Oblepiony wędkowcem i jej byłym mężem, aparat telefoniczny, zabrzmiał po chwili nieco z wiejska trącającym akcentem.
Bez żadnych wstępów, akapitaów, a przede wszyskim bez jakiegokolwiek szacunku dla grona słuchaczy, jego głośnik krztusił się wodospadem wylewających się żali. Trzeba uściślić, że żale wylewały się z wnętrza moralnego i kręgosłupa etycznego kolonijnej wychowawczyni młodszego dziecka naszych wędkarzy.
– Jo wstydzę się wychodzić z poni synem na plażę!
– A to nie czasem na odwrót? – z tyłu telefonu wionął tragiczny szept byłego męża wędkowiec,
– Tssss! – wyrwało się zaintereseowanej w stronę wszechwiedzącego, a do słuchawki odezwała się ociekającym słodyczą i uprzejmością, nieco nienaturalnym głosikiem – A to dlaczegóż, miła pani?
– No, no, no! Niech no nie bedzie tako waleczno!!!! Bo jak jej łopowim, co to synuś narobił, to… No! Nie ważne, co!
– Już się boję – wędkowiec zapatrzyła się jedną wystraszoną gałką oczną w byłego małżonka, drugą zaś, tę mniej tchórzliwą, skierowała w stronę wędek, które dostały jakowejś wariatozy i same z siebie tłukły się o podest.
– Ano. Bylimy dzisiej na plaży, no i syn pani, wziął se czipsy i .. wstyd na całom plażę. Abo nie zapłacił…
– Ale zaraz! Moment! – przerwała już teraz nieco bardziej bojowo nastrojona wędkowiec, cały czas bowiem miała wrażenie, że albo jakiś nurek, nie ważne czy z płetwą czy bez, podpłynął pod podest i próbuje wykraść wędki, a tu jeszcze jej syna o złodziejstwo posądzają. – Przecież o ile pamiętam, szanowna pani gospodaruje pieniędzmi syna, bo dać ośmiolatkowi pieczę nad kasą to jak…
– Próba jazdy figurowej walcem drogowym na linie… – podsunął wszechwiedzący.
– No pewnie, że jo, ale mógłby pamiętoć, że trza mi ło tem co powiedzieć, a nie czekanie łodstawiać do łostatniej chwili. Aż w kuńcu przyszedł głościówa łod czipsów i kazał se zapłacić!
– No tak. Ma pani rację. Mógłby…Ale wie pani, przy takich nowościach, takie maluchy zapominają jak mają na imię i kto jest ich rodzicem, a co dopiero zapamiętać, taką małą sprawę jak płatność. – próbowała zażartować wędkowiec.
– A płoza tem, jo mom nadzieję, że poni więcej nie skrzywdzi tego biedoka w tak karygłodny spłosób!!!
– ???!!! Skrzywdzi?!!! – wrzasnęła dwugłowa hydra złożona z paszczy wędkowiec i mordy pełnej rekinich zębów, byłego małżonka.
– No…A któroż to matka puszczo takiego beksę na koloniję! Niech go poni trzymie w dłomu, przy słobie, a nie kazuje mu się męczyć na wyjeździe, z łobcymi… Na przyszły rok, zostowić go i nie puszczoć.
– A..Acha…Rozumiem… – wybąkała zaszokowana wędkowiec do słuchawki, opadanie szczęki pozostawiając na późniejsze terminy. Czy jeszcze jakiś problem …eeep…natury psychologicznej…pani zgłasza?
– A nie, chyba wszystko.
– A to dziękuję i proszę na moment poprosić syna do telefonu.
– No i bardzo ładnie, narybek trza wychowywać u podstaw! Kuuuuuubaaaaa- mamusia chce pogodać z tobą…
– Ożesz!!!! A tak ładnie brało i zdechło!!! – ryknął były małżonek wędkowiec, odrywając ucho od tyłów telefonu i pozostawiając byłą małżonkę w oczekiwaniu na audiencję u młodszej latorośli- Nosz do wielkiego tyłu słonia z tym wszystkim! Duża sztuka musiała być, a przez te psychiatryczne dyrdymały…uciekła i jeszcze zeżarła nam robala!!! Karygłodne jesteście- obie z tamtą psychodeliczną babą!!! Taaaka musiała być…Taaaaaka wieeelka!!! Co za strata!!! – biadolił coraz głośniej
– Uhm…No, wieloryb to był w kyształowej, artystycznie rżniętej, karafce w dodatku…zgłodniały na kary- odparowała wędkowiec i zamieniła się w słuch, bo wlaśnie po drugiej stronie coś trzasnęło i po chwili słychać było cieniutki głosik ośmiolatka.
CDN…
Źródło: Osobiste doświadczenia autorki.
Matka-Polka-galopka. Na marginesie - matematyk, księgowa. Staram się nie politykować, nie mam do tego predyspozycji, wolę ... obserwować, wyciągać wnioski, przyglądać się i opisywać. Poczucia humoru nigdy za dużo, nawet sam Pan Bóg je posiada, więc czemu nie człowiek?