Jak chyba już kiedyś pisałem, nieważne, czy się jest w kraju, czy na dalekiej północy koło Svalbardu, czy na południu, jak dzisiaj, w Mumbaju, tajemnicą dobrego bloga jest pisanie o tym, co ma się ochotę samemu przeczytać i pisanie dokładnie i szczerze tego, co tam komu akurat w duszy gra. Właśnie pomyślałem sobie, że pisanie ciągle o tym nieszczęsnym Wałęsie, o tym żałosnym Gajowym, czy piłkarzu – amatorze, który kiedyś wygrał casting i teraz robi za Męża Stanu jest naprawdę już nudne, chyba, że zrobią cos naprawdę wyjątkowo głupiego, lub śmiesznego. Nie powiem, robią to dość często, więc siłą rzeczy trzeba wspomnieć, ale czasem mam ochotę po prostu na nich zwrócić zawartość żołądka. Nic nie poradzę, nie będę nic kropkować, […]
Jak chyba już kiedyś pisałem, nieważne, czy się jest w kraju, czy na dalekiej północy koło Svalbardu, czy na południu, jak dzisiaj, w Mumbaju, tajemnicą dobrego bloga jest pisanie o tym, co ma się ochotę samemu przeczytać i pisanie dokładnie i szczerze tego, co tam komu akurat w duszy gra.
Właśnie pomyślałem sobie, że pisanie ciągle o tym nieszczęsnym Wałęsie, o tym żałosnym Gajowym, czy piłkarzu – amatorze, który kiedyś wygrał casting i teraz robi za Męża Stanu jest naprawdę już nudne, chyba, że zrobią cos naprawdę wyjątkowo głupiego, lub śmiesznego. Nie powiem, robią to dość często, więc siłą rzeczy trzeba wspomnieć, ale czasem mam ochotę po prostu na nich zwrócić zawartość żołądka. Nic nie poradzę, nie będę nic kropkować, jak się komuś nie podoba, to niech kasuje i banuje.
Od czasu, jak mi kolega misqot przesłał programik archiwizujący bloga, który teraz jest u Gadającego Grzyba, już mi tak nie zależy. Moje felietony są zapisane razem ze wszystkimi grafikami i komentarzami, więc jakby co, to sobie je znowu wkleję tam, gdzie będą mile widziane.
To, co zrobiono Łazarzowi, czyli to, że mu skasowano bez słowa wszystkie notki, cały dorobek, to draństwo. Wywalili z salonu, pies ich trącał. Ale skasowanie całego dorobku, to draństwo, głupia złośliwość. To tak, jakby malarzowi wpaść do galerii i ze złośliwym rechotem pociąć, a następnie spalić wszystkie płótna tak, żeby ślad nie pozostał.Są teksty lepsze, gorsze, beznadziejne, żenujące, owszem, ale zawsze to jak dziecko. Czy jakaś Fatima kocha swoje czwarte dziecko mniej, niż dwunaste? Na pewno nie! 😉
No, ale ja znowu zdryfowałem- do kroćset, że się wyrażę po marynarsku, to znaczy, tak, jak sobie wyobrażali XIX wieczni tłumacze marynarski język. Jako żywo, nie słyszałem, by ktoś op..ał marynarzy przy ciągnięciu lin- „żwawiej, do stu par kartaczy”, albo „hej, ho, chłopcy”! Co się wtedy krzyczy, zostawiam domyślności szanownego państwa.
Piszę tak o niczym, bo jestem zmęczony i niewyspany, pół nocy spędziłem, zamiast na tańcach, hulankach i swawolach, co, jak sądzę stanowi zestaw obowiązkowy wszystkich morskich opowieści, na walce z pewnym pijanym i zaćpanym pasażerem. Historia dość długa, ale , jak już zacząłem, to opowiem. Otóż gdzieś tak koło drugiej w nocy telefon z mostku- oficer wachtowy dzwoni, wśród przeprosin z dwiema złymi wiadomościami. Raz- woda się kończy. Hurrraaaaa! Nic lepszego nie może się zdarzyć na statku wycieczkowym. To znaczy nie kończy się w ogóle, ale w tych zbiornikach, w których już się „wyleżakowała” 24 godziny od bunkrowania, zgodnie z przepisami. Pozostała świeżo wzięta, z którą powinniśmy poczekać do rana i zobaczyć, czy na się E-Coli, albo legionella nie wykluła w próbkach. Jak probówka się zażółci, znaczy, bakterie się namnażają. Trzeba zwiekszyć dawkę chloru i poczekać jeszcze jeden dzień. No, ale, co robić, statek bez wody, to koniec świata, wszyscy pasażerowie piszą protesty, dzwonią do telewizji, prasy, prezydenta Obamy, Unesco i swoich przywódców religijnych- papieża, patriarchy, lokalnych pastorów i rabbich. Lepiej się spakować i uciec jeszcze przed świtem. I tak wywalą, przynajmniej nie skopią i nie oberwą guzików. No, ale to mniejszy problem, włączamy wodę z nowych zbiorników.
Gorzej, ze na trapie awanturuje się pijany pasażer. Pijany, to za mało powiedziane. To, powiedziałbym, w ogóle nie jest powiedziane!;-). Młody oficer, z Polski, nawiasem mówiąc, ze strachem w głosie prosi o interwencję. Proszę, żeby Security zadzwonił, w międzyczasie się ubieram. Dzwoni, jakiś pasażer przedarł się po awanturze ze strażnikami na statek, płacze, krzyczy, awanturuje się. W tle rzeczywiście słychać „ szloch, szloch, aaaaa, szloch , szloch, aaahhaa” faktycznie, ktoś płacze. Ok, zadzwoń do Guest Relation Managera i Cruise Directora, ja zaraz przyjdę. Schodzę, Jeff, GRM, już jest, Jimmy, CD, dobiega razem ze mną. Pasażer siedzi na ziemi, już nie płacze, tylko przeprasza, sorry, sorry, i amso sorry, szloch, szloch. Security mówi, że zaatakował go, dusił, zwyzywał, nocną stewardessę, która chciała mu podać wodę, szarpał za ramię i zwyzywał, ooooo, myślę sobie, trudny przypadek. Problem polega na tym, że nasi pasażerowie są high class, nie można ich bić, nie to, co, na przykład na Normandy, hiszpańskim promie z marokańskimi pasażerami, gdzie nie było rejsu, żeby statkowy areszt nie był pełen deportowanych. No, ale oni nas tez raczej bić nie powinni.
Gorzej, że my nie mamy aresztu, z założenia nasi goście nie bradziażą. W 99.99% , znaczy się. A ja mam przed sobą ten 0 .01%. Wprawnym okiem oceniam, to nie tylko alkohol, facet jest naćpany. Zaczyna się czołgać, po drodze jakby od niechcenia obrzyguje dywan. Pytam, co pił i ile. 4,5 drinków. Noo, koleś, tyle, to by ci spłynęło przez przełyk, nawet byś nie zauważył, może mu cos dosypali w barze na lądzie, Mumbaj to nie jest Watykan, ani nawet nie Sankt Pauli. Wstaje, znowu wydaje się przytomny, zaczyna robić nam wykład o swoich prawach człowieka, jako obywatela USA, o konwencji genewskiej. Jimmy, też jesteś z USA, to sobie z nim gadaj. W tym czasie wołam lekarkę, żeby zobaczyła, czy w ogóle mogę go zostawić na statku, cos mi się widzi, że lepiej nie. I rzeczywiście, zrywa się, biega dookoła recepcji, chwyta AB, Ulyssesa, małego Filipińczyka, próbuje go obalić. O, żesz ty gnoju!!!! Chwytamy go z Jimmim, wciskamy w sofę, aż sprężynuje. Cudem nie daję mu w gębę. Ale za dużo świadków, no i ślady zostaną.
Dosyć tego, mówię, rozmowy zakonczone, wołam policję, w więzieniu ci dadzą taka konwencje genewską, wszystkie rozdziały po kolei, ze będziemy oglądać cały Mumbaj i pół Kalkuty przez twój odbyt. Biały w indyjskim więzieniu, to dla miejscowych, jak Święta w lipcu. W międzyczasie przychodzi zaspana lekarka, zaczyna rozmowę, grzecznie, stara się pobrać krew, dać do dmuchnięcia alkomat. Facet się wyrywa, zaczyna kolejny wykład o traktacie pomiędzy Indiami i USA, prawach człowieka i konwencji genewskiej. Jimmy, Cruise Director i Lester, Hotel Director tłumacza mu, że lepiej będzie, jak będzie grzeczny. Gramy w dobrego i złego policjanta, ja jestem ten zły, oni dobrzy, ale bez rezultatu.
Już cały management się zwlókł z łóżek, przyszła Maria, Immigration Officer z Rumunii, każę jej dzwonić po agenta i policję. Hotel Director Lester, Tamil z Madrasu idzie dzwonić do biura, w międzyczasie ZONK! Facet ucieka nam i wybiega po trapie na ląd, gubi but, tuptuptuptup, dudni po trapie, tuptuptuptuptuptup, biegniemy rzędem za nim, jak w kreskówce ze strusiem pędziwiatrem.. Biegniemy, strażnicy na ten widok ściągają kałasznikowy z ramion, zagradzają drogę, po zamachach w Mumbaju nie będą długo myśleć, zabiją, potem zapytają, o co chodziło.
Facet obala się na ziemię, dopadamy, kajdanki, płacz, sorry, i am so sorry! Szloch, szloch, sorry, szloch! Obsmarkał się. Przykro, to ci, q.. będzie w wiezieniu! Maria, gdzie ta policja!!!!! Sorry, Sir, coming, coming!
No, nic, prowadzimy go do szpitala, tam dalej on nam robi wykład o konwencji genewskiej, a my jemu o miejscowym więzieniu. Do zbliżenia stanowisk nie dochodzi. Przypomina mi sie skecz kabaretu Moralnego Niepokoju, pielegniarz , pan Waldek nie moze sie doczekac, zeby nie przylutowac pacjentowi, mitygowany przez pania doktor. „Nie fikaj tak do pani doktor, bo ci przylutuje! Panie Waldku, prosilam pana!” No to ja jestem, jak ten Waldek. Mowie sobie , odejdz, nie sluchaj tego, bo stracisz cierpliwosc i bedzie klopot.
Nie mogę się dodzwonić do kapitana. Sympatyczny misiowaty Włoch, bo w Silver Seas kapitanem jest Włoch, generalnie w nic się nie wtrąca, jako Staff captain robię własciwie wszystko sam, ale o deportacji musi wiedzieć. Dzwonię na mostek, Filip, spróbuj dobudzić starego, bo nie odbiera. W tym czasie przyjeżdża policja, pięciu rosłych dryblasów, budzi się kapitan, zastanawiamy się, co robić, gość, jest, jak gorący kartofel, gdzie by nie był, oznacza kłopoty. My go nie chcemy, bo albo kogoś uszkodzi, albo i siebie, a my odpowiadamy. Oni, bo konflikt z Amerykanami i rozgłos im nie na rękę. Mówię, mniejszao napaść, chociaż do szpitala go weźcie, niech go izolują. Ale, jak się okaże w szpitalu, że jest mental, to zatrzymają na obserwację, nie wiadomo, jak długo, jak się okaże, że brał narkotyki, zamkną na czas śledztwa. Niedobrze. Moze tego eksperymentu nie przezyc. Aż tak nas nie wkurzył. Dzwonimy do biura, w końcu postanawiamy zamknąć go w kabinie opróżnionej z ostrych przedmiotów i postawić strażnika, albo dwóch. Tylko skąd mam ich, kuźwa, wziąć? Kto będzie jutro malował i sprzątał statek, jak wyrobią limit nadgodzin w nocy? Szczęśliwie w trakcie rozważań gościu zasnął na sofie w szpitalnej poczekalni, tam tez postanawiamy go zostawić, z dwoma strażnikami siedzącymi obok. Szczęściem, nieduży, łatwo go utrzymać w ryzach. Doktor mowi, ze on tylko udaje, ze od czasu, do czasu patrzy na nia jednym okiem i mruga porozumiewawczo. Przedtem jej mowil, ze pragnie pokoju na calym swiecie i ze ja odwiedzi w Tajlandii, co byloby trudne, bo lekarka jest z Filipin. No, ale lezy spokojnie. Czwarta nad ranem. Może by tak się trochę zdrzemnąć, jutro embarkacja….
Najśmieszniejsze, ze on i tak za parę godzin miał opuścić statek, bo cruise się skończył. Bagaż był już spakowany i poza statkiem. No i jak się obudziłem, to już go nie bylo, zdążył wytrzeźwieć, grzecznie spakować resztę rzeczy i pójść ze statku. A nam pozostało pozbierać zeznania, napisać zylion raportów i powysyłać do biura.
No i pożartować na temat tej konwencji genewskiej, którą mało, co mu nie zaaplikowano per rectum rozdział po rozdziale, plus addendum i przypisy…
http://niepoprawni.pl/blogs/seawolf
Dziennik Pokladowy Seawolfa, kapitana , oszoloma, jaskiniowgo antykomucha