Historia która dała początek mojej ekspertyzy DNA.
Kilka lat temu pracowałem jako elektryk. Na telefon. Dojeżdżałem do klientów i usuwałem różnego rodzaju awarie lub wykonywałem prace na zlecenie. Kiedyś byłem właśnie w trakcie wykonywania jednego ze zleceń kiedy przyszedł pracodawca. Przyjrzał się temu co robię i zaczęliśmy rozmawiać. Od słowa do słowa zaczęliśmy mówić o rzeczach które nam najbardziej leżą na sercu. Wysłuchałem historii Pana T. Nieprawdopodobnej. Następnie opowiedziałem swoją. Nieprawdopodobną. Nie wiedziałem o tym wtedy ale to spotkanie miało zaważyć na moich losach. Moja historia jest znana więc opowiem historię Pana T. Tak jak ją zapamiętałem:
– "Jechałem samochodem. Pogoda była słoneczna; słońce świeciło w oczy. Droga była wąska, leśna chociaż asfaltowa. Na jeden pojazd. Gdy coś jechało z naprzeciwka trzeba było całkowicie zjechać na pobocze by się wyminąć. W pewny momencie wyjechał zza zakrętu samochód z dwoma naczepami. Nie zdążyłem zjechać całkowicie na pobocze. Samochód przejechał szybko obok mnie. Tylną naczepą zawadził o mój samochód. Znalazłem się w rowie. Reszty już nie pamiętam: odzyskałem świadomość dopiero w szpitalu. Lekarze byli zdziwieni, że w ogóle żyję, tak mocno byłem poharatany (tu następuje długa lista obrażeń, której już nie pamiętam)."
Co prawda Pan T.przeżył ale rokowania nie były najlepsze jeśli chodzi o zdrowie. Leżał sam na sali Była noc. Z nikim porozmawiać i tylko człowiek myślał o swoim bólu. Niespodziewanie ktoś wchodzi do pokoju. Pan T. nie ma nawet siły by się podnieś na tyle by zobaczyć kto to.
– Dobry wieczór. Nazywam się D. i leżę w sali obok. Pozwolę sobie niepokoić Pana gdyż miałem podobny wypadek kilka miesięcy temu. Najgorsze co w tej sytuacji może być to bezruch. Wiem, że boli ale musi Pan ćwiczyć, Jeśli teraz się Pan nie przemoże to, nie chcę krakać, będzie kiepsko
Ciąg dalszy opowieści Pana T:
– "Byłem tak słaby, że miałem ochotę powiedzieć jemu, żeby sobie poszedł. Ale jak się zastanowiłem…Przychodził co wieczór i mobilizował mnie do ćwiczeń. A muszę powiedzieć, że nie było łatwo. I przychodził tak przez kilka miesięcy. Prosił tylko by nic nikomu o nim nie mówić, bo lekarze na pewno byliby niezadowoleni, z tych conocnych odwiedzin.
Nadszedł wreszcie czas, że mogłem opuścić szpital. Wszyscy się dziwili, że tak szybko i w takiej dobrej kondycji. Gdy już wychodziłem to chciałem chociaż podziękować Panu D. za zainteresowani i pomoc w drodze do zdrowia. Zapytałem pielęgniarki:
– Słyszałem, że przebywa w tym szpitalu mój znajomy Pan D? Wie może siostra coś na ten temat?
– Tak, tak. Pamiętam. Był w takim stanie, że niewiele mogliśmy mu już pomóc.
– Nie żyje?
– Właśnie.
– Tak nagle?
Pielęgniarka się zdziwiła.
– No nie tak wcale nagle. Walczyliśmy prawie dwa tygodnie.
Już chciałem powiedzieć, że widziałem go w całkiem niedawno w niezłym stanie, ale ugryzłem się w język. Zamiast tego spytałem:
– Kiedy?
– Będzie jakieś pół roku temu.
Chciałem powiedzieć, że to niemożliwe, że jeszcze wczoraj z nim rozmawiałem. Ale kto by mi uwierzył?".
Mi też było trudno uwierzyć, ale to było wtedy kiedy w moją historię też nikt nie wierzył.