Pijak a strefa euro
07/09/2011
320 Wyświetlenia
0 Komentarze
2 minut czytania
Nasi partnerzy w Grupie Wyszehradzkiej w sprawie akcesu do Eurolandu postępują kompletnie inaczej niż my. Oto dowody.
Nasi partnerzy w Grupie Wyszehradzkiej w sprawie akcesu do Eurolandu postępują kompletnie inaczej niż my. Oto dowody.
Ciekawe, znaczące wieści napłynęły na naszej południowej granicy. Chodzi zarówno o deklarację prezydenta Vaclava Klausa o to, by jego krajowi dano możliwość wyboru: wchodzić, czy nie wchodzić do strefy euro (mimo, że Traktat Akcesyjny sprzed 8 lat nakazuje Pradze zameldowanie się w Eurolandzie), jak również sprzeciw premiera Czech Petra Neczasa wobec sugestii kanclerz Angeli Merkel, aby rząd czeski dał choćby tylko sygnał, że jest zainteresowany przystąpieniem do Eurozony w przyszłości. Czesi zapalili więc – po raz kolejny – czerwone światło dla strefy euro. Wynika to jednak ze swoistego pragmatyzmu: sondaże pokazują, że blisko 70% naszych południowych sąsiadów nie chce tracić Korony, a tylko ponad 20% chce się wyrzec własnej narodowej waluty. Wiadomo więc, że prezydent i premier Republiki Czeskiej z własnym narodem kopać się nie będą.
Identyczny sygnał już rok temu wysyłał premier Węgier Viktor Orban. I jakoś to nie obniżyło notowań Budapesztu na arenie międzynarodowej.
I tylko Polska, a właściwie rząd Donalda Tuska bezrefleksyjnie, żeby nie powiedzieć bezmyślnie, uczepił się Eurolandu, jak za przeprzeproszeniem, pijany płotu. To, że na polskich pochwałach dla Eurozony zależy Berlinowi, to wiadomo, ale co my z tego mamy, że powtarzamy za frau Merkel jak papuga?