Przedwczorajsze przemówienie Davida Camerona powinno być nauką dla każdego polskiego polityka. Jednym speechem Cameron załatwił kilka spraw.
Po pierwsze, podjął próbę zamordowania UKIP-u (Partii Niepodległości Wielkiej Brytanii) dlatego, że obiecał, iż utęsknione przez eurosceptyków referendum odbędzie się po jego, czyli Camerona, zwycięstwie wyborczym. Oznacza to więc, że brytyjski przeciwnik Unii Europejskiej, jeśli chce z niej wyjść, powinien w najbliższych wyborach zagłosować na … Konserwatystów, a nie na UKIP. Sprytne, prawda?
Po drugie, Cameron bardzo wysoko zalicytował przed zbliżającym się budżetowym szczytem UE. Dał sygnał swoim unijnym partnerom, że jeśli nie spełnią większości jego żądań, opuści to zacne grono. Być może blefuje, ale może nie- tego do końca nie będą wiedzieć ani Merkel, ani Hollande, ani inni. Oznacza to, że na szczycie dostanie wszystko, co będzie chciał. Sprytne, prawda?
Po trzecie, przedstawił atrakcyjną wizję Unii wielu prędkości i wielu kręgów. Wskazał na to, że przecież już dziś Unia funkcjonuje w ten właśnie sposób, bo tylko 17 krajów członkowskich spośród 27 jest w strefie euro, a 22 w Schengen. To dokładnie taka Unia, na której powinno zależeć tym, którzy dobrze jej życzą. UE narzucająca 40-proc. parytet dla kobiet w radach nadzorczych prywatnych spółek czy ujednolicone stawki podatkowe, jest nie do zaakceptowania dla rozsądnie myślących Europejczyków. Cameron swoim speechem pokazał, że jest przywódcą racjonalnym, wolnorynkowej, niescentralizowanej, efektywnej Unii. Miliony Europejczyków właśnie w jego wizji mogą dostrzec szanse dla siebie i dla swoich krajów. Sprytne, prawda?
Ze wszystkich tych powodów żałuje, że nie jestem dzisiaj Brytyjczykiem. Chciałbym mieć takiego premiera!
P. S. A swoją drogą – wrzask i histeria w Polsce, jako odpowiedź na przemówienie Camerona, są czymś smutnym i zawstydzającym. Obawa przed oddaniem głosu wyborcom, strach przed rozpadem Unii i niechybną wojną światową, lęk wobec tego, że o losach Kontynentu nie będą decydować biurokraci, lecz zwykli ludzie – wszystko to świadczy jak najgorzej o liderach opinii w naszym kraju. Zaczyna to przypominać, toutes proportions gardees, czasy Związku Radzieckiego, kiedy to – co prawda – było możliwe formalnie opuszczenie tego państwa, ale chęć skorzystania na poważnie z tej propozycji zawsze kończyła się to źle. Czy naprawdę jesteśmy w Sowieckim Sajuzie, że pomysł zorganizowania demokratycznego referendum wzbudza taką falę nienawiści i jest uznawany za skandaliczny?