Bez kategorii
Like

Dni otwarte w gimnazjum „20 słów”

24/03/2012
414 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Wraz z początkiem marca otworzyły się podwoje gimnazjów dla kandydatów. I kandydatek oczywiście.

0


Wraz z początkiem marca otworzyły się podwoje gimnazjów dla kandydatów. I kandydatek oczywiście. Każdy, kto chodził do szóstej klasy, mógł się wybrać z rodzicami i zwiedzić gimnazjum. No i oczywiście wybrać, do której szkoły się pójdzie do ukończeniu podstawówki.
– Nie ma już gimnazjum u nas – stwierdziła mama Łukaszka czytając "Wiodący Tytuł Prasowy".
– Nie ma, bo to od dawna było siedlisko aspołecznych… – zapienił się dziadek Łukaszka, ale mama mu przerwała precyzując, że nie ma już gimnazjum na ich osiedlu.
– Pewno zrobią kolejny market – powiedziała z nieopisaną pogardą babcia Łukaszka. – Tylko kupować, kupować… A gdzie przemysł? Gdzie, pytam się? Za Gierka byliśmy potęgą…
– Tyle bzdur gadacie, że nie wiem od czego zacząć prostowanie – westchnął tata Łukaszka. – Może od tej pierwszej. Będzie gimnazjum na naszym osiedlu.
– Ależ…! – mama potrząsnęła "Wiodącym Tytułem Prasowym".
– Przed chwilą się dowiedziałem. Będzie to szkoła bezpośrednio pod egidą Unii Europejskiej.
– O Jezu – skomentował dziadek i dodał, że na pewno nic dobrego z tego nie wyjdzie.
– A kto będzie patronem? – spytała czujnie babcia Łukaszka.
– Marceli Nowotko – zażartował tata Łukaszka.
– Było nie było, przewodniczący Rejonispołkomu, bojownik w czasie wojny… – babcia dopiero teraz zorientowała się po uśmiechach taty i dziadka, że padła ofiarą żartu. – Oj, przytrzasnęli by wam parę razy jajka szufladą, to odechciałoby się wam tych psich figlów?
– O co chodzi z tą szufladą? – Łukaszek zmaterializował się jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie.
– Dobrze, że jesteś, idziemy do gimnazjum – szybko zmieniła temat mama.
– Ty też? – zdumiał się Łukaszek. – Po co? Myślałem, że masz wyższe wykształcenie.
Tata Łukaszka nieporadnie usiłował ukryć śmiech rżąc do szklanki z herbaty i wychlapując ją na podłogę. Za karę został wyrzucony za drzwi. Po szybkich konsultacjach ustalono, że Łukaszek pójdzie zobaczyć gimnazjum "20 słów". A towarzyszyć mu będą mama (z poczucia obowiązku) i dziadek (który wyczuł w tym jakiś spisek).
W piękny słoneczny dzień wybrali się do gimnazjum. Tłumy tam waliły, mijali po drodze zachwyconych ludzi. Mamie zaczął się udzielać nastrój radosnego podniecenia, a dziadek odwrotnie, posępniał z każdym krokiem.
Budynek nie różnił się niczym od innych gimnazjów. Jakiś robotnik malował napis nad wejściem. W klasach nauczyciele prowadzili krótkie pogadanki tłumacząc co i jak.
Weszli do jednej z takich klas i zasiedli koło rodziny ryżego chłopaka w wieku Łukaszka.
– Nasze gimnazjum prowadzi maksymalnie okrojony program minimum – opowiadał młody nauczyciel. – Cały kurs gimnazjum można zrobić w jeden semestr!
Tłum rodziców zafalował z uznaniem.
– Przepraszam bardzo! – odezwał się ktoś spod okna. – A dacie rady zmieścić się z programem?
– Uczymy tylko tego, co niezbędne w życiu! – zapewnił nauczyciel.
– Uczycie matematyki?
– Nie. Po co to komu? Czy pracując przy taśmie potrzebna jest tabliczka mnożenia?
– Geografii?
– Nie. Po co? Jest internet.
– Historii?
– Co? Czego? – zaśmiał się nauczyciel. – Absolutnie nie! Po co historia kasjerce?
– Biologii? Chemii? No to może polskiego?
– Nie – prawie zawsze odpowiadał nauczyciel. – Uczymy tak naprawdę trzech rzeczy. Pierwsza rzecz – to pisać, druga to czytać.
– Zaległości z podstawówki? – spytała zatroskana mama Łukaszka.
– Nie. Uczymy praktycznego pisania i czytania. Uczymy jak się podpisać na umowie o dzieło i jak czytać odcinek z płacą. Uczymy też rozróżniania kwot netto i brutto na fakturach. No i trzecia rzecz: uczymy dwudziestu słów.
– Aaa… Tych co macie w nazwie! – odezwał się ktoś koło drzwi.
– Dokładnie tak! to nasz autorski pomysł! – oznajmił z dumą nauczyciel. – Doszliśmy o wniosku, że nie ma sensu przemęczać uczniów niepotrzebną wiedzą. Uczymy tego, co praktyczne aż do bólu. Stwierdziliśmy, że dwadzieścia słó wystarczy, aby znakomicie funkcjonować w świecie pracy, gdzie (nie czarujmy się) głównym zajęciem jakie ich czeka to praca przy taśmie, w magazynie, lub przy kasie.
– A zdradzi pan, jakie to dwadzieścia słów? – spytał ktoś z rodziny ryżego.
– Ależ to żadna tajemnica – uśmiechnął się nauczyciel. – Proszę liczyć. "Ja", "nein", "links", "rechts", "weiter", "genug", "arbeit", "bitte", "danke "jawohl "gut" "zahlen" "kasse", "zigaretten", 'bier", "vodka", "zurueck", "diesel", "schneller" i "haus". Duża część rodzin przyklasnęła z zadowoleniem, między innymi rodzina ryżego.
– Nie chcą państwo, żeby dziecko umiało więcej? – spytał zszokowany dziadek Łukaszka.
– A po co? Najważniejsza rzecz proszę pana, to mieć fach w ręku.
– Ale Polska…
– Ja nie chcę Polski, ja chcę Opla! – wtrącił się rezolutnie ryży.
Mama Łukaszka przezornie odparła, że musi się zastanowić. Łukaszka nikt nie spytał o zdanie.
Kiedy wychodzili, nauczyciel wyszedł wraz z nimi. Robotnik kończył malować napis.
– Zigaretten? Bitte? – spytał błagalnie robotnik.
– Nein – odparł nauczyciel.
– Gut? – robotnik pokazał napis.
– Ja! Schneller!
I robotnik pilnie zaczął wykańczać ostatnią literę napisu "Arbeit macht reich".

0

Marcin B. Brixen

Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!

378 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758