Oczerniać kogoś na łamach prasy bez zwrócenia się o stanowisko a potem, gdy sprawa trafia do sądu, wypierać się autorstwa i atakować jego rodzinę – takie są metody gwiazdora dziennikarstwa śledczego – Cezarego Gmyza. – Rozniesiemy Szymowskiego na sali sądowej na szablach – chełpił się w czerwcu Cezary Gmyz w wywiadzie dla Radia Wnet. Kilka tygodni wcześniej Cezary Gmyz otrzymał ode mnie pozew sądowy. Poszło o artykuł „Próba zastraszania w obronie nierzetelnej książki” opublikowany przez Gmyza na łamach „Rzeczpospolitej”. W artykule tym Gmyz napisał, że wydawca mojej książki „Agenci SB kontra Jan Paweł II” zastraszał go, aby zatrzymać publikację obnażającą jej nierzetelność. W tym artykule pomylił wszystko, co mógł pomylić: osobę wydawcy, tytuł mojej poprzedniej książki, powoływanie się na księdza […]
Oczerniać kogoś na łamach prasy bez zwrócenia się o stanowisko a potem, gdy sprawa trafia do sądu, wypierać się autorstwa i atakować jego rodzinę – takie są metody gwiazdora dziennikarstwa śledczego – Cezarego Gmyza.
– Rozniesiemy Szymowskiego na sali sądowej na szablach – chełpił się w czerwcu Cezary Gmyz w wywiadzie dla Radia Wnet. Kilka tygodni wcześniej Cezary Gmyz otrzymał ode mnie pozew sądowy. Poszło o artykuł „Próba zastraszania w obronie nierzetelnej książki” opublikowany przez Gmyza na łamach „Rzeczpospolitej”. W artykule tym Gmyz napisał, że wydawca mojej książki „Agenci SB kontra Jan Paweł II” zastraszał go, aby zatrzymać publikację obnażającą jej nierzetelność. W tym artykule pomylił wszystko, co mógł pomylić: osobę wydawcy, tytuł mojej poprzedniej książki, powoływanie się na księdza Isakowicza – Zaleskiego (choć wstęp do ksiązki napisał mi ksiądz Stanisław Małkowski) i szereg innych rzeczy. Przemilczał fakt, że sam pracował nad książką o agenturze SB w Watykanie. Przemilczał też to, że artykuł pisał sam o sobie w trzeciej osobie, otwierając tym samym nowy sposób „rzetelnego dziennikarstwa”. W artykule nie było mojego stanowiska – Gmyz nawet nie raczył do mnie zadzwonić i poprosić o ustosunkowanie się do jego kłmastw. Pewnie dlatego, że cały artykuł można byłoby obalić jednym zdaniem.
Konsekwencja była jedyna, jaka być mogła. Gmyz dostał pozew sądowy z żądaniem przeprosin i zapłaty. Odpowiedź (z początku niepodpisana, uzupełnił ten brak dopiero na rozprawie sądowej) przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Otóż Gmyz stwierdził, że… nie był autorem inkryminowanej publikacji (sic!). I to mimo, że fakt jej autorstwa potwierdził później w korespondencji mailowej ze mną i mimo, że przy artykule pisze jak byk „Autor: Cezary Gmyz”. Zdumiony taką bezczelnością, zwróciłem się do „Rzeczpospolitej” z pytaniem o to kto był autorem tekstu i otrzymałem pisemną odpowiedź, iż autorem był… Cezary Gmyz. Wówczas Gmyz… w sądzie zakwestionował legalność tego dokumentu, argumentując, że art 15 Prawa Prasowego zabrania wydawcy ujawniania nazwiska autora materiału prasowego!!! Ta argumentacja zdumiała Sąd do tego stopnia, że odroczył rozprawę do 21 stycznia (zainteresowanych zapraszam: 21 stycznia godz. 13, sala 481).
Gdy sąd nie dał się nabrać na faryzejskie sztuczki Cezarego Gmyza, na swoim profilu na twitterze nieszczęśnik napisał, że z tego, co słyszał „większość procesów” rzekomo przegrałem. Jak to zwykle w przypadku tak wybitnego dziennikarza śledczego, konkretów brakło. Nie wiadomo bowiem z kim i kiedy przegrałem. Co najmniej jeden z moich procesowych przeciwników – Zbigniew Ziobro – jest znajomym Cezarego Gmyza i gdyby „wybitny dziennikarz śledczy” zadzwonił do niego mógłby go zapytać o wynik procesu ze mną. Tyle tylko, że Zbigniew Ziobro przegrał i to z kretesem, więc pewnie by się tym nie pochwalił. Jak kiedyś Cezary Gmyz będzie pisał o moich procesach to dam mu telefony kilku jego znajomych, którzy ze mną procesy przegrywali. Oczywiście, o ile zechce do mnie zadzwonić.
Dalej było jeszcze ciekawiej. Z wpisów Gmyza na jego profilu na twitterze dowiedziałem się, że nie spłacam rat kredytów (sic!), że komornik zaraz mnie wyrzuci z mojej wilii (!!!), choć żadnej willi nie posiadam. Wszystkie te nonsensy – wyssane przez Cezarego Gmyza z jego brudnego palca – były niczym w porównaniu z wpisami na temat mojej Żony, których cytował nie będę. Jednak tu mi się zapaliła czerwona lampka: o mnie niech sobie Gmyz pisze co chce i co potrafi w sądzie obronić. Ale moją Bogu ducha winną Żonę niech zostawi w spokoju. A jeśli nie zostawi to niech wie, że nie zrewanżuję mu się tym samym i nie będę szkalował jego rodziny. Niech opluwanie rodziny przeciwnika procesowego jego tylko pozostanie metodą.
Jaką to trzeba być mendą i jak nisko trzeba upaść, żeby posługiwać się takimi metodami?
2 komentarz