Bez kategorii
Like

Ojczyzna nie może być tandetna

02/11/2011
416 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
no-cover

Nie będzie sukcesów i nie będzie siły w nas, póki nie zaczniemy myśleć o Polsce jako o czymś wartościowym bezwzględnie i autentycznie

0


 

Prawie wszyscy, tak zwani „nasi”, publicyści, pisarze i dziennikarze, może z wyjątkiem Piotra Semki, który napisał bardzo dobrą i całkiem zapomnianą książkę o prezydencie Kaczyńskim, określają odbiorcę swojej produkcji, wedle kulawych bardzo wyobrażeń. Jest tak dokładnie jak przed laty, kiedy pracowałem w tygodniku „Pani Domu” i udzielałem tam porad seksualnych różnym wariatom. Nic się nie zmieniło. Moich redaktorek nie sposób było przekonać, że ci ludzie to nie banda durniów, dla której przeliterowanie słowa – profilaktyka – jest zadaniem ponad siły. Ludzie ci mieli bowiem poważne problemy emocjonalne i potrafili o nich mówić bezpośrednio i choć stawiało to nieraz włosy na głowie, nie było z pewnością emanacją jakiejś umysłowej ospałości. Mój trud, by zmienić podejście redakcji do czytelnika poszedł oczywiście na marne i w końcu go zaniechałem.

 

Nie miałem i nie mam nadal złudzeń, że sytuacja analogiczna ma miejsce w różnych „naszych” periodykach. I nie chodzi tu bynajmniej o to, że Tomasz Sakiewicz nie odpowiada na maile, bo jak słyszałem jest bardzo zajęty. Chodzi o to, że na maile nie odpowiadają jego pracownicy, których do odpowiadania na te maile wynajął. Chodzi też o wyobrażenie na temat Polski, jej historii, tradycji i współczesności i nas samych jakie mają ci wszyscy „nasi”, którzy piszą dla nas. Otóż jest to wyobrażenie dokładnie takie samo jak wyobrażenie redaktorek z tygodnika „Pani domu”, które zakazały mi wpisywać do tekstu słowo – profilaktyka. Czyli inaczej mówiąc jest tandetne. Oni wyobrażają sobie Polskę jako kraj biedy i tandety, a jeśli już te wyobrażenia porzucają to tylko na chwilę zaledwie, bo zaraz im przechodzi.

 

Wyobrażenia o Polsce dziennikarskiego establishmentu od lewa do prawa porównałbym do tego jakie mieli młodzi, dobrze ustawienie towarzysko i niekoniecznie dotknięci autentycznym powołaniem klerycy przed objęciem tłustego probostwa. Nie wiem czy dziś jeszcze istnieją tłuste probostwa, ale kiedyś na pewno istniały i do takich czasów odwołuje się to moje porównanie. Jest to z trudem maskowana łapczywość i głęboka obojętność na tych wszystkich, którzy stanowią tak zwaną owczarnię.

 

Nie mogę się także pozbyć wrażenia, że wielu z nich musiało albo przejść przez seminarium, albo zatrzymać się w połowie drogi, albo zahaczyć o jakieś zgromadzenie zakonne i potem zrezygnować. Mają bowiem coś takiego w sposobie poruszania się i komunikowania, co tę niedokończoną przygodę zdradza. Ja zaś mam w sobie wiele nieufności do niedokończonych i porzuconych projektów. Szczególnie kiedy dotyczą sfery sacrum i organizacji sieciowych jednocześnie. Mogę się oczywiście mylić, tak więc nie traktujcie tych moich spostrzeżeń wiążąco.

 

Zarówno poziom produkcji „prawicowej”, szczególnie tej sadzącej się na ambitną, jak i sposób w jaki „nasi” komunikują się z ludźmi zdradza również to z czym tak mocno nieutożsamiamy się w emploi Gazety Wyborczej – chęć zmiany narodu na lepszy. I nie tylko narodu, ale także jego historii i tradycji, która nawet jeśli podejmujemy trud wydawania dodatku o Kresach, jest jakaś nie taka, nie pasująca do dzisiejszych aspiracji. Dziwne, że nikt – a zauważają to jak sądzę wszyscy – nie zbadał jeszcze natury tego dysonansu. Tego fałszywego tonu, który brzmi zawsze kiedy dzisiejsi, nasi i nie nasi, odnoszą się do prawdziwej historii, prawdziwych książek i prawdziwych pamiętników. Nikt nie zbadał dlaczego polski, aspirujący inteligent z posadą w gazecie staje się całkiem bezradny kiedy odjąć mu Gombrowicza i wyhodowane na nim chwasty, kiedy zabrać mu socjalizm i jego metodę, kiedy pozbawić go tych wszystkich tabelek i wykresów, które kazali mu wkuwać na studiach.

 

Myślę, że ich przekonanie o otaczające wszystko tandecie, o tandecie Polski po prostu wyrasta wprost z tego do czego są najbardziej przywiązani – z trudem zdobytego wykształcenia. Z tej komicznej powagi, wynikającej z wysiłku jaki pokolenia uczonych, doktorantów, studentów, dziennikarzy i urzędników włożyły w fałszowanie historii Polski, w „ulepszanie” jej, w poprawianie, w myśl zaleceń najbardziej światłych towarzyszy i najbardziej zręcznych manipulatorów. Z tego się nie da tak po prostu otrząsnąć, nie da się wyjść jak z bagna i umyć pod kranem. To się z siebie zeskrobuje latami i jak długo proces ów trwa mogliśmy się przekonać w ostatnich latach, szczególnie zaś po 10 kwietnia 2010, kiedy to nikt, ale to absolutnie nikt nie znalazł innego sposobu na przeżywanie tej żałoby niż gadatliwa i tandetna publicystyka.

 

Owo przekonanie o tandecie bierze się z faktu iż wszyscy mamy głęboką i niezbywalną póki co wiarę w to iż nie jesteśmy podmiotem, a przedmiotem. I niektórzy z nas łudzą się, że pewne zachowania – patrz lans seminaryjny – uczynią ich trochę bardziej podmiotowymi, a trochę mniej bydłem. To się panowie nie uda. Przekonują mnie o tym kolejno przegrywane wybory. Przekonują mnie komentarze rzekomych analityków, którzy wystawiają nieudacznikom i słabeuszom, okłamanym i okłamującym, jakieś druki L4, dla wytłumaczenia się z klęski. – Nie mogliśmy wygrać – mówią jedni. – Nie chcieliśmy wygrać – wołają inni. To czego do cholery chcieliście i co mogliście?! Siedzieć na tyłku i uśmiechać się do ludzi, którymi pogardzacie?

 

Czasem zdarza mi się prowadzić spotkania w lokalnym Klubie Gazety Polskiej. Przyjeżdżają rozmaici ludzie, ale tylko raz zdarzyło się, by gość był autentycznie zainteresowany kontaktem z publicznością, by nie spieszył się, by nie cierpiał na przemożną chęć opowiadania o sobie. Gościem tym był Grzegorz Braun, który ma różne swoje narowy i chodzi nieraz tropami fałszywymi, ale jego osobistej autentyczności nie sposób podważyć. On się naprawdę interesuje tym co robi. Tak z ciekawości. A szanse na karierę ma przecież znikome, wręcz żadne.

 

Nie będzie sukcesów i nie będzie siły w nas, póki nie zaczniemy myśleć o Polsce jako o czymś wartościowym bezwzględnie i autentycznie, nie będzie zwycięstw, póki nie wyciągniemy z historii postaci i wydarzeń prawdziwie, bez warunków żadnych, silnych. Jeden rotmistrz Pilecki nie wystarczy. Bez zrozumienia złożoności tej historii, bez odwagi w jej interpretowaniu nie będzie sukcesu.

 

Naszym zaś ulubionym sportem jest ograniczanie oferty i sprzedawanie tej okrojonej z rzeczy najważniejszych polskości ludziom, których chcemy uwieść, kupić, skaptować, w jakiś sposób przyciągnąć do siebie. To jest błąd, kokieteria nie służąca niczemu. My się sami najpierw musimy tej historii nauczyć i do tego potrzebna jest pokora. Tej zaś nie ma. Ofertę zaś, najważniejszą z każdego punktu widzenia, ograniczamy dokładnie na zasadzie znanej z tygodnika „Pani domu”. Tak więc ograniczamy czas rozważań nad polską historią i polską tradycją. Wszystko co stało się przed Kiszczakiem i Jaruzelskim jest już mitem i konsekwencje tych zdarzeń nas nie dotyczą. Dlaczego tak robimy? Dlaczego tak robią „nasi” publicyści? Żeby nie peszyć czytelnika, bo mógłby on przecież nie zrozumieć o co chodzi. Jeśli już interpretuje się jakoś tę historię to jedynie poprzez socjalizm i niepodległość międzywojnia. Traktując tę niepodległość jednocześnie jako krainę arkadyjską Jeśli zaś nie arkadyjską to udręczoną przez złych kapitalistów i obszarników. Żadne inne, alternatywne interpretacje dziejów niepodległości nie wchodzą w grę. Dzieje się tak dlatego, że naszą prawdziwą ojczyzną był PRL i III RP. I tego nie możemy się pozbyć z duszy. Tam nas wytresowano i do tamtych standardów równamy. Ci z nas, którzy czują się wybrani, wchodzą bez pudła w buty – nie dziedziców bynajmniej – ale sekretarzy. Ze słabą nadzieją na zlikwidowanie tych złogów zacząłem pisać swoją „Baśń jak niedźwiedź”. Zaplanowałem to jako wydawnictwo periodyczne, bo jest wiele rzeczy do opowiedzenia i przypomnienia.

 

Ani swoją postawą, ani swoją twórczością nie możemy dawać świadectwa, że Polska to coś tandetnego, miałkiego, coś co rozsypie się w palcach. To błąd podstawowy i najważniejszy. Tak zwane elity obojętnie nasze czy nie nasze, są w tym przekonaniu zanurzone po uszy. Twierdzę, że im większa zależność tychże elit od ministerialnych i uczelnianych budżetów, tym owo przekonanie o wypełniającej wszystko tandecie jest większe. I większa jest chęć zamiany tej Polski na coś lepszego. Lepszego czyli nowocześniejszego, zrobionego według cudownych recept i sposobów przywiezionych gdzieś z daleka, nie wiadomo skąd dokładnie. To jest pułapka, taka sama jak ta, w którą wpadliśmy przed wojną. To jest pułapka prowadząca wprost do katastrofy. Jeśli nie wiecie o czym mówię, przypomnijcie sobie wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II w górach, w Zakopanem, w Wadowicach. Przypomnijcie sobie jak prawdziwi i silni byliśmy wtedy i popatrzcie jak słabi i nieautentyczni jesteśmy dziś.

 

Tak jak co dzień zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do kupowania moich książek: „Baśń jak niedźwiedź”, „Dzieci peerelu”, „Atrapia”. Na stronie www.coryllus.pl można także kupić książkę Toyaha „O siedmiokilogramowym liściu” oraz tomik wierszy najlepszego poety w habicie Ojca Antoniego Rachmajdy zatytułowany „Pustelnik północnego ogrodu”. A pamiętacie jeszcze Sosenkę i Panią Łyżeczkę? Jeśli nie zajrzyjcie do Followa. Widać je tam obydwie na zdjęciach. One także napisały książkę. O swoim niezwykłym życiu. Pewne – nazwijmy to ograniczenia – uniemożliwiają mi sprzedaż tej książki w księgarni coryllusa. Jeśli jednak chcecie ja kupić musicie skontaktować się z Panią Łyżeczką. Oto jej adres: pani.lyzeczka@poczta.neostrada.pl

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758