Bez kategorii
Like

Ordynacja z sensem

09/03/2011
441 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

Wybory za wyborami. Kampamia za kampanią. Demokracja szaleje a wyborcy… No właśnie, czego moźna wymagać od wyborców. Kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za sukces, czy porażkę takiej czy innej kadencji? Myślę, że utarło się przypuszczenie, że cały splendor tak jak i całe odium należne są politykowi, który wygrał i który sobie porządził. Raz lepiej a innym razem gorzej. Ja uważam, że jest inaczej. Zanim kandydat zwycięży jest proces, który go na wyżyny wynosi. W tym procesie najważniuejszą rolę pełnią wyborcy. Strumień ich głosów wypłukuje przegranych, a wynosi wygranych. Mnie interesuje mechanizm, który sprawia, że głosy sumują się tak, a nie inaczej. W Ameryce przyjęło się mówić, że ich system wyłaniania rządzących nie jest demokracją, a republikanizmem. Tu się nie rządzi […]

0


Wybory za wyborami. Kampamia za kampanią. Demokracja szaleje a wyborcy… No właśnie, czego moźna wymagać od wyborców. Kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za sukces, czy porażkę takiej czy innej kadencji? Myślę, że utarło się przypuszczenie, że cały splendor tak jak i całe odium należne są politykowi, który wygrał i który sobie porządził. Raz lepiej a innym razem gorzej.

Ja uważam, że jest inaczej. Zanim kandydat zwycięży jest proces, który go na wyżyny wynosi. W tym procesie najważniuejszą rolę pełnią wyborcy. Strumień ich głosów wypłukuje przegranych, a wynosi wygranych. Mnie interesuje mechanizm, który sprawia, że głosy sumują się tak, a nie inaczej.

W Ameryce przyjęło się mówić, że ich system wyłaniania rządzących nie jest demokracją, a republikanizmem. Tu się nie rządzi przez referenda. Stąd wniosek, że  nie wola ludu jest najważeniejsza. Co zatem? I dlaczego nie wola ludu? Ano może dlatego, że lud w swojej masie jest bezrozumny i kieruje się najniższymi instynktami oraz ulega owczym pędom. W efekcie nieokiełznana demokracja, to anarchia, gdzie górą jest ten, kto odwołuje się do preferencji najliczniejszych stronników. A ci z kolei nie pójdą za kimś, kto im prawi trudne prawdy; raczej za tym, kto obiecuje rozwiązania łatwe i przyjemne choć krótkotrwałe.

Skore nie demokracja, to co w zamian? Debata jest dość trudna, bo w powszechnej świadowmości demokracja urosła do rangi sybolu najwyższego dobra, które w końcu zajaśniało po dekadach tyranii, zniewolenia i bolszewickiego tępego zamordyzmu. Moim zdaniem rzecz nie w tym, jak nazwać system polityczny, w ramach którego obywatel jest podmiotem i suwerenem swojego rządu. Istotniejsze jest jaki system wyłania reprezentację, co to ma sprawować władzę.

Swego czasu wymyśliłem coś, co jest proste, intelektualnie sensowne, ale też niemożliwe to wdrożenia i w gruncie rzeczy nienowe. Chodzi mi o demokrację kwalifikowaną. Frustrujący niedowład ordynacji wyborczej, która przyznaje powszechne prawo wyborcze każdemu i obdarza go jednym równorzędnym z innymi głosem jest głupi. Skutkuje tak kretyńskim efektami, jak wygrana platformersów (wide słupki poparcia), czy zwycięstwo radykalnego nieudacznika w Stanach, albo sukcesy wyborcze islamskich bandytów w Libanie czy Gazie. Wszędzie tam, gdzie każdy ma jeden równoprawny głos, głupota, krótkowzroczność i populizm zawsze zaleje rozwagę,  rozsądek, znajomość rzeczy i namysł długookresowy.

Jestem dlatego za demokracją kwalifikowaną. W moim kraju wolnych ludzi możliwość wybierania byłaby jednocześnie przywilejem, na który trzeba zasłużyć ale też i obowiązkiem, z którego trzeba się wywiązać (obowiązek udziału w wyborach jest w Belgii). Poza tym, nie każdy głos byłby równy drugiemu. Po pierwsze prawa wyborczego nie mieliby skazni prawomocnym wyrokiem za cokolwiek (w zawiasach czy bez). Kryminaliści nie mają interesu w polityce państwa zbieżnego z resztą obywateli, więc nie mogą mieć nic do powiedzenia. Głosu wyborczego nie mogą mieć także ci, którzy nie partycypują w finansowaniu państwa, czyli nie płacą podatków. Ich zainteresowanie polityką jest zbyt narażone na manipulacje populistyczne kandydatów i wykrzywia proces psując jednocześnie państwo.

Z tych, którzy mają prawo oddać głos jedni powinni mieć głosy ważące więcej niż inni po to, żeby zminimalizować podatność na kampanijno-propaganowy chłam. NIe jestem pewny jakie kryterium tu zaproponować: majątkowe, czy może poziom wykształcenia, czy stan rodzinny, może wiek. Szczerze mówiąc, żadne kryterium nie wydaje się dość skuteczne, żeby coś gwarantowało. To trzeba dopracować. Tak, czy inczej uchylanie się od udziału w wyborach powinno być karane np dodatkowym podatkiem od dochodu.

Generalna myśl, która za tym wywodem stoi jest taka, żeby proces wyborczy uczynić odpornym na socjotechnikę, zabiegi PR-owskie i sprzyjanie najprymitywniejszym odruchom pospólstwa.

Na koniec mała refleksja z obserwacji tego, jak i co dzieje się w tej mierze w Ameryce. Ostatnio przyszło mi na myśl, że ten kraj jest rządzony od dwustu trzydziestu paru lat w ramach tego samego systemu, na wszystkich szczeblach władz. Gdyby wziąć pod lupę tylko prezydentów, to trzeba zauważyć, że na 44, co byli w Białym Domu zaledwie kilku dałoby się nazwać mężami stanu. Reszta, to róznej maści mięczaki,albo wręcz szkodniki; w najlepszym razie średniaki. A mimo wszystko kraj urósł z nieznaczących kolonii na krańcu świata do potęgi, jakiej historia nie zna. Okazjonalne zapady systemu, jak wybór Obamy, Clintona, czy Cartera choć nie przysłużyły się sprawie, to przecież nie zadały Ameryce śmiertelnego ciosu. Jak więc z tym jest? Czy wic jest w tym, kto wybiera i z jakich pobudek, czy może w czym innym?

0

LisiaKita

Tomasz Pazdrowski - Mieszkam w Stanach i tutaj patrze na swiat z nieco innej perspektywy. W tym i na Polske. Wiele moze niepokoic, ale wiele tez napawa nadzieja.

14 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758