24-TA ROCZNICA ŚMIERCI JONASZA KOFTY
Jonasz Kofta (1942–1988) – polski poeta, dramaturg, satyryk i piosenkarz.
19-tego kwietnia mija 23-cia rocznica śmierci genialnego satyryka i poety – Jonasza Kofty. Teraz w księgarniach, aczkolwiek nie bez trudu, znajdziemy jego „rzeczy”- teksty piosenek i wszelaką „galanterię” satyryczną. Edycja jego twórczości w latach siedemdziesiątych była nader skomplikowana, a satyr politycznych – wręcz niemożliwa. Sam objaśniał niuanse wydawnicze:
„W drukarniach praca – ledwo dyszą
nakłady rosną i zagadka
– większość wydają ci, co nie piszą
ci, którzy piszą, wydają z rzadka.”
Jego poezja, rodem ze sceptycznego kabaretu, błyskawicznie reagowała na dookolność i każdy nowy zakręt naszej historii najnowszej. Już w styczniu 1971r. na scenie gdańskiego „Żaka” zaśpiewał:
„Gdybym miał dziesięć tysięcy ton
– siedemdziesiąty rocznik
– za powód dumy miałbym to,
że jestem – że jestem ze stoczni!”
Na Radom w 1976r. miał „Szary poemat”:
„W pancerny waciak zbrojny Golem
nadciąga kartoflanym polem
– krwawy i pusty, bo bez Boga
w gumiak obuta jego noga
a w ręku jego ciężka laga,
którą mu dała władza naga
by odwet wziął i bił jak umie
– tych wszystkich, których nie rozumie..”
Wszędzie miał swoją publiczność, najczęściej studencką, którą przekonywał o swojej postawie, a mianowicie, że:
„Zawsze warto – schodzić czasem na manowce
zawsze warto – nigdy nie być zawodowcem
zawsze warto – was obudzić kiedy śpicie
– przeciw szujom i kołtunom przeżyć życie..”
Ciemna marynarka – kwiat w butonierce, krztyna dekadenckiego cynizmu w manierach. Ech! Gdzie ta bohema, której był jednym z ostatnich reliktów?…
Pamiętam – Kraków w 76-tym. Na wielkiej sali klubu „Rotunda” (po kabaretowych erupcjach) – kilkaset osób i … dyskusja – „co wolno kabaretowi studenckiemu?”. Dwóch warszawskich tuzów satyry oficjalnej dla zjonizowania atmosfery – poczyna ( metodą na chybił – trafił) emablować test młodego tekściarza z Gdańska – czyli analizują – „co twórca chciał przez TO powiedzieć”.
Trawestują, deformują, babrają się i neologizują.. nie tylko ku własnej uciesze. Zawodowcy w końcu. Tekściarz chwilowo słabnie w obronie, lecz jak mawiał Jonasz – wielkim artystą jest przypadek – dostrzega charakterystyczną „miękkość wzajemną” atakujących przeciwników i dowcipem ( naturalnie ad hominem – o dwóch art-homofobach ) – flekuje skutecznie gwiazdorów satyry przy totalnym ryku sali. Wg recepty Artura Schpenhauera – atak poprzez ”argumentum ad personam” bywa perfidny, aczkolwiek wyjątkowo skuteczny.
Prowadzący ten satyryczny panel – Jonasz Kofta, który w improwizowanej na żywo erystyce nie miał sobie równych – bynajmniej nie pomógł swoim warszawskim kolegom..
On zdumionego kabaretowca z Gdańska upewnił: – „miałeś pełne prawo – nawet za wszelką cenę..!” Bo:
„To najczęściej niewygodne bywa wielce
trudniej trochę żyje się w powietrzu świeżym
nim się zmieni na atrapę – głowa; serce
może jeszcze na czymkolwiek ci zależeć.
Zawsze warto – rzec durniowi, że jest durniem
Zawsze warto – żeby kiedyś nie mieć kaca
Zrobić coś – co się być może nie opłaca!”
Jonasz to potrafił robić..Pamiętajcie czasem o … ogrodach. I o nim.