSRR szczebla strategicznego dla Europy Środkowej i Zachodniej. 

W 1991 roku Dowództwo przeniesione zostało do Smoleńska. Do tego jednak czasu tutejszemu dowództwu powierzono najważniejszy odcinek frontu III wojny światowej i 40% potencjału sił zbrojnych ZSRR, w tym m.in. Grupy Wojsk Armii Radzieckiej w Polsce, Czechosłowacji oraz najsilniejszą niemiecką – pozostającą w stałej gotowości bojowej i w bezpośrednim pobliżu wojsk NATO, Białoruski Okręg Wojskowy, Zjednoczoną Flotę Bałtycką Układu Warszawskiego, Czechosłowacką Armię Ludową, Narodową Armię Ludową NRD i Wojsko Polskie. Na wypadek nowej wojny światowej siły zbrojne stacjonowały w odległości umożliwiającej szybkie uderzenie na RFN. Także w Legnicy zlokalizowano sztab nadzorujący inwazję na Czechosłowację w 1968 roku. Globalne znaczenie ośrodka dolnośląskiego wymusiło ścisłą ochronę kontrwywiadowczą regionu.

Główny parasol ochronny rozpostarło GRU, jednak w Legnicy i Wrocławiu znajdowały się rezydentury wszystkich komunistycznych służb specjalnych regionu, w tym enerdowskiej Stasi. Wszelkie istotne urzędy i obiekty użyteczności publicznej zostały wręcz przesycone agenturą, co zapewniać miało nie tylko wszechstronną infiltrację społeczeństwa, ale i ochronę antysabotażową. Według akt przejętych po transformacji ustrojowej przez Pełnomocnika Rządu RFN ds. Służby Bezpieczeństwa Państwa byłego NRD w części grup zawodowych na terenie Dolnego Śląska nawet 70% kadry kierowniczej zostało zarejestrowane jako TW lub objęte statusem informatora służb. Szczególny reżim dotyczyć miał prokuratorów, milicjantów, funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości, służby zdrowia i administracji państwowej, mediów i instytucji kulturalnych, reprezentantów robotników, dyrektorów i kierowników zakładów przemysłowych, a także kierownictwa szkół – warunkiem zatrudnienia i kariery był pozytywny wynik procedury weryfikacyjnej Wewnętrznej Służby Wojskowej (późniejszej WSI) i Zwiadu Wojsk Ochrony Pogranicza. Akta z tych czynności trafiały następnie do GRU i Stasi, co często przekładało się na asymilację danej osoby do ich agentury. Ścisłym rygorem współpracy z WSW, ZWOP, a także ze służbami bratnich narodów objęci mieli być prokuratorzy, sędziowie i milicjanci pełniący funkcje kierownicze. Stworzona w ten sposób atmosfera „wzajemnego zrozumienia” uczyniła z Dolnego Śląska późniejsze zagłębie postkomunistycznych interesów.

Rozpad bloku wschodniego skutkował exodusem działaczy i funkcjonariuszy z posad w sferze budżetowej wprost do sektora prywatnego. Wrocław stał się krajową potęgą windykacyjną. Utworzono tam wszystkie najważniejsze kancelarie tej branży, a w niektórych z nich załatwić można było niemożliwe. Windykowano długi od lat przedawnione, stosując jedyne znane środowisku policji politycznej metody – bezczelnie ubliżano dłużnikom, nękano, straszono. Spolegliwe sądy potrafiły nawet wydać wyrok w sprawie już osądzonej na drugim krańcu kraju – pomimo braku właściwości terytorialnej i podstawy prawnej orzekania, a także wbrew dowodom takim jak pokwitowania uregulowania należności. Szczególne zaufanie do wrocławskich windykatorów przejawiały także duże przedsiębiorstwa państwowe i banki zlecając im, często wbrew rachunkowi ekonomicznemu, egzekucję pakietów wartościowych wierzytelności.

Najgorszą opinię ze wszystkich wrocławskich organów ścigania mają policjanci z dzielnicy Krzyki. Tam dochodziło do ciężkich pobić podczas przesłuchań. Jednego chłopaka skatowano, ponieważ był podejrzewany o kradzież maszynki do golenia. Po kilkugodzinnych torturach wątłej postury ofiara została kaleką. Nadużywanie przemocy to nawyk z lat bezkarnej pacyfikacji opozycjonistów. Doniesień o pobiciach każdego roku jest mnóstwo, jednak prokuratura umarza większość postępowań. Słowu pobitego przeczą wszak słowa licznych zwykle policjantów. Zgłaszane są też inne przestępstwa. Koledzy oprawców z wydziału dochodzeniowego sprzedawali kobiety do austriackich domów publicznych. Naiwne, poszukujące lepszego życia zamieniano w prostytutki. Również na tym komisariacie ginęły z magazynów depozyty, w tym wartościowy sprzęt komputerowy. To czubek góry lodowej, której zwieńczeniem było tuszowanie samobójstwem zabójstwa agenta polskiego kontrwywiadu –  werbowanego przez AWO Marka Stróżyka. Do tego celu na Krzyki oddelegowano z KWP doświadczonego oficera SB, który wcześniej pracował ze Stróżykiem i szczerze go nienawidził.

Apatia i spolegliwość były powodami dla których w tym właśnie mieście Jeremiasz Barański zakupił, a może otrzymał, willę, gdzie dzielono strefy wpływów tzw. mafii paliwowej oraz goszczono, a właściwie blichtrem salonu korumpowano, działaczy politycznych wszelkich opcji, prokuratorów i oficerów. Zarówno poszkodowani działaniem naftowych gangsterów, jak i prokuratura krakowska zdołali owiany legendą dom zlokalizować, choć było to nieosiągalne dla lokalnych organów ścigania. Jak oświadczył, po konsultacji z Centralnym Biurem Śledczym, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu: „Policja pierwszy raz słyszy o jakiejś willi Barańskiego”. Sprawy nie wyjaśniano. Przeczekano i zapomniano.

Wrocławska prokuratura prowadziła również postępowania karne przeciwko wicepremierowi ostatniego rządu PRL, szefowi Głównego Urzędu Ceł, kontrahentowi pruszkowskich gangsterów i zarazem agentowi AWO – Ireneuszowi Sekule (sygn. akt IV Ds. 17/94). Nadmienić należy, iż zarzucane czyny karalne w większości nie podlegały pod tamtejszą jurysdykcję i powinny być wyjaśniane przez inne prokuratury. Sam Sekuła odpowiadał w czasie transformacji ustrojowej za inwestowanie majątku PZPR, a w praktyce za utworzenie kilkudziesięciu tzw. nomenklaturowych spółek wyjętych spod nadzoru likwidatora partii. W latach masowego przemytu nadzorował służby celne, a w maju 1990 roku utworzył spółkę Polnippon, której jedynym realnym projektem były formalnie skrajnie nierentowne linie lotnicze. Sekuła zakupił w NRD dwa samoloty Iljuszyn 18D (polskie rejestracje SP-FNB i SP-FNC) o zasięgu powyżej 7000 km. Rejsy kierowano m.in. do Turcji, Kongo, Pakistanu i ogarniętych wojnami Afganistanu, Somalii i Jugosławii. Czy Sekuła wypełniając zobowiązania agenta AWO przewoził dla wojskowych służb specjalnych ładunki „wrażliwe” – broń, narkotyki, kamienie szlachetne? Z takich transakcji słynęły wówczas wskazane destynacje.

Śledztwa dotyczące nierentownych interesów ciągnęły się przez wiele lat, akta zbierały kurz. Wkrótce po tym, jak sprawa trafiła do sądu, Sekuła został odnaleziony w swoim biurze z trzema ranami postrzałowymi brzucha i klatki piersiowej. W liście pożegnalnym przygotowanym na komputerze pisał, że „zabrakło mu kilku dni”. Sam wezwał pomoc. Zmarł w szpitalu. Sprawa została umorzona jako targnięcie samobójcze, zamknięto też postępowania karne dotyczące Polnipponu. Nagły zgon tego agenta AWO przerwał niewygodne spekulacje na temat gospodarczego przeznaczenia lotów oraz koneksji samobójcy z masową defraudacją, służbami specjalnymi i Pruszkowem.

W połowie lat 80-tych we Wrocławiu narodził się projekt masowego handlu organami ludzkimi. Niechlubnym architektem „komercyjnego” sektora transplantologicznego był doktor medycyny – powiązany z wywiadem wojskowym i aparatem partyjnym brat wpływowego prokuratora Prokuratury Apelacyjnej, a zarazem zaprzyjaźniony z Markiem Stróżykiem. Zapewniona aprobata dla dyskretnego typowania zgodnych tkankowo dawców uczyniła z jednostkowego zazwyczaj w tej kategorii przestępstwa wysoce zorganizowany przemysł produkujący „części zamienne”. Cena tylko jednej nerki na czarnym rynku to kilkadziesiąt tysięcy dolarów amerykańskich, a niemal każdy element ciała człowieka – komórki, tkanki lub narządy – wykorzystany może zostać do transplantacji. Warunkiem pozostaje jedynie zgodność dawcy i biorcy, co można na koszt skarbu państwa potwierdzić badaniami w szpitalnym zaciszu, bez wzbudzania przy tym żadnych podejrzeń. Wybrane placówki medyczne wspierały proceder. Przestępcze pozyskanie narządów mogło opierać się na kradzieży, czyli zwyczajnym zatajeniu ich wycięcia z ciała zmarłego pacjenta, albo stanowić zbrodnię zabójstwa – celowe złe zdiagnozowanie dawcy i oczekiwanie na zgon lub pobranie organu od zdrowego pacjenta oraz przyspieszenie jego śmierci przy pomocy środków niemal niewykrywalnych, takich jak insulina lub chlorek potasu. Kto jednak miałby wykryć zabójstwo lub kradzież, jeśli sekcję zwłok, a także ewentualne śledztwo, prowadzić będą osoby niezainteresowane ujawnieniem procederu, tak jak miało to miejsce w przypadku śmierci Stróżyka, czy Sekuły?

Handel organami do przeszczepów stanowi stosunkowo często spotykane i milcząco akceptowane przez władze źródło pozabudżetowego finansowania służb wojskowych. O tego typu praktyki oskarżane było wojsko Izraela. Tamtejsi lekarze mieli pobierać organy od zmarłych w aresztach młodych Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu Jordanu i Strefy Gazy. Podobne przypadki odnotowano na Bałkanach, gdzie donoszono o uprowadzeniu setek Serbów przez kosowskich Albańczyków w czasie wojny w latach 1998-99. Na terenie Albanii w obozach miano pobrać ich organy a następnie zgładzić. W Chinach masowo sprzedawano narządy straconych więźniów. Nie tylko przestępców lub dysydentów politycznych, ale jeśli wymagało tego zamówienie także niewinnych ludzi. W żadnym z przytoczonych przypadków nie zdołano nikomu udowodnić winy. W Polsce nigdy nawet nie próbowano podjąć tego tematu na drodze karnej. Podobnie jak wielu innych gałęzi "przemysłu", zognioskowanych we Wrocławiu i Legnicy a nielegalnych lub realizowanych w oparciu o korupcyjne powiązania i protekcję ze strony czynnych urzędników państwowych. Tam jest bepiecznie, nikt nie przeszkadza.

Na mapie Polski znajduje się obecnie kilka miast zupełnie zagarniętych przez dawny aktyw komunistyczny – zarówno cywilne i wojskowe służby specjalne, jak i działaczy partyjnych. Od samorządu, przez spółki komunalne, aż po instytucje wymiaru sprawiedliwości i półświatek przestępczy dostrzegalne są gorące zażyłości z lat minionego ustroju. Tzw. prywatne miasta kontrolują na zależnym terenie niemal każdą dziedzinę istotną z gospodarczego i politycznego punktu widzenia. Wrocław wyróżnia z nich wszystkich zdominowanie nie przez aparatczyków, a przeszkolonych w ZSRR specjalistów od zbrodni i konspiracji.

 

 

Kazimierz Turaliński

 

0

Kazimierz Turali

7 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758