Bez kategorii
Like

Cezary Mech: „Brak 3,5 mln dzieci tragedią 20-lecia”

18/09/2011
406 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
no-cover

„[L]iczba ludności w Europie (…) spadnie w połowie przyszłego stulecia do 5 proc. Te dane skłoniły niektórych europejskich mężów stanu do mówienia o „samobójstwie demograficznym” Europy.” Jan Paweł II

0


 W tym tygodniu nastąpiła niesamowita konwergencja diagnozy sytuacji Polski między opinią konserwatywnej prawicy, a skrajną lewicą. Otóż Grzegorz Napieralski wypowiedział dwa kluczowe zdania: "Od sześciu lat nie było tak tragicznej informacji", oraz „Dziś najskuteczniejszym środkiem antykoncepcyjnym jest kredyt hipoteczny” które jakże bliskie jest stwierdzeniom: „Brak 3,5 mln dzieci w polskich rodzinach tragedią dwudziestolecia” i „Raty kredytowe w budżetach polskich rodzin zastąpiły wydatki na dzieci”.

 

Zgodnie z przedwakacyjną obietnicą w dzisiejszym artykule chciałbym poruszyć problem społecznych kosztów imigracji, w sytuacji kiedy jest ona lansowana jako remedium na kłopoty demograficzne. Chwilowe uspokojenie na europejskich ulicach pozwala na spokojne i merytoryczne przedyskutowanie tego zagadnienia. A analizując koszty imigracji warto oprzeć się na książce urodzonego na Śląsku Waltera Laqueur „The Last Days of Europe. Epitaph for an Old Continent” gdyż są one w miarę zobiektywizowaną opinią, którą autor poświęcił swoim dwóm najmłodszym wnukom Aviemu i Aaronowi. Są one napisane z punktu widzenia zdystansowanego obserwatora który „Zazdro[ści] tym, którzy w ostatnim czasie pisali o jej [Europie-cm] świetlanej przyszłości. Chciałbym podzielać ich optymizm. Przypuszczam, że będzie to przyszłość skromna. Mam nadzieję, że czeka ją coś więcej niż los skansenu.” A w innym miejscu chłodno stwierdza: „prognozy, według których Europa wyłoni się jako moralna potęga, niewątpliwie pozostaną urzekającym wytworem fantazji”(!). Europę jaką znamy czekają zaś dramatyczne przemiany za sprawą demograficzno-kulturowych czynników pociągających za sobą zmiany społeczno-polityczne.

Głośny raport ONZ „Raplacment Migration: Is It a Solution to Declining and Aging Populations? przewidywał że zaledwie do 2050 r. potrzeba będzie 700 mln imigrantów do przywrócenia wieku, ale przecież nawet gdyby oni przybyli to „nie jest oczywiste, że chcieliby pracować niejako dla dobra emerytów w społeczeństwie w którym się nie utożsamiają.” W efekcie mimo wielorakich oporów Europa po zaabsorbowaniu społeczeństw wschodniej części kontynentu, znajdzie się w stadium silnej presji populacyjnej ze strony ludnych państw ją okalających. A według prognoz populacja Egiptu już obecnie 80 milionowa podskoczy do 114 mln w roku 2050, a Algieria z Marokiem będą liczyły po 45 mln obywateli. Turcja, której elity straciły nadzieję na wejście do UE, a która z 78 milionów przekroczy barierę 100 mln, krok po kroku szykuje się na lidera świata islamu. Po ustabilizowaniu kontroli cywilnej nad armią, która przez lata była postrzegana jako gwarant świeckości Turcji, premier Tayyip Erdogan wykorzystuje uzależnienie władz krajów arabskich od USA i skutecznie kreuje się na przywódcę całego regionu. Świadczy o tym wtorkowe wystąpienie w Kairze w którym ostrzegł Izrael, że będzie musiał „zapłacić cenę za agresję i popełniane zbrodnie”, zostało jak donosi Financial Times na pierwszej stronie 14-go września entuzjastycznie przyjęte przez kairską „ulicę”, oskarżającą własny rządu na brak adekwatnej reakcji na ostatnie krwawe incydenty graniczne. Nic dziwnego że Paul Demeny który w swoim artykule „Population and Development Review” zauważył że nawet mały Jemen który w roku 1950 miał zaledwie 4 mln mieszkańców, obecnie liczy ok. 25 mln, a w r. 2050 ma osiągnąć 100 mln mieszkańców, a więc znacznie więcej niż najludniejszy kraj UE skonstatował, „że próżno doszukiwać się w całej historii ludzkości[!] podobnego precedensu dla tak nagłego demograficznego załamania.” W tej sytuacji nie dziwmy się wielu dowodzi, że jeśli Europa zachowa się jako kontynent liczący się w przestrzeni historycznej to „prawie na pewno będzie to czarny kontynent”, przepowiadają też, „że na koniec dwudziestego pierwszego wieku Europa będzie islamska.” Patrząc jednak na stale spadający udział w ludności świata z 25% na początku dwudziestego wieku do 12% w roku 1950 do 4-5% w połowie tego stulecia to można z dużą dozą prawdopodobieństwa wysnuć, że niezależnie od przyszłego koloru skóry i wyznania Europejczyków ich rola na Świecie ulegnie znaczącej redukcji.

 

Wziąwszy pod uwagę kurczącą się populacje znaczne obszary Europy przemienią się w kulturowy park rozrywki, swoisty obszerny Disneyland. Atrakcję dla licznych turystów z Chin, Indii i innych ludnych krajów Wschodu którzy będą oglądali mieszankę europejsko-islamską w taki sam sposób jak dzisiaj sami zwiedzamy Wenecję, Wersal, Madryt, Brugię, Stratford-upon-Avon czy Rothenburg ob. Der Tauber, tylko że na większą skalę. Będzie to Europa przewodników turystycznych i tłumaczy, gdzie w Polsce wewnętrzny popyt globalny będą wspierały na równi usługi zdrowotne z pogrzebowymi. Już obecnie turystyka to ma pierwszorzędne znaczenie w wielu krajach europejskich w tym w Polsce, a turyści chińscy na Zachodzie należą do bardziej rozrzutnych. A to dopiero początek ich procesu bogacenia się a naszego upadku.

Gdy patrzymy na koszty imigracji powinniśmy opierając się na opisach Waltera Laqueur zobaczyć przyszłą Polskę przyjmując autora propozycję aby pominąć rozwlekłe wyjaśnienia i suche doniesienia i przejść się po tych dzielnicach miast Europy które tą przyszłość przedstawiają. Ilustrującym byłaby wg niego spacer po Neukolln czy Cottbusser Tor w sąsiednim Berlinie lub Saint-Denis albo Evry w Paryżu. W Londynie należałoby zacząć spacer po Edgware Road od Marble Arch, a po nim pojechać do Tower Hamlets, Lewisham, czy Lambeth w którym dotąd mieści się siedziba arcybiskupa. Odkrywając klimaty azjatyckie oprowadzilibyśmy gościa na północ od Brent, a afrykańskie w Peckham. Po pierwsze co sarkastycznie Laqueur podkreśla komunikowanie może okazać się nawet łatwiejsze, gdyż gwara paryskich banlieues wg Le Mond składa się zaledwie z czterystu słów, podczas gdy Kanakensprach zaledwie trzystu i to o charakterze „częściowo fekalny[m], częściowo seksualny[m] z pochodzenia. Ci co znają niemiecki mogą „gwarę” poznać czytając w Kanakensprach internetowe wydania „Królewny Śnieżki” czy „Jasia i Małgosi” u Detleva Mahnerta. Z tego względu bardziej wskazana byłaby konwersacja w rodzimym języku imigrantów. W Wielkiej Brytanii użytecznym okazałby się mający swoje korzenie na Jamajce język hip-hopu.

W swojej przechadzce wprawdzie niektóre z zaułków mogły się wprawdzie wydać niebezpieczne, ale jako ciekawe można byłoby uznać widoki i zapachy rodem z Karaczi czy Dakki jak i melodie orientu. Do tego egzotyka rzeźników wg rytuału halal, knajpek serwujących kuskus, czy bardziej swojsko prezentujących się Polakom budek z kebabem. Po spożyciu sałatek fattoush i kulek falafel bardziej szokującym może się okazać brak coca-coli wypartej przez mecca-colę. W bardziej zorientowanym korzystaniu z lokalnych usług może mu jednak brak wykształcenia lingwistycznego w sytuacji kiedy znaczna część afiszy i napisów jest w językach i alfabetach o wyjątkowo obcym charakterze. To co poniektórych „turystów” by zdziwiło to fakt że już obecnie w dużych miastach angielskich takich jak Birmingham i Bradford meczetów jest więcej niż kościołów, a co gorsza o ile w meczetach „tętni życie” to kościoły świecą pustkami. W efekcie nawet Gazeta Wyborcza opisując ostatnie zamieszki w Wlk. Brytanii stwierdzała że: „Najbardziej przypominają francuskich imigrantów z kolorowych przedmieść Paryża, którzy kilka lat temu palili samochody i bili się z policją. W odróżnieniu od nich nie żyją jednak w gettach. Trudno o bardziej wielokulturowe miejsce na ziemi niż Londyn.” „Większość to imigranci mający poczucie wykluczenia z racji koloru skóry, pochodzenia czy wyznawanej wiary. Wielu z nich to zapewne członkowie lokalnych gangów lub kibole klubów piłkarskich.”

Tak jak obecne dzielnice imigrantów nie przypominają tych okolic z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych tak i przyszłe polskie miasta będą inne. O ile berlińska dzielnica Wedding była niegdyś bastionem komunistów i o jej klasowej walce śpiewały całe Niemcy o tyle dzisiaj jest nie do poznania i jak Laqueur pisze „nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się samotnie spacerować tam nocą po ulicach.” Podobnie czerwone banlieue które dawniej były bastionem komunistów obecnie na trwałe utraciły swój dawny charakter.

Społecznie imigranci są w znacznym stopniu wyalienowani. Nie mają oni francuskich, włoskich, brytyjskich czy niemieckich przyjaciół, nie spotykają się z nimi, a i często nie są w stanie z nimi się porozumieć narzekają że są społecznie wykluczeni. Jednocześnie ze względu na dekadencję kulturową Zachodu uważają że wyznawane przez nich wartości i tradycje są lepsze i wartościowsze pogłębiając brak identyfikacji z nową ojczyzną. Przy czym o ile dawniej ich zachowanie było wyjątkowo spolegliwe to obecnie staje się coraz bardziej roszczeniowe. Jak podaje włoski "Corriere Della Sera" około 30 osób, w tym w większości policjantów, odniosło obrażenia w rezultacie buntu imigrantów na południu Włoch w rejonie miasta portowego Bari tego lata. Wylegli oni na ulice i kamieniami zaatakowali policję. Niektórzy z nich byli z łomami w rękach, a obrzuceni zostali także przechodnie oraz filmująca zajścia ekipa telewizyjna, zablokowana została także linia kolejowa na trasie Bari-Foggia. A przyczyną całego zajścia były opóźnienia… „w procedurach przyznawania azylu”[!] w miejscowym ośrodku dla uchodźców, podczas gdy imigranci domagają się „natychmiastowego wydania dokumentów legalizujących pobyt”[!] we Włoszech.

 

Rewolucja informacyjna doprowadziła nieoczekiwanych procesów podczas których o ile imigranci wspólnie z „tubylcami” kibicują lokalnej drużynie piłkarskiej to dzięki telewizji satelitarnej i internetowi swoją kulturę, religię i poglądy polityczne konfrontują oglądając programy telewizyjne swojej starej ojczyzny. I jedynie czego można oczekiwać to wywieszenia obok swoich barw narodowych tych z kraju osiedlenia w sytuacji meczu międzypaństwowego z przeciwnikiem względem którego nie mają emocjonalnych sympatii. A Polska która obecnie silnie opodatkowuje dzieci, już w najbliższej przyszłości, gdy Polki nie będą już mogły mieć dzieci, zostanie skłoniona przez KE do przyjęcia imigrantów i finansowego wsparcia ich dzieci ze wszystkimi konsekwencjami związanymi z przekształceniem w kraj wielokulturowy. Obecnie oszukujemy się myśląc, że imigranci tak po prostu będą na nas pracować. Podczas gdy ich wykształcenie musi być kosztowniejsze niż naszych dzieci, a osób nadzwyczajnie uzdolnionych w pierwszym pokoleniu nie uda się wyłowić. I co nam z tego, że wtedy wszyscy będą rozumieli że bez dzieci nie ma przyszłości finansowej, sportowej i innowacyjnej? Czy my zawsze musimy zmądrzeć po czasie? I czy wtedy będziemy mówić o dokonanym „samobójstwie demograficznym” Polski.

 

0

Persona non grata

Blog przeznaczony do publikacji materialów dziennikarzy obywatelskich przygotowanych na zlecenie Nowego Ekranu lub artykulów i listów nadeslanych do Redakcji

422 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758