Zarówno eksperci jak i tzw. autorytety w różnych dziedzinach są dzisiaj traktowani przez tzw. Polskę oświeconą w taki sam sposób w jaki ludy pierwotne traktowały szamanów. Polak oświecony  wychodzi bowiem z założenia, że owi eksperci posiedli arkana wiedzy tak niedostępnej dla zwykłego obywatela, że dyskutować z nimi nie mają śmiałości.

Wizja świata przecietnego konsumenta mediów mainstreamowych jest w gruncie rzeczy stosunkowo nieskomplikowana. Taki człowiek, styrany robotą i problemami życia codziennego nie ma czasu interesować się wszystkim, ale z drugiej strony chyba podświadomie czuję, że powinien mieć zdanie na prawie każdy temat (inaczej bowiem może nie zostać zaliczony w poczet ludzi rozsądnych). Jeśli więc np. gdzieś wybucha bomba, albo spada samolot, albo kogoś wywalają, albo trwają zamieszki – w dobrym tonie jest mieć na ten temat jakieś zdanie, a przynajmniej umieć coś tam beknąć w towarzystwie. Przy czym – co istotne! – trzeba znać tzw. prawdę etapu.

Problemem jest to, że nie sposób wiedzieć wszystkiego. Ale od czego są niezależne i zawsze obiektywne media – wystarczy więc odbębnić codzienną liturgię przed ekranem telewizora, i można być szczęśliwym. Bez pudła mogę powiedzieć, że ospotkają tam pana lub panią, której w kluczowej chwili redaktor odda głos rozstrzygający. Bo gdy coś na świecie lub w Polsce się wydarzy (z zaznaczeniem, że nie musi to być nic specjalnie ważnego – to jest też ciekawostka, czemu np. akurat wydarzenie x jest nagłaśniane a wydarzenie y  – zupełnie przemilczane) redakcje mają na podorędziu numery telefonów do kilku dyżurnych profesorów lub doktorów, co do których jest pewność, że telefon o każdej porze odbiorą i powiedzą na antenie lub off-line kilka niezbyt skomplikowanych zdań. Ponieważ rzeczoni eksperci lub autorytety – jeśli akurat nie wypowiadają się u konkurencji – chętnie się wypowiedzą lub pozwolą się przywlec do studia, dzienikarzom często nie chce szukać się nikogo nowego (czasami nawet nie mają czasu, bo wyścig na czerwone paski news’ów  trwa w najlepsze – chodzi o to, aby potem napisać, że daną wiadomość jako pierwsza podała stacja Y lub gazeta X). Stąd oglądamy na ekranach telewizorów ciągle tych samych doktorów i profesorów sprzedających swoją wizję świata – zupełnie jakby nikogo bardziej ciekawego nie było na polskich uczelniach.

Pół biedy jest, gdy taki profesor lub doktor albo ekspert lub inny "autorytet" (oszołom czasem zapyta a dlaczego ten pan jest autorytetem a tamten nie, ale przecięty "yntelygent" nie ma takich dylematów – występuję gość w telewizorze, ma przed nazwiskiem prof. lub dr albo widziałem go w "Faktach po faktach" w TVN24 – znakiem się zna, bo przecież głupka by TVN przecież nie zaprosił.  Pewnie dlatego "Polityka" wydaje dodatek który nazywa "Poradnikiem Inteligenta" – swoją drogą ja gdybym czytał ten tygodnik to bym się obrazi, bo co to za inteligent który sam nie myśli i trzeba mu pisać poradniki) wypowiada się w dziedzinie, co do której jest podejrzany, że może mieć pojęcie.

Osobiście zawsze z rozbawieniem słuchałem np. wypowiedzi prof. Radosława Markowskiego. Jest on częstym gościem w porankach TOK FM, których z nudów czasem słucham jadąc do roboty, a że jest traktowany przez red. Paradowską z najwyższą atencją ("a co pan na ten temat sądzi panie Radku?") nawet jak gada rzeczy niespójne i sprzeczne z tym co mówił jeszcze kilka miesięcy temu, może czuć się względnie bezpiecznie bo nikt mu tego nie wypomni (choć po ostatnim sondażu nawet red. Paradowska zdobyła się na akt niesłychanej bezczelności i wypomniała Markowskiemu, że ten prognozował kilka miesięcy temu poparcie dla PJN na poziomie 20% a dla Palikota coś ok. 10%).

Albo taki redaktor Wojciech Mazowiecki – ciągle pod wrażeniem raportu MAK, który uważa za "rzetelny choć niekompletny", ale nikt mu nie powiedział, że jednym z kilku atrybutów rzetelności jest właśnie kompletność. No i redaktor Mazowiecki zachowuję się zupełnie tak jakby nie czytał uwag polskich ekspertów, a raport MAK przeczytał w jakimś transkrypcie na chiński. Innymi słowy dla redaktora KBWLLP jest mniej wiarygodna niż MAK.

Inny przykład to bezmyślny przekład artykułu z "Komsomolskiej Prawdy" przez media (ten o tajnej instrukcji w 36 Pułku). Gdy zostało to powiedziane Pawłowi Grasiowi – ten łyknął od razu, mówiąc, że taka tajna instrukcja istnieje, ale nie wie co w niej jest. Najzwyczajniej w świecie uwierzył na słowo w to co napisała prasa. Potem się wymiksowywał z tego niezgrabnie, mówiąc że myślał o instrukcji HEAD (choć w sposób jaki to robił dowodzi, że i o tym dokumencie pojęcie ma słabe).

Jak dzisiaj pamiętam zbolałe oczy pary redaktorów z TVN24, którzy relacjonowali artykuł z innej rosyjskiej gazety, która po 6 miesiącach przytaczała "wstrząsające" wspomnienia strażaka-melomana, który na pobojowisku potrafił bez pudła rozpoznać dzwonek komórki z muzyką Ogińskiego.

Najciekawsze jest to, że w przypadku katastrofy smoleńskiej to właśnie oszołomy uważają, że niejasności i sprzeczności jest tak wiele, że wymagają one dokładnego przebadania, a przedstawiciele Polski oświeconej każą wierzyć na słowo (bo w przedstawianiu dowodów Rosjanie są… niezwykle powściągliwi i oszczędni).