Ale jeżeli Trump podejmie faktycznie zapowiadane kroki, na czele z mianowaniem konserwatywnych sędziów Sądu Najwyższego, to jest nadzieja, że ów trend autodestrukcji zostanie przynajmniej powstrzymany, a może nawet Ameryka XXI zacznie choć trochę przypominać ten kraj, jakim była w latach 50., sprzed rewolty obyczajowej z lat 60., co z taką nostalgią wspominał Pat Buchanan. Paradoksalnie, z Trumpem jest tak samo, jak u nas z PiS-em: za grosz podstaw do zaufania w szczerość i intencje, ale póki co brak alternatywy.
O sukcesie więc, choćby częściowym, będzie można mówić wtedy, kiedy będą podstawy do tego, aby ogłosić: HERBERT MARCUSE IS DEAD.
Czy możliwy jest “efekt domina”, również w Europie? Kluczowe będą tu przyszłoroczne wybory we Francji. Tak samo jak do Trumpa, nie mam za grosz zaufania i sympatii dla “ojcobójczyni” Marine Le Pen, ale nawet po takim liftingu FN, jakiego dokonała, nadal jest postrzegana jako zagrożenie dla “wartości republikańskich”, więc – chce, czy nie chce – jest antyestablishmentowa. Lecz jej zadanie jest piekielnie trudne, bo blok masoński we Francji jest o wiele lepiej skonsolidowany niż gdziekolwiek indziej i bariery drugiej tury Marine może nie pokonać.
Ale gdyby się udało, to byłby to prawdziwy wstrząs, zapewne przełomowy krok w rozpadaniu się Unii Europejskiej. I coś więcej nawet: początek końca panowania jednej z najgorszych w historii oligarchii (finansowo-medialno-politycznej); oligarchii – co jest nawet paradoksem, biorąc pod uwagę oficjalnie głoszoną “ewangelię demokracji” – najbardziej oderwanej od realnego demosu, nienawidzącej go, pogardzającej nim, obawiającej się go (straszak “populizmu”), obcej mu we wszystkim, przede wszystkim mentalnie, niezdolnej do rozumienia go (albo uważającej, że “rozumieć” znaczy potraktować jak niedojrzałe dziecko lub pacjenta, którego należy poddać terapii). Nie potrafiłbym wskazać w dziejach powszechnych innego przykładu aż takiego rozziewu pomiędzy społeczeństwem a rządzącą nim oligarchią.
Profesor Jacek Bartyzel
2 komentarz