Zapłacimy te podatki, ale coś jeszcze nam zostanie…
Jak już być kolaborantem to na całego. Kolaboruję z PiS, PO, PSL i Ruchem Palikota więc dlaczego nie mogę kolaborować z ministerstwami. Jak się już straciło tę opozycyjną cnotę, to co za różnica: kolaborować czy szpiclować.
Otóż w ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych cięgle istnieje przepis, że państwo może czerpać niezłe korzyści z opodatkowania wspólnych przedsięwzięć. Cytuję:
Przychody z udziału w spółce niebędącej osobą prawną, ze wspólnej własności, wspólnego przedsięwzięcia, wspólnego posiadania lub wspólnego użytkowania rzeczy lub praw majątkowych u każdego podatnika określa się proporcjonalnie do jego prawa w udziale w zysku oraz, z zastrzeżeniem ust. 1a, łączy się z pozostałymi przychodami ze źródeł, z których dochód podlega opodatkowaniu według skali, o której mowa w art. 27 ust. 1. W przypadku braku przeciwnego dowodu przyjmuje się, że prawa do udziału w zysku są równe….”
Szukam więc innego „kolaboranta”, któremu do Warszawy bliżej, z odwagą zadania ministrowi Rostowskiemu pytania: „jakiż to przychód do budżetu ma Pan z opodatkowania wspólnych przedsięwzięć?”
Zadajemy to pytanie miejscowym posłom na Podkarpaciu i z odpowiedzią tęgo nie jest. Albo kręcą, albo mataczą, albo się boją, albo próbują szukać wyjścia w języku potocznym. Wszystko przecież – jakoś tam – robi się wspólnie. Więc, aby Wam się minister nie wyśliznął jak karp spod noża, objaśnijcie mu że zgodnie z MSSF 11:
Wspólne działanie jest wspólnym ustaleniem umownym ,w którym strony sprawujące wspólną kontrolę nad ustaleniem mają prawa do aktywów i obowiązki dotyczące zobowiązań powiązane z ustaleniem. Strony te są nazywane wpólnikami wspólnego działania.
Wspólne przedsięwzięcie jest wspólnym ustaleniem umownym, w którym strony sprawujące wspólną kontrolę nadustaleniem mają prawa do aktywów netto wynikających z ustalenia. Strony te są nazywane wspólnikami wspólnego przedsięwzięcia.
Specjalista od rachunkowości, który z nami chodzi, twierdzi, że w tej pozycji dochodów budżetowych jest zero, bo musi być zero w sytuacji, w której nikt w Polsce drzwi do wspólnych ustaleń umownych nie otworzył. Gdyby nawet jakieś wspólne przedsięwzięcia zostały zawiązane (obowiązuje przecież swoboda umów) , to nikt by nie wiedział jakim dokumentem i na którym koncie należy przychód z niego zaksięgować. Księgowy też człowiek i chce ewentualny audyt Izby Skarbowej przeżyć. Muszę mu wierzyć.
W „normalnych krajach”, gdzie dopuszczono do funkcjonowania związki gospodarcze o integracji produktowej (japońskie keiretsu, koreańskie czebole, tajwańskie CFB, europejskie klastry produktowe) dochody z tej kategorii działalności stanowią czasem lwią cześć budżetu. Idę o zakład, że w Polsce, w piątym roku działania stosownych ustaw, byłoby tam ponad 30% PKB. Jakoś nikt zakładać się nie chcę.
Zapytajcie więc ministra Rostowskiego: czy nie zauważył tej możliwości utuczenia budżetu, czy czasem nie zadziałały jakieś „tajemne siły” przykrywające problem?. Kilka tych „tajemnych sił” mógłbym wymienić z imienia i nazwiska, ale może obejdzie się bez stawiania szubienicy.
Polak "uwspólnotowiony", to Polak wyjątkowo dla niektórych niebezpieczny. Nie dziwcie się zatem, że sprawę „spółek dorazowych” chwyciliśmy na Podkarpaciu „chwytem buldoga” i trzymamy mocno. Zapłacimy te podatki, ale coś jeszcze nam zostanie…